Meg Cabot
Papla wychodzi za mąż
Cykl: Papla tom 3
Przekład: Kinga Kwaterska
Tytuł oryginału: Queen of Babble Gets Hitched
Rok pierwszego wydania: 2008
Rok pierwszego wydania polskiego: 2008
Lizzie nareszcie ma wszystko, o czym zawsze marzyła: pracę w salonie sukien ślubnych, własne mieszkanie i zaręczynowy pierścionek z ogrooomnym diamentem. Dlaczego więc dostaje mdłości i wysypki za każdym razem, kiedy pomyśli o swoim ślubie? I dlaczego jej serce zaczyna mocniej bić wcale nie w obecności jej cudownego narzeczonego?
Beniaminowi
W pradawnych czasach śluby były nieco bardziej przypadkowe. Dość często zdarzało się, że członkowie jednego plemienia, chcąc zwiększyć jego liczebność, najeżdżali na inne, wrogie plemię, tylko po to, aby zdobyć panny młode. Dokładnie tak - kradli sobie nawzajem kobiety. Grupa przeprowadzająca atak składała się z mężczyzn, których dziś nazwalibyśmy panem młodym i jego drużbami.
Tyle tylko, że no wiecie, nie mieli na sobie smokingów, raczej przepaski biodrowe.
Czasem dziewczyna, która miała zostać porwana, wiedziała, co się święci, jeszcze przed najazdem i wcale nie stawiała zaciętego oporu.
Nie oznacza to jednak, że jej rodzina i przyjaciele nie żywili urazy.
Dopilnuj, żeby liczba prezentów na waszej liście ślubnej była większa niż liczba zaproszonych gości. W ten sposób unikniecie otrzymania dwóch takich samych podarunków. A goście, którzy nie mogą być z wami w dniu waszego święta, wciąż będą mieli szansę kupić wam coś ślicznego!
Lizzie Nichols Designs™
Z czegokolwiek zrobione są dusze, moja i jego są takie same.
Emily Brontë (1818 - 1848),
brytyjska pisarka i poetka
- Chaz - mówię, trącając palcem mężczyznę w smokingu, który leży rozciągnięty w poprzek mojego łóżka. - Musisz już iść.
Odpycha moją dłoń, jakby go denerwowała.
- Mamo... - mamrocze. - Przestań. Powiedziałem przecież, że już wyniosłem śmieci.
- Chaz. - Trącam go jeszcze raz. - Mówię poważnie. Obudź się. Musisz wyjść.
- Co... Gdzie ja jestem? - Chaz rozgląda się nieprzytomnie po pokoju, po czym jego zamglone spojrzenie pada na mnie. - Och, Lizzie. Czas wstawać?
- Czas, żebyś sobie poszedł. - Łapię go za ramię i ciągnę. - No dalej. Wstawaj.
Ale równie dobrze mogłabym próbować ruszyć słonia. Ani drgnie.
- Co się dzieje? - chce wiedzieć Chaz. Muszę przyznać, że nie jest mi łatwo tak wrednie się wobec niego zachowywać. Wygląda absolutnie uroczo w białej koszuli, z jednodniowym zarostem, ciemnymi włosami sterczącymi na wszystkie strony i wyrazem zagubienia na twarzy. Patrzy na mnie spod przymrużonych powiek. - Jest już rano? Hej, dlaczego wciąż masz na sobie ubranie?
- Bo nic się między nami nie wydarzyło - mówię, czując ulgę, że to prawda. To znaczy, coś się stało, ale moje obciskające majtki są na swoim miejscu, więc sprawy nie zaszły aż tak daleko.
- Jak to nic się między nami nie wydarzyło? - Chaz wygląda na urażonego. - Jak możesz tak mówić? Masz na policzku bardzo wyraźny ślad po moim zaroście.
Nerwowym gestem podnoszę rękę i dotykam twarzy, przepełniona poczuciem winy.
- Co? O mój Boże! Żartujesz, prawda?
- Wcale nie. Masz podrapaną skórę. - Zaczyna się rozciągać, a na jego twarzy pojawia się samozadowolenie. - A teraz chodź tutaj i wróćmy do tego, co tak niegrzecznie przerwałaś, zasypiając. Postaram się nie mieć ci tego za złe, choć przyznaję, że będzie to trudne i może wymagać odpowiedniej kary, na przykład - z wyraźnym rozbawieniem ciągnie Chaz - wymierzenia ci paru klapsów, jak tylko uda mi się zdjąć z ciebie te, jak je nazwałaś... obciskające majtki.
Ale ja już jestem w łazience, uważnie oglądając się w lustrze.
Ma zupełną rację. Cała dolna część mojej twarzy jest zaczerwieniona, wszędzie tam, gdzie zarost Chaza ocierał się o moją skórę, kiedy całowaliśmy się w taksówce, wracając wczoraj wieczorem z wesela.
- Rany! - wykrzykuję, wracając chwiejnie do pokoju. - Myślisz, że zauważył?
- Myślę, że kto co zauważył? - pyta, po czym łapie mnie za rękę, przyciąga do siebie i zaczyna mocować się z guzikami mojej sukienki.
- Luke! - wołam. - Mylisz, że Luke zauważył, że mam na twarzy otarcia od czyjejś brody?
- Jak mógł to zauważyć? - sapie Chaz. - Jest we Francji. Jak to się zdejmuje?
- Nie jest we Francji! - krzyczę, zdejmując z siebie jego ręce. - Jest na dole. To on dzwonił do drzwi.
- Dzwonił? - Chaz przerywa próby rozebrania mnie i wygląda na bardziej niż kiedykolwiek przeuroczo zagubionego. Nie żeby mnie obchodziło, jak bardzo jest uroczy. - Luke jest na dole?
- Nie, już nie - mówię, po raz kolejny odsuwając jego ręce - ale wraca za pół godziny. I dlatego ty musisz już iść. On nie wie, że tu jesteś. I chcę, żeby tak pozostało. - Wyciągam górę od jego smokingu spod kolana, na którym przyklęknął, i mu podaję. - Więc jeśli mógłbyś być tak miły i opuścić teren...
Chaz unosi jedną brew.
- Chwila moment. Naprawdę chcesz mi powiedzieć, że ty i Pan Romantyczny wracacie do siebie?
- Oczywiście, że wracamy do siebie - odpowiadam, rzucając jednocześnie niecierpliwe spojrzenie na zegarek. Dwadzieścia pięć minut! Luke wróci za dwadzieścia pięć minut! Poszedł tylko poszukać Starbucks, żeby kupić nam kawę i coś do jedzenia, cokolwiek, co można tam dostać w Nowy Rok. Jeśli o mnie chodzi, może to być nawet zjełczały smalec. Co za różnica! - Myślisz, że dlaczego stoję tu, prosząc, żebyś wstał? Nie chcę, by Luke wiedział, że spędziłeś tu noc i że to przez ciebie mam podrapany policzek.
- Lizzie... - Chaz kręci głową, ale, dzięki Bogu, ubiera się. - On nie jest małym chłopcem. Nie możesz go wiecznie chronić. W końcu się o nas dowie.
Zimno przeszywa moje serce.
- O nas? Jakich „nas”? Chaz, nie ma żadnych „nas”...
- Jak to, nie ma żadnych „nas”? - Podnosi głowę znad kieszeni kurtki, którą właśnie przeszukiwał, zapewne chcąc znaleźć swój portfel. - Czy właśnie nie spędziliśmy razem nocy?
- Tak - mówię, znowu sprawdzając godzinę. Dwadzieścia cztery minuty! A muszę jeszcze umyć włosy. Jestem pewna, że pełno w nich konfetti. Nie wspominając już o tym, że z powodu rozmazanego pod oczami tuszu wyglądam jak szop pracz. - Ale już ci powiedziałam. Nic między nami nie zaszło.
- Nic? - Chaz wygląda na zranionego. - Dokładnie pamiętam, że trzymałem cię czule w ramionach i całowałem pod niebem pełnym spadających gwiazd. Nazywasz to niczym?
- To były balony - przypominam mu. - Nie gwiazdy.
- Nieważne. Myślałem, że stwierdziliśmy, że skupimy się na fizycznej stronie naszej znajomości.
- Nie, ty to stwierdziłeś. Ja powiedziałam, że oboje zostaliśmy zranieni i potrzebujemy czasu, by przecierpieć to, co nam zrobiono.
Chaz podnosi rękę i przeczesuje włosy, co sprawia, że sterczą jeszcze komiczniej niż wcześniej. W dodatku konfetti sypie się z nich prosto na moje łóżko.
- Dlaczego więc całowaliśmy się w tej taksówce?
Słuszna uwaga. Nie jestem pewna, dlaczego się całowaliśmy...
Ani dlaczego tak mi się to podobało.
Ale wiem jedno: nie będę stać tutaj i o tym dyskutować. Nie w tej chwili.
- Obydwoje za dużo wypiliśmy - tłumaczę, rzucając kolejne gorączkowe spojrzenie na zegarek. Dwadzieścia dwie minuty! I muszę jeszcze wysuszyć i ułożyć włosy! - Byliśmy na weselu. Po prostu nas poniosło.
- Poniosło? - Niebieskie oczy Chaza wyglądają nienaturalnie jasno w promieniach zimowego słońca wpadających przez moje nowe koronkowe firanki. - Tak nazywasz moją rękę na twoim biuście? Poniosło nas?
Podchodzę do niego i kładę mu palec na ustach.
- Nie wolno nam już nigdy o tym wspominać - mówię, czując, jak serce wali, tak jest, wali mi w piersi.
- Nawet nie próbuj mi powiedzieć - odpowiada Chaz zza mojego palca - że dajesz mu kolejną szansę. Tak, zachował się niezwykle romantycznie, przylatując z Francji w Nowy Rok i tak dalej. Ale, Lizzie, ten facet panicznie boi się zobowiązań. Jeszcze nigdy w swoim życiu niczego nie dokończył.
- Nieprawda! - krzyczę, zabierając dłoń z jego ust i machając nią, żeby mógł zobaczyć. - Spójrz!
Chaz gapi się na serdeczny palec mojej lewej ręki.
- O Boże - stęka po chwili. - Chyba zaraz puszczę pawia.
- To najmilsza rzecz - rzucam zjadliwie - jaką można powiedzieć dziewczynie, której właśnie oświadczył się twój najlepszy przyjaciel.
Choć, prawdę mówiąc, mnie też jest trochę niedobrze. Ale to prawdopodobnie z powodu wypitego wczoraj szampana. Na pewno.
- Lizzie. - Chaz opada z powrotem na moje łóżko i wpatruje się w pęknięcia na suficie. - Czy naprawdę muszę ci przypominać, że jeszcze mniej niż dobę temu nie byliście już ze sobą? Że wyprowadziłaś się z apartamentu, w którym razem mieszkaliście, bo Luke powiedział, że nie widzi cię w swojej przyszłości? Że spędziłaś większość zeszłej nocy z językiem w moich ustach, bo z wami koniec?
- Cóż - wzdycham, patrząc na trzykaratowy brylant o szmaragdowym szlifie, osadzony na platynowej obrączce. Lśni w promieniach słońca. Luke powiedział, że certyfikat potwierdzający jego pochodzenie jest już w drodze. - Zmienił zdanie.
- Bo to, że się wyprowadziłaś, cholernie go przestraszyło! - woła Chaz i siada prosto. - Czy właśnie tego chcesz? Faceta, który pędem wraca do ciebie i się oświadcza tylko dlatego, że tak bardzo boi się samotności, że woli być z dziewczyną, która do niego nie pasuje, niż być sam?
Rzucam mu gniewne spojrzenie.
- Aha. I na pewno sądzisz, że ty i ja jesteśmy dla siebie stworzeni.
- Zgadza się - odpowiada Chaz. - Tak uważam, skoro już o tym wspomniałaś. Ale prawda jest taka, że małpa z papierową torbą na głowie byłaby dla ciebie lepsza niż Luke. Bo wy dwoje totalnie do siebie nie pasujecie.
Wciągam powoli powietrze. Nie mogę uwierzyć, że prowadzę tę rozmowę.
- Co ty... Jak możesz, Luke to podobno twój najlepszy przyjaciel!
- Jest moim najlepszym przyjacielem - potwierdza Chaz. - Znam go od czasu, kiedy miał czternaście lat. Prawdopodobnie znam go lepiej, niż on sam zna siebie. I dlatego właśnie jestem upoważniony do stwierdzenia, że nie powinien prosić kogokolwiek o rękę, w szczególności ciebie.
- Jak to „w szczególności mnie”? - Czuję łzy zbierające się pod powiekami. - Co jest ze mną nie tak?
- Nic nie jest z tobą nie tak, Lizzie - głos Chaza łagodnieje. - Chodzi o to, że ty wiesz, czego chcesz, a Luke nie. Jesteś gwiazdą. A Luke nie jest typem faceta, który będzie cię wspierał na twojej drodze do spełnienia marzeń i wielkiej kariery. Wciąż myśli, że to on jest gwiazdą. A w jednym związku nie może być dwóch gwiazd. Ktoś musi pozostać w cieniu i wesprzeć tę drugą osobę... przynajmniej czasami.
- To nieprawda - mówię, wycierając łzy nadgarstkiem. - Luke jest gwiazdą. Zostanie lekarzem. Kiedyś będzie ratował życie dzieciom.
Chaz wznosi oczy do sufitu.
- Dzień, w którym Luke de Villiers naprawdę zostanie lekarzem - uroczyście oświadcza Chaz - będzie dniem, w którym przerzucę się na piwo bezalkoholowe. Na zawsze.
Patrzę na niego z oburzeniem.
- Wyjdź! - rozkazuję, wskazując drzwi. - Idź sobie.
Chaz wstaje. I natychmiast wygląda tak, jakby tego żałował. Jednak, kiedy odzyskuje równowagę, mówi z całą godnością, na jaką go stać:
- Wiesz co? Z przyjemnością. - Wymaszerowuje z sypialni i idzie do salonu, gdzie znajduje swój płaszcz, który w nocy rzucił na podłogę. Podnosi go, wyglądając, jakby ciągle kręciło mu się w głowie i podchodzi do drzwi.
- Robisz duży błąd, Lizzie. - Odwraca się, żeby to powiedzieć... i jest lekko zaskoczony, widząc, że stoję tuż za nim.
- Nie - odcinam się i dźgam go palcem wskazującym w mostek. - Ty go robisz. Twój najlepszy przyjaciel się żeni. Powinieneś cieszyć się jego szczęściem. I moim. Tylko dlatego, że nie ułożyło ci się z Shari...
- Shari? - Chaz kręci głową z niedowierzaniem. - To nie ma nic wspólnego z Shari. Za to ma coś wspólnego z nami.
- Z nami? - Zszokowana wydaję z siebie coś, co miało być śmiechem, a przypomina szczeknięcie. - Nie ma żadnych nas.
- To ty tak myślisz - mówi on, szarpiąc swój płaszcz. - I niech mnie szlag, jeśli będę czekał, żebyś to załapała.
- Super - odpowiadam. - Bo wcale cię o to nie proszę.
- Nie - potwierdza Chaz, uśmiechając się, ale tak jakoś smutno. - Ale prosiłabyś, gdybyś miała choć blade pojęcie o tym, co jest dla ciebie dobre.
Z tymi słowami na ustach gwałtownym ruchem otwiera drzwi i wychodzi, trzaskając nimi tak mocno, że aż brzęczą szyby w oknach.
I już go nie ma.
Kiedy już panna młoda i pan młody zdołali bezpiecznie umknąć przed słusznym gniewem jej rodziny, gorączkowo przeszukującej okolice wioski, z której dziewczyna została porwana, zaszywali się gdzieś na trochę, aby ukryć się przed krewnymi (i ewentualnie już istniejącym mężem). Był to także czas, kiedy pan młody usiłował zdominować swoją brankę i wybić jej z głowy ochotę na ucieczkę lub zadźganie porywacza w środku nocy (co wcale nie zdarzało się rzadko, kiedy panna młoda nie była tak zachwycona zaistniałą sytuacją, jakby pan młody miał nadzieję).
Ten okres może być uważany za pradawny odpowiednik miodowego miesiąca. Tyle że prawdopodobnie odbywał się w jaskini, a nie w hotelu na Karaibach. I na pewno nie było tam obsługi.
Nigdy nie próbuj nowego kosmetyku - albo, Boże broń, nie chodź do kosmetyczki - w dniu ślubu lub parę dni przed nim. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebujesz, to wysypka. Trzymaj się sprawdzonych rozwiązań, a będziesz promieniała blaskiem jak anioł.
Dwie dusze, ale jedna myśl,
Dwa serca bijące jak jedno.
Franz Joseph von Münch-Bellinghausen (1806 - 1871),
austriacki dramatopisarz
Mrugam osłupiała. Muszę przyznać, że nie takiej reakcji oczekiwałam po pierwszej osobie, której powiem o zaręczynach z Lukiem. Spodziewałam się oczywiście, że Chaz będzie miał jakieś obawy. Chodzi o to, że jasne, Luke i ja mieliśmy do niedawna pewne problemy. Do pół godziny temu, jeśli chodzi o ścisłość.
Ale chmury się rozwiały - Luke poprosił, żebym za niego wyszła. A dotąd jedyną przeszkodą na drodze do naszego bycia razem stanowiło to, że on, jak powiedział, „nie widział mnie w swojej przyszłości”.
Ale wszystko się zmieniło. Poprosił mnie o rękę! Będę panną młodą! Lizzie Nichols panną młodą nareszcie!
No dobra. Trochę to dziwne, że za każdym razem, jak o tym pomyślę, chce mi się wymiotować.
Ale to przez to całe podniecenie z powodu zaręczenia się, zanim zjadłam śniadanie. Zawsze podejrzewałam, że mam niedobór cukru we krwi. Zupełnie jak Nicole Richie.
A poza tym to wszystko wina Chaza. Dlaczego, zamiast się cieszyć, musiał mieć ten absurdalny napad złości, zupełnie jakby... no cóż, zupełnie jakby był zazdrosny?
Tylko że to niemożliwe. Bo Chaz wcale nie lubi mnie w ten sposób. Jesteśmy przyjaciółmi. Chociaż, jasne, trochę wczoraj poromansowaliśmy.
I muszę przyznać, to było całkiem... miłe.
Właściwie bardzo miłe.
Ale oboje byliśmy wstawieni. I tamto nic nie znaczyło. Krótko mówiąc, wciąż rozpaczaliśmy po rozstaniu z partnerami i szukaliśmy pocieszenia w swoich ramionach.
Nic więcej. Prawda?
Cóż, nie zamierzam marnować już ani minuty, zamartwiając się tym. Luke wróci lada chwila. Muszę się doprowadzić do porządku, zanim przyjdzie. Wystarczy, że oświadczył się - i został przyjęty - zanim zdążyłam umyć zęby. Nie zamierzam rozpocząć pierwszego dnia narzeczeństwa, mając na sobie tę samą bieliznę co wczoraj.
Do czasu, kiedy rozlega się dzwonek do drzwi, jestem już pachnąca i urocza, dzięki najszybszemu prysznicowi na świecie, przebraniu się migiem w cudną różową szyfonową sukienkę koktajlową Lorrie Deb z lat pięćdziesiątych (idealną dla właśnie zaręczonej już prawie dyplomowanej renowatorki sukien ślubnych) i kilku warstwom korektora pod oczy. I gotowa wpuścić mężczyznę, któremu właśnie się obiecałam.
Czuję się lżejsza niż powietrze, zbiegając po dwóch kondygnacjach schodów do drzwi frontowych.
- Wow - mówi Luke, kiedy gwałtownie otwieram ciężkie metalowe drzwi - wyglądasz...
- Jak przyszła panna młoda? - pytam, łapiąc za trzy warstwy sukienki; szyfonową, siatkową i nylonową i żartobliwie dygając.
- Chciałem powiedzieć: sexy - odpowiada. Triumfalnie unosi torbę ze Starbucks i sześciopak dietetycznej coli. - Zobacz, co upolowałem. Musiałem przejść tylko jedenaście przecznic, żeby znaleźć sklep otwarty w Nowy Rok.
- Och, Luke! Pamiętałeś!
Tyle tylko, że to Chaz powiedział Luke'owi, jak bardzo uwielbiam dietetyczną colę. To był jedyny powód, dla którego Luke pamiętnego lata we Francji przyniósł mi ją z tamtej wioski. Chaz wiedział, że dietetyczna cola to sposób na zdobycie mojego serca...
Ale to nie znaczy, że jestem zakochana w Chazie, prawda?
Moje oczy wypełniają się łzami. Naprawdę, Luke to najtroskliwszy narzeczony na całym świecie. I najprzystojniejszy, kiedy tak stoi w płaszczu Hugo Bossa, mrużąc oczy z długimi ciemnymi rzęsami, które tak perfekcyjnie się podkręcają... i to bez zalotki. I równie uroczo wyglądał, kiedy pół godziny temu klęczał w błocie w tym samym miejscu, taki bezradny i zdenerwowany. Co mogłam powiedzieć innego niż po prostu „tak” na jego oświadczyny?
Nie żeby przyszło mi do głowy coś innego. Chociaż przez chwilkę chciałam go ukarać za tamto całe „nie wiem, czy widzę cię w swojej przyszłości”.
...
entlik