Zygmunt Zeydler-Zborowski - Krzyżówka z Przekroju.doc

(1178 KB) Pobierz

Zygmunt Zeydler-Zborowski

 

 

 

Krzyżówka z ,,Przekroju”

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział I

 

Wczesny jesienny mrok osiadał na pniach drzew i przydrożnych krzakach. Zerwał się wiatr, potrząsnął gałęźmi, zrzucając na ziemię kolorowe liście. Od nadciągających chmur powiało chłodem.

Kalina raz i drugi spojrzał ku górze.

- Żeby jeno nie chciało padać - mruknął niespokojnie. - Plandeka nie plandeka, a jak lunie, to i tak mąka wilgoci nabierze. Psiakrew!

Żałował teraz, że się w młynie zasiedział. Ale młynarz, człowiek grzeczny
i gościnny, naszykował poczęstunek i tak zapraszał, że nijak nie można było odmówić. Wypili, pogadali, domową kiełbasą zakąsili i tak jakoś zeszło. A teraz worki z mąką gotowe zamoknąć. Cholera jasna.

Znowu obejrzał się na niebo, które nabierało coraz ciemniejszej, ołowianej barwy, i machnął batem.

- Wioo...!

Krępy, skarogniady wałach potrząsnął łbem, jakby zdziwiony, że mu każą przyspieszyć kroku pod piaszczystą górę, i ruszył niechętnie niezbyt żwawym truchtem.

Wydostali się na szczyt pagórka i teraz wóz potoczył się lżej po polnej drodze, pokrytej pożółkłą trawą i gnijącymi liśćmi.

- Wioo! - powtórzył Kalina.

Zmierzchało już na dobre. Koń, poczuwszy stajnię, bez zachęty szedł teraz dziarskim kłusem, parskając od czasu do czasu. Wizja pełnego żłobu podziałała na niego ożywczo.

Kiedy wjeżdżali w obejście, upadły pierwsze krople deszczu.

Chłop wygramolił się z woza i krzyknął grzmiącym głosem:

- Jasiek!

Ze stodoły wypadł rozczochrany chłopak i w paru skokach znalazł się przy wozie.

- Spałeś, draniu!

- Gdzieżby zaś... Kurym szukał, tej dropiatej. Kajś się zapodziała.

- Mąkę znoś, a żywo. Deszcz idzie.

Kalina sam dźwignął pierwszy z brzegu worek, a chociaż to było tylko osiemdziesiąt kilo, zasapał się i poczuł, jakby mu nogi zmiękły w kolanach. „Starym”
- pomyślał i ogarnęła go złość.

Kiedy już mąka była pod dachem, wyprzęgli konia i zatoczyli wóz pod szopę. Obaj weszli do stajni.

- Chciałem z wami pogadać - powiedział Jasiek, nakładając karemu kantar.

Kalina zaniepokoił się. Takie „pogadanie” nigdy nie wróżyło nic dobrego.

- O czem chciałeś pogadać?

- Że ja już u was nie będę pracował.

- Bo co? Źle ci u mnie? Krzywdujesz sobie?

- Krzywdować sobie nie krzywduję. Tylko że...

- Tylko że co?

- Tylko że się żenię.

Kalina był wyraźnie zaskoczony.

- Żenisz się? Ty? A z kimże to?

- Z Łukasikową.

- Bój się Boga. Przecie to stara baba.

- Nie taka stara. Ładną ma gospodarkę. Na swoim będę robił.

- Jeszcześ za młody na żeniaczkę.

- Parę roków przejdzie, to już i taki młody nie będę - roześmiał się Jasiek.
- A zawsze co na swoim, to na swoim. Piękna gospodarka. Dom nowiutki, z prawdziwej cegły stawiany, nie z żadnych tam betonów, dwadzieścia hektarów ziemi pierwszej klasy, bydło, konie, nawet taka bryczka, jak kiedyś dziedzice mieli. Wszystko jak trza. Stary Łukasik był gospodarz, że ho. Panie świeć nad jego duszą. Kobita sama się została. Chłop w gospodarstwie potrzebny, a że jej się udałem, no to...

- Rób jak uważasz - mruknął Kalina. - Żebyś jeno nie żałował.

- A czego mam żałować?

- Różnie się może przydarzyć. Bywa i tak, że morgi diabli wezmą, a stara baba na karku zostanie. Mało to takich widziałem, co się przed wojną z dziedziczkami dla majątku żenili. A potem przyszła parcelacja i co? I po majątku.

- Teraz już nijakiej parcelacji nie będzie - powiedział wesoło Jasiek. - A jak się do gospodarki przyłożę...

Kalina wyszedł ze stajni markotny. Wiadomość o żeniaczce Jaśka była dla niego prawdziwym ciosem. Tego się nie spodziewał. Jakże on sobie teraz da radę? Sam, bez pomocy... Trudno będzie, oj, bardzo trudno i ciężko. Czuł się już stary, słaby, zmęczony. Czy podoła? O jakiejś pomocy trudno było i marzyć. Młodzi szli do miasta, do fabryk. Na swoim nie chcieli siedzieć, a cóż dopiero mówić, żeby który zgodził się za parobka. Z Jaśkiem to było całkiem inaczej. Jasiek nie miał chęci iść do fabryki. Sierota, bez domu, wałęsał się tak od wsi do wsi, tu zagrał na weselu na harmonii, tam pomógł przy koszeniu. Już trzy lata mijały, jak go przygarnął. Myślał, że go zatrzyma, że mu może kiedyś swoje morgi odpisze. A tu masz. Żenić się chce
z wdową po Łukasiku, ze starą babą. Może ona jeszcze i nie taka strasznie stara, ale dla Jaśka... Przecie on nie będzie miał więcej jak dwadzieścia dwa roki. Dzieciak.

- Nie gniewacie się na mnie?

Kalina przystanął i poważnie spojrzał w szczerą twarz chłopaka.

- A czegóż miałbym się na ciebie ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin