Wojewódzki Michał Akcja V-1 V-2 A5 ilustr.doc

(4518 KB) Pobierz
Akcja V-1, V-2




Michał Wojewódzki

Akcja V-1, V-2

 

 

Wydanie polskie 1970

 

 

Spis treści:

Raport z Oslo i meldunek z Polski.              3

Jak rodziły się niemieckie rakiety?              36

Na drodze do rakiety wojennej.              58

Peenemünde na Wyspie Uznam.              69

W perspektywie wojna i V-2.              84

Hitler: nasze tajne bronie zapewnią odwet!              107

Alarm w Londynie.              122

Nalot na Peenemünde.              155

W Bliźnie i gdzie indziej.              196

W Sarnakach i gdzie indziej.              255

V-2 w rękach Polaków.              308

„Trzeci Most”.              413

Co działo się dalej?              487

Losy twórców broni V.              526

Wykaz wykorzystanych ważniejszych źródeł i literatury.              550


Raport z Oslo i meldunek z Polski.

Kiedy to się wszystko zaczęło? Kiedy sztaby i wywiady alianckie przystąpiły do energicznej i systematycznej akcji przeciw niemieckim przygotowaniom do użycia nowych broni: bomby latającej V-1 i pierwszej w dziejach dalekosiężnej rakiety V-2?[1] Kiedy wreszcie do akcji tej wkroczyli Polacy, którzy mieli odegrać w walce z Wunderwaffe tak doniosłą rolę?

Prawdziwy kontratak aliantów rozpoczął się dopiero na wiosnę 1943 roku. Wszystko też wskazuje na to, że ostatecznym alarmem do podjęcia zdecydowanej walki był m. in. raport wywiadu Armii Krajowej nadesłany z Warszawy do Londynu w początkach 1943 roku[2].

Informacje o nowych broniach niemieckich otrzymywali Anglicy wprawdzie już znacznie wcześniej, ale nie przywiązywali do nich większego znaczenia.

Pierwszym sygnałem był anonimowy list nadesłany lub podrzucony do ambasady Wielkiej Brytanii w stolicy Norwegii - Oslo. W publikacjach angielskich podawane są różne daty nadejścia tego listu. I tak na przykład znany pisarz David Irving w swojej książce The Mare's Nest[3] pisze:

Wiosną 1939 roku Anglicy nagle przypomnieli sobie, że nie wiedzą niczego o nowych broniach Niemców. Sztab generalny lotnictwa brytyjskiego zorganizował w swym oddziale wywiadu pododdział przyrodniczo-naukowy i techniczny. Z początkiem września 1939 roku powołano na szefa tego naukowego wywiadu w brytyjskim Ministerstwie Lotnictwa dr. Reginalda Victora Jonesa. W tym samym już miesiącu Jones mógł przeprowadzić pierwsze badania.

W przemówieniu wygłoszonym 19 września 1939 roku w Gdańsku Adolf Hitler powiedział o jakiejś rzekomo nowej broni.

Jones zbadał wszystkie informacje agentów brytyjskich o tajemniczych broniach, jakie zostały dostarczone angielskiemu wywiadowi począwszy od 1934 roku do dnia 11 listopada 1939 roku i stwierdził, że w raportach wymienia się kilkakrotnie szereg broni, niektórymi trzeba będzie się poważnie zająć. Do nich należą: prowadzenie wojny bakteriologicznej; nowego rodzaju materiały wojenne; miotacze ognia; bomby ślizgowe; powietrzne torpedy i bezpilotowe samoloty; dalekonośne armaty i rakiety; nowe torpedy, miny i łodzie podwodne; promienie śmierci, promienie unieruchamiające motory; miny magnetyczne.

Tylko jeden raport agenta - oparty na plotce z 17 października 1939 roku - zwrócił uwagę na rozwój rakiet w Niemczech. Otóż z tych rzekomo nowych broni tylko rakieta już istniała. Od trzech bowiem lat armia niemiecka pracowała w największej tajemnicy w Peenemünde, na północnym cypelku wyspy bałtyckiej Uznam, nad rozwojem rakiety Aggregat-4, która później stanie się znana jako V-2.

Ledwo Jones oddał sprawozdanie, gdy uzyskano pierwszą wskazówkę, że Peenemünde rzeczywiście znajduje się urządzenie do produkcji tajnej broni.

Oto 4 listopada 1939 roku dostarczono do Londynu za pośrednictwem brytyjskiego attaché morskiego w Oslo anonimowy raport, zawierający mnóstwo interesujących informacji o wielkim zakładzie doświadczalnym, istniejącym jakoby nad Bałtykiem. Wywiad brytyjski nie umiał sobie poradzić z technicznymi szczegółami tych informacji i prawie przez dwa lata badania nad nimi nie posuwały się naprzód.

A oto co na ten sam temat informuje inny autor angielski, Bernard Newman, w swojej książce[4] They Saved London:

19 września 1939 roku, a więc zaledwie dwa tygodnie po wybuchu wojny, brytyjski attache morski w Oslo otrzymał niezwykły list anonimowy. Autor listu oświadczył, że może dostarczyć informacje o niemieckich projektach technicznych. Jeśli one nas zainteresują, mieliśmy mu dać znać. W określonym dniu należało zmienić zapowiedź wieczornych wiadomości radiowych w języku niemieckim, mówiąc: Hallo, hier ist London, zamiast normalnego wstępu.

Attache przekazał pismo głównej komendzie wywiadu, gdzie powzięto słuszną decyzję, że próba nie może zaszkodzić. Nadano ustalony sygnał i obiecane informacje rzeczywiście zostały przekazane.

Zawierały one obszerne zestawienie niemieckich projektów technicznych. Wynikało z tego, że Niemcy przygotowują urządzenia radarowe, duże rakiety, system radiowych promieni nawigacyjnych, urządzenia pomiarów odległości i mnóstwo innych. Reakcja ekspertów odznaczała się ostrożnością. Uważali za niemożliwe, aby jeden człowiek mógł wiedzieć tak dużo. Uznano więc, że informacje są niemiecką pułapką.

Niestety, w miarę przedłużania się wojny wynalazki te zostały kolejno urzeczywistnione! Raport z Oslo okazał się jednym z najbardziej zadziwiających dokumentów w historii szpiegostwa, a jedna informacja z długiej listy wynalazków mówiła o bombach z napędem rakietowym, z którymi eksperymentowano w miejscowości pod nazwą Peenemünde, na wybrzeżu Bałtyku.

B. Newman wyjaśnia następnie:

Zadziwiający epizod z Raportem z Oslo szczegółowo opisał odznaczony orderem C.B.E.[5] prof. R. V. Jones w odczycie pt. Wywiad naukowy, wygłoszonym 2 lutego 1947 roku w Royal United Service lnstitution, a następnie opublikowanym w biuletynie Instytutu. Epizod został także opisany przez kpt. Normana Macmillana, kawalera orderów M.C. i A.F.C.[6], w jego autorytatywnej i źródłowej książce[7] The Royal Air Force in the World War.

Tak więc podawane są dwie daty Raportu z Oslo: 19 września 1939 roku (B. Newman) i 17 października 1939 roku (D. Irving).

Początek października 1939 roku jako termin podrzucenia anonimowego listu przyjmuje również Julius Mader z Niemieckiej Republiki Demokratycznej, który w książce Geheimnis von Huntsville. Die wahre Karriere des Raketenbarons Wernher von Braun[8] tak pisze o Raporcie z Oslo:

Sekretarka posła otwierała list za listem. Przyszła kolej na białą grubą kopertę. Dziwne, nie było na niej adresu. Zawierała długi tekst maszynowy w języku niemieckim, bez podpisu.

Brytyjski attache morski, kontradmirał Hector Boyes, wziął do ręki słownik niemiecki. Tłumaczenie szło mu powoli, zażądał tłumacza. List prędko wydał mu się niesamowity. Już po południu specjalny samolot kurierski zabrał dziwne pismo w specjalnym opakowaniu do Londynu. Tam z miejsca dostarczono je de sztabu angielskiego wywiadu.

Zajęli się nim czołowi fizycy Anglii. Najpierw otrzymał je Reginald Victor Jones, profesor fizyki, balistyki i astronomii uniwersytetu w Aberdeen. Jones od przełomu lat 1938/1939 służył pomocą techniczną wywiadowi brytyjskiej Admiralicji i miał tytuł osobistego doradcy Winstona Churchilla w sprawach techniki wojennej.

Potem listem z Niemiec zajął się wybitny naukowiec Sir Arthur W. M. Ellis, a następnie marszałkowie lotnictwa i admirałowie. Osiwieli w służbie angielskiego wywiadu pracownicy starali się o wyrobienie sobie zdania.

Od początku listowi nadano kryptonim Raport z Oslo, pod którym później przeszedł do urzędowej brytyjskiej historii wojny. Ten list pozostał do dziś nie rozwiązaną zagadką II wojny światowej - oświadczył niedawno z rezygnacją pracownik angielskiego wywiadu, Ian Volvin, w artykule w »Sunday Express«.

...Ze sprawozdania z Oslo - czytamy u J. Madera - za które Brytyjczycy nigdy nie zapłacili grosza, choć dla aliantów warte było miliony dolarów, Anglicy dowiedzieli się po raz pierwszy o zleceniach przekazywanych do realizacji zakładom doświadczalnym armii lądowej i lotnictwa w Peenemünde, o których istnieniu zagranica dotąd nie wiedziała.

W sprawozdaniu opisano stan rozwoju uskrzydlonych pocisków budowanych przez hitlerowskie lotnictwo (tzn. »bomb latających« V-1 - przyp. M. W.), wskazywano na doświadczenia Wernhera von Brauna z rakietami balistycznymi (czyli V-2 - przyp. M. W.). Opisywano wyniki badań w dziedzinie gazów bojowych i przygotowywania rządu hitlerowskiego do wojny gazowej, mówiono o szczegółach techniki radiowego umiejscawiania i pomiarów odległości opracowanych przez Wehrmacht, w chwili gdy Anglicy pieścili naiwne poglądy, że Niemcy hitlerowskie nie dysponują żadnym systemem radarowym.

W ten sposób - twierdzi J. Mader - brytyjskie Ministerstwo Wojny zostało na czas zawiadomione o istnieniu ściśle strzeżonej tajemnicy niemieckiego urządzenia, umożliwiającego nocne naloty bombowe.

J. Mader za wszelką cenę usiłował ustalić, kto był autorem anonimowego listu do ambasady Wielkiej Brytanii w Oslo.

...Szukałem tego sprawozdania - pisze w swej książce - i poszukiwałem autora, który odważnie przełamał hitlerowski pierścień milczenia i rzekomo potrafił zatrzeć za sobą wszystkie ślady.[9]

W tym celu J. Mader, który w wyniku poszukiwań doszedł do wniosku, iż autorem listu mógł być zdecydowany wróg hitleryzmu, dr inż. Hans Heinrich Kummerow z Berlina, zwrócił się z pytaniem do byłego dyrektora naukowego wywiadu w brytyjskim Ministerstwie Lotnictwa, prof. dr. Reginalda Victora Jonesa. W odpowiedzi otrzymał następujący list:

 

University of Aberdeen

27 listopada 1961

Szanowny Panie Mader!

Bardzo pragnę poznać Pana pracę o »Raporcie z Oslo«. Przykro mi jednak, że niewiele będę mógł Panu pomóc. Poniżej odpowiedź na Pana pytania.

1. Raport z Oslo otrzymałem w listopadzie 1939 roku kilka dni po jego nadejściu do admirała Boyesa, naszego attaché morskiego w Oslo.

2. Nie było żadnych takich szczegółów, z których można by wywnioskować, że autorem był jakiś Niemiec z wyższym wykształceniem, choć nie można tego wykluczyć.

3. Autor był jednak tak doskonale zorientowany w przedmiocie i technologii, że podejrzewam, iż musi to być albo fizyk, albo inżynier. Wydawał się mieć częściowe wiadomości w dziedzinie elektrotechniki 1 w koncepcji prowadzenia wojny lotniczej. Przypominam sobie, że napięcie po otrzymaniu tego listu było bardzo duże. Doszło do tego, iż kilku wybitnych naukowców brytyjskich, którzy byli zajęci listem, nie wierzyło, że jakikolwiek pojedynczy człowiek może mieć tak daleko sięgające wiadomości o niemieckich osiągnięciach wojennych, posiadał bowiem tak obszerny zakres wiedzy z tej dziedziny. Dlatego uważali, że raport jest falsyfikatem i celowo został przekazany nam przez niemiecki wywiad z zamiarem wprowadzenia nas w błąd. Osobiście czułem, że informacje były tak genialne, iż należało odeprzeć tę argumentację i na szczęście sprawozdanie utrwaliło się kompletnie w mojej pamięci już wówczas, podczas gdy kilku moich kolegów z Admiralicji odrzuciło je.

4. Wierzę, że list, jaki dotarł do admirała Boyesa, nie został przesłany oficjalną drogą pocztową, lecz wrzucony przez kogoś do skrzynki pocztowej poselstwa. Z pewnością mógł dotrzeć do Norwegii przy pomocy przyjaciół niemieckiego patrioty, nie posiadam jednak żadnych danych, aby móc to udowodnić.

5. Dałem Panu tyle wskazówek, mogących ewentualnie przyczynić się do ustalenia osoby autora, ile posiadam. Moim zdaniem jednak nie przeżył on wojny. Wydarzeniu temu poświęciłem tyle odczytów w naszym Royal United Service Institution w roku 1947, że nabrało ono szerokiego rozgłosu. Następnie całą tę historię umieściły na czołowych miejscach gazety całego świata. Dotąd jednak nikt się nie zgłosił jako autor listu. Udzielił nam bardzo poważnej pomocy i bardzo jestem zainteresowany w tym, aby poznać jego motywy. Nie mógł to być ktoś niezadowolony z traktowania go w Niemczech. Skłaniam się ku przekonaniu, że człowiek ten wziął na siebie olbrzymie ryzyko z motywów ideowych, wyświadczając nam tak cenną przysługę.

Z poważaniem

R. V. Jones

 

Dodajmy, że hipoteza J. Madera, iż autorem listu był dr inż. H, H. Kummerow[10], nie została potwierdzona konkretnymi dowodami. Kummerow niestety nie przeżył wojny: został aresztowany przez Gestapo i zgładzony przez kata w więzieniu w Plötzensee jesienią 1943 roku. Na krótko przed jego śmiercią hitlerowcy zamordowali również jego żonę, Ingę Kummerow, i dwu synów.

Raport z Oslo został przez Anglików zbagatelizowany. Wprawdzie lotnictwo brytyjskie dokonało lotów zwiadowczych nad wymienioną w raporcie miejscowością Peenemünde na wyspie Uznam, ale zdjęcia lotnicze nie potwierdziły - zdaniem brytyjskich specjalistów - rewelacyjnych informacji. Nic jednak dziwnego: baza rakietowa w Peenemünde była znakomicie zamaskowana, a ówczesna technika rozpoznania lotniczego metodą fotografii - jeszcze bardzo, niedoskonała. Dwaj wybitni specjaliści radzieccy[11] w artykule na temat: Rozpoznanie lotnicze w Wielkiej Brytanii w okresie drugiej wojny światowej wręcz stwierdzają, że - jak się wydaje - przed wojną w Anglii nie przywiązywano większej wagi do rozpoznania metodą fotograficzną. Dopiero w czasie wojny okazało się, jak poważne znaczenie może mieć tego rodzaju rozpoznanie - piszą specjaliści radzieccy. - Tak na przykład w kwietniu 1940 roku po raz pierwszy sfotografowano Kilonię. Fotografia ujawniła w porcie wielką ilość okrętów, a na pobliskich lotniskach wiele samolotów. Jednakże było to pierwsze i jedyne zdjęcie, dlatego nikt nie mógł stwierdzić, czy był to stan normalny w porcie kilońskim, czy też wyjątkowy. Nie wyciągnięto więc żadnych wniosków. Po dwóch dniach jednak wojska niemieckie wtargnęły do Danii i Norwegii.

W przyszłości Brytyjczycy stosowali już jako zasadę fotografowanie lotnicze, polegające na ciągłym dokonywaniu zdjęć i porównywaniu ich w celu ustalenia zmian w obiektach nieprzyjacielskich.

Udoskonalone metody fotografowania obiektów nieprzyjaciela w różnych sytuacjach bojowych i warunkach meteorologicznych dawały coraz lepsze wyniki. Świadczył o tym m. in. sukces brytyjskiej marynarki wojennej w walce z wielkim liniowcem »Bismarck«, osiągnięty w dużym stopniu dzięki zdjęciom lotniczym - pisze polski recenzent artykułu radzieckich specjalistów.

Po kilkudniowym wymykaniu się, 25.5.1941 roku »Bismarck« został ponownie rozpoznany i sfotografowany. Było to jednakże przed wieczorem, tak że w nocy okrętowi udało się oderwać od ścigających go Brytyjczyków. 26.5. został on znów zaobserwowany przez rozpoznanie lotnicze, a następnie storpedowany. W nocy »Bismarck« próbował jeszcze umknąć. 27.5. przed południem samoloty odnalazły go ponownie. »Bismarck« został storpedowany po raz drugi i zatopiony.

Jak wynika wyraźnie z listu dyrektora naukowego wywiadu brytyjskiego w Ministerstwie Lotnictwa do J. Madera. rozpoznanie lotnicze Peenemünde na Uznam nie tylko nie potwierdziło informacji zawartych w Raporcie z Oslo, lecz skłoniło ostrożnych Anglików do określenia tego listu jako podstęp niemiecki. Nic też dziwnego, że Raport z Oslo powędrował na długo do akt.

W ciągu następnych lat wywiad brytyjski otrzymywał jednak nadal od czasu do czasu meldunki o doświadczeniach niemieckich z nowymi broniami.

Winston S. Churchill w swoich pamiętnikach[12] pisze:

Kilka lat przed wojną Niemcy zaczęli prowadzić badania nad rozwojem broni rakietowej i bezpilotowych samolotów. Centralną stację doświadczalną dla tych badań wybudowano w Peenemünde na wybrzeżu Bałtyku. Badania prowadzone były oczywiście w najściślejszej tajemnicy, stanowiły top secret. Niemniej sekretu nie udało im się utrzymać w absolutnej tajemnicy i już na jesieni 1939 roku w raportach agentów naszego wywiadu zaczęły pojawiać się informacje o dalekosiężnych broniach różnego rodzaju. We wczesnych latach wojny pogłoski na ten temat i strzępy informacji, czasami sprzeczne ze sobą, zaczęły napływać do nas z różnych stron.

 

 

Wiosną 1943 roku wśród Niemców przebywających w okupowanej Polsce zaczęły uporczywie krążyć wiadomości o nowej broni. Miała to być broń niezwykła, cudowna - Wunderwaffe, która definitywnie rozstrzygnie losy wojny na korzyść III Rzeszy i zmusi aliantów do kapitulacji. Ponieważ o nowej Wunderwaffe napomknął również w jednej ze swych mów Hitler, który po straszliwej klęsce zadanej Wehrmachtowi przez armię radziecką pod Stalingradem pragnął podtrzymać ducha w narodzie niemieckim - wywiad Armii Krajowej zwrócił szczególną uwagę na wieści o nowej broni. Niepotrzebne były nawet do tego instrukcje VI Oddziału Sztabu Wodza Naczelnego[13] w Londynie, który utrzymywał łączność z okupowanym krajem. Podziemny wywiad rozpoczął skrupulatne badania. Prace wywiadowcze prowadzono we wszystkich kierunkach i poprzez wszelkie komórki. W tym czasie szefem Oddziału Inlormacyjno-Wywiadowczego (II) Komendy Głównej Armii Krajowej był ppłk Marian Drobik (Dzięcioł), który przejął tę placówkę po ppłk. Wacławie Berku (Brodowicz), zwolnionym z obowiązków ze względu na konieczność leczenia zaawansowanej gruźlicy. Rezultaty prac Oddziału II przekazywano w formie meldunków do Londynu za pomocą stacji radiowych lub za pośrednictwem specjalnych kurierów. A oto co pisze o tej pracy płk Kazimierz Iranek-Osmecki (Makary, Heller, Antoni)[14], który po aresztowaniu przez Niemców w listopadzie 1943 roku Dzięcioła objął szefostwo II Oddziału KG AK i pełnił tę funkcję do upadku powstania warszawskiego:

Dostarczane przez sieć wywiadowczą wiadomości o przeciwniku były obfite zarówno wojskowe, jak i o stanie gospodarczym Rzeszy. Londyn stale nadsyłał coraz to nowe zadania i każdy najdrobniejszy przejaw gospodarki niemieckiej był dla centrali londyńskiej interesujący, Nabierał znaczenia, gdy był właściwie oceniony. Wydział studiów złożony przeważnie z wojskowych nie miał pełnych kwalifikacji do wykonania tych zadań. By im sprostać, współpracownik ppłk. M. Drobika ( Dzięcioła«) - Jerzy Chmielewski (»Jacek«, »Rafał«) zaproponował »Dzięciołowi« utworzenie odrębnego biura studiów gospodarczych, w którym pracowaliby fachowcy. Projekt uzyskał aprobatę Komendy Głównej,- »Dzięcioł« wyznaczył Jerzego Chmielewskiego na szefa biura, dla którego przyjęto kryptonim »Arka«.

Jerzy Chmielewski wpadł w swój żywioł. To odpowiadało jego temperamentowi i ambicjom. Zabrał się z energią do pracy. Zwerbował pracowników: inżynierów mechaników, górników, elektryków, konstruktorów, ekonomistów, znawców produkcji różnych dziedzin. Podzielił biuro na referaty i określił dla każdego z nich zadania. Omówił z »Dzięciołem«, czego oczekuje od sieci wywiadowczej. Opracował instrukcje dla własnego biura i wskazówki do poszukiwania wiadomości.

Już wkrótce potem raporty przesyłane do Londynu nie były tylko suchym, mechanicznym zestawieniem zdobytych wiadomości. Zawierały już oceny, syntezy i wnioski, przyjmowane w Londynie z uznaniem.

W miarę sprawnego zaspokajania żądań Londynu wzrastały tam apetyty. Nadsyłane stamtąd zadania wymagały gruntownego przepracowania wydajności produkcji stali, węgla, benzyny syntetycznej, przemysłu chemicznego, taboru kolejowego, żywności i różnych innych działów. Zespół biura nie mógł podołać wszystkim żądaniom o tak specjalnym charakterze. Jerzy Chmielewski zdawał sobie sprawę, że są w kraju niezwykle cenne siły fachowe specjalistów, naukowców, profesorów uniwersytetów i politechnik. Zaprzęgnięcie ich do pracy referenckiej nie było jednak wskazane z uwagi na ich pozycję w nauce. Byłoby to zbytecznym narażeniem ich i deprecjonowaniem ich możliwości. Forma zaangażowania winna odpowiadać pozycji, jaką w nauce reprezentowali.

Wykluwa się nowy pomysł utworzenia ciała, które Jerzy Chmielewski nazwał »Radą Gospodarczą«. Nazwa nie odpowiadała wprawdzie przeznaczeniu, gdyż rada ta nie miała nad niczym wspólnie obradować. Chodziło o to, by z samej nazwy przebijała powaga instytucji. Prace miały być wykonywane przeważnie indywidualnie. Przewodnictwo rady objął Hipolit Gliwic[15]. W żargonie sztabowym przyjęta się dla niej nazwa »Rada Starców«. Po wciągnięciu jej do prac usprawniono znacznie zaspokajanie żądań Londynu. Przesyłane tam, niezależnie od depesz radiowych, każdego miesiąca raporty pisemne o stanie gospodarczym Rzeszy wraz z wyczerpującymi raportami o położeniu wojskowym stały się dla sztabów sprzymierzonych cennymi elementami do uzyskania obrazu i oceny potencjału niemieckiego. Potwierdzeniem tego były nadsyłane z Londynu pochwalne oceny otrzymywanych z Warszawy raportów.

Na przełomie 1941/1942 (wydaje mi się, że jest to oczywisty błąd i może tu chodzić jedynie o przełom lat 1942/1943 - przyp. M. W.) sieć wywiadowcza zaczęła nadsyłać do szefostwa wywiadu AK informacje o próbach niemieckich nad tajemniczą bronią na wyspie Uznam na wybrzeżu Bałtyku. Wiadomo było już przedtem, że na wyspie tej znajdował się obóz doświadczalny, do którego dostęp był surowo strzeżony. Zarówno »Dzięcioł«, jak i Jerzy Chmielewski docenili wagę tych informacji. Na ich podstawie Jerzy Chmielewski wyznaczył zadania dla sieci wywiadowczej, »Dzięcioł« zajął się techniką przeniknięcia agentów do obozu. Powiadomiono o tym - oczywiście - Londyn.

Tajemnica troskliwie przez Niemców strzeżona nie była łatwa do zdobycia. Wprawdzie co jakiś czas szefostwo wywiadu otrzymywało informacje, oświetlające pewne fragmenty zagadnienia, na ich podstawie nie można było jednak określić rodzaju broni, zasięgu i siły działania. Niektóre przesłanki nasuwały przypuszczenie, że jest to broń typu rakietowego o nadzwyczajnej szybkości lotu. Inne informacje wskazywały, iż jest to broń zbliżona wyglądem do samolotu i o szybkości jemu podobnej. Jerzy utworzył w swym biurze specjalny referat pod kierownictwem konstruktora inż. Antoniego Kocjana, gdzie gromadzono i studiowano wszystko, co na ten temat zdobywała sieć wywiadowcza. Każdy okruch wiadomości przekazywano depeszami radiowymi do Londynu.

Ponieważ Antoni Kocjan (Korona) odegrał olbrzymią rolę w akcji przeciw broniom V-1 i V-2, warto zapoznać się dokładniej z jego osobą.

Inż. A. Kocjan[16] był znakomitym konstruktorem szybowcowym i lotniczym. Już podczas studiów na Politechnice Warszawskiej Kocjan współpracował ze Stanisławem Wigurą, Jerzym Drzewieckim, Stanisławem Rogalskim w Sekcji Lotniczej Koła Mechaników Studentów. Później do roku 1932 pracował w Doświadczalnych Warsztatach Lotniczych, gdzie konstruował szybowce typu Czajka i Czajka kabinowa. Następnie zorganizował warsztaty szybowcowe przy ul. Wawelskiej, z których wyszły świetne szybowce typu Wrona, Komar, Sokół, Czajka Bis, Komar Bis, Sokół Bis, Mewa, niezmiernie ekonomiczne w użyciu maszyny w rodzaju motocykla powietrznego - motoszybowce Bąk, Orlik, Orlik Olimpijski, Bąk Płatowiec oraz Bąk Akrobacyjny. Oprócz tych typów opracował szybowiec szkolny, którego nazwy nie ustalił. Wszystkie konstrukcje były całkowicie udane, a drobne przeróbki należały do rzadkości. Trzeba dodać, że motoszybowiec Bąk miał do 1947 roku dwa rekordy światowe: wysokości i długotrwałości lotu. O licencję na budowę szybowców konstrukcji Kocjana ubiegały się koła lotnicze z zagranicy. W Finlandii szybowce takie były już nawet produkowane.

Niewątpliwie, ta ogromna wiedza w dziedzinie przemysłu lotniczego była jednym z powodów, dla którego powierzono inż. Kocjanowi kierownictwo specjalnego referatu lotniczego w biurze studiów gospodarczych i przemysłowych podziemnego wywiadu. Kocjan nie miał wprawdzie kwalifikacji zawodowego oficera wywiadu i w dziedzinie tej był zupełnym laikiem, jednak wkrótce po objęciu stanowiska wykazał olbrzymie umiejętności i zdumiewające wyczucie wagi otrzymywanych od wywiadowców informacji.

Jeśli dodać do tego, że Kocjan był człowiekiem niezwykle pracowitym, dokładnym i skrupulatnym - staje się zrozumiale, że zaczęło go bardzo cenić. Do wszystkich tych walorów dochodził jeszcze gorący patriotyzm Kocjana i fanatyczna wprost nienawiść, jaką żywił wobec Niemców. Nic w tym dziwnego: miał z nimi nie wyrównane rachunki gdyż przez dziesięć miesięcy przebywał w Oświęcimiu (ujęty został przypadkowo podczas wielkiej łapanki we wrześniu 1940 roku), skąd tylko z największym trudem zdołano go wydostać jako fachowca niezbędnego rzekomo w fabryce pracującej dla Niemców.

Zbrodnie hitlerowców w Auschwitz...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin