Jędrzej Pasierski - Kłamczuch.doc

(1355 KB) Pobierz

Jędrzej Pasierski

 

 

 

Kłamczuch

 

 

 

 

Tacie, w podziękowaniu za książki i opowieści

 

 

 

 

 

1

 

Mała chwiejnie trzymała się w siodle. Zmuszenie trzylatki do przyjęcia właściwej postawy nie było łatwe, choć przecież zdarzały się dzieciaki obdarzone wrodzonym wyczuciem jazdy. Ta dziewczynka chyba do nich nie należała. Mimo niewielkich rozmiarów jeszcze skurczyła się na koniu, budząc rozbawienie oprowadzającej ją instruktorki. Najważniejsze, że się nie bała. I czerpała z tego frajdę, co zdradzał uśmiech od ucha do ucha na smagłej buzi. Wzrokiem szukała swojej mamy.

Wszystko to nie ułatwiało Justynie Kłos szkicowania. Hucuły trzydziestodwuletnia blondynka w przybrudzonych spodniach miała już rozpracowane. Były to krępe, masywne konie o pięknym umaszczeniu, przyjaznym charakterze i żywym usposobieniu. Gorzej rysowało jej się dzieci, te zawsze wychodziły niewyraźne, jakby za mgłą.

- Brawo, Milusia! - krzyknęła mama dziewczynki, miła kobieta o imieniu Nina. Przyjechały do Pyrowej parę dni wcześniej i podobno zamierzały zostać ponad dwa tygodnie.

Letnicy. Denerwujący, ale niezbędny tłumek, który pojawiał się we wsi w okolicach czerwca, a przy dobrych wiatrach zostawał do września.

Justyna jeszcze chwilę wykańczała swoje dzieło w szkicowniku. Wreszcie wstała i wręczyła Ninie rysunek.

- Proszę bardzo.

- To dla nas?

- A dla kogo? - zaśmiała się.

- Super. Ile jesteśmy winne?

- Och, na koszt firmy.

Szybko przeszły na ty, i to było wygodne. Nie wszyscy klienci Huculandii byli tacy bezpośredni. Nina nie tworzyła sztucznego dystansu, choć Justyna wyczuwała w niej coś autorytarnego, czego nie umiała nazwać.

- W takim razie dziękuję - uśmiechnęła się warszawianka. - Oprawimy i powiesimy.

- To tylko szkic.

- Justyna wszystko robi dobrze. - Za plecami usłyszały głos Darka Mazura. Czymkolwiek się zajmował, zawsze znalazł czas, żeby zajrzeć na padok. - Dziewczyna orkiestra.

- Daj spokój, Darek - powiedziała Justyna.

- Nic nie poradzę, to sama prawda.

Mężczyzna podszedł bliżej i zajrzał w szkicownik. Był w średnim wieku, mocno zbudowany, ze strzechą blond włosów i zadbaną brodą; ubrany jak zawsze od góry do dołu w dżins. Wyglądał na człowieka, który osiągnął sukces, i tak było. Jak na Pyrową, rzecz jasna.

Do niego właśnie należała Huculandia, w której dzień w dzień pracowała Justyna, zajmując się tu chyba wszystkim poza gotowaniem. Obwoziła dzieci na lonży, organizowała rajdy. Opiekowała się hucułami w stajni i zapewniała doraźną pomoc weterynaryjną. Niepotrzebnie studiowała nikomu dziś nieprzydatną filologię rosyjską, jej miłością były konie.

Stadnina znajdowała się w sercu Pyrowej, półtysięcznej wsi położonej parę kilometrów od słowackiej granicy. Rozciągała się na kilka hektarów stajni, wybiegów i drewnianych budynków z bali, w których ulokowano niewielki hotelik oraz bar Galicjanin, stał tu również dom należący do samego Darka.

Huculandia prosperowała nieźle, choć nie tak jak jego pozostałe inwestycje: pseudołemkowska knajpa w Uściu Gorlickim, dom weselny w Ropie i kantor w Gorlicach. Darek płacił uczciwie i wstrzymywał się od niepotrzebnej krytyki. Czasem tylko mogło irytować jego zainteresowanie klientkami w stylu Niny. Pewnie już zadawał sobie pytania: „Gdzie jest mąż?”, „Czyżby samotna?”. Trzeba jednak powiedzieć, że nikogo nie oszukiwał. Nie ożenił się, ale wciąż uchodził za świetną partię, mimo że dawno przekroczył pięćdziesiątkę.

Na bezrybiu i rak ryba. Pyrowa, jak i cała okolica, starzała się w zastraszającym tempie. Ludzie z pokolenia Justyny wyjeżdżali na studia do Krakowa, Rzeszowa czy Warszawy, gdzie później znajdowali pracę. Inni wybierali się do Niemiec, Austrii lub Wielkiej Brytanii. Nie wracali, nikt już nie chciał ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin