Gail Tsukiyama
Ulica tysiąca kwiatów
Z angielskiego przełożyła: Małgorzata Grabowska
Konsultacja japonistyczna Henryk Lipszyc
Tytuł oryginału: A Street of Thousand Blossoms
Wydanie oryginalne 2007
Wydanie polskie 2009
W przedwojennym Tokio wychowują się dwaj bracia. Hiroshi chce zostać zawodnikiem sumo, a Kenji postanawia rzeźbić maski dla aktorów występujących w teatrze. W innej dzielnicy mieszkają dwie dziewczynki: niezależna Haru i jej siostra, delikatna Aki. Wszyscy dorastają, marząc o pięknym przyszłym życiu. Wojenna tragedia, rozpoczęta atakiem na Pearl Harbor, a zakończona zniszczeniem kraju przez straszne bomby, krzyżuje i zmienia ich losy. Odtąd nic już nie będzie takie jak było. Nic - poza marzeniami. Czy uda im się je spełnić?
Ta piękna historia obejmuje trzydzieści lat - czas wojny, pokoju, pracy i miłości. Jest dramatyczna, liryczna i pełna malowniczych szczegółów z japońskiej tradycji i codzienności, od tajników sumo i teatru no, po przysmaki tamtejszej kuchni.
Spis treści:
Prolog. Dzień bez żalu. 5
Część pierwsza. 9
1. Dziecko dobrego losu. 10
2. Dawne wydarzenia. 24
3. Księga masek. 40
4. Zwycięstwa. 61
5. Głód. 80
6. Przeszłość i teraźniejszość. 95
7. Upadłe słońce. 120
8. Lisi ogień. 138
9. Głosy. 163
Część druga. 164
10. Cienie. 165
11. Popioły. 184
12. Nowy świat. 205
13. Wioska Aio. 228
14. Wyzwanie. 243
15. Dzień i noc. 257
16. Historia. 282
17. Odrodzenie. 299
18. Bardzo piękne. 324
Część trzecia. 326
19. Łzy naszej pani . 327
20. Nowe tradycje. 344
21. Zaloty. 352
22. Yokozuna. 361
23. Historie życia. 381
24. Przyjście. 390
25. Rozpacz. 400
26. Niezależność. 416
27. Dziecko. 424
28. Przeszłość i teraźniejszość . 437
29. Powrót. 446
30. Pragnienie. 455
31. Decyzje. 461
32. 6 sierpnia 1965 474
33. Zmiana. 479
Podziękowania. 489
Zasady wymowy oraz transkrypcji wyrazów japońskich zastosowane w książce
a, i, u, e, o - wymawiamy jak w języku polskim;
ā, ii, ū, ō - wymawiamy z podwójnym iloczasem, np. ojiisan -
odziisan, obāsan - obaasan, shōji - sioodzi, dohyō - dohjoo.
k, g, s, t, d, n, p, b, h, m, r- wymawiamy jak w języku polskim; w - wymawiamy jak angielskie w, jak polskie dwuwargowe ł, y, sh, j, sh, ts, z - wymawiamy odpowiednio jak j, s, dź, ć, c, dz.
Henryk Lipszyc
Pamięci
Grace Yam Tsukiyamy
poświęcam
Wraz z porannym chłodem przez okna shōji wsączało się białe światło. W jasnym, przestronnym wnętrzu oprócz futonu, na którym spał, i biurka z drewna tekowego nie było żadnych mebli. Hiroshi Matsumoto wciągnął przez nozdrza trawiasty zapach mat tatami, słodkie, pobudzające lutowe powietrze i przywołał w myślach obraz kwiatów wiśni, które niebawem niczym śnieg pokryją gałęzie drzew. Widział oczyma wyobraźni szpalery drzew w pełnym rozkwicie wzdłuż ulic Yanaki, labirynt wąskich zaułków, gdzie roje turystów przystają, żeby podziwiać pigwowce japońskie, żonkile i niebieskie trójdzielne lilie kwitnące w niezliczonych skrzynkach w tłocznych uliczkach. On i jego brat Kenji jako mali chłopcy przepychali się gęsiego przez tłum, mijając w drodze do parku stare domy z drewna i kamienia. Niewiele z tej zabudowy ocalało, gdyż w miejscu starych budynków postawiono nowe z cegły i betonu. Mimo wspomnień dźgających go ostrym bólem pod klatką piersiową nadal kochał tę porę roku, tak jak kochała ją Aki - drzwi do wiosny, z każdym porankiem jaśniejącym nowymi możliwościami.
Niemal dwadzieścia lat temu jego młodzieńcza zwinność podsyciła płomień narodowej pasji do zapasów sumo. W kraju zniszczonym przez bomby atomowe, które zrównały z ziemią miasta i pozostawiły trwałe ślady w duszach, szybkość i siła Hiroshiego pomogły - wraz z każdym jego zwycięstwem - rozbudzić na nowo narodową dumę. Rozpierała go radość, gdy pokonywał kolejne stopnie zawodniczej kariery, awansując w hierarchii sumo. Podobny dreszcz szczęścia przeszył go dopiero wtedy, gdy odważył się dotknąć dwoma palcami karku swojej żony Aki.
Hiroshi zrzucił kołdrę i wyciągnął się na całą długość na ekstradużym futonie. Nadal, mimo upływu lat, miał imponującą, muskularną sylwetkę. Zawsze cenił siłę i szybkość, bardziej niż niektórzy inni rikishi, zapaśnicy sumo, którzy nadmiernie przybierali na wadze, aby potem masą dominować nad przeciwnikiem. W wieku trzydziestu siedmiu lat był o wiele starszy, a także o pięćdziesiąt kilo lżejszy - przy wzroście ponad metr osiemdziesiąt - od najcięższych zawodników, których waga dochodziła do dwustu kilo. Usiadł i pomacał lekką wypukłość blizny biegnącej wzdłuż linii włosów i kończącej się na prawej skroni, potem potarł brzuch i dopchnął szorstkie stopy do skraju futonu. Nagniotki były pamiątką po ćwiczeniu na bosaka na ziemi i drewnianych podłogach. Tyle lat - pomyślał, dotykając na szczęście podeszew stóp, najpierw lewej, potem prawej, tak jak to robił każdego ranka. Dźwignął się z futonu i sięgnął po kimono, czując się tak, jakby stawiał pierwszy krok na dohyō. Gładka, święta, gliniana powierzchnia na podeście z ubitej słomy, ring sumo, była błogosławieństwem po latach surowej dyscypliny, treningów i rytuałów. Szuranie bosych stóp po matach tatami przypominało smutne owadzie granie, a trochę szelest soli rzucanej na ring, żeby przepędzić złe duchy.
Rywalizacja działała jak silny narkotyk. Wszyscy i wszystko wokół znikało, gdy tylko wchodził na ring, jakby jego życie zawężało się do tej krótkiej chwili i nic innego nie miało znaczenia. Nic i wszystko. Kolejny raz zadał sobie pytanie, czy warto było poświęcić dla sportu rodzinę, przyjaciół i kochanki. Dopiero teraz - zbyt późno - uzmysłowił sobie, jak wysoką cenę zapłacił, gdy mignęło mu przed oczami oskarżycielskie spojrzenie Aki.
* * *
Gwałtowne pukanie do drzwi shōji wyrwało go z zadumy. Szybko zacisnął pas kimona yukata i burknięciem dał pozwolenie na wejście.
Drzwi się odsunęły. Weszła Haru w ciemnoniebieskim ocieplanym kimonie w białe żurawie. Wyglądało na nowe, choć wydało mu się dziwnie znajome, jakby Aki nosiła kiedyś podobne. To właśnie Haru przedstawiła go swojej siostrze - wieki temu. Nigdy przedtem nie widział tak pięknej dziewczyny jak Aki - nieskazitelnie mlecznobiała cera, gładka, wyrazista linia szczęki, ukryta kruchość.
Haru poruszała się szybko i pewnie, jej ciemne oczy jak zawsze błyszczały inteligencją. Codziennie rano, niezależnie od pogody, wychodziła na spacer do ogrodu z jego pięcioletnią córeczką. Takara odziedziczyła po matce klasyczną urodę, a przy tym z każdym dniem widział ujawniającą się w niej siłę cioci.
Haru ukłoniła się.
- Niedługo pojedziemy do hali - powiedziała. - Kenji-san zabierze najpierw twoją obāchan, a potem przyjedzie po nas.
Patrzył na znieruchomiałą Haru: ten sam prosty nos i cienkie, łukowate brwi, które dodawały także urody Aki. Wszyscy mieli przyjechać na uroczystość jego pożegnania z sumo - babcia, brat, Haru i Takara.
- Hai - rzekł i przełknął ślinę.
Haru przeszła przez pokój, żeby otworzyć okna shōji i wpuścić chłodny powiew z zachodu. Pokój napełnił się nagłym powiewem obietnicy. Hiroshi odchrząknął, ale się nie odezwał.
To Haru przemówiła, spoglądając na sad drzew sakura.
- Dzień bez żalu - powiedziała, jakby czytała w jego myślach.
Nagle poczuł w piersi łagodny ucisk, jakby całe życie skondensowało się w tych kilku ostatnich godzinach. Potarł oczy i pokiwał głową, jak zawsze zdumiony jej przenikliwością.
- Co widzisz? - spytał. Odwróciła się do niego.
- Takie piękno... - zaczęła, lecz nie dokończyła zdania.
Z nadejściem wiosny
świat na nowo
woła mnie -
czy jest inny świat,
gdzie mógłbym ujrzeć takie kwiaty?
Fujiwara nō Shunzei[1]
Hiroshi, znów spóźniony, lawirował w tłumie przed herbaciarnią Momiji. Czując spływający po karku pot, pociągnął za klejący się do pleców podkoszulek i przeciskał się dalej przez rój przechodniów wypełniający labirynt wąskich uliczek. Ludzie zatrzymywali się i podziwiali ciemnoniebieskie i różowe kwiaty wylewające się ze skrzynek - w ciepłym powietrzu rozchodziły się odurzające wonie. Jedenastoletni Hiroshi był już spóźniony na spotkanie z dziadkiem i młodszym bratem Kenjim, z którymi umówił się przed świątynią Keio-ji na drugim końcu Yanaki. Wybiegł z otwartej trawiastej przestrzeni parku, gdzie razem z kolegami z klasy ćwiczył popołudniami wyuczone w szkole techniki zapaśnicze: oshi - pchnięcie rękoma, tsuki - cios, uderzenie w korpus rywala otwartymi dłońmi, yori - wypychanie go ku krawędzi ringu. „To podstawowe ruchy w zapasach sumo - powtarzał z naciskiem Masuda-san - fundament, na którym będziecie budować”.
Hiroshi nie pierwszy raz stracił poczucie czasu.
W dzielnicy Yanaka w północno-wschodnim Tokio strome ulice biegły wzdłuż rzędów tradycyjnych parterowych i piętrowych drewnianych domów. Pomimo panującego tu tłoku Hiroshi kochał Yanakę za życie toczące się tam znajomym, powolnym trybem, za kuszące wonie grillowanej ryby kushiyaki i słodkiego kurczaka yakitori sprzedawanego z drewnianych wózków. Kiedy mu się nie spieszyło, cieszył go nawet ten labirynt krętych uliczek z kwitnącymi ogrodami kryjącymi stare drewniane domy i małe skromne sklepiki z wiszącymi od frontu noren, kurtynkami służącymi za szyldy, przez które klient, pochylając głowę, wchodził do środka. Sprzedawano w nich hanakago, bambusowe koszyczki z kwiatami, ręcznie czerpany papier washi, miękkie jedwabiste tofu, które babcia lubiła jeść na zimno latem. Wąskie zaułki świetnie nadawały się do rozmaitych zabaw, którym Hiroshi oddawał się wraz z dziećmi z sąsiedztwa - rozmaitość tras ułatwiała ucieczkę, nie brakło też kryjówek, gdzie siedziało się i czekało, aż zostanie się znalezionym lub nie.
Teraz jednak nie sposób było szybko tamtędy się przedostać. Mężczyźni w wieku dziadka siedzieli przy poobijanych stolikach i grali w szachy shōji, rozmyślając nad każdym ruchem i nie zważając na ciżbę. Hiroshi przecisnął się obok kobiety w kimonie. Przywiązane do jej pleców dziecko, pyzata dziewczynka, zapatrzyło się w niego czarnymi oczkami.
Zbliżając się do Ginzy, co krok napotykał handlarzy, sprzedających różności - grillowaną kukurydzę i bataty, ryżowe krakersy sembei, pieczone kalmary. Hiroshi nie odważył się zatrzymać, mimo że kuszący aromat krakersów przyprawianych pikantnym sosem sojowym shoyu przypomniał mu o pustym żołądku. Pokonując spiesznie wzniesienie, czuł w łydkach obolałe mięśnie. Zmarszczył nos podrażniony ostrą wonią octu w tsukudani, japońskim sosie czatni, który dziadkowie jadali z ryżem. Przesycający powietrze zapach dolatywał z pobliskiego sklepu. Mocno zdyszany Hiroshi dotarł wreszcie do świątyni Keio-ji, przed którą czekał na niego dziadek z Kenjim.
- O, przybył młody mistrz - powitał go żartobliwie dziadek.
Siedział na kamiennej ławce w cieniu miłorzębu, z fajką w zębach i laseczką opartą o kolano. Hiroshi złożył niski ukłon.
- Przepraszam za spóźnienie, ojiichan - rzekł, łapiąc oddech.
- Sumo, hę?
Hiroshi kiwnął głową. W wieku jedenastu lat był najlepszym zapaśnikiem w klasie, a może nawet w całej szkole. W ciągu ostatniego roku, odkąd zaczął poważnie traktować sport, urósł i nabrał sił. Kenji wydął usta.
- A czy może być inny powód?
- Straciłem rachubę czasu - wyznał Hiroshi, starając się udobruchać brata. W tym miesiącu spóźnił się już kilka razy.
- A czy chociaż zwyciężyłeś? - Ojiichan pochylił się, wspierając na lasce, i wstał.
Hiroshi się wyprostował.
- Hai - odpowiedział, choć odniósł zwycięstwo na treningu, nie w prawdziwych zawodach.
Ojiichan wszedł z uśmiechem na brukowaną alejkę.
- Dobrze, dobrze. Hiroshi zostanie kiedyś mistrzem. A ty, Kenji, też znajdziesz coś dla siebie - rzekł łagodnie. - To co, ruszamy na spacer?
Yanaka, jako jedna z niewielu dzielnic Tokio, uniknęła zniszczeń w wielkim trzęsieniu ziemi w regionie Kanto w 1923 roku. Ojiichan w rozmowie z wnukami z dumą podkreślał ten znamienny fakt. Wskazał laską stare świątynie, które niegdyś otaczały zamek Edo i zostały przeniesione do Yanaki, oszczędzone przez wielki pożar prawie trzysta lat temu.
- Świątynie przetrwały oba kataklizmy niemal bez uszczerbku - rzekł podniosłym tonem, jakby opowiadał o jakimś cudzie. - Spójrzcie tam - ciągnął, kierując ich spojrzenia na samotny komin, pozostałość łaźni Okiry. - Nie wszystko ocalało. Okira-san nie odbudował się po trzęsieniu, ale zostawił komin jako symbol siły i prężności Yanaki. Nigdy o tym, chłopcy, nie zapomnijcie.
Hiroshi wiedział, że nie zapomni. Nie tylko dlatego, że przy każdej uliczce, którą szedł, co kilkanaście kroków widział zabytkową świątynię, lecz ponieważ sam ojiichan był uosobieniem siły i prężności, o której mówił. Hiroshi popatrzył w oczy dziadka, zaglądając w zamglone ciemne źrenice. Zastanawiał się, co tak naprawdę on widzi, na ile polega na własnej pamięci. Spróbował sobie wyobrazić, jakie to uczucie, gdy gęstniejąca mgła stopniowo przesłania wzrok, zacierając kontury, pogrążając wszystko w cieniu. Nieraz miał ochotę wziąć ojiichana pod rękę z obawy, żeby nie potknął się na nierównej ścieżce lub na kamiennych stopniach prowadzących na brzeg rzeki Sumida, lecz i tym razem się powstrzymał, bo ojiichan szedł szybko, bez wahania stawiając kroki.
Tego wieczoru po kolacji, gdy pochylony Hiroshi odrabiał pracę domową, do jadalni weszła babcia, usiadła naprzeciw niego na tatami i nalała dwie filiżanki zielonej herbaty. Dziadkowie, Yoshio i Fumiko Wada, podtrzymywali pamięć o rodzicach, choć tyle czasu minęło od chwili, gdy trzyletni Hiroshi i jego zaledwie półtoraroczny brat Kenji zostali osieroceni. Obāchan nieraz odrywała się od swoich zajęć - czy to od prania, czy od przygotowywania ulubionego przez dziadka kleistego ryżu - i opowiadała Hiroshiemu o rodzicach i o tym, jak uratowali mu życie. „Jesteś dzieckiem dobrego losu - szeptała, żeby bogowie jej nie usłyszeli i nie powrócili, by również jego zabrać. - Rodzice kochali ciebie i twojego małego braciszka nad życie”. Zawsze przy tym wzdychała, jakby próbowała wyrzucić z siebie ból po ich śmierci.
Kiedy zaczęła mówić, podniósł głowę znad książek, wypił herbatę i wsłuchał się w opowieść.
- Twoja matka i ojciec tak się cieszyli, wybierając się do Kioto na dwudniową wycieczkę, pierwszy raz po waszym przyjściu na świat - zaczęła obāchan. Jej wyraźny, lecz spokojny głos wypełnił małą jadalnię. - A mimo to chcieli was ze sobą zabrać. Ty miałeś dopiero trzy lata, a Kenji osiemnaście miesięcy, więc uparłam się, że zostanie z ojiichanem i ze mną. Zbliżał się ostatni wieczór festiwalu lampionów w zatoce Miyazu. Rodzice chcieli ci pokazać czerwone latarnie migoczące na ciemnej wodzie jak robaczki świętojańskie, tam gdzie łodzie duchów czekają na przodków powracających do świata żywych. Noc była ciepła, bezwietrzna, a twoja matka ubrała się w letnie kimono w czerwone kwiaty. Kto mógł przewidzieć, że duchy zabiorą twoją matkę i ojca ze sobą, powracając do swojego świata? - Obāchan przełknęła ślinę. Jej krótkie milczenie wypełniał nieopisany smutek. - Wszyscy poddali się radosnemu nastrojowi święta tej spokojnej, bardzo ciemnej nocy. Woda połyskiwała jak czarna perła. Kilku rybaków zaproponowało wypłynięcie z grupką widzów łodzią na zatokę pomiędzy latarnie. Co pcha ludzi do takich, a nie innych postępków? Twoja matka i ojciec, trzymający cię w objęciach, weszli na pokład łodzi. Za późno się zorientowali, że rybacy są pijani. Przez całe popołudnie popijali sake i nie powinni zabierać ludzi na wodę w taką ciemną noc. Wypłynęli za daleko, oddalili się od brzegu, od świecących latarni i od wszystkiego, co mogło zapewnić bezpieczeństwo. Było ciemno, choć oko wykol, i łódź roztrzaskała się o skały. Pękające drewno rozstąpiło się jak shōji pod stopami twoich rodziców, którzy, rozdzieleni, znaleźli się na dwóch połówkach pokładu. W ciągu kilku minut łódź zatonęła, ale twój ojciec nie stracił przytomności umysłu i zdążył cię włożyć do pustej beczki na ryby. Unosiłeś się na falach i płakałeś za nim, a on zanurkował w ciemnej wodzie, szukając matki, która nie umiała dobrze pływać. Tuż za nimi ściana pływających latarni przesłaniała rozgrywający się dramat, a twoje krzyki ginęły wśród radosnej wrzawy. Kiedy pojawiły się na ratunek inne łodzie, odnaleziono ciała ośmiorga pasażerów. Tamtego wieczoru w zatoce Miyazu utonęli wszyscy oprócz ciebie, Hiroshi, bo unosiłeś się na wodzie w beczce na ryby, i młodego kapitana rozbitej łodzi. Powiedziano nam, że beczka zaczęła już przeciekać.
- Co się stało z kapitanem? - spytał Hiroshi. Odepchnął na bok książki i popatrzył na szczupłe, żylaste dłonie babci, nigdy nie spoczywające bezczynnie.
- Zniknął - odparła obāchan. Siedziała przez chwilę w milczeniu. Hiroshi czuł w powietrzu jej gorycz. - Modliłam się, żeby duchy zmarłych zabrały go tamtej nocy i zapomniały zostawić ciało.
Po wysłuchaniu opowieści babci Hiroshi wstał i przeciągnął się. Odetchnął głęboko i poszedł popatrzeć na czarno-białą fotografię rodziców, Kazuo i Misako, stojącą w tokonomie[2], niszy służącej jako półka w dużym pokoju dziadków. Misako była ich jedyną córką. Hiroshi widział siebie w ojcu, wysokim, potężnie zbudowanym mężczyźnie o ciemnej cerze i niemal groźnych rysach, podczas gdy Kenji nieodmiennie przypominał delikatną matkę o jasnym, nieobecnym spojrzeniu. Zastanawiał się, czy rodzice przeżyliby, gdyby nie zabrali go ze sobą tamtego wieczoru. Poświęcone mu bezcenne chwile mogły uratować im życie. Myśl ta kłuła chłopca w mózg tak, że rozbolała go głowa. Co było gorsze - pytał siebie - przeżyć żal straty czy w ogóle ich nie pamiętać, tak jak Kenji? Odpowiedź przechylała się to na jedną, to na drugą szalę, nigdy nie osiągając stanu równowagi.
Gdzie oni teraz są? - zastanawiał się czasem Hiroshi, choć nigdy nie wypowiadał tych słów na głos. Czy patrzyli na nich z nieba? Czy wiedzieli, że on i Kenji są źli? Kiedy był małym chłopcem, wszystko wydawało mu się za duże i niezrozumiałe. To, co pamiętał, stawało się coraz mniej uchwytne.
Hiroshi rósł, a wspomnienia z tamtej nocy zacierały się i oddalały jak sen. Zaczął wyłapywać drobne nieścisłości w kolejnych wersjach opowieści obāchan. Nigdy nie spytał, skąd tyle wiedziała. Nigdy nie podał w wątpliwość żadnego zmienionego detalu - innej pory, odcienia nocnych ciemności, koloru kimona matki czy butów ojca. Podobało mu się, że od nowa wymyślała jego rodziców, że ich ożywiała. Powracały do niego okruchy ich istnienia, obejmujące go mocno ramiona ojca, patrzące na syna śliczne, uśmiechnięte oczy matki, mrok tamtej nocy, czerwone światła, chlupot otaczającej go zewsząd wody, na której unosił się lekki i niematerialny. Obāchan zawsze zaczy...
entlik