Clarke Arthur Odyseja kosmiczna 3001 A5.pdf

(1489 KB) Pobierz
Arthur C. Clarke
Odyseja kosmiczna 3001
Cykl: Odyseja kosmiczna Tom 4
Przełożył Radosław Kot
Tytuł oryginalny: 3001: The Final Odyssey
Rok pierwszego wydania: 1997
Rok pierwszego wydania polskiego: 1997
Wkrótce po obchodach związanych z początkiem kolejnego
tysiąclecia przebywający w pasie Kuipera holownik kosmiczny
„Goliath” zostaje skierowany na inną orbitę z zadaniem
przechwycenia drobnego obiektu. Okazuje się, że jest to
astronauta Frank Poole, jeden z członków załogi „Discovery”,
który dryfuje w przestrzeni, oddalając się od środka Układu
Słonecznego.
Medycynie nowej epoki udaje się ożywić zamarznięte ciało. Po
tysiącletnim śnie Poole postanawia dokończyć przerwane niegdyś
zadanie...
Spis treści:
Prolog. Pierworodni........................................................................................................................................................3
Część 1. GWIEZDNE MIASTO.....................................................................................................................................5
Część 2. GOLIATH......................................................................................................................................................74
Część 3. KSIĘŻYCE GALILEUSZA...........................................................................................................................93
Część 4. KRÓLESTWO SIARKI...............................................................................................................................120
Część 5. FAZA TERMALNA....................................................................................................................................148
Epilog..........................................................................................................................................................................182
-2-
Prolog. Pierworodni.
Tak właśnie możemy ich nazwać: Pierworodnymi. Chociaż
nawet w najmniejszym zarysie nie przypominali ludzi, też byli
cieleśni i też krwawili, a gdy spojrzeli niegdyś w otchłań
kosmosu, ogarnęły ich: podziw, lęk oraz poczucie osamotnienia.
Gdy tylko urośli w siłę, zaczęli szukać wśród gwiazd bratniej
duszy. W trakcie dalekich wypraw natykali się na wiele
rozmaitych postaci życia na różnych stadiach ewolucji i aż nazbyt
często byli świadkami, jak nikła iskierka inteligencji gasła pośród
mroku kosmicznej nocy.
Ponieważ w całej galaktyce nie znaleźli niczego bardziej
cennego niż rozum, dlatego gdzie mogli, tam wspomagali jego
kiełkowanie. Niczym farmerzy siali na polu gwiazd i bywało, że
zbierali potem plony.
Niekiedy zaś, niechętnie, ale musieli pielić.
Kiedy ich statek wszedł do Układu Słonecznego, wielkie
dinozaury dawno już zostały zgładzone w świcie swego istnienia
przez przypadkowego osobnika z przestrzeni kosmicznej.
Pierworodni przemknęli nad zlodowaciałymi zewnętrznymi
planetami, na krótko zatrzymali się przy pustynnym umierającym
Marsie i w końcu spojrzeli na Ziemię.
Ujrzeli świat rojący się od wszelakiego życia. Badali je całe
lata, zbierali okazy, katalogowali. Gdy dowiedzieli się już
wszystkiego, czego dowiedzieć się mogli, zaczęli działać.
Ingerowali w rozwój całego szeregu gatunków, tak lądowych, jak
i morskich. Czy z powodzeniem, to mogło się rozstrzygnąć
dopiero za co najmniej milion lat.
Byli cierpliwi, ale nie nieśmiertelni. Czekały na nich jeszcze
miliardy innych słońc, więc odlecieli wkrótce, zniknęli w otchłani
kosmosu, wiedząc, że nigdy już na Ziemię nie wrócą. Zresztą, nie
-3-
zachodziła taka potrzeba: zostawione na miejscu sługi same
mogły dokonać dzieła.
Na Ziemi epoki lodowcowe przemijały jedna za drugą,
natomiast na niezmiennej powierzchni Księżyca czekał sekretny
strażnik z gwiazd. Pływy życia w galaktyce pulsowały jeszcze
wolniejszym rytmem. Dziwne, niekiedy piękne, a czasem straszne
imperia powstawały i upadały, przekazując wiedzę i dorobek
następcom.
Gdzieś daleko, wśród gwiazd, ewolucja wkraczała na wyższe
stadia. Pierwsi odkrywcy Ziemi już dawno porzucili cielesne
powłoki. Skonstruowali maszyny sprawniejsze niż poprzednie,
organiczne nośniki, a następnie dokonali przeprowadzki. Z
początku mózgów, a potem wyłącznie myśli. W pancerzach z
metalu i kryształu ruszyli jeszcze dalej w galaktykę. Nie budowali
już statków kosmicznych, sami nimi byli.
Epoka machin nie trwała długo. Eksperymentując nieustannie,
nauczyli się składować wiedzę bezpośrednio w tkance przestrzeni.
Myśli, utrwalone w zastygłych koronkach światła, mogły trwać
wiecznie. Pierworodni stali się postacią czystej energii. Ich
porzucone na tysiącach światów powłoki cielesne zatańczyły
bezrozumnie, zadrżały i zległy, by obrócić się w pył.
Teraz byli panami galaktyki, samą siłą woli mogli pomykać
między gwiazdami, niczym delikatna mgiełka przesączali się
przez szczeliny przestrzeni. Wolni od ograniczeń bytów
materialnych, nie zapomnieli jednak o swym pochodzeniu, o tym,
jak zrodzili się kiedyś w ciepłym szlamie dawno już wyschłego
morza. A ich zaiste cudowne maszyny nadal działały, nadzorując
rozpoczęte miliony lat wcześniej eksperymenty.
Jednak nie zawsze bywały posłuszne instrukcjom twórców. Jak
wszystkie urządzenia ulegały niszczącemu wpływowi czasu i jego
cierpliwej, wiecznie czuwającej służki: entropii.
I niekiedy odkrywały i wyznaczały sobie nowe, własne cele.
-4-
Część 1. GWIEZDNE MIASTO.
1. PASTUCH KOMET.
Kapitan
Dimitri Chandler [M2973.04.21/93.106//Mars/
Akad.Kosm.2005], dla przyjaciół „Dim”. był wyraźnie
rozdrażniony i miał po temu słuszne powody. Wiadomość z Ziemi
potrzebowała sześciu godzin, aby dostrzec do holownika
kosmicznego Goliath, który krążył aż za orbitą Neptuna. Gdyby
informacja przybyła choć dziesięć minut później, holownik
mógłby ze spokojnym sumieniem odpowiedzieć: „Przykro mi, ale
nic z tego. Właśnie zacząłem rozwijać ekran przeciwsłoneczny.”
I miałby rację, gdyż opakowywanie jądra komety w grubą tylko
na kilka molekuł folię odblaskową to nie robota, którą można
przerwać w połowie.
Obecnie najlepsze, co mógł uczynić, to posłuchać tego
niezwykłego żądania, tym bardziej że Przysłoneczni i tak narazili
się już potężnie Żółtym, chociaż nie z własnej winy. Eksploatacja
lodowych zasobów pierścieni Saturna zaczęła się jeszcze w
dwudziestym ósmym wieku, trzysta lat temu. Kapitan Chandler
nigdy nie potrafił dostrzec żadnych różnic na zestawianych przez
nowoczesnych ekologów obrazkach „przed” i „po”, ilustracjach
mających prezentować przyszłe skutki niebieskiego wandalizmu.
Wszelako opinia publiczna, wciąż wyczulona po klęskach
ekologicznych poprzednich stuleci, spojrzała na sprawę inaczej i
większość poparła hasło: „Ręce precz od Saturna!”. Tym
sposobem miast złodziejem pierścienia, Chandler został
powiernikiem. Wypasał komety.
Tak i wypuszczał się poza Układ Słoneczny na całkiem spory
kawałek drogi do Alfy Centaura, gdzie polował na bryły krążące
w Pasie Kuipera. Było tam dość lodu, by zalać Merkurego i
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin