Ćwirlej Ryszard - Aneta Nowak 04 Naga prawda.pdf

(1890 KB) Pobierz
Projekt okładki:
Mariusz Banachowicz
Redaktor prowadzący:
Małgorzata Burakiewicz
Redakcja:
Beata Mes
Redakcja techniczna:
Andrzej Sobkowski
Skład wersji elektronicznej:
Robert Fritzkowski
Korekta:
Aleksandra Zok-Smoła, Magdalena Zabrocka/Lingventa
Zdjęcie wykorzystane na okładce
© FXQuadro/Shutterstock
© by Ryszard Ćwirlej
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2022
ISBN 978-83-287-2149-4
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2022
Spis treści
Prolog
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Prolog
Poznań
Sobota
18 stycznia 2020
Godzina 3.20
Obudziło go pojękiwanie windy. Otworzył oczy i  dostrzegł jasną smugę wsuwającą się
do wewnątrz poprzez szparę w zasłonach. Wszystko w porządku, odetchnął z ulgą, gdy zdał
sobie sprawę, że jest u  siebie w  domu. Znał to lekko pomarańczowe światło z  ulicznej
latarni, którą ustawiono prawie naprzeciwko okna do jego sypialni. Próbował coś z  tym
światłem zrobić, pisał nawet jakieś pisma do urzędu, ale nic to nie dało. Gdyby nie grube
zasłony, nocą miałby jasno jak w dzień. Na początku bardzo go to irytowało, ale teraz, po
dwóch latach mieszkania w tym nowoczesnym apartamentowcu na poznańskich Garbarach,
przyzwyczaił się już do tego stopnia, że nawet polubił tę latarnię. Była przydatna, kiedy
budził go pełny pęcherz. Nie musiał wówczas szukać włącznika światła. Latarniana
poświata doskonale oświetlała drogę do drzwi.
Teraz właśnie poczuł ucisk w podbrzuszu. Nic dziwnego, wczoraj musiał sporo wypić, bo
usta i  język miał wyschnięte, jakby przed chwilą skończył wylizywanie kurzu ze starego
dywanu. A przecież wcale nie planował jakiejś hucznej zabawy. Poszedł do pubu, żeby się
napić z kolegami. Była okazja, bo żona z dzieciakami pojechała do Szczyrku na narty. On
został w  domu, ponieważ nie było najmniejszej szansy na urlop. Za dużo miał w  pracy
zaległości do nadrobienia po swoim poprzedniku, po którym objął dyrektorski stołek przed
dwoma miesiącami.
Postanowił wykorzystać tę chwilę wolności i  trochę zaszaleć. Szaleństwo, oczywiście,
miało swoje granice. Kilka piw, no może jeszcze parę shotów, i do domu. Ze Starego Rynku,
gdzie wczoraj się zabawiał, na Garbary miał zaledwie parę kroków. Kłopot w  tym, że ani
jednego z  nich sobie nie przypominał. Nie miał pojęcia, jak udało mu się dojść do
mieszkania. Ale czy to ważne? Najważniejsze, że dotarł cało i  zdrowo. No może z  tym
zdrowo to lekka przesada. Podnosząc się na łokciu, poczuł ból w  głowie, który mało nie
rozerwał mu czaszki.
– O ja pierdolę – jęknął, chwytając się za skroń. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się coś
podobnego. Kac, owszem, suchość w  ustach, jak najbardziej, ale rozrywający ból
w skroniach to przypadłość, z którą miał do czynienia po raz pierwszy.
Ostrożnie podniósł się z  łóżka i  podreptał w  kierunku łazienki. Gdy tam dotarł, zapalił
światło, wszedł do środka i powoli, podtrzymując się ściany, doczłapał się do sedesu. Zsunął
bokserki i  już chciał zaczął sikać, gdy naraz uświadomił sobie, że klapa, ta służąca do
siedzenia, jest opuszczona. Zdziwił się, bo on opuszczał ją tylko w razie większej potrzeby.
Gdy był sam w  domu, najczęściej obie klapy sterczały w  górze, odsłaniając paszczę
porcelanowej muszli. Ciekawe, kto ją opuścił?, pomyślał, chwytając za plastik, i  wtedy
zamarł z przerażenia. Dostrzegł bowiem, że jego dłonie mają jakiś dziwny kolor.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin