Lisińska Gosia - Chłopaki z Radości 01 - Sztuka zabijania.pdf

(1574 KB) Pobierz
===Lx4uGSATIBdkVmdRYVdvBTMDYQNhUTBRN1RnXzsKPg
85X21fbFpqXw==
Plik jest zabezpieczony znakiem wodnym
Przyjaciołom z Radości: Gosi, Bananowi, ich cudownym dzieciom i
wszystkim, których poznaliśmy dzięki Nim.
===Lx4uGSATIBdkVmdRYVdvBTMDYQNhUTBRN1RnXzsKPg
85X21fbFpqXw==
Zaraz, cholera, wydepczę dziurę w tej pieprzonej podłodze. Pięć
kroków do drzwi i z powrotem do ławeczki. I znów pięć kroków…
Przeklęte pięć kroków, w których zamknąłem swój świat. Pięć
pieprzonych kroków powtarzanych raz po raz. Mógłbym usiąść, ale
nie potrafię. Nie potrafię siedzieć i czekać. Nie mogę. Nie żebym nie
próbował. Kazali mi czekać, więc spróbowałem usiąść,
spróbowałem się uspokoić…
Pięć kroków do zielonej ściany, pięć kroków do białych drzwi. Tam
i z powrotem.
Chcę uderzyć w tę ścianę i tłuc w nią tak długo, aż się rozpadnie.
Ona albo moje pięści. Nieważne, co pierwsze. Tłukłbym i tłukł,
gdyby to mogło pomóc.
Kurwa, oddałbym życie. Powinienem był oddać.
Bo jeśli ona umrze…
Jeśli ona umrze…
===Lx4uGSATIBdkVmdRYVdvBTMDYQNhUTBRN1RnXzsKPg
85X21fbFpqXw==
Rozdział 1
Wysoki szpakowaty mężczyzna podszedł do okna i położył dłoń na
framudze. Zachodzące słońce oświetlało jego profil, resztę ciała
pozostawiając w cieniu. W jego postawie wciąż wyczuwało się
pewność siebie, typową nie tyle dla dużych pieniędzy, ile dla władzy
i tego, że przywykł do posłuszeństwa. Jednocześnie wydawał się
zmęczony, jakby od dawna niewiele spał, a resztę czasu poświęcił
zamartwianiu się. Stał lekko przygarbiony, ze ściągniętymi
ramionami. Twarz znaczył kilkudniowy zarost i głębokie sińce pod
oczami.
Przez chwilę wpatrywał się w widok za oknem, co cholernie
denerwowało Nowaka. Ot, taki odruch, nad którym powinien się
nauczyć panować, a jakoś nie potrafił.
– W moim zawodzie bardzo trudno o przyjaciół – odezwał się w
końcu mężczyzna i spojrzał na Nowaka. – Ja nie jestem wyjątkiem.
Mam ich bardzo niewielu, ale za to mogę na nich polegać. Kiedy
zacząłem się rozglądać za…
kimś, powiedzmy, z pańskiego środowiska, moi przyjaciele
zapewnili mnie, że to właśnie pan, panie Zbyszku jest najlepszy, że
w Polsce nie ma nikogo pewniejszego.
Zbyszek milczał, obserwując Jasiaka. Zanim usiadł przy małym
stole w dwupokojowym apartamencie warszawskiego hotelu,
przyjrzał się otoczeniu, a wcześniej, w korytarzu ocenił dwóch
mężczyzn siedzących przy drzwiach.
Nie byli zbyt dobrzy. Jeden przeglądał komórkę, drugi tępo wgapiał
się w ścianę naprzeciwko. Żaden go nie sprawdził, kiedy się
przedstawił. Nawet mu się nie przyjrzeli. Nie zaniepokoił ich fakt,
że jego marynarka ma charakterystyczne wybrzuszenie…
Cóż, jeśli to byli specjaliści, on rzeczywiście mógł uchodzić za
najlepszego.
– A ja potrzebuję najlepszego człowieka – kontynuował Jasiak
niezniechęcony milczeniem gościa. – Dlatego zaprosiłem pana na to
spotkanie.
Hubert Jasiak. Najbogatszy Polak, właściciel zapewne połowy
jakiegoś pomniejszego stanu w USA albo trzech województw w
kraju, zaprosił. Ha!
Zbyszek prawie się uśmiechnął na wspomnienie telefonu, który
wyrwał go ze
snu poprzedniego popołudnia. Z pierwszego spokojnego snu od
tygodnia.
Dupek. Ale dupek, któremu się nie odmawia.
– Powiedziano mi również – Jasiak odsunął się od okna, co Zbyszek
przyjął
niemal z ulgą, a potem usiadł naprzeciwko gościa – że obecnie jest
pan wolny, więc może się pan podjąć pracy dla mnie.
Zamilkł i czekał. Nowak też milczał. Myślał. Myślał tak od wczoraj,
bo chociaż sekretarka Jasiaka dzwoniąc z żądaniem spotkania, nie
powiedziała, w jakim celu jej szef go… zaprasza, to przecież
wiadomo było, że nie na herbatkę i ciasteczka. Dlatego Zbyszek
rozmyślał od wczoraj, czy tego chce.
Czy po ledwie tygodniu przerwy jest znów gotowy zaryzykować dla
kasy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin