Jon Sprunk
Syn Cienia
Cykl: Trylogia Cienia Tom 1
Przełożył: Jarosław Fejdych
Tytuł oryginału Shadow Saga, #1: Shadow's Son
Wydanie oryginalne 2010
Wydanie polskie 2012
W świętym mieście Othir zdrada i zepsucie czyhają na każdym rogu ulicy. To idealne miejsce dla zabójcy bez żadnych zobowiązań i niemal żadnych skrupułów.
Caim zarabia na życie ostrzem sztyletu, ale kiedy rutynowe zlecenie nagle się komplikuje, trafia w sam środek politycznej intrygi. Musi stawić czoła skorumpowanym stróżom prawa, bezlitosnym mordercom i czarom z Tamtej Strony, u swego boku mając jedynie Josephine, córkę człowieka, którego miał zabić, oraz Kit, wierną towarzyszkę, której nikt poza nim nie widzi.
Walcząc o życie, Caim ufa jedynie własnym sztyletom i własnym instynktom, ale nawet te go zawiodą, kiedy w poszukiwaniu sprawiedliwości z tylnych alejek Othiru zawędruje na salony władzy.
Aby zdemaskować spisek w samym sercu imperium, będzie musiał udowodnić, że jest Synem Cienia...
Powieść tę dedykuję mojej żonie,
Jenny, bez której nic z tego nie byłoby możliwe,
i naszemu synowi, Loganowi,
który jest naszym oczkiem w głowie.
- 2 -
Zabójca czaił się wśród cieni.
Skryty w mroku okrywającym strzeliste sklepienie sali, przeczołgał się po krokwiach ponad migoczącymi płomieniami pochodni. Niewidoczny jak wiatr, cichy jak śmierć.
W pomieszczeniu pod nim rozbrzmiewała świąteczna muzyka. Kwiat północnej Nimei, dwie setki dam i lordów, wypełniały wielką komnatę Twierdzy Ostergoth. Przez gwar przebijał się ostry trzask bicza. Główną atrakcją wieczoru był podstarzały góral, rozebrany do pasa i przywiązany do drewnianego pręgierza. Jego plecy przecinały krwawe smugi. Podczas gdy goście księcia Reinarda rozkoszowali się wykwintnymi potrawami, jego kat starał się o zapewnienie im godnej rozrywki.
Bicz trzasnął ponownie i stary człowiek zadygotał. Książę śmiał się tak głośno, że oblał winem swoje obszyte gronostajem szaty i żółtą suknię bladej, wiotkiej dziewczyny siedzącej mu na kolanach. Zadrżała, gdy jął osuszać jej gorset poplamioną serwetką, i zareagowała piśnięciem na coś, co wydarzyło się pod stołem. Próbowała się odsunąć, ale książę tylko złapał ją mocniej i jeszcze głośniej się roześmiał.
Caim zacisnął pięści. Czas wziąć się do roboty.
Zsunął się na kamienną galerię. Kucając za balustradą, zdjął z barków skórzaną torbę i wydobył jej zawartość. Pewnymi ruchami zmontował potężny łuk z dwóch zakrzywionych kawałków toczonego rogu. Otworzył emaliowaną skrzynkę i wyciągnął z niej trzy strzały. Ich groty miały indygowy połysk. Takie pociski, ulubione przez górskie plemiona wschodniego Ostergothu, wybrał na specjalne życzenie klienta.
Założył jeden z nich na cięciwę i uniósł łuk. Wziął głęboki wdech i przycisnął cięciwę do policzka. Poczuł ścisk w żołądku. Nerwy.
Wycelował starannie, biorąc poprawkę na odległość i różnicę w wysokości. Bladej dziewczynie udało się tymczasem na chwilę uwolnić z lubieżnego uścisku księcia.
Nie martw się, skarbie. Caim mocniej napiął łuk. Nigdy już nie będzie cię napastował.
Kiedy właśnie miał wypuścić strzałę, jego cel nachylił się, by szepnąć coś do ucha siedzącej obok atrakcyjnej szlachcianki. Zdobne pierścieniami palce bawiły się sznurami pereł rozpiętymi na jej głębokim dekolcie. Caim wstrzymał oddech. Odliczał kolejne uderzenia serca.
Trzy... cztery...
Gdy tylko książę się wyprostuje, będzie stanowił idealny cel.
Siedem... osiem...
Oko Caima było pewne, ręce wolne od drżenia.
Jedenaście... Dwanaście...
Coś delikatnie musnęło jego ramiona. Nie odrywając wzroku od księcia, kątem oka dostrzegł pobłysk srebra.
- Witaj, kochany - szepnęła mu do ucha.
Połaskotała go pod bokiem, ale Caim nie spuszczał oczu z celu.
- Witaj, Kit.
- Widzę, że szykuje się kolejne nacięcie na pasku.
Caim skrzywił się - Kit mówiła zbyt głośno. To nic, że nikt inny nie mógł jej słyszeć. Rozpraszała go.
- Jestem zajęty. Idź sobie znaleźć gniazdo królików, pobaw się z nimi, zanim skończę.
Kit przycisnęła policzek do jego policzka, żeby spojrzeć na cel.
W miejscu, w którym dotykała jego skóry, poczuł delikatne łaskotanie, choć właściwie nie mógł odczuć jej dotyku. Kosmyk srebrnych włosów przysłonił mu oko. Powstrzymał odruch, by odsunąć go dmuchnięciem, wiedząc, że i tak nic by to nie dało. Napiął cięciwę jeszcze mocniej.
- Króliki żyją w norkach, nie w gniazdach - powiedziała. - A ty celujesz zbyt nisko.
- Odczep się. Wiem, co robię.
- Trafisz kilka centymetrów poniżej gardła.
Caim zazgrzytał zębami, kiedy książę odwrócił się od damy z perłami, by poklepać po plecach Lirama Kornfelsha, przywódcę gildii kupieckiej. Reinard miał pełne poparcie gildii, której członkowie liczyli na to, że jego wpływy w stolicy urosną, a oni odetną od tego kupony.
- Celuję w serce. A teraz zostaw mnie na chwilę w spokoju.
Kit wskoczyła na balustradę z lekkością motyla. Nie była wysoka, ale jej ciało mogło spełnić fantazje każdego mężczyzny. Szczupła w talii, lecz z pełnym biustem, miała kremową cerę z delikatnym oliwkowym odcieniem. Obcisły strój, z absurdalnie krótką spódniczką, nie pozostawiał wiele dla wyobraźni. Nie robiło to jednak większej różnicy, skoro nikt poza Caimem jej nie widział.
Utrzymując równowagę na bosych stopach, cmoknęła głośno.
- A co, jeżeli ma kolczugę pod tą okropną koszulą?
- Głowa ma zostać nienaruszona - Caim oparł podbródek o koniec strzały. - Zresztą on nie nosi zbroi. Nie cierpi jej ciężaru. Dlatego otacza się tyloma żołnierzami.
Na wszelki wypadek jednak ponownie sprawdził, czy dobrze wycelował. Książę wciąż nachylał się nad sąsiadami. Caim wolałby, żeby już się odchylił. Palce zaczynały mu drętwieć.
Kit obróciła się zręcznie i usiadła na poręczy.
- Jakby to miało go uratować. Skończysz wkrótce? Głośno tu. Nie słyszę własnych myśli.
- Jeszcze chwilę.
Książę wyprostował się i rozsiadł wygodniej na szerokim dębowym fotelu. Caim wypuścił strzałę. W tym samym momencie cel uniósł wzrok. Strużki wina spływały po podbródku Reinarda, gdy ich spojrzenia się spotkały.
Strzała przemknęła przez komnatę jak nurkujący jastrząb. To był doskonały strzał, niosący pewną śmierć. Ale tuż przed tym, gdy grot dosięgnął celu, światło pochodni zamigotało. Kubki na stołach przewróciły się. Talerze upadły na podłogę. Włosy na karku Caima stanęły dęba, gdy usłyszał jęk Lirama Kornfelsha, przewracającego się obok księcia. Niebieskie lotki strzały jeszcze dygotały ponad szmaragdową broszą spinającą jego kołnierz.
Wysokie mury komnaty zwielokrotniały echo rozlegających się krzyków. Goście gwałtownie podnosili się z miejsc; wszyscy oprócz Kornfelsha, którego zostawili rozciągniętego na stole jak wielką faszerowaną szynkę. Książę złączył dłonie, a jego żołnierze pospiesznie go otoczyli.
Caim błyskawicznie nałożył i wypuścił kolejne dwie strzały.
Pierwsza wbiła się w lewe oko jednego ze strażników. Następna przebiła guz na tarczy drugiego żołnierza i utkwiła w jego przedramieniu. Książę jednak wciąż pozostał nietknięty. Caim odrzucił łuk i pobiegł wzdłuż galerii.
Kit sunęła obok niego po balustradzie.
- Mówiłam ci, że źle celujesz. Masz plan zapasowy, prawda?
Zacisnął zęby. Jedyną rzeczą gorszą od spieprzonej roboty było spieprzyć ją na oczach Kit. Teraz musiał ubrudzić sobie ręce, żeby to naprawić. Sięgnął za plecy i wyciągnął parę noży suete. Osiemnaście cali stalowego ostrza zalśniło w blasku pochodni.
Na końcu pomostu pojawił się strażnik. Caim przemknął obok niego, wystarczająco blisko, by poczuć odór wina. Strażnik przewrócił się i uderzył o ścianę, kiedy jego życie wyciekło przez krwawą szramę na gardle.
Pod nimi ochroniarze wyprowadzali księcia przez tylne drzwi komnaty. Caim skoczył ponad poręczą, przelatując dokładnie przez Kit. Gdy na moment ich ciała połączyły się w jedno, od stóp do głów przeszła go gęsia skórka. Zanim wylądował, grot włóczni rzuconej przez jednego z żołnierzy o centymetry minął jego twarz. Dzbany i talerze posypały się ze stołów, kiedy przebiegał po blatach na drugą stronę pomieszczenia.
- Ucieka - rzuciła Kit, unosząc się tuż nad jego głową.
- Więc czemu go nie gonisz? - warknął Caim w odpowiedzi.
Skrzywiła się gniewnie, ale posłusznie popędziła za celem.
Caim otworzył drzwi kopniakiem. Książę musiał zmierzać do swoich komnat na ostatnim piętrze donżonu, gdzie mógłby zabarykadować się, aż nadejdą posiłki. Gdyby zdążył, Caim miałby naprawdę zdrowo przerąbane. Ale jeszcze nigdy nie spieprzył roboty i nie pozwoli, by to był ten pierwszy raz.
Korytarz za drzwiami nie był oświetlony. Zrobił kilka kroków, ale nagły impuls kazał mu się zatrzymać. Wahanie uratowało mu życie, kiedy ostrze miecza przecięło powietrze tam, gdzie byłby właśnie jego kark. Caim kucnął i uderzył oboma nożami. Suete w jego lewej dłoni przebił się przez barwną tunikę i uwiązł w kolczudze pod nią, ale drugi trafił w nieosłonięte miejsce. Z mroku wydobył się jęk i raniony strażnik upadł na twarz. Caim wyszarpnął noże i pobiegł dalej korytarzem.
Jedyna klatka schodowa prowadziła na wyższe piętra. Schody okręcały się w prawo wokół kamiennego słupa.
Caim ruszył do góry, przeskakując po dwa stopnie. Gdy stanął na pierwszym półpiętrze, usłyszał brzęk zwalnianej cięciwy tuż przed tym, jak bełt z kuszy przeleciał obok jego głowy. Rzucił się do przodu i przylgnął do ściany. Gdzieś zza rogu doszedł go zgrzyt ręcznej korby.
Odepchnął się od muru i pobiegł po schodach do góry tak szybko, jak tylko poniosły go nogi. Gdyby czekał na niego drugi kusznik, Caim byłby martwy jak amen w pacierzu. Przemknął przez kolejny fragment schodów. Samotny strzelec stał na następnym piętrze, pospiesznie naciągając korbę kuszy. Upuścił ją, gdy zobaczył przeciwnika, i sięgnął po miecz, ale Caim dopadł go, zanim zdążył wyciągnąć broń.
Pokonawszy prędko resztę schodów, znalazł się na szczycie wieży. Ostatnia platforma była pusta. Ociekające woskiem świece w mosiężnych uchwytach oświetlały skrzyżowanie dwóch korytarzy. Caim oparł plecy o zimny kamień i ostrożnie zajrzał za róg, tam gdzie droga prowadziła do głównej sypialni. Jak na razie książę z wyjątkową lekkością poświęcał życie swych ludzi, żeby ratować własny tyłek. Dwóch strażników padło, dwóch zostało. Przyzwoity wynik. Caim ostrożnie ruszył korytarzem. Drzwi do sypialni Reinarda wzmocniono grubymi żelaznymi prętami. Od środka musiały być zaryglowane. Bez ciężkiej siekiery nie miał szans się przez nie przebić, ale przyszedł mu do głowy inny pomysł.
Podszedł do jednego z okien w korytarzu. W tej samej chwili głowa Kit i jej kształtne ramię wynurzyły się przez drzwi.
- Lepiej się pośpiesz - zawołała. - Reinard szykuje się do ucieczki.
Chłodna bryza owionęła Caima, gdy otworzył okiennice. Ziemia była dobrych dwadzieścia metrów niżej.
- Nie ma dokąd uciekać.
- Niezupełnie. Jest tam ukryte przejście, które prowadzi poza mury.
- Cholera! Dlaczego wcześniej o tym nie wspomniałaś?
- A skąd miałam wiedzieć? Jest dobrze ukryte, za wielką ciężką szafą.
Caim przerzucił jedną nogę przez parapet. Czas uciekał. Gdyby książę wydostał się z twierdzy, nie dałoby się go już złapać.
- Pilnuj tego przejścia, Kit. Idź za Reinardem, jeżeli ucieknie. Ja was dogonię.
- Zrobi się.
Zniknęła za drzwiami. Caim wychylił się przez okno. Wciąż nie wiedział, co się stało w głównej komnacie. Wycelował przecież idealnie. Jedyną radą było szybkie naprawienie błędu i jeszcze szybsza ucieczka.
Kiedy stanął na zewnętrznym parapecie, dostrzegł zarys kolejnego okna na tym samym poziomie, oddalonego o jakieś trzydzieści kroków. Wewnątrz migotało słabe światło. W głowie Caima tłoczyły się plany ucieczki, podczas gdy jego palce szukały w murze punktów zaczepienia. Gdy już załatwi sprawę, mógłby zeskoczyć na dziedziniec albo użyć sekretnego tunelu księcia. Obie opcje niosły ze sobą duże ryzyko. Według pierwotnego planu miało go już dawno tutaj nie być; każda upływająca minuta zmniejszała szanse powodzenia.
Wielkie ciosane bloki, z których zbudowano zewnętrzne mury wieży, zapewniały dobrą ochronę przed maszynami oblężniczymi, ale też posiadały wiele wygodnych uchwytów dla wspinającego się po nich zabójcy Caim znalazł pewny chwyt i ruszył po ścianie, nie zastanawiając się zbytnio, co będzie dalej. Nie cierpiał śpieszyć się podczas zlecenia, ale nie miał teraz wyboru. Skupił się więc na wspinaczce.
Był w połowie drogi, gdy przez jego ciało przebiegł nagły dreszcz. Zamarł w bezruchu, przywierając do kamiennej powierzchni. Kierowany impulsem uniósł wzrok. Nieb okrywała gruba warstwa chmur. Światło ogni z dziedzińca tańczyło na szańcach twierdzy. Najpierw nie widział nic. Potem jakiś ruch pomiędzy blankami. Wstrzymał oddech, kiedy niewyraźna sylwetka przemknęła ponad nim - wijący się kształt pośród mroków. Przez jedną straszną chwilę myślał, że to coś go zauważy, ale natychmiast zniknęło.
Odczekał kilka sekund, zanim odważył się znów oddychać. Co to było? Nie miał czasu do stracenia. Próbując zapomnieć jak najszybciej o dziwnej istocie, wyszukał kolejny uchwyt.
Po chwili był już przy oknie do głównej sypialni. Popchnięte otworzyło się z lekkim zgrzytem, ale nikt w środku tego nie zauważył. W środku Caim zauważył przejścia prowadzące do kolejnych pomieszczeń i potężne drzwi do korytarza, który przed chwilą opuścił. Przy nich stali obaj ochroniarze, z obnażonymi mieczami, wpatrując się w masywne skrzydła, jakby oczekiwali, że zabójca lada chwila się przez nie przebije.
Książę szarpał się z ciężkim podróżnym kufrem.
- Ulfan, zostaw te przeklęte drzwi i pomóż mi z tym!
Jeden ze strażników obrócił się w tej samej chwili, gdy Caim wczołgiwał się przez okno. Otworzył usta, by wydać ostrzegawczy krzyk, ale nie zdążył. Nóż wystrzelił z dłoni Caima. Żołnierz cofnął się o krok i upadł na kolana. Gładka rękojeść sterczała z jego gardła, a struga krwi spływała po kołnierzu.
Reinard upuścił spory worek, który brzęknął przy uderzeniu o podłogę.
- Co...?
Caim wyciągnął drugi nóż i przeskoczył przez pokój, zanim ostatni strażnik zdołał się obrócić. Gdy ten dopiero unosił miecz, Caim stanął już przed nim i prostym pchnięciem wbił ostrze pomiędzy jego żebra. Żołnierz jęknął niemal bezgłośnie i osunął się na podłogę.
- Caim! - zawołała Kit zza jego pleców.
Odwrócił się na ugiętych kolanach, trzymając nóż w gotowości. Zauważył odsuniętą szafę, o której mówiła Kit, a za nią ziejący otwór tunelu. Wyszedł z niego młody mężczyzna w książęcej liberii. Miał jasne włosy i krótko przystrzyżoną bródkę; w dłoni trzymał obnażony miecz. Caim uskoczył przed nadchodzącym ciosem i uderzył z boku. Czubek noża zatrzymał się na jednym z żeber przeciwnika. Caim przekręcił ostrze i wsunął je w miękką tkankę pomiędzy kośćmi.
Mężczyzna upadł na podłogę i wyrzęził ostatnie tchnienie.
Książę przycupnął za masywnym łożem z baldachimem.
- Proszę... - Jego nalane policzki trzęsły się jak galareta, gdy wyciągał ręce w błagalnym geście. Na jednej dłoni miał wyraźne znamię. - Dam ci, co tylko zechcesz.
- To prawda. - Caim podszedł do niego sprężystym krokiem. - Dasz.
Książę męczył się znacznie mniej niż jego żołnierze. Caim zostawił zwłoki rozciągnięte na łożu, z krwawą dziurą w piersi. Nie udało mu się zabić Reinarda na oczach świątecznych gości. Jego klienci będą musieli zadowolić się tą krwawą jatką. Wiadomość została przekazana.
Caim odzyskał drugi nóż i rozejrzał się po komnacie. Jeżeli się pośpieszy, może znaleźć się za murami, zanim ludzie księcia zorganizują jakikolwiek pościg. Nie sądził, żeby mieli go długo ścigać. Skoro ich władca zginął, będą bardziej zajęci ochroną dziedzica Reinarda. Wedle wszelkich doniesień, młody lord Robert był przyzwoitym chłopakiem, w niczym niepodobnym do swego okrutnego ojca. Księstwu wyjdzie to na dobre.
Wzrok Caima padł na młodego mężczyznę leżącego u wejścia do tunelu. Sam nigdy nie widział lorda Roberta, ale otrzymał dokładny rysopis. Dwadzieścia dwa lata, jasne włosy, krótka bródka, niebieskie oczy. Młodzieniec na podłodze zbyt dobrze pasował do opisu, by mógł to być przypadek. Caim zaklął pod nosem. To by było na tyle, jeżeli chodzi o pozostawienie tych ziem nowemu, lepszemu władcy.
Kit weszła przez drzwi z korytarza.
- Zaraz będziesz miał towarzystwo.
Caim z namysłem spojrzał w stronę otwartego okna.
- Ilu?
- Zbyt wielu. Uwierz mi.
- Wierzę. Co się dzieje na zewnątrz?
- Wszystkie te paniusie i jegomoście zrobili niezłe zamieszanie na dziedzińcu. Wyjścia są pozamykane, a na murach stoją dodatkowi strażnicy. Patrole przeszukują teren.
- A tunel?
Kit uśmiechnęła się szeroko.
- Dużo stopni, a na końcu czeka reszta ochroniarzy księcia. Raczej się nie ucieszą, gdy zobaczą, że wychodzisz przed ich szefem.
Caim wytarł ostrza noży o tabard lorda Roberta. Nic nie układało się dzisiaj po jego myśli. Pozostało mu tylko jedno wyjście. Rozbawiona mina Kit zdradzała, że ona też to wie. Nie znosił przyznawać jej racji, ale własną śmierć zniósłby pewnie jeszcze gorzej.
Obszedł pokój, zdmuchując świece, aby pogrążyć komnatę w ciemnościach, które rozpraszała tylko pojedyncza latarnia u wejścia do tunelu. Kroczył wśród rozrzuconych kufrów i toreb księcia, ale nie zwracał na nie uwagi. Zawartość nawet jednej sakwy mogłaby go ustawić na kolejny rok, ale był zabójcą, nie złodziejem.
Czyjaś ciężka pięść załomotała w drzwi.
- Lepiej się pośpiesz - rzuciła Kit.
Caim starał się ją zignorować. Oparł się plecami o ścianę w najciemniejszej części pokoju. Schowany wśród cieni zamknął oczy i oczyścił myśli. Skupił się na strachu, który jak drzazga wbijał się w jego serce. Strach był najważniejszy. Zawsze tam był, ukryty pod warstwami zaprzeczeń i wymówek. Caim nie lubił tego przyznawać. Musiał jednak wczuć się w swój strach, dać się pochłonąć uczuciu. Na początku myślał, że nie potrafi tego zrobić. Zbyt wiele rzeczy go rozpraszało. Ból był zbyt odległy. Po krótkiej chwili jednak wspomnienie wróciło. Wspomnienie bardzo stare i pełne cierpienia.
Szalejące płomienie barwiły niebo na pomarańcz i złoto, rzucając migoczące cienie na dziedziniec, na którym piętrzyły się ciała. Krew była wszędzie; zbierała się w kałużach; plamiła twarz klęczącego na ziemi mężczyzny; spływała po jego piersi szerokim, czarnym strumieniem.
Ojcze...
Caim otworzył oczy, a wtedy ciemność ożyła.
Otoczyła go niczym płaszcz. Zanim strażnicy zdołali wyważyć drzwi, ukrył się już w jej mrocznych fałdach. Był tylko kolejnym cieniem na ścianie. Żołnierze miotali się po pokoju, jak pszczoły wypłoszone z ula. Niektórzy wbiegli z pochodniami do tunelu. Inni stanęli nad zwłokami księcia i jego syna. Żaden z nich nie zauważył cienia, który wykradł się przez drzwi i podążył ku schodom.
Gdy już się wydostał na zewnątrz, wspiął się na wysoki kurtynowy mur i opuścił twierdzę. Ruszył przed siebie, omijając drogę. Przyćmiony blask księżyca oblepiał go jak babie lato. Gdy oddalił się o ćwierć mili od zamku, uwolnił się spod zasłony mroku. Musiał oprzeć się o pień drzewa, żeby nie stracić równowagi. Ciemność przepływała przed jego oczami, mieniąc się tysiącem odcieni szarości i czerni. Coś czaiło się w oddali, tuż poza zasięgiem wzroku. Nie wiedział, w jaki sposób przywoływał cienie. Miał w sobie tę moc odkąd pamiętał; skrywała się w jego duszy, gotowa eksplodować, gdy tylko opanował go gniew lub strach. Przez lata nauczył się kontrolować te uczucia, ale nigdy do nich nie przywykł.
Po chwili przestało mu się kręcić w głowie i noc wróciła do swej normalnej postaci. Podjął marsz przez okryte mgłą wrzosowisko. Kit pląsała w pewnej odległości przed nim. Śpiewała swobodnie karczemną piosenkę. Kit nigdy się nie zmieni. Nic jej nigdy nie speszy. Ale Caim nie mógł podzielać jej wesołości. Nawet perspektywa sowitej zapłaty, którą miał wkrótce otrzymać, nie podnosiła go na duchu. Niepokój narastał w nim jak unoszące się fale morskiego przypływu, wciągając go w nieznaną głębinę. Zwolnił kroku pośród mgieł.
Ponad jego głową samotna gwiazda przebiła się przez zasłonę chmur. Jak rozbitek chwytający się liny ratunkowej, skierował się w jej stronę i podążył za wątłym blaskiem.
Josephine wyskoczyła z powozu i pobiegła do domu tak szybko, że obciążony zakupami lokaj nie mógł za nią nadążyć. Policzki miała zaczerwienione od jesiennego chłodu.
Przebiegając obok kamerdynera Fenrika, zrzuciła kurtkę i nowy kapelusz, który właśnie kupiła. Fenrik podniósł je z właściwą sobie zręcznością.
-...
entlik