Zygmunt Zeydler-Zborowski - Laska dyrektora Osieckiego.doc

(808 KB) Pobierz

Zygmunt Zeydler-Zborowski

 

 

 

Laska dyrektora Osieckiego

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział I

 

- No i co o tym myślisz?

Stasiak raz jeszcze przyjrzał się uważnie kartce papieru, pokrytej do połowy maszynowym pismem.

- Myślę, że ktoś chce nam zrobić głupi kawał. Na twoim miejscu nie zawracałbym sobie tym głowy. Przecież już nieraz otrzymywaliśmy takie anonimy. Gdybyśmy chcieli każdym się przejmować, trzeba by było znacznie powiększyć nasz aparat.

Gerner pokiwał głową.

- W zasadzie masz racje, ale... Widzisz... ta informacja trochę mnie zastanawia. Za dużo konkretów. To pisał ktoś bardzo dobrze zorientowany. Wszystkie szczegóły się zgadzają. Wydaje mi się, że powinniśmy to sprawdzić. Ostatecznie niewiele ryzykujemy. Najwyżej przeprosisz, powiesz, że zaszła pomyłka i na tym koniec.

- Chcesz, żebym pojechał jutro na lotnisko?

- To właśnie mam na myśli.

- Nie lubię takich głupich sytuacji - skrzywił się Stasiak.

- Sytuacja dopiero wtedy byłaby głupia, gdyby się okazało, że to wszystko prawda.

- To także racja.

- A co mam robić? Jesteś moim szefem. Nie wiem tylko, dlaczego właśnie mnie obarczasz tą niemiłą misją?

- Dlatego, że mam do ciebie zaufanie. Jestem pewien, że załatwisz to z wrodzonym sobie taktem.

- Żebyś się tylko nie zawiódł.

- Dotychczas jeszcze mi się to nie zdarzyło.

- Gratuluję ci. Byli już tacy, którym się zdarzyło.

- Na przykład baron Boyst.

- Między innymi. Czy masz jeszcze jakieś polecenia?

- Na razie chyba nie. Możecie odmaszerować, towarzyszu majorze.

Stasiak wstał i stuknął obcasami.

- Tak jest, towarzyszu pułkowniku.

 

Poranek pogodny. Srebrzyste skrzydła samolotów błyszczą w słońcu. Na lotnisku ruch. Ostatnie słowa pożegnania. Ostatnie pocałunki.

Zachrypnięty megafon ogłasza:

- Pasażerowie odlatujący do Berlina proszeni są do samolotu.

W chwilę potem na betonową płytę wybiega wielobarwny tłum. Wszyscy drepczą pośpiesznie, niepotrzebnie zadyszani. Na końcu idzie wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Lekko utyka na prawą nogę. Podpiera się grubą bambusową laską.

Stasiak przyjechał w ostatniej chwili. Po drodze zepsuł mu się wóz i musiał czekać na taksówkę. Myślał, że nie zdąży. Od razu pobiegł do kierownika lotniska.

Pilot włączył już motory, kiedy w słuchawkach zabrzmiał rozkaz:

- Wstrzymać start.

- Dlaczego nie odlatujemy? - spytał któryś z pasażerów.

Stewardessa uśmiechnęła się uspokajająco.

- Za chwilę start. Proszę zapiąć pasy.

Stasiak trochę zasapany, wspiął się po drabince. Rozejrzał się po samolocie, ale nie od razu spostrzegł tego, kogo szukał. Spytał stewardessę. Wskazała mu pasażera siedzącego po lewej stronie przy oknie.

- Przepraszam, czy pan Osiecki?

Zapytany podniósł zdziwione spojrzenie znad gazety.

- Tak.

- Czy to pańska laska?

- Tak. A o co chodzi?

- Czy pan jest zupełnie pewien, że to pańska laska?

- Oczywiście. Ale o co chodzi? Co się stało?

- Czy pan pozwoli, że obejrzę tę laskę?

- Proszę, ale nie rozumiem. To moja laska.

Stasiak szybkim ruchem pochwycił laskę, obejrzał dokładnie i mocno ujął grubą gałkę, którą bambus był zakończony. Pierwsza próba nie dała wyniku.

- Co pan wyprawia?! - zawołał Osiecki. - Przecież gałka się nie odkręca. Proszę natychmiast zostawić moją laskę. Co to wszystko znaczy?

Stasiak nacisnął jeszcze mocniej i wtedy poczuł, że gałka zrobiła pół obrotu. A więc jednak gwint.

Potem wypadki potoczyły się w błyskawicznym tempie.

Stasiak odkręcił gałkę, zajrzał do wnętrza pustej laski, wyjął z niej coś
i zwrócił się do oniemiałego Osieckiego.

- Pan pozwoli ze mną.

- Ależ... proszę pana, ja odlatuję za chwilę do Berlina.

- Na razie zostaje pan w Warszawie. Proszę wysiadać i nie zatrzymywać startu samolotu.

- Co to znaczy? Jakim prawem? - bronił się Osiecki.

Stasiak zmuszony był pokazać swoją legitymację służbową.

- Jest pan aresztowany - powiedział.

Wysiedli z samolotu. Osiecki trząsł się ze zdenerwowania.

- Ja nic nie rozumiem, da panu słowo. To jakieś nieporozumienie. Czekają na mnie w Berlinie. Co teraz będzie?

- Zawiadomimy ich, żeby nie czekali. Zawody odbędą się bez pana.

- Ależ ja miałem omawiać sprawy handlowe.

- Kto inny je omówi.

- To wszystko ogromnie się komplikuje.

- Wydaje mi się, że tak - zgodził się Stasiak.

- Może mi pan wytłumaczy o co właściwie chodzi? Co pan znalazł w tej lasce? Zresztą to wcale nie moja laska. Moja laska nie miała odkręcanej gałki.

Stasiak wziął go pod rękę.

- To nie jest odpowiednie miejsce do rozmowy. Pan pozwoli ze mną do samochodu.

 

Gerner podał przez biurko otwartą papierośnicę.

- Proszę, może pan zapali.

- Dziękuję, ale doprawdy...

- Więc pan twierdzi, że to nie pańska laska?

Osiecki z pewnym wysiłkiem przełknął ślinę.

- Wygląda tak samo, ale moja nie była w środku wydrążona i gałka się w niej nie odkręcała.

- Od jak dawna używa pan laski?

- Zaledwie od kilku miesięcy. W lutym czy w marcu spadłem z konia
i zwichnąłem nogę. Jeszcze trochę utykam.

- I nic panu nie wiadomo o tym, że w pańskiej lasce znajdowały się te oto mikrofilmy?

- Przecież mówię panu, że to nie moja laska. O żadnych mikrofilmach nie mam pojęcia. To jakieś nieporozumienie. Ktoś musiał zamienić moją laskę.

- Kiedy pana zapytałem czy to pańska laska - wtrącił się Stasiak - to pan stwierdził z całą pewnością, że tak.

- Bo byłem pewny, że to moja laska. Identyczna.

Gerner wziął do ręki bambus i podał go Osieckiemu.

- Proszę, niech pan dobrze obejrzy. Czy może pan w tej lasce znaleźć coś takiego, co by wskazywało na to, że nie należy do pana? Jakaś rysa, jakieś zadrapanie, jakaś nierówność?...

- Nie, nic takiego tu nie widzę. Przysiągłbym, że to moja laska. Zupełnie identyczna. Może... może trochę grubsza, ale nie jestem pewien.

- A waga? - spytał Stasiak. - Nie jest czasem trochę lżejsza?

Osiecki zważył laskę na dłoni.

- Chyba nie, ale trudno mi się zorientować. Przyznam się panom, że nigdy się nie zastanawiałem nad wagą mojej laski.

- Gdzie pan ją kupił?

- O, to stara laska. Mam ją jeszcze po ojcu. Jakimś cudem przetrwała wojnę.

- Może pan nie wiedział, że gałka się odkręca?

- Z całą pewnością gałka w mojej lasce nie odkręca się. Była pęknięta i kazałem dać nową.

- Czy dawno kazał pan zreperować laskę?

- Chyba w maju. Dokładnie nie pamiętam.

- Kto panu reperował tę gałkę?

- Prywatny fachowiec w Cieszynie. Były tam właśnie zawody konne i przy okazji...

- Pan jest dyrektorem stadniny koni?

- Tak. To stado ogierów. Mamy także stajnię sportową.

- I mieszka pan w stadninie razem z rodziną?

- Tak, z żoną i z dwojgiem dzieci. Syn w tym roku zdał maturę, a córka przeszła do ósmej klasy.

- Hm. - Gerner wstał z fotela i przeszedł się po pokoju. - Niech mi pan powie, panie dyrektorze, czy był pan już kiedyś w Niemczech Zachodnich.

Osiecki jakby się trochę zawahał.

- Tak - powiedział niechętnie. - Byłem. Dwa lata temu.

- Służbowo, czy prywatnie?

- Prywatnie. Odwiedzałem siostrę, która stale mieszka w Hamburgu. Wyszła za mąż za Niemca.

- A można wiedzieć czym się zajmuje pański szwagier?

- Jest inżynierem.

- Długo przebywał pan w Hamburgu?

-...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin