Michael A. Stackpole
Nowy Świat
Cykl: Epoka wielkich odkryć Tom 3
Przełożył Jan Pyka
Tytuł oryginału: The New World - Age of Discovery Trilogy, Vol. 3
Rok pierwszego wydania: 2007
Rok pierwszego wydania polskiego: 2008
Czy mała grupa mistrzów i magów jest w stanie przeciwstawić się złu, które grozi wyrzuceniem realnego świata w niekończący się mrok koszmarów i zapomnienia?
Dla Ala Gore'a
w podzięce za to, że tak żarliwie
dzieli się z nami swoją wizją przemiany świata
4 dzień miesiąca Jastrzębia w roku Szczura
ostatni rok panowania księcia Cyrona
163 rok rządów dynastii Komyrów
737 rok od Kataklizmu
Voraxan
Ciras Dejote westchnął i zapragnął, by raz jeszcze udzielił mu się spokój panujący w Voraxanie. Tymczasem snuł się po pustych onyksowych ulicach, między domami wyrzeźbionymi z rubinów, szmaragdów, topazów, lazurytów i cytrynów, i nic nie czuł. Architektura miasta przypominała mu styl, w jakim wzniesiono wielkie pałace z okresu Cesarstwa - relikty czasów, kiedy po ziemi chodzili bohaterowie i rodziły się epickie opowieści.
Dorastał, słuchając takich opowieści, i marzył, że pewnego dnia sam zostanie bohaterem. Wiedział, że drogą do takiej nieśmiertelności było zapanowanie nad jaedun - magią, która przeobraża zwykłego wojownika w mistyka. Dzięki usilnej nauce i stałym ćwiczeniom mógł się stać wybitnym szermierzem. Jednak jako mistyk władałby mieczem z nadnaturalną sprawnością.
Wraz ze swoim mistrzem, Moravenem Tolo, wyruszył na wyprawę na Pustkowia, które nieustannie przeobrażała dzika magia. Potem cel jego misji się zmienił. Z wynalazcą Borosanem Grystem podążył w głąb Ixyllu, gdzie w końcu znaleźli Voraxan, miejsce spoczynku Śpiącej Cesarzowej. Mieli zamiar ją obudzić i sprowadzić wraz z jej armią do tego samego Cesarstwa, które podzieliła przed siedmioma stuleciami.
Ciras zatrzymał się przed małym budynkiem ze szmaragdu. Przeciągnął palcami po znakach delikatnie wyrzeźbionych w nadprożu: Shan Tsiendo. Przez półprzezroczyste ściany widział leżącą w środku postać, śpiącą, śniącą, czekającą ponownego wezwania na wojnę. Chociaż sam czuł potrzebę powrotu do Dziewięciu Księstw, niechętnie myślał o konieczności obudzenia któregokolwiek z tych wojowników.
Marząc o tym, by zostać bohaterem, wkroczył na drogę, która doprowadziła go do tego wspaniałego miasta zmarłych z grobowcami wykutymi ze szlachetnych kamieni i stylizowanymi na domy. Nie było to jednak miejsce żałoby i rozpaczy. Ulice i budynki razem wzięte stanowiły prawdziwą oazę spokoju. Biorąc pod uwagę, że spoczywający tu wojownicy walczyli w największej bitwie w dziejach świata, wydawało się to najzupełniej właściwe.
Ciras ruszył z powrotem ku onyksowemu dziedzińcowi przed rubinowym pałacem, w którym kiedyś spoczywała cesarzowa. Kiedy tam dotarł, zobaczył Borosana Grysta. Wynalazca siedział między pałacem a diamentową fontanną i majstrował przy jednej ze swoich magicznych maszyn. Pomimo uciążliwości podróży, którą razem odbyli, nie stracił brzuszka. Nie nosił miecza i nie znał żadnych sztuk walki ani nie chciał ich poznać. W świecie Cirasa były to ułomności, z powodu których ten ciemnowłosy mężczyzna powinien zasłużyć na najwyższą pogardę.
A jednak w podróży Borosan okazał się bardzo przydatny. I sprytny, dodał w myślach Ciras, niemal zbyt sprytny.
Cień młodego wojownika padł na Borosana.
- Nie mogę uwierzyć, że mi nie powiedziałeś, iż cesarzowa Cyrsa opuściła już to miejsce - odezwał się i rozłożył szeroko ręce, jakby chciał objąć całe to drogocenne miasto. - Podróżowaliśmy razem przez znane i nieznane krainy, mierząc się z niezliczonymi niebezpieczeństwami, a ty cały czas ukrywałeś to przede mną.
Borosan uśmiechnął się pobłażliwie.
- To nie była kwestia zaufania, mistrzu Dejote. Cesarzowa powierzyła mi tajne zadanie. Nie powiedziałem o tym ojcu. Nie powiedziałbym nawet księciu Cyronowi, gdyby mnie o to zapytał. Nie powinieneś się czuć zdradzony.
Szczupły wojownik przykucnął przy krępym towarzyszu, trzymając się jednak poza zasięgiem pajęczonogiego thanatona, nad którym pracował Borosan.
- Rozumiem potrzebę zachowania tajemnicy - powiedział. - Dostarczenie wiadomości ludziom z Voraxanu było bardzo ważne. Co by się jednak stało, gdybyś zginął w drodze? Wezwanie by do nich nie dotarło.
Borosan wzruszył ramionami. Ręce po łokcie miał zanurzone w sferycznym kadłubie thanatona.
- Sądzę, że nie tylko mnie cesarzowa wysłała z tą wiadomością. Ja po prostu pierwszy tu dotarłem. Poza tym... - Gyanridin wyciągnął prawą rękę z wnętrzności thanatona i rzucił Cirasowi cylinderek z żółtawej kości słoniowej pokryty delikatnie wyrytymi znakami. - Gdybym zginął, zostałoby jeszcze to - dokończył.
Ciras przyjrzał się cylindrowi. Tekst był nakreślony starymi cesarskimi znakami i dlatego trudny do odczytania.
- Wiersz? - zapytał.
- Napisany przez Jaora Dirxiego. Medytacja o pięknie kobiety, która została cesarzową. - Borosan pokiwał głową. - Powiedziano mi, że sam to wyrył na kości słoniowej.
Młody wojownik odkręcił końcówkę cylindra i przechylił go do góry dnem. Na jego dłoń wypadł mały zwój ryżowego papieru. Zapisano na nim tę samą wiadomość, którą przekazał Borosan: „Odsłońcie szpony, rozłóżcie skrzydła i odpowiedzcie na wezwanie, na które od tak dawna czekacie”.
Ręka, która trzymała pędzelek, była silna, ale i delikatna. Patrząc na liścik, Ciras miał wrażenie, że jest w nim coś jeszcze, lecz trudno mu to było od razu uchwycić. Potem zbliżył kartkę do nosa, powąchał ją i aż poderwał głowę.
- Ten zapach... - powiedział. - Tego nie napisała cesarzowa. To napisała Pani Gagatu i Nefrytu. Mój mistrz ją zna. Wyczułem tę woń na jego szatach...
Borosan pokręcił głową.
- Zbyt szybko wyciągasz wnioski - odparł. - Częściowo masz rację. To rzeczywiście napisała Pani Gagatu i Nefrytu. Dlaczego jednak zakładasz, że nie jest ona także cesarzową?
Ciras usiadł, wpatrując się w rubinowy pałac. Cesarzowa poprowadziła armię mistyków przeciwko hordom Turasyndów, którzy najechali Cesarstwo z północy. Wielka bitwa stoczona przez oba wojska uwolniła ogromne ilości magicznej energii, która przetoczyła się po całym kontynencie, zapoczątkowując Epokę Czarnego Lodu. Dziewięć Księstw zostało doszczętnie spustoszonych i dopiero teraz zaczynały odzyskiwać dawną chwałę i potęgę.
Młody wojownik z Tiratu zmarszczył brwi.
- Pani Gagatu i Nefrytu jest kurtyzaną o niewiarygodnych umiejętnościach - powiedział. - Jest także mistyczką, stąd jej długowieczność, ale...
- Musiałeś słyszeć - wszedł mu w słowo Borosan - że zanim została jedną z żon ostatniego cesarza, sprezentował mu ją pewien dworzanin. Jak myślisz, kim była przedtem?
Ciras pokręcił głową.
- Wiem, że wy, mieszkańcy Nalenyru, uważacie nas, wyspiarzy, za prowincjuszy, ale my także mamy swoje domy rozkoszy. Nie mam nic przeciwko Pani Gagatu i Nefrytu, ale ona nie jest wojowniczką, a wnosząc z opowieści, które słyszałem, spodziewałem się raczej kobiety podobnej do którejś z Keru.
Borosan roześmiał się i zamknął kadłub thanatona.
- Tak, wysokiej, muskularnej, zdolnej zabić szarżującego słonia jednym pchnięciem włóczni - zakpił. - Najwyraźniej źródłem siły cesarzowej nie była umiejętność posługiwania się bronią. Miała przy sobie największych wojowników świata, z których wielu budzi się właśnie w swoich voraxańskich domach.
- I odpowie na jej wezwanie. - Ciras znowu pokręcił głową. - Zastanawiam się, co im każe zrobić?
Borosan wstał i wytarł ręce.
- Przekonamy się, kiedy z nimi wrócimy - rzekł, po czym ukłonił się nad ramieniem Cirasa szczupłemu mężczyźnie z łysą głową.
Ciras natychmiast wstał i także się ukłonił.
- Witaj, mistrzu Laedhze - pozdrowił przybyłego. Wojownik oddał im ukłony i powiedział:
- Mam wiadomość do przekazania i prośbę o przysługę.
- Oczywiście - rzekł za nich dwóch Ciras. - Wszystko, czego potrzebujesz.
Vlay Laedhze machnął ręką w stronę miasta. Wszędzie było widać ludzi poruszających się w swych drogocennych domach.
- Budzimy naszych towarzyszy - powiedział Laedhze i wielu godzi się odpowiedzieć na wezwanie.
Ciras uniósł brwi.
- Wielu? - zdziwił się. - Sądziłem, że zechcą odpowiedzieć wszyscy.
Wysoki mężczyzna złożył dłonie i zwiesił głowę z rezygnacją.
- Nie wątpię, że kiedy się tu kładli, wszyscy mieli zamiar odpowiedzieć. Niektórzy z nich budzili się i uznawszy, że spełnili już swój obowiązek, opuszczali Voraxan. Inni ulegli kojącej atmosferze tego miasta. Sami tego doświadczyliście.
Ciras skinął głową. Podczas pobytu w Voraxanie spał bardzo dobrze. Ani razu nie śnił o przemocy lub wojnie. W snach przenosił się na daleki Tirat i odwiedzał rodzinę. Krewni nie mieli pojęcia, co się z nim dzieje, i chociaż nie mógł nic w tej sprawie zmienić, obserwował ich i widział, że są szczęśliwi. Serce przepełniała mu wtedy taka radość, jakiej nigdy przedtem nie odczuwał, jakiej z niczym nie mógł porównać.
Laedhze uśmiechnął się łagodnie.
- Te sny są bardzo urzekające - odezwał się - i niektórzy nie chcą się obudzić. I, niestety, część naszych towarzyszy umarła we śnie. Wiemy, że odeszli do lepszego świata. Będą spokojnie odpoczywać w Kianmangu, czekając na ponowne wezwanie do boju.
- Ilu zatem mamy? - zapytał Ciras.
- Dwustu czterdziestu trzech - odparł Laedhze, z powagą kiwając głową. - Może dołączy jeszcze kilku.
Cirasowi żołądek podszedł do gardła.
- Jedna chorągiew? Zgoda, wszyscy są mistykami, ale i tak jest ich za mało. Jak to możliwe?
Borosan chwycił go za rękaw.
- Zapytaj go, ilu przeżyło bitwę. - Podsunął.
Twarz Laedhze sposępniała.
- Trochę ponad czterystu - odpowiedział.
- To niemożliwe. - Ciras wyrwał rękaw z dłoni Borosana. - Te wszystkie opowieści... Nawet to miejsce... Jak mogło je stworzyć czterystu ludzi?
Wojownik z Voraxanu założył ręce za plecy.
- Jechaliście przez pole bitwy - zaczął. - Widzieliście trupy, które wciąż walczą. Tyle było przemocy tego dnia, taka zajadłość i zapamiętanie wojowników, że nawet śmierć nie zdołała ich z tego wyzwolić. Czy chciałbyś zobaczyć blizny po ranach, które wtedy odniosłem? Powiedzieć, że zatryumfowaliśmy nad wrogiem, byłoby przesadą... ledwie przeżyliśmy. Byliśmy strażą osobistą cesarzowej, jej odwodem liczącym początkowo dwa tysiące ludzi.
Pomasował twarz.
- Stanowiliśmy jedną dziesiątą naszej armii i jedną dwudziestą hordy, której przyszło nam stawić czoło. Vanyeshowie zostali już rozbici, ale przedtem poważnie wykrwawili Turasyndów. Właściwie koczownicy powinni się wycofać. Wierzyli jednak, że cesarzowa zabrała ze sobą skarb, więc atakowali, bez końca. A my zabijaliśmy, zabijaliśmy, zabijaliśmy...
Ciras, który pod wpływem powagi w głosie Laedhze ochłonął już z gniewu, pokiwał głową.
- Ale to miasto... - odezwał się - jak mogło czterystu ludzi...
- Zapominasz, mistrzu Dejote, że to miejsce było przesycone dziką magią. Wszyscy byliśmy nią przesiąknięci. Niektórzy potrafili się nią posługiwać... nie wszyscy czarodzieje należeli do vanyeshów księcia Nelesquina. Oni to i towarzyszący nam virukowie zapanowali nad magią i dzięki niej stworzyli to miasto. Nasze schronienie. Jeśli to prawda, co mi mówisz o Tolwreenie, vanyeshowie, którzy przeżyli, zrobili to samo.
- Ale nie tak dobrze - wtrącił Borosan i pokręcił głową. - Voraxan was żywi i chroni, podczas gdy Tolwreen jest po prostu nędznym cmentarzyskiem.
- Zapewne oni tak by nazwali Voraxan. - Laedhze spojrzał w górę, a jego twarz znowu się rozpogodziła. - Jednak to nie cmentarzysko i nie wszyscy z nas przespali tu bezczynnie te lata. To właśnie miałem na myśli, mówiąc o przysłudze. Potrzebuję twojej pomocy, Borosanie Gryście. Ty też możesz z nami pójść, mistrzu Dejote.
Ciras skinął głową, ale myśli wciąż mu się plątały. Ruszyli w drogę, a za nimi thanaton Borosana. Głośny stukot jego metalowych nóg na onyksowej ulicy przypominał Cirasowi brzęk zderzających się kling. Wiedział, że już nigdy nie zazna spokoju Voraxanu, i był pewny, że nie wróci tu już nigdy żaden z tych, którzy się przebudzili.
Prowadzeni przez Laedhze wkroczyli do budynku z heliotropu, a potem zeszli po szerokich schodach. Dotarli w końcu do pomieszczenia, które kiedyś mogło być naturalną pieczarą, ale zostało przekształcone w długą, ginącą teraz w ciemności kamienną stajnię. U jej bliższego końca była kuźnia i chociaż piece dawno wygaszono, nie brakowało dowodów, że przez stulecia wiele się tam działo.
Borosan zachłysnął się ze zdumienia, po czym zbliżył się do najbliższej przegrody.
- Nie mogę w to uwierzyć. Marzyłem o czymś takim, ale... - Uniósł rękę i pogłaskał gładki metalowy pysk.
Thanaton wysunął się do przodu i pokrewieństwo między nim a wysokim mechanicznym koniem, którego podziwiał Borosan, stało się oczywiste. Jednak owadzia prostota dzieła wynalazcy kontrastowała ze złożonością budowy wierzchowca, skomplikowanym układem przekładni, sprężyn, połączeń i elementów nośnych. W innych przegrodach stały takie same konie, okryte platerowanymi płytami, dzięki którym wyglądały nie tylko krzepko, ale i pięknie.
Laedhze wskazał ręką ciemność.
- Kiedy się budziliśmy, żeby na przemian trzymać straż - powiedział - każdy montował przynajmniej jedną z tych machin. Kiedyś dano nam plany ich budowy i wzory części. Oryginalnych planów dawno już nie ma, ale nauczyliśmy się ich na pamięć. Wiemy, że na tych koniach powinno się jeździć, ale wszystkie są nieruchome. I nie znamy żadnej magii, za której sprawą zaczęłyby działać, chociaż jesteśmy pewni, że coś takiego musi być.
Borosan wszedł do przegrody i powoli okrążył mechanicznego wierzchowca. Przeciągnął dłonią po jego bokach, szyi i zatrzymał się przy głowie. Przyjrzał się jej z bliska i skinął na Cirasa.
- Podejdź tu - poprosił. - Potrzebuję twojej pomocy.
Ciras zmarszczył brwi.
- Już zapomniałeś, że nie chcę mieć nic wspólnego z gyanrigotami?
Borosan popatrzył na niego zdziwiony.
- To nie jest moje - odparł. - To znaczy marzyłem o czymś takim, ale to jest bardziej wyrafinowane. To... nie potrafię tego wyjaśnić, ale potrzebuję twojej pomocy.
Ciras zbliżył się niechętnie i niemal się cofnął, kiedy w martwym rubinowym oku wierzchowca zobaczył swoje odbicie.
- Czego chcesz? - burknął.
- Tam u góry, za uchem, jest sprężynowa zapadka - rzekł Borosan. - Wciśnij ją i przytrzymaj.
Ciras wykonał polecenie. Kiedy coś trzasnęło, szybko opuścił dłoń na rękojeść miecza, a drugą ręką chwycił Borosana i pociągnął go do tyłu.
Wynalazca uśmiechnął się, ale nie roześmiał.
- Nic nam nie grozi - uspokoił wojownika.
Płytka przy uszach konia odchyliła się z cichym zgrzytem, odsłaniając ukryte zagłębienie. Mechaniczny wierzchowiec opuścił przy tym głowę, tak że mogli mu się lepiej przyjrzeć. Rubinowe oko wciąż jednak wpatrywało się w Cirasa, co wcale nie poprawiało mu nastroju.
Borosan zbliżył się do maszyny i przesunął palcem po pięciu wąskich szczelinach w płaskiej płycie.
- Oczywiście - mruknął. - Znakomity pomysł. Wojownik z Voraxanu podszedł do niego.
- Co to jest, mistrzu Borosanie? - zagadnął.
- Jedyną przydatną rzeczą, jaką odkryłem w Tolwreenie - powiedział wynalazca - był stop thaumstonu, który może przechowywać zarówno dziką magię, jak i informacje dotyczące działania gyanrigotów. Jeśli na wykonanych z niego tabliczkach wygraweruje się prawidłowe instrukcje, powinny one zarówno wprawić w ruch te machiny, jak i nimi kierować. Sprawdza się to u thanatona, nie ma więc powodu, żeby nie zadziałało tutaj.
Ciras założył ręce na piersi.
- Nie pojadę na żadnej z tych rzeczy - oświadczył zdecydowanie.
Borosan uśmiechnął się.
- Na naszych koniach możemy przebyć może ze trzydzieści mil dziennie - odrzekł. - A jeśli te mogą nas przenieść sześćdziesiąt mil, i to dwa razy szybciej? Cztery razy?
Laedhze z powagą skinął głową.
- Pomyśl także o tych wierzchowcach w boju - dodał. - Kiedy zaszarżują, samą swoją masą rozniosą nieprzyjacielskie szyki.
Ciras zmarszczył czoło.
- A gdzie tu miejsce na heroizm? - zapytał. - Taka walka nie wymaga żadnych umiejętności i nie przynosi zaszczytu.
Stary wojownik złożył dłonie.
- W naszej ostatniej bitwie nie chodziło o umiejętności - odparł. - Nie walczyliśmy też o honor. To była wojna o przetrwanie i zrobiliśmy to, co musieliśmy zrobić. Zwyciężyliśmy, ponieważ przeżyliśmy.
Ciras skłonił się.
- Nie miałem zamiaru sugerować, że było w tym coś hańbiącego - zapewnił.
- A ja nie myślałem, że coś takiego sugerujesz - odparł Laedhze i uśmiechnął się powściągliwie. - Ale cesarzowa nas wezwała i nie zrobiła tego po to, żebyśmy się popisywali czy zdobywali chwałę. Wezwała nas, bo jej i całemu krajowi grozi wielkie niebezpieczeństwo. I dlatego nie zawaham się użyć wszystkiego, co mi wpadnie w ręce, by dotrzeć do niej tak szybko, jak to możliwe, i nie szczędząc sił, wykonać jej polecenia.
Tsatol Pelyn, Deseirion
Keles Anturasi spojrzał na Tyressę.
- Książę Cyron rozkazał ci mnie zabić? - zapytał.
Jasnowłosa Keru rzuciła mu twarde spojrzenie.
- Jesteś więcej wart dla Nalenyru, niż możesz sobie wyobrazić - powiedziała. - Z twojej wiedzy o świecie skorzystałyby wszystkie kraje, także te, które są nam wrogie. Moim zadaniem było cię ochraniać.
- Ale gdybym został pojmany, miałaś mnie zabić?
- Tak, żeby nasi wrogowie nie posiedli twojej wiedzy - potwierdziła Tyressa, a potem wyciągnęła rękę. - Pozwolisz, że skończę opatrywać twoje rany?
Keles zadrżał. Kiedy myślał, że Tyressa nie żyje, uświadomił sobie, jak bardzo mu na niej zależało. Kiedy się dowiedział, że przebyła z virukańskim wojownikiem cały kontynent, żeby go ratować, zakochał się w niej. Sądził, że i ona coś do niego czuje.
Świadomość, że tak jest i że to temu uczuciu zawdzięcza, że go nie zabiła, była nieco dezorientująca, ale i tak miła.
- Czy uważasz, że te rozkazy księcia wciąż są aktualne?
Zamknęła oczy.
- Nie - powiedziała.
...
entlik