Cornwell Patricia - 09 - Punkt zapalny.pdf

(1543 KB) Pobierz
Patricia Cornwell
Punkt Zapalny
(Point of Origin)
Przełożył Dariusz Bakalarz
Barbarze Bush z miłością
(za poczynioną zmianę)
Tak też jawne się stanie dzieło każdego:
odsłoni je dzień [Pański];
okaże się bowiem w ogniu,
który je wypróbuje, jakie jest.
(1 Kor 3, 13)
Dzień 523.6
Miejsce jednego Bażanta
Odział Kobiecy Kirby
Wyspa Ward, Nowy Jork
Cześć, doktorku,
Tik tak torku.
Przepiłowane kości i ogień.
Nadal w chacie z łgarzem z FBI?
Uważaj na zegar, doktorku.
Mignęło ciemne
światło
i straszliwy
PO-CIĄG- PO-CIĄG- PO-CIĄG.
GKSFWFY chce zdjęć.
Odwiedź nas. Trzecie piętro. Pohandlujemy.
Tik tak torku! (Lucy powie?)
Lucy-Boo w TV. Leci przez okno. Idzie z nami pod kołdrę. Aż do
świtu. Śmiech
i
śpiew.
Jakaś ładna piosenka. LUCY. LUCY. LUCY i my!
Czekaj i patrz
Carrie
Rozdział pierwszy
Benton Wesley właśnie zdejmował w mojej kuchni sportowe buty, gdy podbiegłam do niego
z sercem rozdygotanym ze strachu i nienawiści. Emocje te wywołało wspomnienie o dawnym
koszmarze. List od Carrie Grethen jeszcze przed chwilą leżał sobie spokojnie pomiędzy innymi
przesyłkami i papierami, ale go znalazłam, gdy postanowiłam wypić cynamonową herbatę w
zaciszu mego pokoju w domu w Richmond, stan Wirginia. Było niedzielne popołudnie,
dwadzieścia dwie minuty po siedemnastej, ósmy czerwca.
– Przypuszczam,
że
wysłała to do twojego biura – powiedział Benton.
Nie wyglądał na wytrąconego z równowagi, gdy pochylony zdejmował białe skarpety firmy
Nike.
– Rosę nie czyta przesyłek oznaczonych jako poufne lub osobiste – wyjaśniłam, chociaż
oczywiście sam doskonale zdawał sobie z tego sprawę; mój puls cały czas był przyśpieszony.
– Może powinna. Zdaje się,
że
masz dużo fanów. – Jego sarkastyczne słowa raniły jak papier
ścierny.
Przyglądałam mu się, gdy tak siedział z łokciami opartymi na kolanach i pochyloną głową.
Na rękach i ramionach wybijały się plamy potu, charakterystyczne dla mężczyzn w jego wieku,
ja jednak patrzyłam na łydki i ponad kostki, gdzie znać było jeszcze
ślady
po gumce skarpetek.
Zaczesał ręką siwe włosy do tyłu i rozparł się na krześle.
– Chryste – mruknął, wycierając twarz i kark ręcznikiem. – Za stary jestem na takie imprezy.
Głęboko zaczerpnął powietrza i kiedy powoli je wypuszczał, stopniowo narastał w nim gniew.
Na stole leżał zegarek Breitling Aerospace z nierdzewnej stali, który podarowałam mu na
gwiazdkę. Podniósł go i włożył na rękę.
– A niech to cholera. Ci ludzie są gorsi od tkanki rakowej. Pokaż to – powiedział.
List napisany był ręcznie, na czerwono, drukowanymi, dziwnie pokręconymi literami. Na
górze widniał rysunek klatki z ptakiem o długim, pierzastym ogonie. Pod rysunkiem było
napisane tajemnicze łacińskie słowo
ergo,
czyli: tak więc, które w tym kontekście zupełnie nie
miało dla mnie znaczenia. Rozwinęłam tę zwyczajną kartkę maszynowego papieru, trzymając ją
za różki, i położyłam na zabytkowym francuskim stole kuchennym z dębowego drewna. Nie
dotykając listu, który mógł jeszcze posłużyć za dowód rzeczowy, Benton uważnie czytał
dziwaczne słowa Carrie Grethen i zaczynał przepuszczać je przez zgromadzone w głowie
zasobne bazy danych.
– Stempel z Nowego Jorku. Tam znają ją oczywiście z czasów procesu – powiedziałam,
nadal starając się myśleć racjonalnie i zaprzeczać faktom. – Poza tym dwa tygodnie temu ukazał
się sensacyjny artykuł. Każdy mógł znaleźć w nim personalia Carrie Grethen. Nie mówiąc już o
tym,
że
adres mojego biura jest znany publicznie. To pewnie nie ona pisała ten list. Prędzej już
ktoś chce mi wykręcić jakiś numer.
– List pisała raczej ona. – Benton nadal czytał.
– Wysłałaby coś takiego z sądowego szpitala psychiatrycznego i nikt by o tym nie wiedział?
– spekulowałam, a strach
ściskał
mi serce.
– I w Saint Elisabeth’s, i w Bellevue, i w Mid-Hudson, i w Kirby – nie podnosił wzroku znad
listu – siedzą sobie takie Carrie Grethen, tacy Johnowie Hinckleyowie Młodsi, tacy Markowie
Chapmanowie i są tam pacjentami, a nie więźniami. Mają w ośrodkach psychiatrycznych,
zarówno więziennych, jak i sądowych, swoje prawa obywatelskie, więc wydają na komputerach
pedofilskie gazetki i drogą pocztową udzielają rad dotyczących mordowania... No i piszą drwiące
listy do patologów.
Mówił coraz ostrzejszym głosem, słowa stawały się coraz bardziej urywane. Gdy w końcu na
mnie spojrzał, w jego oczach zobaczyłam płonącą nienawiść.
– Carrie Grethen robi cię w konia. Tak samo jak mnie i FBI – mówił dalej.
Wstał z ręcznikiem zarzuconym na ramiona.
– Powiedzmy,
że
to ona pisała – zaczęłam od początku.
– Oczywiście,
że
ona. – Widać nie miał
żadnych
wątpliwości.
– Okej. A w takim razie, Benton, to coś więcej niż robienie w konia.
– Oczywiście. Stara się,
żebyśmy
nie zapomnieli,
że
była kochanką Lucy. A tego nie podano
jeszcze do wiadomości publicznej. Przynajmniej na razie – mówił. – To jasne,
że
Carrie Grethen
nie przestała jeszcze rujnować ludziom
życia.
Nie mogłam już dłużej znieść dźwięku jej nazwiska. Dotknęło mnie do
żywego
to,
że
wdarła
się do mojego domu na West Endzie. Czułam się dokładnie tak, jakby siedziała tu ze mną przy
stole i psuła powietrze emanującym z siebie złem. Wyobrażałam sobie jej pobłażliwy uśmiech,
rozpromieniony wzrok i zastanawiałam się, jak wygląda teraz, po pięciu latach spędzonych za
kratkami w towarzystwie szaleńców z kryminalną przeszłością. Carrie nie była szalona. Nigdy.
Była psychopatką, charakteropatką i miała nieświadome skłonności do przemocy.
Wyjrzałam przez okno na targane wiatrem japońskie klony przed domem i na niedokończony
kamienny mur, który słabo oddzielał mnie od sąsiadów. Nagle zadzwonił telefon i niechętnie
podniosłam słuchawkę.
– Doktor Scarpetta – powiedziałam, patrząc, jak Benton znowu opuszcza wzrok na zapisaną
czerwonymi literami kartkę.
– Hej – usłyszałam znajomy głos Pete’a Marina. – To ja.
Marino był kapitanem Departamentu Policji w Richmond i znałam go na tyle dobrze,
że
potrafiłam zinterpretować ton jego głosu. Przygotowałam się więc na złe wieści.
– Co się stało? – zapytałam.
– Wczoraj w nocy spaliła się stadnina koni w Warrenton. Było o tym w wiadomościach –
powiedział. – Poszły z dymem stajnie, dwadzieścia drogich koni i dom. Nic nie zostało.
Jak na razie nic nie rozumiałam.
– Marino, po co do mnie dzwonisz w sprawie pożaru? A przede wszystkim północna
Wirginia to nie twój rejon.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin