1. Where There's A Will - Jessie Walker PL.pdf

(1237 KB) Pobierz
Tłumaczenie: darka-es
Był wszystkim, czego nigdy nie chciałem.
Impulsywny. Nieostrożny. Samodestrukcyjny.
Jestem stereotypem, przed którym wszyscy cię ostrzegają.
Głową z piękną twarzą.
Jeśli nie gonię za dnem butelki,
to wciągam kreskę z tyłka dziewczyny.
Znasz tego gościa, który na imprezach gra w rosyjską ruletkę?
To właśnie ja.
Ale to wszystko zmienia się, kiedy on wraca do mojego życia.
Will Foster.
Chłopiec z mojego dzieciństwa.
Chłopiec, o którym przekonywałem się, że to przypadek.
Pomyłka.
Nic.
To tylko kwestia czasu, zanim dowie się prawdy.
Zanim zobaczy, kim naprawdę jestem pod tymi wszystkimi bzdurami.
Złamany.
Skażony.
Bezwartościowy.
On chce mnie kochać bez reszty, ale czy nie powinien już wiedzieć lepiej?
Ratowanie kogoś, kto nie chce być uratowany, to przepis na katastrofę...
A kochanie kogoś, kto nie chce być kochany?
Pierdolona beznadzieja.
Od Autorki:
Ostrzeżenie o zawartości
Czynniki wyzwalające: Żałoba, choroby psychiczne (w tym myśli/zachowania samobójcze oraz
wzmianki o śmierci samobójczej), nadużywanie substancji psychoaktywnych/uzależnienie,
homofobia (uwewnętrzniona i uzewnętrzniona) oraz trauma związana z wykorzystywaniem dzieci
(fizycznym, werbalnym i psychologicznym)*.
Należy pamiętać, że choć kwestie te są traktowane z największą możliwą delikatnością, nie należy
oczekiwać, że cokolwiek zostanie złagodzone. Ta książka jest bardzo charakterystyczna. Nie każdy
radzi sobie z traumą, przemocą psychiczną i uzależnieniem w ten sam sposób. Oto, jak moi
bohaterowie radzą sobie z nimi. Książka jest przeznaczona dla czytelników w wieku 18 lat i
starszych.
*Nadużycia mają miejsce w przeszłości, ale są szeroko omawiane w teraźniejszości lub
mgliście pokazywane w retrospekcjach.
Dla tych, którzy nie dotrwali do rana.
„Po prostu zamknij oczy
i miej szeroko otwarty umysł.”
~ Katherine Paterson
Most do Terabithii
Prolog
Kiedy dochodzę do siebie, jest zimno.
Zapadła noc i nie pada już deszcz, ale sypie śnieg.
Leżę na brzuchu na gzymsie mostu w samej koszulce i dżinsach, które mają
zbyt wiele dziur, by utrzymać ciepło. Pustą butelkę po Lagavulin 16 mam
wciśniętą w klatkę piersiową, a moja ręka zwisa bez życia z krawędzi.
Czeka na mnie 100 metrów otwartej przestrzeni.
Jestem sam.
Ile czasu minęło, odkąd straciłem przytomność?
Butelka toczy się za mną, a ja zmuszam się do wstania i padam na kępę
roślinności wyrastającą między zardzewiałymi torami kolejowymi. W żołądku mi
burczy, a ja mam tylko tyle czasu, żeby odwrócić się na bok, zanim wypita przeze
mnie szkocka wypłynie z powrotem.
Powinienem być martwy.
Prawdopodobnie.
Może.
Jakim cudem, do cholery, wciąż tu jestem?
Kiedy skończyłem, wycieram usta grzbietem dłoni, przyglądając się kałuży
wymiocin ściekającej po bokach betonowej barierki.
Smakowało prawie tak samo źle, gdy się wchodziło, jak gdy wychodziło.
Zastanawiam się, co było w tym tak kurewsko wyjątkowego.
Jeśli były dwie rzeczy, do których mój ojciec przywiązywał jakąś wagę, to
była to ta opróżniona butelka szkockiej i zdjęcie mojej matki, o którego istnieniu
nie wiedział. To, które trzymał bezpiecznie schowane pod pistoletem w górnej
szufladzie szafki nocnej. To, przy którym szlochał i wściekał się późno w nocy,
kiedy nie wiedział, że się obudziłem, nasłuchując z mojego pokoju po drugiej
stronie korytarza. To, które ukradłem dziś wieczorem.
Mój wzrok faluje, gdy spoglądam w prawą stronę.
Powinno mnie to obchodzić.
Powinno mnie obchodzić, że zdjęcie zostało zniszczone przez deszcz.
Ale tak nie jest.
Mój ojciec miał rację. Jestem pieprzonym marnotrawstwem.
Zamykam oczy i powstrzymuję palącą żółć, sięgam po pistolet, chwytając
zdjęcie, zanim zdąży odlecieć.
Pistolet jest ciężki i śliski w moich rękach. Jakimś cudem wciąż jest chłodny
w dotyku, mimo że już dawno przestałem marznąć.
Wsuwając pomarszczony polaroid do kieszeni, obracam pistolet w dłoniach
kilka razy, zastanawiając się, ile naboi jest w środku.
Mój ojciec nigdy nie nauczył mnie strzelać z broni. Nie wiem dlaczego, ale
to mnie śmieszy. Tyle gadania o tym, że mam być mężczyzną, a on nigdy, kurwa,
nie nauczył mnie strzelać z pistoletu.
Śmieję się, aż łzy łączą się ze śniegiem spływającym po mojej twarzy.
Śmieję się, aż zaczynam krzyczeć.
Śmieję się, aż mam kolana przyciśnięte do klatki piersiowej, a lufę
pistoletu .45 mojego ojca wciśniętą między dłonie i schowaną pod brodą.
Śmieję się i płaczę, a w głowie mam Toma Petty'ego, który śpiewa o głupich
bzdurach.
Won't back down, my ass.
Boże, kurwa, nienawidzę tej piosenki.
Moja ręka zsuwa się po lufie, podnosząc przy tym pistolet.
Głos śpiewający w mojej głowie zaczyna się zmieniać i przekręcać. Staje się
czymś lżejszym. Bardziej miękkim. Echem tego, o czym myślałem, że już dawno
zostało zapomniane.
Naciskam spust, zamykam oczy...
Na głos zaczynam szeptać i śpiewać razem z głosem w mojej głowie.
…I pozwalam, by poniósł mnie ocean.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin