Spis treści:
1. Truck, Tiny i Angina Seng
2. Długa nierozumna wędrówka Kosmoportowej Annie Truck
3. Najdłuższe przyjęcie w dziejach wszechświata
4. Zbyt wielka siła przyciągania
5. Pod Carter’s Snort z Królem Chwili
6. Międzygwiezdny anarchista, przygody estety – część pierwsza
7. Międzygwiezdny anarchista, przygody estety – część druga
8. Koniec sztuki, początek sztuczek
9. W świetle latarń na Avernusie
10. „Nawet nie wie, który mamy rok”
11. Trudne chwile w Mieście Ćpunów
12. Bunkry na Siódmej Centaura
13. Na drogach dojazdowych
14. Trzecia prędkość
15. Ostatni anarchista
Epilog
Tak głęboko są upodleni, że nie widzą,
jak plugawa jest ich postać...
John Milton, Comus
1.
TRUCK, TINY I ANGINA SENG
Na Czwartej Sad al Bari, w wigilię dnia Świętego Kryspina, kapitan John Truck, kierując się czymś, co sam przed sobą był zmuszony określić jako „sentymentalizm”, postanowił odwiedzić Klub Kolonisty, położony na rogu Proton Alley i Circuit (na tym zimnym skrzyżowaniu portowe damy wyższej klasy zwykły poszukiwać klientów).
– Nie przyjmuj żadnego ładunku przez co najmniej dwa tygodnie – rozkazał bosmanowi, przygotowując się do opuszczenia Mojej Elli Speed. – A szczególnie nasion. Nigdy już nie będę przewoził dyni, pod żadną postacią.
– Co to jest dynia? – zapytał bosman, chromiański karzeł imieniem Fix. Dobrze władał toporem, a przynajmniej tak twierdził, ale był odrobinę opóźniony w rozwoju.
– To, co masz zamiast głowy – wyjaśnił z wyższością John Truck. – Dzieci wkładają je na łby z tego samego powodu, dla którego ty spiłowałeś zęby. Pamiętaj, żadnych nasion.
Pomachał mu radośnie na pożegnanie i opuścił statek.
Dotarł do Proton Alley przez Bread Street i East Thing. Wilgotny wiatr targał jego długie włosy. Idąc, garbił się i pochylał głowę, jakby był znudzony całym tym życiem (bo przecież był, podobnie jak każdy). Miał na sobie obcisłą bluzę wojskową z wężowej skóry, a na głowie skórzany kapelusz, pamiątkę po szemranej przeszłości Galaktyki.
Kanciarze i grajkowie okupowali cały odcinek ulicy od samego kosmoportu aż po strefę usług. Instrumenty ich pracy lśniły w zielonym ulicznym świetle. Próbowali go zaczepiać, ale ignorował wszystkich. Widział ich już nieraz. Drżeli z zimna i strachu przed wizją długiej, niepojętej przyszłości: zimnymi wiatrami stu planet, życiem spędzonym na posępnych zapleczach tysiąca kosmoportów. Później wrócą do swych brudnych bram, ławek w parkach czy nędznych sypialni albo będą jeździli pneumatique aż do świtu. Nie czuł współczucia dla tych obdartych przegrywów. Za bardzo ...
renfri73