Kate Morton
Milczący zamek
Z angielskiego przełożyła: Izabela Matuszewska
Tytuł oryginału: The Distant Hours
Wydanie oryginalne 2010
Wydanie polskie 2011
Zaczęło się od listu, który zaginął dawno temu i czekał pół wieku w torbie z niedoręczoną korespondencją na ciemnym strychu w Bermondsey.
Do domu Edith Burchill, młodej redaktorki w londyńskim wydawnictwie Billing & Brown, przychodzi zagubiony przed pięćdziesięcioma laty list zaadresowany do jej matki. Adres zwrotny: Zamek Milderhurst; nadawca: Juniper Blythe. Posiadłość w hrabstwie Kent była kiedyś siedzibą słynnego pisarza, Raymonda Blythe’a, autora klasycznej powieści dla dzieci Prawdziwa historia Człowieka z Błota. W 1939 roku po wybuchu wojny matka Edie została wraz z innymi dziećmi ewakuowana z Londynu i przez półtora roku mieszkała w zamku z pisarzem i jego trzema córkami: Juniper oraz bliźniaczkami Percy i Saffy.
Zaintrygowana listem Edie postanawia zbadać tajemniczą przeszłość matki. Odwiedza Milderhurst i przekonuje się, że nadal zajmują go trzy siostry Blythe, teraz już staruszki. Bliźniaczki opiekują się najmłodszą Juniper, która w młodości przejawiała talent pisarski, ale w 1941, po tym jak jej narzeczony zaginął bez śladu, popadła w obłęd. Przerażające dziedzictwo Raymonda Blythe’a, wstrząsająca geneza Człowieka z Błota, i prawda o tym, co wydarzyło się pewnej bezksiężycowej nocy, od pół wieku czekają na ujawnienie...
Spis treści:
CZĘŚĆ PIERWSZA. 10
Zaginiony list odnajduje drogę. 10
Odzyskane wspomnienie. 20
Książki i ptaki. 29
Milderhurst Raymonda Blythe'a. 41
Droga przez ogród. 55
Trzy siostry. 63
Dozorcy w murach zamku. 73
Puste poddasze i zapomniane godziny. 83
Człowiek z Błota, zamkowe archiwum i zamknięte drzwi. 93
Będziemy tańczyć, tańczyć, tańczyć. 100
CZĘŚĆ DRUGA. 202
Księga magicznych mokrych zwierząt. 202
Lokal ze striptizem i puszka Pandory. 219
Przełom w poczekalni. 235
Do domu, do domu, hopsasa! 253
CZĘŚĆ TRZECIA. 314
Porwania i oskarżenia. 314
Intryga się zagęszcza. 331
Ogłoszenia o wynajmie mieszkań. 381
Zaproszenie i nowe wydanie. 399
CZĘŚĆ CZWARTA. 455
Powrót do Milderhurst. 455
Faux pas oraz coup d'oeil. 466
Podejrzenia pani Bird. 518
Wieczór, kiedy się nie zjawił. 530
Archiwum i odkrycie. 543
Upadek z wysoka. 553
Historia Percy Blythe. 569
Noc w zamku. 586
Nazajutrz. 597
Koniec końców. 611
CZĘŚĆ PIĄTA. 617
Epilog. 664
Podziękowania. 667
O autorce. 670
Dla Kim Wilkins,
która zachęcała mnie, bym zaczęła,
i dla
Davina Pattersona,
który trwał przy mnie do ostatniej kropki.
Ćśś... Słyszycie go?
Drzewa słyszą. One pierwsze wiedzą, że się zbliża.
Słuchajcie! Drzewa w głębokim, ciemnym lesie drżą i potrząsają liśćmi niczym cieniutkimi płatkami srebra; wiatr przekrada się między czubkami koron i szepcze, że coś się wydarzy.
Drzewa wiedzą, ponieważ są stare i wszystko to już widziały.
* * *
Bezksiężycowa noc.
Człowiek z Błota przychodzi, gdy księżyc się ukrywa. Noc naciągnęła na dłonie skórzane rękawiczki, strząsnęła na ziemię czarny całun - to podstęp, przebranie, senne zaklęcie, aby wszystko usnęło smacznie pod jej okryciem.
Lecz ciemność nie jest nieprzenikniona, każda rzecz ma swoje niuanse, natężenie, fakturę. Spójrzcie tylko na szorstkie, wełniste lasy, pikowane płachty pól, gładką melasę fosy. Jeśli jednak macie choć odrobinę szczęścia, nie zauważycie, że coś się poruszyło w mule, gdzie ziemia powinna leżeć niewzruszona. Macie szczęście, ponieważ nikt, kto widział przebudzenie Człowieka z Błota, nie dostaje szansy, by opowiedzieć jego historię.
Tam, widzicie? Lśniąca, błotnista fosa przestała być gładka i równa. Na rozległej, płaskiej powierzchni tworzy się bąbel, jakby mokradło wydało westchnienie, na wszystkie strony rozbiegają się drżące zmarszczki, aluzja...
Lecz wy odwróciliście wzrok! I postąpiliście mądrze, to nie jest widok dla takich jak wy. Przeniesiemy się teraz do zamku, ponieważ tam również coś się poruszyło.
Wysoko na wieży.
Obserwujcie uważnie, a zobaczycie.
Dziewczynka zrzuca z siebie kołdrę.
Położono ją do łóżka kilka godzin temu. W sąsiedniej komnacie pochrapuje cicho jej opiekunka; śnią jej się lilie i mydło, i wysokie szklanki świeżego, ciepłego mleka. Lecz dziewczynkę coś obudziło. Podnosi się cichutko, przesuwa po czystym, białym prześcieradle, spuszcza dwie blade, szczupłe łydki na drewnianą podłogę.
Na niebie nie ma księżyca, którego blask rozświetlałby świat za murami zamku, mimo to coś ją przyciąga do okna. Chropowata szyba jest zimna. Dziewczynka czuje migotanie powietrza oszronionego ciemnością, wdrapuje się na szafkę z książkami, siada nad rzędami porzuconych dziecięcych bajek, ofiar jej pospiesznego dojrzewania. Owija sobie blade nogi koszulą i opiera brodę w zagłębieniu między złączonymi kolanami.
Gdzieś tam daleko jest świat, ludzie kręcą się jak nakręcane figurynki.
Pewnego dnia, całkiem niedługo, dziewczynka zamierza zobaczyć to wszystko na własne oczy, bo chociaż wszystkie drzwi w zamku są pozamykane na klucz i wszystkie okna zakratowane, to przecież mają one za zadanie chronić mieszkańców przed tamtym, a nie więzić ją w środku.
Przed tamtym.
Słyszała o nim historie. On sam jest historią, tak samo jak kraty i zamki, pozostałością dawnych czasów, gdy ludzie wierzyli w takie rzeczy. Opowieści o potworach czających się w fosie i czyhających na piękne dziewice. O człowieku, któremu dawno temu wyrządzono krzywdę i który pała żądzą zemsty.
Jednak dziewczynka - zmarszczyłaby brwi, słysząc, że ktoś ją tak nazywa - nie wierzy już w bajki o potworach. Niecierpliwi się. Jest nowoczesna, dorosła i pragnie się wyrwać na wolność. Ten pokój i zamek już jej nie wystarczają, ale na razie to wszystko, co ma, dlatego wygląda ponuro przez okno.
W oddali, w zmarszczce między plisami wzgórz, leży miasteczko pogrążone we śnie. Ostatni wieczorny pociąg głuchym gwizdem oznajmia swoje przybycie; samotne wołanie pozostaje bez odpowiedzi i zawiadowca w sztywnej czapce człapie, aby podnieść semafor. W pobliskim lesie kłusownik składa się do strzału, lecz marzy o powrocie do domu, do ciepłego łóżka. Na obrzeżach miasteczka, w chacie, gdzie farba obłazi ze ścian, płacze nowo narodzone dziecko.
Oto najzwyklejsze wydarzenia w świecie, gdzie wszystko ma sens, gdzie ludzie widzą tylko rzeczy, które istnieją, a tych, których nie ma, nikt nie zauważa. Jakże inny to świat od tego, w którym zbudziła się dziewczynka.
Pod oknem pokoiku w wieży, znacznie bliżej, niż chciała sięgnąć wzrokiem, coś się bowiem zaczyna dziać.
Fosa zaczyna oddychać. Głęboko w bagnisku drga serce pogrzebanego mężczyzny. Z mulistej toni dobywa się cichy dźwięk, niczym zawodzenie wiatru, i unosi się wyczekująco nad powierzchnią. Dziewczynka je słyszy, a raczej czuje, albowiem fundamenty zamku są wtopione w błoto i jęk przesącza się przez kamień, a potem pełznie po ścianach, piętro po piętrze, niewyczuwalnie, przez książki, na których siedzi. Ulubiona bajka z dzieciństwa spada na podłogę, dziewczynka wstrzymuje oddech.
Człowiek z Błota unosi powiekę. Gwałtownie rzuca okiem na wszystkie strony. Czy w tamtej chwili wspomina utraconą rodzinę? Śliczną, drobniutką żonkę i dwoje pulchnych niemowląt, które zostawił? A może jego myśli cofają się jeszcze dalej w przeszłość, do czasów chłopięcych, gdy biegnie z bratem przez pola porośnięte długimi, jasnymi łodygami; a może krąży myślami wokół innej kobiety, która go kochała przed śmiercią, której czułości i pochlebstwa kosztowały go tak dużo, która nie pogodziła się z odtrąceniem.
Coś się zmienia, dziewczynka wyczuwa to i drży. Przyciska dłoń do zamarzniętego okna i pozostawia na szybie gwiaździsty odcisk. Nastaje godzina duchów, chociaż ona o tym nie wie i nie umie jej nazwać. Nikt jej już nie pomoże. Pociąg odjechał, kłusownik leży u boku żony, nawet noworodek zasnął, zrezygnowawszy z prób zakomunikowania światu swojej obecności. Dziewczę w wieży jest jedyną osobą w zamku świadomą tego, co się dzieje; jej opiekunka przestała chrapać i oddycha teraz tak leciutko, jakby zamarła. Ptaki w lesie wokół zamku również ucichły, wcisnęły łebki pod drżące skrzydła i zamknęły oczy na to, co ma nastąpić.
Dziewczynka jest sama, a w błocie budzi się mężczyzna. Jego serce łomocze szaleńczo, ponieważ nadszedł jego czas i nie potrwa długo. Obraca nadgarstki, stopy i powstaje z mulistego łoża.
Nie patrzcie, błagam, odwróćcie wzrok, kiedy wyłania się na powierzchnię, kiedy wygrzebuje się z fosy, kiedy staje na czarnym, rozmokłym brzegu, unosi ręce i wciąga w piersi powietrze. Przypomina sobie, jakie to uczucie oddychać, kochać i cierpieć.
Lepiej popatrzcie na burzowe chmury, nawet w ciemności widać, jak nadciągają. Przetaczają się gniewnym grzmotem, zaciskają pięści, biją piorunami i gromadzą się nad wieżą. Czy to Człowiek z Błota sprowadził burzę, czy to burza go wskrzesiła? Nikt nie wie.
W pokoiku na wieży dziewczyna przechyla głowę na bok, kiedy pierwsze, niechętne krople deszczu rozpryskują się na szybie i spotykają jej dłoń. Dzień był ładny, lecz nie upalny, wieczór przyjemny i chłodny. Rankiem ludzie ze zdziwieniem zobaczą rozmokłą ziemię. Podrapią się po głowie, uśmiechną do siebie i powiedzą:
- Coś takiego! I pomyśleć, że wszystko przespaliśmy.
Lecz patrzcie! Jakiś kształt pełznie po murze wieży. Wspina się niewiarygodnie szybko i zręcznie. Żaden człowiek tego nie potrafi.
Podchodzi pod okno dziewczynki. Zastygli twarzą w twarz. Ona przez zalaną strumieniami szybę, przez zasłonę deszczu widzi oklejonego błotem potwora. Otwiera usta, aby krzyknąć, by wezwać pomocy, lecz wtedy coś się zmienia.
Na jej oczach potwór się przeistacza. Spod warstw mułu, mroku, gniewu i rozpaczy wyłania się twarz młodego mężczyzny. Zapomniana twarz, pełna tęsknoty, smutku i piękna. Dziewczynka bez namysłu wyciąga rękę, aby otworzyć okno, aby wpuścić go do pokoju.
Raymond Blythe,
Prawdziwa historia Człowieka z Błota, Prolog.
Zaczęło się od listu, który zaginął dawno temu i czekał pół wieku w torbie z niedoręczoną korespondencją na ciemnym strychu w Bermondsey. Czasami rozmyślam o tych setkach listów miłosnych, rachunków sklepowych, kart urodzinowych i pocztówek, wzdychających i pęczniejących od nieprzekazanych wiadomości, które szeptały do siebie w ciemnościach, czekając, aż je ktoś odkryje. Powiadają, że list pragnie odnaleźć swojego adresata, i prędzej czy później, czy się tego chce, czy nie, napisane słowa zawsze znajdą drogę, aby ujrzeć światło, aby ujawnić światu swoje sekrety.
Wybaczcie mi, jestem romantyczką. To skutek długich lat ślęczenia przy latarce nad dziewiętnastowiecznymi powieściami, kiedy rodzice myśleli, że śpię. Chcę powiedzieć, że to dziwne: gdyby Arthur Tyrell był nieco bardziej odpowiedzialnym człowiekiem i w Wigilię 1941 roku nie wypił o jedną szklankę grogu za dużo, po czym zamiast dokończyć roznoszenie poczty, nie wrócił do domu i nie zasnął pijackim snem, gdyby torba z niedoręczoną korespondencją nie wylądowała wciśnięta na strychu, ukryta starannie aż do jego śmierci pięćdziesiąt lat później, kiedy jedna z córek listonosza wygrzebała ją ze sterty rupieci i zadzwoniła do „Daily Mail”, wszystko potoczyłoby się inaczej. Dla mojej mamy, dla mnie, a zwłaszcza dla Juniper Blythe.
Być może czytaliście o tej historii w gazetach, dużo o niej pisano. Kanał 4 nadał nawet w telewizji program specjalny, w którym zaproszeni adresaci opowiadali o tych osobliwych głosach z przeszłości. Pewna kobieta dostała list od ukochanego, który służył w RAF-ie; jakiś mężczyzna pokazywał kartkę urodzinową od syna ewakuowanego na początku wojny z Londynu. Tydzień później chłopiec zginął od szrapnela. Myślałam sobie wtedy, że to bardzo dobry program, chwilami poruszający, pełen zarówno szczęśliwych, jak i smutnych historii przeplatanych archiwalnym materiałem filmowym z czasu wojny. Kilka razy się rozpłakałam, ale to o niczym nie świadczy, bo ja z natury łatwo się wzruszam.
Mama nie wzięła udziału w programie. Zadzwonili do niej producenci i pytali, czy jej list zawierał coś szczególnego, czym chciałaby się podzielić z innymi ludźmi; odparła, że nie, że to było zwyczajne zamówienie ze sklepu z odzieżą, który od dawna nie istnieje. Skłamała. Wiem, ponieważ byłam przy niej, kiedy przyszedł list, widziałam jej reakcję i z całą pewnością nie nazwałabym jej zwyczajną.
Wydarzyło się to rankiem pod koniec lutego, zima trzymała nas mocno za gardło, rabaty ściął lód. Przyjechałam do rodziców i pomagałam w pieczeniu mięsa na niedzielny obiad. Często to robię, ponieważ sprawia to im przyjemność, chociaż jestem wegetarianką i wiem, że prędzej czy później podczas posiłku mama zacznie się najpierw niepokoić, stopniowo na jej twarzy odmaluje się udręka, aż wreszcie nie wytrzyma i...
entlik