Michael Connelly - Punkty zbieżne.doc

(1412 KB) Pobierz

Michael Connelly

 

 

 

Punkty zbieżne

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pierwszy kwietnia - prima aprilis

 

Ellis i Long znajdowali się o cztery długości samochodu za motocyklem na Ventura Boulevard. Jechali w kierunku wschodnim, zbliżając się do wielkiego zakola, gdzie droga skręcała na południe i przez przełęcz dochodziła do Hollywood.

Za kierownicą siedział Ellis, co zresztą wolał, mimo że był starszy z dwójki partnerów i mógł dyktować Longowi, kto prowadzi, a kto jedzie na fotelu obok. Long spoglądał w dół na ekran swojego telefonu, na jakiś filmik wideo, i pilnował tego, co nazywali swoją inwestycją.

Samochód wydawał się sprawny. Mocny. Kierownica nie miała luzów. Ellis czuł, że w pełni kontroluje pojazd. Na pasie po prawej dostrzegł wolne miejsce i dodał gazu. Wóz wyskoczył do przodu.

Long podniósł wzrok.

- Co robisz?

- Pozbywam się problemu.

- Jakiego?

- Zanim powstanie.

Nadrobił dystans i jechał teraz tuż za motocyklem. Widział czarne buty motocyklisty i pomarańczowe płomienie, wymalowane na baku. Pasowały kolorystycznie do camaro.

Podjechał jeszcze parę metrów bliżej, a kiedy droga skręciła w prawo, pozwolił samochodowi odbić na lewy pas, pod wpływem siły dośrodkowej. Usłyszał wrzask motocyklisty, który kopnął bok auta, a następnie ostro przyspieszył, próbując wysforować się do przodu. To był błąd. Należało przyhamować i w ten sposób się wyrwać, on tymczasem wolał dodać gazu.

Ellis gotował się na kolejny ruch i wcisnął pedał akceleratora. Camaro zaszarżował na lewy pas i odciął tamtemu drogę. Ellis usłyszał pisk hamulców i długie, przeciągłe wycie klaksonu, kiedy motocykl wjechał wprost na przeciwległe pasy jezdni.
A potem wysoki, rozdzierający pisk dartej stali i nieunikniony huk metalu uderzającego o metal.

Uśmiechnął się i jechał dalej.

 

1

 

Był piątkowy ranek, co sprytniejsi ludzie zdążyli już wyjechać na weekend. Dzięki temu ruch pojazdów zmierzających do centrum znacznie się zmniejszył i Harry Bosch dotarł do sądu dość wcześnie. Zamiast poczekać na Mickeya Hallera na frontowych schodach, gdzie się umówili, postanowił poszukać prawnika we wnętrzu monolitycznej budowli, która zajmowała połowę przecznicy i na osiemnaście pięter wystrzelała w powietrze. Jednakże znalezienie Hallera nie musiało być aż tak trudne, jak sugerowała to wielkość budynku. Po przejściu przez wykrywacz metalu ustawiony w holu
- nowe doświadczenie dla Boscha - detektyw wjechał windą na czternaste piętro.

Tam zaczął lustrować poszczególne sale sądowe, schodząc po schodach
z jednej kondygnacji na drugą. Większość sal, w których rozpatrywano sprawy karne, znajdowała się na piętrach od ósmego do czternastego. Bosch wiedział o tym, gdyż
w ostatnich latach spędził w nich mnóstwo czasu.

Znalazł Hallera w Departamencie 120 na dwunastym piętrze. Właśnie trwała rozprawa, lecz bez ławy przysięgłych. Haller powiedział wcześniej Boschowi, że będzie obecny na przesłuchaniu wstępnym, które powinno się skończyć przed ich spotkaniem w porze lunchu. Harry wsunął się w ławkę na końcu galerii dla publiczności
i patrzył, jak Haller zadaje pytania umundurowanemu funkcjonariuszowi policji Los Angeles, który stoi w miejscu dla świadków. Bosch nie słyszał wprawdzie początku przesłuchania, jednak najsoczystsze fragmenty grillowania go nie ominęły.

- Funkcjonariuszu Sanchez, chciałbym, żeby wymienił pan teraz po kolei wszystkie czynności, które doprowadziły do aresztowania pana Hennegana w dniu jedenastym grudnia zeszłego roku - mówił Haller. - Może zaczniemy od pańskiego grafiku zadań na tamten dzień.

Sanchez potrzebował chwili, żeby przygotować sobie odpowiedź na to - jak się wydaje - rutynowe pytanie. Bosch zauważył, że funkcjonariusz ma na rękawie trzy belki; każda symbolizowała pięć lat pracy w policji. Piętnaście lat oznaczało ogromne doświadczenie i Bosch doszedł do wniosku, że Sanchez będzie miał się przed Hallerem na baczności. Udzieli mu tylko takich odpowiedzi, które przydadzą się oskarżycielowi, nie obrońcy.

- Razem z partnerem odbywaliśmy rutynowy patrol w rejonie Siedemdziesiątej Siódmej Ulicy - odrzekł Sanchez.- Zbiegiem okoliczności w chwili zdarzenia jechaliśmy na zachód Florence Avenue.

- I pan Hennegan także podążał Florence Avenue?

- Tak, zgadza się.

- W którym kierunku?

- Też w zachodnim. Jego samochód jechał bezpośrednio przed nami.

- Dobrze, a potem co się wydarzyło?

- Zbliżyliśmy się do sygnalizacji świetlnej przy Normandie. Pan Hennegan zatrzymał się na czerwonym, a my stanęliśmy za nim. Następnie pan Hennegan włączył kierunkowskaz i skręcił w prawo, w kierunku północnym, na Normandie.

- Czy skręcając w prawo na czerwonym świetle, pan Hennegan popełnił wykroczenie drogowe?

- Nie, nie popełnił. Najpierw zupełnie się zatrzymał, a potem skręcił, po sprawdzeniu sytuacji.

Haller kiwnął głową i odhaczył coś w notatniku. Siedział tuż obok swojego klienta, ubranego w więzienny strój - pewny znak, że sprawa dotyczy poważnego przestępstwa. Bosch domyślał się, że chodzi o narkotyki i że Haller próbuje podważyć zarzuty dotyczące tego, co znaleziono w samochodzie jego klienta, dowodząc niezgodnego z prawem zatrzymania.

Adwokat zadawał świadkowi pytania, siedząc w ławie obrońców. Wobec nieobecności przysięgłych sędzia nie zachowywał się jak formalista i nie wymagał, żeby stać podczas zwracania się do świadka.

- Pan również skręcił, w ślad za samochodem pana Hennegana, zgadza się?
- spytał Haller.

- Owszem - potwierdził Sanchez.

- W którym momencie postanowił pan nakazać panu Henneganowi, aby zatrzymał pojazd?

- Zaraz potem. Włączyliśmy koguta, oskarżony zjechał na pobocze.

- Co się działo później?

- W chwili gdy się zatrzymał, otworzyły się drzwiczki od strony pasażera
i wyskoczył z nich jakiś człowiek.

- Uciekał?

- Tak jest.

- Dokąd?

- Niedaleko jest galeria handlowa, z uliczką na tyłach. Wbiegł w tę uliczkę. Kierował się na wschód.

- Czy pan lub pański partner rzuciliście się w pościg?

- Nie, proszę pana, to byłoby wbrew regulaminowi. Rozdzielenie się jest niebezpieczne. Mój partner poprosił przez radio o wsparcie, także z powietrza. Przekazał opis mężczyzny, który uciekał.

- Z powietrza?

- Policyjny helikopter.

- Rozumiem. A co pan robił, panie Sanchez, gdy pański partner wzywał pomoc przez radio?

- Wysiadłem z radiowozu i podszedłem do zatrzymanego pojazdu od strony kierowcy. Kazałem mu wystawić ręce za okno, tak żebym je widział.

- Wyciągnął pan broń?

- Tak, wyciągnąłem.

- Co było potem?

- Poleciłem kierowcy - panu Henneganowi - wysiąść z pojazdu i położyć się na ziemi. Posłuchał. Założyłem mu kajdanki.

- Czy powiedział mu pan, dlaczego jest aresztowany?

- Wtedy nie byt jeszcze aresztowany.

- Został zakuty w kajdanki, kiedy leżał twarzą do ziemi, ale pan twierdzi, że nie był aresztowany?

- Nie wiedzieliśmy, kogo zatrzymaliśmy, chodziło mi wyłącznie o bezpieczeństwo swoje i partnera. Pasażer tego samochodu uciekał, to głównie wzbudziło nasze podejrzenia.

- Więc fakt, że z pojazdu wyskoczył jakiś człowiek, stanowił katalizator dalszych wydarzeń.

- Tak jest.

Haller przerzucił kilka stron w swoim żółtym notatniku, zajrzał do zapisków, a następnie sprawdził coś w laptopie, który stał otwarty na stole obrońców. Jego klient miał spuszczoną głowę; wydawało się, że śpi.

Sędzia, który siedział tak głęboko wciśnięty w fotel, że Bosch widział ledwie czubek jego siwej głowy, odchrząknął i pochylił się, ujawniając swoją obecność na sali sądowej. Ustawiona przed nim plakietka informowała, że nazywa się Steve Yerrid. Bosch nie rozpoznawał ani nazwiska, ani jego właściciela, co o niczym jeszcze nie świadczyło, gdyż w budynku tym znajdowało się ponad pięćdziesiąt sal, obsługiwanych przez ponad pięćdziesięciu sędziów.

- Nie ma pan więcej pytań, panie Haller? - zapytał.

- Przepraszam, wysoki sądzie - odrzekł Haller. - Tylko sprawdzam coś w notatkach.

- Proszę dalej.

- Oczywiście, wysoki sądzie. - Haller najwyraźniej znalazł już to, czego szukał, i gotów był do dalszych działań. - Jak długo pan Hennegan leżał na tej ulicy, zakuty w kajdanki, funkcjonariuszu Sanchez?

- Zajrzałem do samochodu, a kiedy zyskałem pewność, że nikogo więcej
w nim nie ma, wróciłem do pana Hennegana, obszukałem go - chodziło o broń
- a potem podniosłem na nogi i kazałem mu usiąść na tylnej kanapie radiowozu. Dla jego własnego bezpieczeństwa oraz naszego.

- Dlaczego mówi pan o jego bezpieczeństwie?

- Jak już wspomniałem, nie wiedzieliśmy, z czym mamy do czynienia. Jeden facet ucieka, drugi zachowuje się nerwowo. Należało zapewnić wszystkim bezpieczeństwo i ustalić, o co chodzi.

- Kiedy po raz pierwszy zauważył pan, że pan Hennegan zachowuje się nerwowo, jak się pan wyraził?

- Od razu. Gdy kazałem mu wystawić ręce za okno.

- A wydając to polecenie, mierzył pan do niego z pistoletu, prawda?

- Tak.

- Okej, czyli Hennegan siedział w pańskim radiowozie, z tyłu. Poprosił go pan o zgodę na przeszukanie jego samochodu?

- Owszem, poprosiłem. Odmówił.

- Co pan zrobił po tej odmowie?

- Uruchomiłem radio i poprosiłem o psa tropiącego narkotyki.

- Do czego potrzebny jest taki pies?

- Został specjalnie przeszkolony do wykrywania narkotyków.

- No dobrze, ile czasu minęło, zanim pies dotarł na skrzyżowanie Florence
i Normandie?

- Około godziny. Musiano go przywieźć z akademii, gdzie odbywał się pokaz szkoleniowy.

- Czyli przez godzinę mój klient siedział na tylnej kanapie radiowozu i czekał.

- Zgadza się.

- Oczywiście, ze względu na swoje bezpieczeństwo. I pańskie.

- Tak jest.

- Ile razy podchodził pan do radiowozu, otwierał drzwi i pytał, czy może przeszukać jego samochód?

- Dwa, może trzy razy.

- I jak brzmiała jego odpowiedź?

- Za każdym razem nie.

- Czy pan albo drugi funkcjonariusz kiedykolwiek zatrzymaliście pasażera, który uciekł z pojazdu?

- O ile wiem, nie. Ale już następnego dnia cała sprawa została przekazana Sekcji Antynarkotykowej Biura Południowego.

- A kiedy pies wreszcie dotarł na miejsce, co się wydarzyło?

- Przewodnik obszedł z nim pojazd należący do podejrzanego. Pies podniósł alarm koło bagażnika.

- Jak się wabił?

- Chyba Cosmo.

- Jakim pojazdem poruszał się pan Hennegan?

- Starą toyotą camry.

- A więc Cosmo powiedział wam, że w bagażniku są narkotyki.

- Tak jest.

- Otworzył pan bagażnik.

- Alarm wszczęty przez psa uznaliśmy za wystarczający powód do przeszukania bagażnika.

- I znalazł pan narkotyki, funkcjonariuszu Sanchez?

- Znaleźliśmy torebkę z czymś, co wyglądało na metamfetaminę, a także worek pieniędzy.

- Ile było tej metamfetaminy?

- Jeden przecinek zero dziewięć kilograma, jak się okazało.

- A pieniędzy?

- Osiemdziesiąt sześć tysięcy dolarów.

- W gotówce?

- Wyłącznie w gotówce.

- I wtedy aresztował pan pana Hennegana za posiadanie narkotyków z ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin