Michael Connelly - Ciemność mroczniejsza niż noc.doc

(1827 KB) Pobierz

 

Michael Connelly

 

 

 

Ciemność mroczniejsza niż noc

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

Bosch popatrzył przez kwadratową szybkę i zobaczył, że mężczyzna jest sam w celi. Wyjął rewolwer z kabury i wręczył go sierżantowi pełniącemu służbę. Standardowa procedura. Sierżant otworzył metalowe drzwi. W nozdrza Boscha natychmiast uderzył smród potu i wymiocin.

- Jak długo on tu już tu siedzi?

- Od jakichś trzech godzin - odparł sierżant.

Bosch wszedł do celi i zmierzył spojrzeniem postać rozciągniętą na podłodze.

- Dobra, może pan zamknąć.

- Proszę mi dać znać.

Drzwi zatrzasnęły się z głośnym zgrzytem. Mężczyzna na podłodze jęknął
i poruszył się lekko. Bosch podszedł do najbliższej ławy i usiadł. Z kieszeni kurtki wyjął magnetofon i postawił na ławie. Zerknął w stronę okienka i dostrzegł odsuwającą się twarz sierżanta.

Szturchnął leżącego w bok czubkiem buta. Mężczyzna znowu jęknął.

- Ocknij się, gnoju.

Człowiek rozciągnięty na podłodze celi powoli obrócił i uniósł głowę. We włosach miał grudki farby, a szyję i przód koszuli oblepione zaschniętymi wymiocinami. Otworzył oczy, lecz jaskrawe światło sprawiło, że natychmiast je zamknął. Wydobył
z siebie ochrypły szept.

- Znowu ty.

Bosch kiwnął głową.

- Taa, znowu ja.

- Nasz mały taniec.

Pokrytą trzydniowym zarostem twarz pijaka przeciął uśmiech. Bosch zauważył brak zęba, który ostatnim razem znajdował się jeszcze na swoim miejscu. Położył dłoń na magnetofonie, lecz na razie go nie włączał.

- Wstawaj. Pora na rozmowę.

- Wypchaj się. Nie chcę...

- Zostało ci niewiele czasu. Mów.

- Daj mi, kurwa, spokój.

Bosch spojrzał w okienko. Nikogo za nim nie było. Popatrzył znowu na mężczyznę na podłodze.

- Tylko prawda może cię ocalić. Zwłaszcza teraz. Nie mogę ci pomóc, dopóki nie wyjawisz prawdy.

- Co ty jesteś, ksiądz? Chcesz wysłuchać mojej spowiedzi?

- A chcesz się wyspowiadać?

Mężczyzna nie odpowiedział. Podejrzewając, że mógł ponownie zapaść w sen, Bosch wbił czubek buta w bok leżącego, w okolice nerek. Mężczyzna szarpnął się gwałtownie, bijąc rękami i nogami o podłogę.

- Pieprz się! - wrzasnął. - Nie jesteś mi potrzebny. Potrzebuję adwokata.

Bosch milczał przez chwilę. Podniósł magnetofon i wsunął do kieszeni. Potem pochylił się, oparł łokcie o kolana i splótł dłonie. Popatrzył na pijaka i wolno pokręcił głową.

- A więc chyba nie mogę ci pomóc - powiedział.

Wstał i spojrzał w okienko, szukając wzrokiem sierżanta. Gdy wychodził, mężczyzna wciąż leżał na podłodze.

 

1

 

- Mamy gościa.

Terry McCaleb spojrzał na żonę, a potem za jej przykładem skierował oczy
w stronę krętej drogi poniżej. Zobaczył wspinający się po stromiźnie wózek golfowy. Jego dach zasłaniał kierowcę.

Siedzieli obydwoje na tarasie wynajętego domu przy La Mesa Avenue. Widać było stamtąd wąską, krętą drogę, która schodziła od ich domu, a za nią cały Avalon wraz z przystanią i mgiełkę smogu oznaczającą stały ląd za Santa Monica Bay. Wybrali ten dom przede wszystkim ze względu na widok. Ale w chwili, gdy Graciela się odezwała, Terry wpatrywał się w dziecko, które trzymał w ramionach. Nie widział nic poza ufnym, błękitnym spojrzeniem córki.

Zauważył na boku wózka numer wypożyczalni. To nie był nikt z wyspy. Gość przypłynął zapewne promem „Catalina Express”. Mimo to Terry zastanawiał się, skąd Graciela wie, że gość wybiera się właśnie do nich, a nie do innego mieszkańca La Mesa.

O nic nie zapytał; już wcześniej miewała przeczucia. Po prostu czekał
- i wkrótce po tym, jak wózek znikł mu z oczu, ktoś zastukał do frontowych drzwi. Graciela poszła je otworzyć i niebawem wróciła na taras w towarzystwie kobiety, której McCaleb nie widział od trzech lat.

Detektyw Jaye Winston uśmiechnęła się na widok dziecka w objęciach ojca. Był to szczery, a zarazem roztargniony uśmiech osoby, która nie zjawiła się po to, by podziwiać czyjegoś dzidziusia. McCaleb wiedział, że gruby zielony skoroszyt, dzierżony w jednej ręce, i wideokaseta w drugiej oznaczają, iż Winston ma do niego sprawę. Śmiertelnie poważną sprawę.

- Co słychać, Terry?

- Wszystko świetnie. Pamiętasz Gracielę?

- Oczywiście. A to kto?

- To jest CiCi.

Nigdy nie wymawiał przy obcych pełnego imienia dziecka. Mówił do córki „Cielo” wyłącznie wówczas, gdy byli sam na sam.

- CiCi - powtórzyła Winston i umilkła, jakby oczekując wyjaśnienia. Nie doczekawszy się go, podjęła: - Ile ma?

- Prawie cztery miesiące. Jest duża jak na swój wiek.

- O... no pewnie. A chłopiec?... Gdzie on jest?

- Raymond - powiedziała Graciela. - Umówił się z kolegami. Poszedł pograć w softball, bo Terry wynajął dzisiaj łódź paru klientom.

Rozmowa rwała się i brzmiała dziwacznie. Winston nie była zainteresowana tematem lub może nie przywykła do tak banalnej wymiany słów.

- Napijesz się czegoś? - zaproponował McCaleb, podając dziecko Gracieli.

- Nie, dziękuję. Wypiłam colę na promie.

Jakby na dany znak dziecko, być może oburzone przekazywaniem z rąk do rąk, zaczęło popłakiwać i Graciela oznajmiła, że zabierze małą do domu. McCaleb
i Winston zostali na tarasie. Terry wskazał obstawiony krzesłami okrągły stół, przy którym jadali kolacje, gdy dziecko spało.

- Usiądźmy.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin