Cornwell Patricia - 01 - Post Mortem.pdf

(1517 KB) Pobierz
Patricia Cornwell
Post Mortem
Przełożyła: Małgorzata Kicana
Wydanie oryginalne: 1990
Wydanie polskie: 1998
Rozdział pierwszy
W piątek, szóstego czerwca, w Richmond padał deszcz.
Ulewa, która zaczęła się o
świcie,
strąciła wszystkie kwiaty lilii, a chodniki i dachy
domów bardzo szybko pokryła opadłymi liśćmi. Ulicami płynęły małe rzeki, a na trawnikach
i boiskach utworzyły się niewielkie sadzawki. Zasnęłam przy akompaniamencie deszczu
bijącego w dachówki, i w czasie gdy noc zamienia się w pierwsze, zamglone godziny
sobotniego poranka, przyśnił mi się koszmarny sen.
Za szybą, po której spływały strugi deszczu, zobaczyłam białą, nieludzką twarz,
przypominającą główki lalek zrobionych ze starych pończoch. Okno mojej sypialni było
ciemne, aż nagle pojawiła się w nim ta straszna maska, emanująca złowrogą inteligencją.
Obudziłam się, wpatrzona z przerażeniem w ciemność nocy. Nie wiedziałam, co mnie
obudziło, dopóki ponownie nie odezwał się dzwonek telefonu. Bez trudu znalazłam aparat i
chwyciłam słuchawkę.
– Doktor Scarpetta?
– Tak, słucham. – Sięgnęłam do lampy i włączyłam
światło;
była 2:33 rano.
Serce zaczęło mi walić jak oszalałe.
– Mówi Pete Marino. Mamy trupa na Berkeley Avenue, pod numerem 5602. Dobrze by
było, gdybyś przyjechała jak najszybciej. Ofiara nazywa się Lori Petersen, trzydziestoletnia
biała kobieta. Jej mąż znalazł ciało mniej więcej pół godziny temu.
Nie potrzebowałam więcej szczegółów. W chwili gdy podniosłam słuchawkę i
usłyszałam głos sierżanta Marino, wiedziałam. Być może wiedziałam już w chwili, gdy
usłyszałam dzwonek telefonu. Ludzie wierzący w wilkołaki obawiają się pełni księżyca; ja
zaczęłam się bać godzin pomiędzy północą a trzecią rano, gdy piątek zamienia się w sobotę i
całe miasto
śpi.
Zazwyczaj na miejsce zbrodni wzywa się patologa z dyżuru, lecz w tym wezwaniu nie
było nic zwyczajnego. Po drugiej sprawie dałam wszystkim jasno do zrozumienia,
że
bez
względu na porę dnia czy nocy, jeżeli zostanie popełnione jeszcze jedno morderstwo, mają
mnie o tym powiadomić. Marino bardzo się ten pomysł nie podobał. Odkąd zostałam
mianowana naczelnym koronerem stanu Wirginia, niecałe dwa lata temu, sierżant stwarzał
problemy. Do tej pory nie byłam pewna, czy nie znosi wszystkich kobiet na całym
świecie,
czy tylko mnie.
– Berkley Avenue znajduje się w Berkley Downs, w Southside – dodał protekcjonalnie. –
Wiesz, jak tu dojechać?
Przyznając,
że
nie mam pojęcia, zapisałam wskazówki w notesie, który zawsze trzymam
przy telefonie. Odłożyłam słuchawkę i pospiesznie spuściłam stopy na podłogę, a adrenalina
płynąca w moich
żyłach
obudziła mnie niczym filiżanka mocnej kawy. W domu panowała
cisza. Złapałam czarną medyczną torbę, wytartą i znoszoną przez lata używania.
Nocne powietrze było niczym chłodna sauna, a okna w domu sąsiadów wyglądały jak
ciemne oczodoły. Wycofując granatowy służbowy samochód z podjazdu, spojrzałam na
światło
palące się nad gankiem i w okna pokoju na piętrze, w którym spała moja
dziesięcioletnia siostrzenica, Lucy. Zapowiadał się kolejny dzień z
życia
dziecka, który mnie
ominie. Odebrałam ją z lotniska w
środę
wieczorem, lecz od tamtej pory rzadko kiedy miałam
czas choćby zjeść z nią wspólnie posiłek.
Dopóki nie dojechałam do Parkway, na drodze nie było ani jednego samochodu; kilka
minut później pędziłam mostem nad rzeką James. Widziałam maleńkie czerwone
światełka
samochodów jadących przede mną, a we wstecznym lusterku majaczył zarys wieżowców
śródmieścia
Richmond. Gdzieś tam, pomyślałam, czai się mężczyzna. Może to być każdy;
chodzi wyprostowany,
śpi
w zwyczajnym domu i ma normalną liczbę palców u rąk i nóg.
Prawdopodobnie jest biały i dużo mu brakuje do czterdziestki. Jest zwykłym obywatelem,
najpewniej nie jeździ BMW, nie chodzi do modnych barów ani nie robi zakupów w
najdroższych sklepach miasta.
Ale, z drugiej strony, może właśnie tak robi? Mógł to być każdy i nikt zarazem. Pan Nikt.
Ten typ faceta, którego twarzy nie zapamiętasz, nawet gdybyś przejechała z nim sam na sam
dwadzieścia pięter w windzie.
Stał się bezprawnym władcą tego miasta, obsesją tysięcy ludzi, których nigdy nie widział
na oczy; a także moją. Pan Nikt.
Ponieważ te morderstwa zaczęły się dwa miesiące temu, mógł zostać niedawno
wypuszczony z więzienia lub szpitala psychiatrycznego. Tak podejrzewano jeszcze w
zeszłym tygodniu, lecz teorie ciągle się zmieniały.
Moja była taka sama od początku: niedawno przyjechał do miasta, a wcześniej robił to
samo w innym miejscu i ani jednego dnia nie spędził w więzieniu czy też za szpitalnymi
murami. Nie był niezorganizowany, nie był amatorem, i z całą pewnością nie był po prostu
szalony.
Za następnymi
światłami,
po lewej stronie znajduje się Wilshire, a zaraz potem, po
prawej – Berkley.
Już dwie przecznice wcześniej zobaczyłam migające czerwono-niebieskie
światełka.
Ulica przed domem o numerze 5602 była rozświetlona niczym choinka. Karetka, z
włączonym silnikiem wyjącym jak czołg, stała tuż obok dwóch nieoznakowanych wozów
patrolowych i trzech radiowozów z migającymi na dachach kogutami. Mikrobusik z zespołem
dziennikarzy z kanału 12 właśnie podjechał i zatrzymał się obok nich. W oknach kilku
sąsiednich domów paliły się
światła,
a wielu ludzi w pidżamach lub szlafrokach wyszło na
ganki.
Zaparkowałam za mikrobusem w chwili, gdy młody dziennikarz kłusem biegł na drugą
stronę ulicy. Wysiadłam z samochodu i z pochyloną głową oraz wysoko postawionym
kołnierzem płaszcza przeciwdeszczowego koloru khaki ruszyłam szybko w stronę frontowych
drzwi domu Petersenów. Nigdy nie lubiłam patrzeć na siebie w wieczornych wiadomościach.
Odkąd w Richmond zaczęły się te morderstwa, moje biuro przeżywało prawdziwy szturm
dziennikarzy, a ci sami reporterzy wielokrotnie dzwonili do mnie z tymi samymi, okrutnymi i
bezsensownymi pytaniami.
– Doktor Scarpetta, jeżeli mamy do czynienia z seryjnym mordercą, czy to nie oznacza,
że
zabójca może znowu uderzyć?
Jakby chcieli,
żeby
tak się stało.
– Czy to prawda,
że
na ciele ostatniej ofiary znalazła pani
ślady
po ugryzieniach?
Nie była to prawda, lecz bez względu na odpowiedź i tak nie mogłam wygrać. „Bez
komentarza” i założyliby,
że
to prawda. Powiedziałabym „nie” i w wieczornym wydaniu
gazety przeczytałabym,
że
„Doktor Kay Scarpetta zaprzecza, by na ciele ofiar znaleziono
ślady
ugryzień...”. Morderca, jak każdy człowiek, czytuje gazety i przychodzi mu do głowy
nowy pomysł.
Ostatnie doniesienia prasowe były kwieciste i przerażająco szczegółowe; posuwały się
znacznie dalej niż pożyteczne ostrzeżenie społeczeństwa o grożącym mu niebezpieczeństwie.
Kobiety, szczególnie te, które mieszkały same, były przerażone. W tydzień po trzecim
morderstwie sprzedaż pistoletów i rewolwerów oraz dodatkowych zamków do drzwi wzrosła
aż o pięćdziesiąt procent, a miejskie schronisko wyzbyło się wszystkich psów – fenomen,
który, rzecz jasna, także trafił na pierwsze strony gazet. Wczoraj ciesząca się złą sławą
reporterka z kroniki policyjnej, Abby Turnbull, zademonstrowała swój niezwykły tupet,
przychodząc do mego biura i strasząc personel artykułem o wolności dostępu do informacji,
by zdobyć kopie raportów z autopsji ofiar Dusiciela.
Odkąd pamiętam, dziennikarze z kroniki policyjnej zawsze byli bardzo agresywni w
mieście Richmond, stolicy stanu Wirginia, liczącym dwieście dwadzieścia tysięcy
mieszkańców i w zeszłym roku umieszczonym przez FBI na drugim miejscu na liście miast
mających najwyższy odsetek zabójstw w Stanach Zjednoczonych. Nie było niczym
niezwykłym, by patolog z Anglii przyjeżdżał tu i przez miesiąc pracował w moim biurze, by
więcej dowiedzieć się o ranach postrzałowych. Nie było też niczym niezwykłym, by
karierowicze w stylu Pete’a Marino porzucali szaleństwo Nowego Jorku i przyjeżdżali tu
tylko po to, by się przekonać,
że
w Richmond wcale nie jest lepiej.
Niezwykłe były tylko te morderstwa na tle seksualnym. Przeciętny obywatel nie
przejmuje się zabójstwami narkomanów, domowymi strzelaninami ani bójką na noże dwóch
pijaków, którzy pokłócili się nad butelką taniego wina, gdyż nie dotyczy go to osobiście.
Jednak zamordowane kobiety były koleżankami, obok których siedziałeś w pracy,
przyjaciółkami, z którymi chodziłaś na zakupy, znajomymi, z którymi gawędziłeś na
przyjęciach, kobietami, obok których stałeś w kolejce w banku. Były czyimiś sąsiadkami,
siostrami, córkami, kochankami. Znajdowały się w swych domach, leżały we własnych
łóżkach, kiedy Pan Nikt wtargnął nieproszony przez okno.
Dwaj umundurowani policjanci stali po obu stronach frontowych drzwi, otworzonych na
oścież i zagrodzonych w połowie
żółtą
taśmą, z wydrukowanym napisem: MIEJSCE
ZBRODNI – NIE ZBLIŻAĆ SIĘ.
– Dzień dobry, pani doktor – pozdrowił mnie chłopak w niebieskim uniformie, odsuwając
się nieco i podnosząc taśmę, by ułatwić mi przejście; mógłby być moim synem.
Salon, schludny i ładnie urządzony, tonął w ciepłych, różowych kolorach. Na ładnej
wiśniowej komódce w rogu stał nieduży telewizor i odtwarzacz płyt kompaktowych.
Nieopodal znajdował się pulpit pod nuty i skrzypce. Pod oknem wychodzącym na trawnik
przed domem stała niska sofa, a przed nią na szklanym stoliku leżało kilka równo ułożonych
magazynów; pomiędzy nimi dojrzałam „Scientific American” i „New England Journal of
Medicine”. Po drugiej stronie chińskiego dywanu ozdobionego motywem smoka na
kremowym owalu stała biblioteczka z drewna orzechowego, której dwie półki wypełnione
były równo ustawionymi tomami podręczników medycznych.
Otwarte drzwi wychodziły na korytarz, który biegł przez całą długość domu; po prawej
stronie znajdowało się kilka pokoi, a po lewej – kuchnia, gdzie Marino i drugi policjant
rozmawiali z mężczyzną, który, jak założyłam, był mężem ofiary.
Ledwie zwróciłam uwagę na czyste blaty, linoleum i utensylia w tym przyćmionym
białym odcieniu, którzy fachowcy nazywają „migdałowym”, oraz na bladożółtą tapetę i takież
zasłony w oknach. Moją uwagę przyciągnął czerwony nylonowy plecaczek leżący na blacie
stołu, który najwyraźniej został już przetrząśnięty przez policjantów; obok niego znajdował
się stetoskop, ołówkowa latareczka medyczna, plastikowe pudełko na kanapki i ostatnie
wydania „Annal Surgery”, „Lanceta” i „Journal of Trauma”. Wszystko to bardzo mnie
niepokoiło.
Kiedy przystanęłam przy stole, Marino spojrzał na mnie chłodno i przedstawił mnie
Mattowi Petersenowi, mężowi ofiary, który zszokowany i zgarbiony siedział na krześle. Był
niezwykle przystojny, nieomal piękny; miał delikatnie wyrzeźbione rysy twarzy,
kruczoczarne włosy, a skórę gładką i lekko opaloną. Szczupły o szerokich barach, ubrany był
Zgłoś jeśli naruszono regulamin