Palindrom A5.doc

(1734 KB) Pobierz
Palindrom




Stuart Woods

Palindrom

 

 

Przekład Arlena Sokalska, Dariusz Ćwiklak

Tytuł oryginału Palindrome

Rok pierwszego wydania: 1991

Rok pierwszego wydania polskiego: 1994

 

 

Rajska wyspa u wybrzeży Georgii. Liz Barwick, fotoreporterka z Atlanty, kryje się tu przed brutalnym mężem. Wkrótce znajduje przyjaźń i miłość. Idylla nie trwa jednak długo. Mąż uparcie jej szuka. Dwaj przyjaciele, którzy znali jej miejsce pobytu, zostają zamordowani. A przerażona Liz uświadamia sobie, że nie ma dokąd uciec...


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Książkę tę dedykuję Dickowi i Maud Hedgerom

 

 

Madam, otom Adam.

anonim


Od Autora.

Wyspa Cumberland istnieje w rzeczywistości, podobnie jak pensjonat Greyfield, Sad Śliwkowy i stare kwatery niewolników. Dungeness istniała również, ale spłonęła wiele lat przed tym, nim stało się to w książce. Jednak ruiny, przybudówki i stary cmentarz istnieją do tej pory. Willa Stafford Beach jest wytworem mojej wyobraźni. Na wyspie rzeczywiście mieszka sporo osób, ale postaci w tej książce nie były na nich wzorowane. Cumberland została ogłoszona Parkiem Narodowym Wybrzeża i większa część wyspy znajduje się pod kontrolą Zarządu Parków Narodowych.

Fotografia z okładki[1] wisi w salonie pensjonatu Greyfield, jak opisano to w książce. Jej autorem jest nieżyjący już Robert Weeks Ferguson. Zrobiona została na wyspie w latach trzydziestych i stała się inspiracją do napisania tej książki.


Prolog.

Powiew gorącego powietrza wyrwał Millera z drzemki przynosząc zapach świeżo skoszonej trawy i woń rozgrzebanych psich odchodów. Ktoś otworzył drzwi i wpuścił do środka lipcową noc.

Chciał się podnieść z kozetki, ale nie pozwolił mu na to stetoskop. Głowa Millera opadła z powrotem na poduszkę. Uwolnił się od słuchawki i zaklął pod nosem. Jakiś bezmyślny pacjent zakłócił mu spokojny wieczór w centrum urazowym szpitala Piedmont. Miller zamarł, gdy zobaczył, kto otworzył drzwi.

Na korytarzu stała młoda kobieta, tak przynajmniej mu się zdawało, ubrana jedynie w szorty koloru khaki i porwaną w strzępy koszulkę z krótkim rękawem. Łokieć nieco podniesionej lewej ręki mocno przyciskała do żeber, toteż jej lewa pierś wydawała się większa niż prawa, która była obnażona. Twarz kobiety ledwie przypominała ludzką. Oczy zapuchły tak, że zostały tylko małe szparki, nos był spłaszczony, a policzki przybrały kolor gnijącego mięsa.

Zrobiła krok do przodu i zatrzymała się. Nie poruszyła głową, nie powiedziała ani słowa.

Miller zerwał się z kozetki i podbiegł do niej. Po drodze zaczepił fartuchem o biurko.

- Spokojnie - powiedział. Ujął ją za prawy łokieć i skierował na wózek. Odwrócił się w kierunku recepcji i zawołał stanowczo, ale nie głośno: - Siostro!

Młoda kobieta z kubkiem kawy w dłoni podniosła się zza biurka i pospieszyła do gabinetu.

- Do zabiegowego - polecił Miller i popchnął wózek w stronę gabinetu. Gdy znaleźli się na miejscu, sprawdził tętno, a pielęgniarka ciśnienie krwi. - Tętno nitkowate, sto dziesięć - oznajmił.

- Ciśnienie krwi sto dwadzieścia na siedemdziesiąt - wyrecytowała pielęgniarka.

- Musimy ją rozebrać. Czy pani to wytrzyma? - zapytał nową pacjentkę.

- Nie - odpowiedziała kobieta, nawet nie poruszywszy opuchniętymi wargami.

- Proszę rozciąć - polecił pielęgniarce, która natychmiast wzięła nożyce do ręki i przystąpiła do pracy.

Miller włączył magnetofon.

- Pacjentka ma na lewej piersi krwiak wielkości pięści. Lewa pierś jest dwukrotnie większa od prawej. Wiele zasinień na brzuchu. Pacjentka odczuwa też ból po lewej stronie klatki piersiowej. - Przez chwilę osłuchiwał kobietę. - Płuca w porządku. Czy może pani podnieść lewą rękę?

- Nie - odpowiedziała kobieta. - Boli.

- Trzeba natychmiast zrobić rentgen klatki piersiowej, kości twarzy i czaszki. Oprócz tego proszę przygotować analizę krwi. Kroplówkę rozpocząć od tysiąca centymetrów sześciennych roztworu fizjologicznego.

W czasie kiedy się nią zajmowano, kobieta leżała zupełnie nieruchomo.

Do gabinetu weszła druga pielęgniarka z notatnikiem w dłoni.

- Muszę uzyskać od pani kilka informacji - powiedziała do kobiety. - Nazwisko?

Nie było odpowiedzi.

- Czy może pani mi podać swoje nazwisko?

W dalszym ciągu nie otrzymała odpowiedzi.

- Czy pacjentka jest przytomna? - pielęgniarka zapytała Millera.

Lekarz zbliżył się do głowy kobiety. Ostrożnie otworzył jej usta, chwycił za górne zęby i poruszył nimi.

- Górna kość szczękowa porusza się - powiedział. Nachylił się do ucha leżącej. - Czy słyszy mnie pani?

- Tak - odpowiedziała.

- Jak to się stało? Czy ktoś panią pobił?

- Tak.

- Zgwałcił?

Cisza.

- Czym panią bito?

- Pięściami.

Miller wziął głęboki oddech.

- Czy zna pani napastnika?

Cisza.

Miller odwrócił się w stronę pielęgniarki.

- Proszę wezwać policję.

- Nie! - Kobieta zaprotestowała gwałtownie. - Nie.

- Policja powinna odszukać tego, kto to pani zrobił.

- Nie.

Miller dał pielęgniarce znak głową, aby nie dzwoniła na policję.

- Samochód - powiedziała kobieta.

- Proszę zerknąć na zewnątrz - polecił pielęgniarce, a sam zajął się badaniem miednicy pacjentki. Stwierdził obrażenia w okolicy pochwy. Ponieważ na jej włosach łonowych była sperma, więc wziął próbkę.

Pielęgniarka wróciła.

- Przed szpitalem stoi mercedes kabriolet. Silnik pracował. Zaparkowałam go. - Powiesiła kluczyki na swoim notatniku i zapisała numer rejestracyjny.

Wszedł ktoś ze zdjęciami rentgenowskimi. Miller umieścił je w przeglądarce i obejrzał fotogram klatki piersiowej.

- Płuca w porządku. Dwa żebra złamane. - Spojrzał na zdjęcia czaszki. - Mmmmm. - Zmarszczył brwi. - Powinien na to rzucić okiem chirurg plastyczny. Kto ma dyżur?

- Griffin - odpowiedziała pielęgniarka.

- Nie! - zaprotestowała pacjentka.

- Griffin jest dobry - wyjaśnił spokojnie.

- Harry Estes - powiedziała.

- On też jest dobry. Zna go pani?

- Tak.

- Czy mogę mu podać pani nazwisko?

Nie odpowiedziała.

Miller podszedł do biurka, wyszukał numer telefonu i wystukał go na klawiaturze.

- Halo? - W słuchawce odezwał się zaspany głos.

- Doktor Estes? Martin Miller z izby przyjęć w Piedmont. Jest tu pacjentka, którą powinien pan obejrzeć.

- Do diabła, przecież nie mam dyżuru! Nie umie pan odczytać grafiku?

- Ona prosiła o pana. Mówi, że pana zna.

- Jak się nazywa?

- Nie chce powiedzieć.

- W jakim jest stanie?

- Została zgwałcona i ciężko pobita. Oczy zapuchnięte, ledwie widzi. Skaleczenia na policzkach i wokół oczu. Nos złamany. Rentgen wykazuje, że zatoki są pełne krwi. Górna kość szczękowa ruchoma. Wydaje mi się, że to pęknięcie trzeciego stopnia w skali Le Forta.

- Czym ją bito?

- Pięściami.

- W takim razie trójka Le Forta jest niemożliwa.

- Zmieni pan zdanie, gdy ją pan zobaczy.

- Będę za kwadrans.

Harry Estes mieszkał niedaleko, więc dotarł do szpitala w ciągu dwunastu minut. Po drodze zastanawiał się, kim może być ta kobieta. Prowadził praktykę głównie w najbardziej zamożnej, północnej dzielnicy Atlanty. Jego pacjentki prosiły o powiększenie lub zmniejszenie biustu, korekcję nosa, usunięcie zmarszczek na twarzy - po prostu całą gamę zabiegów kosmetycznych. Kiedyś jedna z nich chciała usunąć ślady obrażeń po wypadku samochodowym. W ciągu całej swojej praktyki w północnej dzielnicy nigdy nie spotkał się z przypadkiem pobicia. O ile wiedział, żadna z jego pacjentek nie została zgwałcona. Pracował także w szpitalu Grady'ego. Była to wielka państwowa instytucja w południowej części miasta. Tam mógł zobaczyć wszystko. I widział. Ale szpital Piedmont był najbogatszy i najmodniejszy w mieście. Kim może być ta kobieta?

Estes zaparkował samochód i wszedł do szpitala. W holu czekał na niego Miller.

- Kto to jest?

- Ciągle nie chce powiedzieć.

- Daliście jej środki uspokajające?

- Nie, chciałem, żeby pan z nią najpierw porozmawiał.

Lekarz wszedł do gabinetu zabiegowego i stanął jak wryty. Nie rozpoznał kobiety, nawet jej własna matka miałaby z tym kłopoty. Nigdy dotąd czegoś takiego nie widział. Pochylił się nad stołem i powiedział łagodnie:

- To ja, doktor Estes. Proszę się nie martwić, zajmę się panią.

- Dzięki, Harry - powiedziała kobieta ochryple.

Harry Estes był formalistą. Jedynie pacjenci, którzy byli jego przyjaciółmi, zwracali się do niego po imieniu. Zaczął się obawiać chwili, gdy rozpozna tę kobietę. Pod pretekstem badania tętna wyjął jej rękę spod prześcieradła, którym była okryta.

Kobieta syknęła z bólu.

- Przepraszam, wiem, że te żebra bolą. Zaraz je trochę przytrzymamy. - Nie miała obrączki, ale na palcu zauważył słaby ślad. Prawdopodobnie do niedawna ją nosiła.

Estes podniósł jej zapuchnięte powieki. Oczy zielone, źrenice zmniejszone.

- Czy przeprowadził pan badania neurologiczne? - zapytał Millera.

- Tak. Wszystko w porządku. Uznałem, że neurolog nie jest potrzebny. Chce pan, żebym go wezwał?

- Nie, jeśli mówi pan, że wszystko w porządku.

- Proszę sprawdzić górną kość szczękową.

Lekarz otworzył usta pacjentki, ujął w palce jej górne zęby i poruszał nimi w przód i w tył. Razem z nimi poruszyła się jej twarz. Kości twarzy tej kobiety zostały oderwane od czaszki. Próbował mówić cicho i spokojnie:

- Ma pan rację, to pęknięcie trzeciego stopnia w skali Le Forta. Teraz założę szwy.

Wstrzyknął ksylokainę w policzki i lewą powiekę kobiety, po czym ostrożnie zszył cztery rany.

- Spokojnie - powiedział. - Wszystko będzie dobrze.

Na twarzy pacjentki pojawiło się coś, co przypominało uśmiech.

- Całkiem niezła robota, jak na kogoś, kto nie ma pojęcia o forhendzie - powiedziała.

Estes zamarł. Nagle ją rozpoznał. Skinął na pielęgniarkę.

- Proszę podać dożylnie jeden miligram morfiny.

- Zaczekaj! - krzyknęła pacjentka.

Estes pochylił się nad nią.

- O co chodzi?

- Chcę się spotkać z Albertem Schaeferem. Z nikim innym. Nie podawaj tutaj mojego nazwiska.

- Na pewno chodzi ci o Ala Schaefera? Nie o Walta Hopkinsa? - Schaefer był grubą rybą wśród adwokatów i specjalizował się w sprawach kryminalnych. Jej prawnikiem, o ile wiedział, był Hopkins.

- Schaefer - potwierdziła - i nikt inny.

- W porządku - powiedział lekarz. - Na pewno nie chcesz... nikogo innego?

- Nie.

Estes głową dał znak pielęgniarce, która już czekała obok ze strzykawką. Podłączyła jej kroplówkę.

- Śpij teraz, kochanie - szepnął doktor. - Zobaczymy się jutro.

Pacjentka natychmiast się rozluźniła. Wyprostował się.

- Proszę przyłożyć lód do twarzy i piersi, zabandażować żebra i cały czas pilnie obserwować. Proszę zanotować na karcie, że nie wolno nic podawać doustnie. Rano, jak najwcześniej, trzeba zrobić tomografię czaszki. Kiedy ją obejrzę, ustalę termin operacji.

- Jak ta pacjentka się nazywa? - zapytała pielęgniarka.

- Proszę zapisać jako... P.J.Clarke - odpowiedział. Podał pierwsze lepsze nazwisko, jakie przyszło mu do głowy. Było to nazwisko właściciela baru w Nowym Jorku, w którym w poprzedni weekend jadł kolację. - Proszę dopilnować, aby nie wypytywano jej o ubezpieczenie ani o cokolwiek innego. Wszystkie rachunki proszę na razie wpisywać na moje konto.

- Jak pan sobie życzy, doktorze - powiedziała i zapisała wszystko w notatniku. Druga pielęgniarka przyłożyła lód i pacjentka odjechała z gabinetu zabiegowego w kierunku wind.

- Spójrzmy jeszcze raz na rentgen - powiedział do drugiego lekarza.

Miller włączył przeglądarkę.

- Ma twardą głowę - powiedział Estes patrząc na zdjęcie. - To cud, że po takim uderzeniu nie nastąpiło uszkodzenie mózgu lub pęknięcie kości czaszki.

- Nie przyszłoby mi na myśl, że możliwa jest trójka Le Forta od uderzenia pięścią - zauważył Miller.

- Mnie też nie. Nikomu by nie przyszło - odpowiedział Estes wciąż wpatrując się w zdjęcie. - Ale to nie była zwykła pięść.


Rozdział 1.

Albert Schaefer przedstawił się w recepcji szpitala Piedmont i został skierowany do właściwej sali. Podszedł do windy, wcisnął guzik i czekał wyprostowany jak struna. Miał zaledwie metr sześćdziesiąt osiem centymetrów wzrostu w butach, więc starał się podkreślić każdy centymetr.

Potężny mężczyzna w źle skrojonym garniturze stał przed salą numer 808. Wyglądał na znudzonego. Prawnik przedstawił się, a mężczyzna otworzył drzwi i powiedział coś do kogoś w środku.

- Pan doktor prosi, żeby pan chwilę zaczekał - poinformował go.

Schaefer nie potrafił stać spokojnie, więc chodził w tę i z powrotem, dopóki z sali nie wyszedł mężczyzna. Albert natychmiast sklasyfikował go jako jednego z kilkuset mieszkańców Atlanty, których uważał za miejscowy establishment. Z takimi ludźmi rzadko miewał do czynienia, chyba że ich dzieci wpakowały się w jakieś kłopoty.

- Nazywam się Harry Estes - przedstawił się. - Możemy usiąść na chwilę? - Wskazał mu ławkę.

Prawnik usiadł i próbował zachować obojętność.

- Jestem umówiony o szóstej - powiedział.

- Rozumiem - odpowiedział lekarz. - Bardzo miło, że pofatygował się pan osobiście.

- Niech pan mi powie, doktorze - zapytał Schaefer - czy pańska pacjentka naprawdę nazywa się P. J. Clarke?

Estes uśmiechnął się pod nosem.

- Obawiam się, że to było chwilowe dziwactwo, ale ona nie chciała, aby personel szpitala poznał jej nazwisko.

- A jak brzmi jej prawdziwe nazwisko? - zapytał Schaefer. - Od tego chyba zaczniemy.

- Oczywiście - wymamrotał doktor i poprawił biały, szpitalny kitel. - Nazywa się Elizabeth Barwick. Dziś nad ranem zjawiła się w izbie przyjęć na dole. Była dotkliwie pobita i jak się okazało, zgwałcona. Nie chciała powiedzieć, kto to zrobił, wspomniała jedynie, że bito ją pięściami. Podczas czynności zabiegowych poprosiła, żeby mnie sprowadzono.

- Czy była pańską pacjentką?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin