Zygmunt Zeydler-Zborowski - Nawet umarli kłamią.doc

(974 KB) Pobierz

Zygmunt Zeydler-Zborowski

 

 

 

Nawet umarli kłamią

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział I

 

To był wyjątkowo pechowy dzień.

Zaczęło się od samego rana. Najprzód prawie niewidoczny pryszczyk podczas golenia trysnął krwią jak fontanna. Nowiutka koszula do brudów. Potem ta cholerna herbata. Zupełnie nie wiadomo w jaki sposób cała zawartość szklanki wylądowała na spodniach. W tym zamieszaniu zapodziały się gdzieś spinki do mankietów. W ostatnim zaś momencie okazało się, że buty są zabłocone i nie można w nich wyjść na ulicę, tym bardziej że pogoda była słoneczna. Ani śladu błota po wczorajszym deszczu. Wskazówki zegara posuwały się szybciej niż zwykle.

Tramwaj oczywiście uciekł sprzed nosa, a do autobusu nie można się było wepchnąć.

Kociuba spóźnił się do komendy. Prawie dwadzieścia pięć minut.

Pobiegł na górę, przeskakując po dwa stopnie naraz i, trochę zadyszany, wpadł do pokoju, w którym urzędował od paru miesięcy.

Woliński, szczupły, łysiejący blondyn o pociągłej ptasiej twarzy, z lekko drwiącym uśmiechem spojrzał na młodszego kolegę.

- Spóźniamy się?

- Każdemu może się zdarzyć - burknął Kociuba.

Usiadł przy biurku, otworzył szufladę i wyjął teczki z aktami.

- Stary chce z tobą mówić - powiedział siedzący pod oknem sierżant Maciaszek. - Dzwoniła sekretarka.

- Już dzwoniła? Tak wcześnie?

- Nie tak bardzo wcześnie. Dochodzi wpół do dziewiątej.

Kociuba poprawił krawat, przygładził czuprynę i wybiegł z pokoju.

Sekretarka szefa poważnie odpowiedziała na jego dzień dobry.

- Co tak późno? Naczelnik czeka.

Wszyscy już wiedzieli o jego spóźnieniu. Zupełnie tak, jakby cała komenda nie miała nic innego do roboty, tylko pilnować, żeby on, Franciszek Kociuba, nie spóźniał się do pracy.

- Naczelnik czeka - powtórzyła sekretarka.

W jej głosie zabrzmiało zniecierpliwienie.

Major Płotowski energicznym ruchem wskazał stojące przed biurkiem krzesło.

- Siadajcie, kolego.

Kociuba usiadł i przełknął ślinę.

- Przepraszam, że się spóźniłem - powiedział. - Ciągle jeszcze nie mogę się przyzwyczaić do warszawskiej komunikacji. Od jutra będę chodził piechotą. To pewniejsze aniżeli tramwaj albo autobus.

Major uśmiechnął się życzliwie. Polubił tego chłopaka o szczerej, sympatycznej twarzy i wesoło błyszczących oczach. Wiedział, że to dobry nabytek dla komendy, ale od pewnego czasu Kociuba zaczął go niepokoić. Znał dobrze depresyjne nastroje młodych ludzi, którzy w pierwszym okresie bardzo często doznawali uczucia rozczarowania i zniechęcenia. Większość obronną ręką wychodziła z tej próby, ale byli i tacy, którzy rezygnowali i szli do innego zawodu. Płotowski nie chciał tracić wartościowego pracownika i postanowił odbyć z nim zasadniczą rozmowę.

- To wy prowadzicie sprawę tego włamania na Poznańskiej?

- Tak.

- Jak wam idzie?

- Dobrze, towarzyszu majorze. Przypuszczam, że dziś, najdalej jutro zatrzymam sprawców.

- Czy to była fachowa robota?

- Skądże. Fuszerka. Łomem. Na chama. Zniszczyli drzwi. Myślałem, że
w Warszawie to sami fachowcy, ale gdzie tam... U nas na wsi lepiej takie numery odstawiają. Wytrychem, delikatnie.

Przez twarz majora przesunął się ledwie dostrzegalny uśmiech.

- Jakie poszlaki?

- Znalazłem futro u pasera na Radzymińskiej. Nawet nie zadali sobie trudu, żeby przefarbować. Zupełni dyletanci.

- I cóż ten paser?

- Wczoraj nie puścił pary z gęby, ale jestem pewien, że dzisiaj zacznie mówić. Moja w tym głowa.

- A co ze skrzynkami na listy?

Kociuba wzruszył ramionami.

- Bo ja wiem. Albo jakieś chuligańskie wybryki, albo wariat. Na cholerę komu cudza korespondencja.

- Trzeba jak najszybciej ująć sprawcę. Wczoraj znowu mieliśmy skargi, że skrzynki wyłamane.

- Postaram się, towarzyszu majorze. To nie jest prosta sprawa, bo facet bardzo się pilnuje. Nie sposób na każdej klatce schodowej postawić wywiadowcę.

Umilkli.

Płotowski zwrócił spojrzenie ku oknu i zaczął bębnić palcami po blacie biurka.

- Czy mogę się odmeldować, towarzyszu majorze? - spytał Kociuba.

- Chwileczkę. - Połyskujące czernią oczy znowu były utkwione w twarzy młodego człowieka. - Chciałem was, kolego, o coś zapytać.

Kociuba odetchnął głęboko i wyprostował się.

- Słucham?

- Chciałem was zapytać - mówił dalej Płotowski - jak się tutaj u nas czujecie? Jak się wam podoba ta robota? Proszę oczywiście o zupełnie szczerą odpowiedź.

Kociuba poczuł, że się czerwieni. Był wściekły na siebie, że nie potrafi tego opanować.

- No, śmiało, śmiało - zachęcał go major.

- Do każdej roboty trzeba się przyzwyczaić. Nie mam powodu narzekać...

Płotowski niecierpliwie machnął ręką.

- Nie o to chodzi. Prosiłem was o szczerą odpowiedź. Wydaje mi się, że jesteście trochę rozczarowani. Zapewne inaczej wyobrażaliście sobie pracę w naszej komendzie

Kociuba miał niewyraźną minę.

- No cóż, towarzyszu majorze... Przyznaję, że...

- Możecie nie kończyć - uśmiechnął się Płotowski. - Doskonale orientuję się, o co chodzi. Nie wy pierwsi i nie wy ostatni, kolego. Z podobnymi problemami spotykamy się bardzo często. Rozczarowanie, zniechęcenie, uczucie zawodu. Młodemu człowiekowi po szkole wydaje się, że czekają na niego niezwykle interesujące zagadki kryminalne, sensacyjne przygody. Różne filmy, kobry, powieści kryminalne nie są tu, oczywiście, bez znaczenia. Napatrzycie się i naczytacie najrozmaitszych głupstw
i potem...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin