Woytt J M T Dywizjon zab A5.doc

(2457 KB) Pobierz
Dywizjon żab




J. M. Woytt

Dywizjon żab

Seria „Żółtego Tygrysa”

 

 

Okładkę projektował: Janusz Rocki

Wydanie polskie 1959

 

 

 

 

Nakład 155 000 egz.

Cena zł 5,-

 

 

Spis treści:

„Ja to załatwię...”              3

W Aleksandretcie.              12

10 Flotylla.              20

Było ich dziesięciu.              24

„Grupa Gamma” zmienia front.              32

Most na rzece Ren.              37

Podwodni zwiadowcy.              50

„Fukurui”.              64

Zakończenie.              72


„Ja to załatwię...”

Dowódca 10 Flotylli MAS[1], komandor Valerio Borghese, jeszcze raz przejrzał przesłany mu przed chwilą tajny raport „Tak - pomyślał - to pismo zostało przesłane pod właściwym adresem. Sprawa leży całkowicie w naszej kompetencji i chyba nikt inny nie potrafiłby jej załatwić tak jak my...

Komandor poczuł coś w rodzaju dumy, że na nim właśnie i na jego ludziach spoczywało to niezwykłe i trudne zadanie. W tej chwili zdawało mu się nawet, że on jeden dźwiga na sobie ciężar odpowiedzialności za losy Wioch, nad którymi zawisło widmo klęski. Przebywając często w sztabie generalnym i w ministerstwach, z którymi musiał utrzymywać łączność z racji swych obowiązków, był świadkiem postępującego w państwie rozkładu, Tam nie liczono już na zwycięstwo. Myślano już tylko o ocaleniu swoich głów i majątków.

Sytuacja rzeczywiście przedstawiała się nie najlepiej. Niemiecki sojusznik pośpiesznie „skracał front” na rozległej ziemi rosyjskiej. Po opuszczeniu przez armię włoską Tunisu w maju 1943 roku alianci stali u wrót Italii. Trzeba było przygotować obronę kraju, trzeba było pomyśleć o zabezpieczeniu Sycylii i Sardynii, Defetyzm szerzący się w armii rozkłada ją, czynił niezdolną do walki.

Na wspomnienie armii Borghese skrzywił się z niesmakiem Takt trudno byłoby powiedzieć, żeby armia faszystowską Włoch przysporzyła chwały orężowi Italii. On sam nigdy nie miał najlepszego o niej wyobrażenia, ale to, czego był świadkiem, przechodziło nawet jego pojęcie. Zdaniem Borghesa, jedynie 10 Flotylla nadal wypełniała swoje zadanie i na niej można było polegać, inne zaś zespoły i jednostki floty włoskiej niewiele lepiej popisały się od armii lądowej

Wzrok komandora zatrzymał na portrecie, z którego spoglądała niekształtna twarz Duce.

Kiedyś Borghese wraz ze swoimi ludźmi został przyjęty przez Mussoliniego. „Wódz” faszystowskiego państwa gratulował im sukcesu. Była to dla niego niezapomniana chwila. Komandor spróbował chwilę pomarzyć, ale nieszczęsne pismo przypomniało mu o smutnej rzeczywistości.

Spojrzał” na zegarek „Tamci powinni już nadejść” - niecierpliwił się. Podszedł do rozwieszonej na ścianie mapy. Oczy jego przesunęły się po południowych krańcach Włoch, minęły Półwysep Bałkański i zatrzymały się na... południowych wybrzeżach Turcji. „Więc to tu...” - patrzył na dwa małe punkty, pod którymi widniały napisy: Aleksandretta i Mersin.

Każdemu, kto nie znał myśli Borghese, wydawało się co najmniej dziwne, że ten włoski komandor zainteresował się nagle tak odległymi i małymi w gruncie rzeczy miejscowościami, podczas gdy niebezpieczeństwo zagrażało jego ojczyźnie z zupełnie innej strony. Ale w głowie Borghese kształtował się już konkretny plan...

Punktualnie o 7.00 stawili się wszyscy, których wezwał. Była to ścisła narada w gronie najbardziej zaufanych. 10 Flotylla była zbyt samodzielną jednostką, by komandor poczuwał się do obowiązku zawiadamiania kogokolwiek z dowództwa o tajnej odprawie. Mógł działać i działał na własną rękę. Pierwszy przyszedł Luigi Perraro. Borghese uścisnął mu rękę szczególnie serdecznie. Luigi zrozumiał, że komandor w swoich planach musiał mu przeznaczyć specjalną rolę.

Znali się już dość dawno, od pierwszej chwili Istnienia tej najtajniejszej z tajnych jednostek. Był to okres, kiedy przed rozbudową Flotylli MAS admirał Cavagnari postawił im nowe, rozleglejsze zadania. We wszystkich jednostkach lądowych i morskich, w klubach sportowych poszukiwano wówczas najlepszych pływaków. Przechodzili oni przez dokładną sieć selekcyjną; badano dokładnie życiorysy, charakter, skłonności, nawyki, słabostki i nałogi. Kandydaci musieli się legitymować dowodami bezgranicznej lojalności wobec faszystowskiego ustroju, ślepym posłuszeństwem i wiernością. Zdrowie musiało być bez zarzutu. Ci, którzy przeszli przez ową sieć, organizowani byli w małe, kilkuosobowe, nie znające się nawzajem grupy. Zasady tajności i ścisłej konspiracji przestrzegane były jak najsurowiej. W ten sposób powstał najpierw Batalion N - Nattatori. Był to oddział dywersantów podwodnych znajdujący się w dyspozycji sztabu armii lądowej i przeznaczony do zrzucenia na spadochronach w rejonach morskich objętych działaniami wojennymi. Inny oddział zaszyfrowany został pod nazwą „Grupa Gamma” i obejmował dywersantów podwodnych współdziałających z flotą morską.

Początkowo zamierzano z tej grupy stworzyć oddziały piechoty podmorskiej, z czasem jednak przekształcono ją w oddziały płetwonurków dywersantów.

Luigi Ferraro był członkiem „Grupy Gamma”. W chwilę później przyszedł Antonio, jeden z młodszych oficerów, trochę porywszy i nerwowy, ale pełen inicjatywy i pomysłów.

- Masz wiadomości od Giovanni - szepnął na uboczu Borghese do Ferraro.

- Roccardi? - spytał Luigi.

Komandor skłonił głowę. Ferraro był zafascynowany. Roccardi był jego starym przyjacielem. Nie widzieli się już od bardzo dawna i Luigi nieraz żałował, że Giovanni nie uczestniczy bezpośrednio w ich poczynaniach ,

- Nie będę ukrywał tego - zaczął naradę Borghese - o czym sami doskonale wiecie. Sytuacja nasza jest trudna i wymagająca od nas szczególnej aktywności. Nasza flotylla zadała ciężkie straty nieprzyjacielowi, ale nie załamała jego siły Wróg zbliża się do granic naszej ojczyzny, W chwili obecnej nie ma warunków do frontalnego, jeśli tak wolno się wyrazić, ataku. Ale możemy mu zadać ciosy tam, gdzie się najmniej tego spodziewa,

Komandor podszedł do mapy.

- Według otrzymanych wiadomości - tu porozumiewawczo spojrzał w stronę Ferraro - w portach Aleksandretta i Mersin panuje ożywiony ruch nieprzyjacielskich statków. Ładowane są tam cenne surowce o znaczeniu strategicznym. Dywersja w tych punktach przyniesie zarówno korzyść materialną w postaci obniżenia potencjału wojennego naszych nieprzyjaciół, jak też bestie ciosem w morale przeciwnika, Anglicy będą zmuszeni szukać innych punktów przeładunkowych, opóźni to dostawy surowca dla ich przemysłu zbrojeniowego i w konsekwencji zmniejszy ich siłę w stopniu nie mniejszym, niż gdybyśmy zatopili kilka pancerników...

Uczestniczącym w naradzie wydawało się. że słowa komandora, wypowiedziane z patosem, zawierają wiele prawdy, zwłaszcza w ocenie roli przyszłej akcji w tureckich portach. Nikt jednak nie zamierzał poddawać w wątpliwość jego wypowiedzi. Sytuacja na frontach wyglądała w ten sposób, ze lepiej było oddać się marzeniom, niż roztrząsać rzeczywistość.

Końcem pałeczki komandor wskazywał wciąż te same punkty na południowym brzegu Turcji. Antonio z uwagą śledził słowa dowódcy, Ferraro siedział nieporuszony, jak gdyby już teraz rozważał w myśli techniczne szczegóły planu.

- Kilka uwag natury ogólnej - ciągnął Borghese. - Aleksandretta: port turecki położony nad Morzem Śródziemnym. Ludności około 12 000, przeważnie Arabów. Ta część ludności nie jest do nas nastawiona wrogo i nawet sprzyjałaby nam, gdyby nie działalność Greków i Żydów zdecydowanie występujących przeciwko nam i najprawdopodobniej współdziałających z wywiadem alianckim. W mieście znajduje się sześć konsulatów: amerykański, angielski, francuski, grecki, niemiecki oraz nasz. Warunki pracy agenturalnej niezwykle utrudnione. Można by wyliczyć na palcach ludzi, którzy nie współpracują z żadnym wywiadem, Szczególnie duże wpływy ma wywiad angielski: datują się od chwili, gdy angielski kapitał oraz angielscy fachowcy zaangażowani zostali do budowy portu oraz drogi na trasie Aleksandretta - Adana. Władze tureckie, praktycznie biorąc, są narzędziem w rękach Anglików. Jest rzeczą zrozumiałą, że ukazanie się nowego człowieka w Aleksandretcie byłoby natychmiast zauważone, a jego działalność pilnie śledzona. Z tego względu odrzuciliśmy pierwotny plan przerzucenia dywersantów drogą morską na okręcie podwodnym. Musimy szukać innych sposobów i innych metod, W tym właśnie celu poprosiłem was - zakończył Borghese.

- Zadanie mógłby wykonać tylko płetwonurek - podjął Ferraro. - Należy rozstrzygnąć, w jaki sposób go przerzucie. Jeśli weźmie się pod uwagą istnienie tam naszego konsulatu! czy nie warto byłoby porozumieć się z naszym Ministerstwem Spraw Zagranicznych?

- Już porozumiewałem się - przerwał mu Borghese. - Nie możemy na nich liczyć. Obawiają się że ewentualne wykrycie takiego człowieka postawi w trudnej sytuacji cały nasz korpus dyplomatyczny we wszystkich krajach neutralnych, Boją się, że stracą więcej, niż mógłby wynieść zysk. Ta droga Jest wykluczona.

- Kto miałby wykonać to zadanie? - zapytał Ferraro.

- Miałem na myśli ciebie, Luigi, właśnie ciebie - Borghese spojrzał mu w oczy - z chwilę powstania planu pomyślałem o tobie,

Ferraro bez wahania przyjął propozycję. Nie wiedział tylko, jak dostanie się do tej przeklętej Aleksandretty. W dodatki ze sprzętem, ciężkimi ładunkami wybuchowymi, które nie mogłyby nie zwrócić na siebie uwagi kontroli panicznej, nie mówiąc już o innych, jeszcze bardziej wścibskich organach. Gdyby tam w ministerstwie zechcieli zrozumieć sytuację! Mógłby wyjechać zupełnie swobodnie. Mógłby przewieźć cały sprzęt jako bagaż dyplomatyczny nie podlegający kontroli, mógłby na miejscu, w konsulacie, zadomowić się, poświęcić trochę czasu na obserwacją, opracowanie trasy dojścia do kotwiczących tu statków i wykonać zadanie dokładnie, tuż pod nosem całej sfory anielskich agentów.

Tego rodzaju rozmyślania musiały trapić również i umysł Antonio.

- Czy w tym wypadku - zapytał nagle - chodzi o zgodę ministra na nową nominację, czy też o odpowiednie dokumenty?

Borghese skrzywił się.

- Ależ oczywiście o dokumenty! Tylko że, nie otrzymamy ich bez zgody ministra... To jest przecież związane jedno z drugim. Minister musi podpisać, a więc musi wiedzieć...

Antonio najwidoczniej przeżywał coś gorączkowo, jego myśli przelatywały jedna, po drugiej.

- Musi wiedzieć;.. - powtórzył - czy naprawdę musi wiedzieć? Czy ministrowie zawsze wiedzą, co podpisują? Signor capitano[2]! - wykrzyknął. - Ferraro może szykować się. do podróży. Ja to załatwię...

 

* * *

 

Angelica delikatnie trąciła palcem kierowcę.

- Carissime, nie mógłbyś trochę szybciej... - spojrzała na zegarek.

Kierowca wzruszył ramionami.

- Dobrze, że w ogóle jedziemy. Na takiej benzynie to i tak wspaniała jazda. Diabli niech wezmą całą wojnę! Niczego już dostać nie można. Połowa taksówek stoi...

Angelica nie mogła już tego słuchać. Wszędzie, w sklepie, na ulicy, w autobusie, te same narzekania, Nawet w ministerstwie atmosfera pogarszała się z dnia na dzień.

Przemówienia wodzów faszystowskiej partii nie odnosiły żadnego skutku, tak jak i odwoływanie się do patriotycznych uczuć narodu. Wręcz przeciwnie, postawa przeciętnych ludzi stawała się coraz bardziej wroga wobec przedstawicieli władzy, czego dowody były widoczne na każdym kroku. Faszyzm we Włoszech wchodził w stadium agonii. Naprawdę nie wiadomo było, czym to wszystko się skończy.

Dojeżdżali do nadbrzeżnego bulwaru, „Swoją drogą - myślała trochę ze złością - mógłby wybrać inne miejsce! Mogliśmy pójść przecież do «Savoy'u» czy «Casablanki».”

Wysiadła z taksówki, zapłaciła i nie czekając na resztę ruszyła wzdłuż wybrzeża Zobaczyła go z daleka pochylonego nad balustradą.

- Skąd się tu wziąłeś? - zapytała. - Nic nie pisałeś. Dlaczego nie wstąpiłeś do ministerstwa? Minister ciebie tak lubi, Dlaczego chciałeś się zobaczyć tu, a nie w mieście? Gdzie się zatrzymałeś? - zasypywała go pytaniami, na które nie nadążał dawać odpowiedzi. Ich wygląd sprawiający wrażenie bardzo w sobie zakochanej młodej pary był mu bardzo na rękę. Minęli kilku przechodniów przyglądających się im z sympatią.

- Angela! - zaczął wreszcie, kiedy minął pierwszy wybuch radości - musisz mi pomóc

- Nie masz pieniędzy? - zaczęła szperać w torebce.

- Nie o to mi chodzi Posłuchaj, Angela. Muszę mieć pewne rzeczy, które tylko ty możesz zdobyć,

Angelica nadal nie rozumiała,

- Myślisz o towarach, których nie ma na rynku?

- Tak, tak - śmiał się - towary, których nie ma na rynku. Tylko nie te, które masz na myśli. Potrzebne mi jest służbowe skierowanie: do pracy w naszym konsulacie w Aleksandretcie...

- Wyjeżdżasz do Turcji?!

- Nie wyjadę, jeśli to załatwisz.

- Nie bardzo rozumiem.

- Dokument ten będzie wystawiony na inne nazwisko.

- I co dalej?

- Dalej potrzeba mi będzie na jeden dzień pieczęć ministerstwa i kilka urzędowych blankietów.

Angelica słuchała z rozgorączkowanymi policzkami.

- Antonio, może ty jesteś... - popatrzyła na niego podejrzliwie, głos jej się zmienił, siał się oschły i nieprzyjemny.

- Śmieszna jesteś, Angela, ze swoją nieufnością. Przecież wiesz, że nie mogę ci powiedzieć wszystkiego. Powiedz mi, czy będziesz mogła to załatwić?

- Minister ma do mnie nieograniczone zaufanie. Pamiętasz, od jak dawna jestem jego sekretarką. To prawda, często nawet nie sprawdza tego, co daję mu do podpisu. Polega na mnie. Wie, że do podpisu idą pisma już sprawdzone i uzgodnione. Ale boję się. Gdyby się zapytał... gdyby, no, powiedzmy gdyby... - oddychała ciężko i szybko.

- Więc wolisz, żebym ja pojechał?

- Nigdy! - zaprzeczyła gwałtownie.

- Zrobisz to, Angela?

Namyślała się chwilę. Czuła na sobie jego wzrok pełen wyczekiwania. Nie chciała go utracić, a była pewna, byłby koniec.

- Na jakie nazwisko mam wystawić skierowanie? - wyszeptała,

- Luigi Ferraro...


W Aleksandretcie.

- Jego ekscelencja pan konsul markiz Sanfelice prosi...

Ferraro wszedł pewnym krokiem do gabinetu i złożył w ręce konsula papiery.

„Signor Luigi Ferraro - czytał konsul - skierowany zostaje do pracy w konsulacie w Aleksandretcie w celu wykonania specjalnych zadań. Proszę J. E. o udzielenie mu wszelkiej pomocy i jaka okaże się niezbędna.”

U dołu widniał podpis ministra i duża, wyraźna pieczęć.

- Proszę... - markiz wskazał gościowi miejsce w fotelu - nie zamierzam oczywiście wnikać w szczegóły pańskiej misji - mówił - ale żałuję bardzo, że nie zostałem powiadomiony wcześniej o pańskim przybyciu. Moglibyśmy zawczasu przygotować odpowiedni lokal Przekażę pana w ręce sekretarza konsulatu, który będzie opiekować się panem przez cały czas pobytu u nas... - nacisnął przycisk dzwonka.

- Signor Roccardi.

Ferraro odwrócił się. Ujrzał twarz tak dobrze znaną; wchodzący na jego widok nawet nie drgnął.

- Ferraro... - podali sobie dłonie.

Jeszcze tego samego dnia wieczorem Ferraro wyjaśnił Roccardiemu szczegóły swej misji. Giovanni zasępił się. Znał miejscowe stosunki i wiedział, że sprawa nie będzie prosta. Ukrywanie pobytu Luigi w Aleksandretcie nie zda się na nic. Przeciwnie, trzeba, aby Luigi jak najbardziej demonstracyjnie okazywał swoją obecność, bywał na plaży, w lokalach, na kortach, tak aby przyzwyczajono się do jego osoby i przestano się nim interesować.

Już nazajutrz, korzystając z pięknej pogody, Ferraro zjawił się w towarzystwie Roccardiego na miejscowej plaży. Ten ostatni ze złośliwą satysfakcją śledził uważnie spojrzenia pracowników brytyjskiego konsulatu, Ferraro bynajmniej nie starał się ukrywać swojej osoby, Spacerował ostentacyjnie wzdłuż piaszczystego brzegu, odbywał przechadzki w głąb lądu obserwując jednocześnie całe ciągnące się półkoliście wybrzeże.

Raporty Roccardiego nie były przesadzone. Warunki dywersji były tu szczególnie trudne. Tuz przy plaży jedne za drugimi ulokowały się budynki konsulatów. Z amerykańskim sąsiadował bezpośrednio konsulat niemiecki, następnie angielski, włoski i grecki. W kierunku północnym od plaży znajdował się port, w którym kotwiczyły statki z cennym ładunkiem wojennym. Konsulat francuski znajdował prawie przy samym porcie. Ponieważ budynki tych placówek dyplomatycznych ulokowane były tuż nad morzem, od którego dzieliły je tylko plaża i wąski bulwar, wystarczyło usiąść przed oknem któregokolwiek z nich aby mieć przed sobą wspaniałą panoramę redy i całej zatoki, należy przypuszczać, że w konsulatach nie brak było ludzi, którzy napawali się pięknem widoku i którzy sporą część czasu poświęcali temu miłemu zajęciu.

Po dziennym upale znające się mniej lub więcej oficjalnie towarzystwo chętnie spędzało wieczory na nadbrzeżnym tarasie racząc się orzeźwiającymi napojami, słuchając koncertu lub tańcząc na dansingu. W tym małym miasteczku możliwości rozrywek były tak ograniczone, ze personel konsulatu e konieczności był zdany prawie wyłącznie na swoje towarzystwo. Pozostawanie w zupełnej izolacji było niemożliwe. Zerwanie oficjalnych stosunków dyplomatycznych między państwami znajdującymi się po dwu stronach frontu nie przeszkadzało w utrzymywaniu stosunków i znajomości prywatnych. Ferraro szybko został wciągnięty w wir tutejszego życia, zawarł wiele znajomości, a dzięki swej urodzie szybko stał się obiektem zainteresowania pań. Starał się być jak najbardziej towarzyski, unikał rozmów na tematy służbowe, chętnie wysłuchiwał wszelkich opowiadań i bardzo szybko zdobył opinię „czarującego chłopca”. Jedyną rzeczą, która dziwiła wszystkich, był fakt, że prawie nikt nie widział go kąpiącego się w morzu. Było to tym dziwniejsze, ze sprawiał wrażenie człowieka wysportowanego, Ferraro zresztą swym postępowaniem potwierdzał tę powszechną opinię. Brał udział prawie we wszystkich grach sportowych, przy czym i w tej dziedzinie okazał się niezłym fachowcem.

Wkrótce jednak zdarzył się fakt, który przed całym towarzystwem odsłonił tajemnicę jego „wodowstrętu”. Ferraro wybrał się na spacer łodzią. Pogoda była dość ładna i fala niewielka. To usprawiedliwiało jego eskapadę. Luigi jednak okazał się miernym wioślarzem. Stosunkowo niewysoka fala uderzyła w źle ustawioną łódź. Ferraro znalazł się w wodzie i rozpoczęła się tragedia. Luigi darł się wniebogłosy, wyczyniał najcudaczniejsze ruchy, zanurzał się raz po raz z głową i w końcu półprzytomnego z przerażenia topielca przybrzeżna motorówka wyratowała z opresji. Położono go w cieniu i wypompowano wodę, którą niefortunny wioślarz zdołał przez ten czas wchłonąć w siebie. Roccardi wobec całego zaniepokojonego wypadkiem towarzystwa nie szczędził mu słów wyrzutu za jego lekkomyślność.

Może się to wydawać dziwne, ale fakt, że Ferraro nie umiał pływać nadszarpnęło opinię o nim. Stal się przedmiotem kpinek i dowcipów. Podziałało to również ostudzająco na sympatię, jaką obdarzały go kobiety. Ferraro był niepocieszony, Jedynie w wieczornych rozmowach z Roccardim w zaciszu pokoju w konsulacie zapytywał swego przyjaciela, czy przykre zdarzenie miało cechy autentyczności. Uspokojony, przystąpił do wykonywania drugiej części swego planu, W tym czasie nikt się już nie dziwił, że Ferraro, zamiast spędzać dzień na plaży, wolał rozkoszować się świeżym nadmorskim powietrzem w godzinach wieczornych. Nie decydował się już na ryzykowne wycieczki łodzią, ale jego niespokojna natura szukała wciąż nowego zajęcia. Gorączkowo więc poszukiwał towarzystwa do gry w... kriketa. Sam podjął się dostarczyć odpowiedni sprzęt na placyk przy plaży. Na szczęście amatorów nie zabrakło i wkrótce Ferraro mógł codziennie uprawiać grę, która okazała się jego namiętnością. Co prawda codzienne przynoszenie całego sprzętu w długim pudle było trochę dokuczliwe, ale Luigi nie narzekał i zawsze gotów był nim służyć. Dopiero później poradzono mu, żeby pudła te zostawiał w kabinie na plaży. Kierownictwo klubu nie miało nic przeciwko temu i Ferraro któregoś dnia przyniósł cały niezbędny sprzęt w dużym pudle i zostawił go w swojej kabinie. Było to dokładnie 30 czerwca 1943 roku, akurat tego samego dnia. w którym do portu Aleksandretta zawinął pokaźny grecki statek „Orion”...

 

* * *

 

Roccardi został na tarasie sam. Ostatni goście opuścili lokal i salę oraz piaszczysty brzeg świeciły pustką. W dali błyskały światła portu, skrzypiały nieliczne dźwigi przeładunkowe. Z morza szedł oddech świeżego powiewu.

Spojrzał na zegarek. Zdawało mu się, że minęło już zbyt dużo czasu od chwili, kiedy Luigi wszedł do kabiny. Chciał zapalić papierosa, ale wolał nie ryzykować i nie zdradzać swej obecności w tej chwili i w tym miejscu.

Nagie drgnął, W ciemności rozległo się ciche skrzypnięcie drzwi, Boccardi odwrócił się i zobaczył zbliżającą się ku niemu dziwną postać. Ferraro był opięty czarnym gumowym kostiumem, na plecach widniały dwie butle, w rękach niósł elastyczne płetwy. Hełm w górnej swej części przystrojony był w dziwacznie splątane wodorosty. U pasa zwisały dwa tobołki. Luigi szedł z trudem, jak człowiek obarczony niezwykłym ciężarem.

Roccardi widział jeszcze, jak jego przyjaciel zsunął się na brzeg bezszelestnie ruszył ku morzu, po czym mrok osłonił całkowicie jego sylwetkę.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin