415.txt

(34 KB) Pobierz


Wybór Sieroty

Autor : John Morresey
HTML : Argail


    Ogólnie rzecz biorąc, sierota ma do wyboru żebrać,  kraść albo młodo umrzeć. 
Nie interesowała mnie żadna z tych dróg. Kiedy Addran znalazł mnie drżącego na 
dziedzińcu stajennym i zaproponował los, który rzadko komu się trafia, z 
radością zostałem jego 
uczniem.
    Czasami praca była ciężka, ale na ogół dobrze wspominam te lata. Addran dużo 
mnie nauczył. Chciałbym nauczyć się więcej i szybciej, ale jemu się nie 
śpieszyło. "Kiedy się człowiek nauczy za wcześnie, to za szybko zapomina" - 
mawia, ilekroć się skarżę.
    Najgorzej jest, kiedy Addran ma do czynienia z demonami. Przy takich 
okazjach muszę stać w pogotowiu, żeby wygłosić odpowiednie zaklęcie, które 
przepędzi demony i wyciągnie nas z opresji, gdyby coś poszło nie tak. To wielka 
odpowiedzialność i, prawdę powiedziawszy, mam wtedy wielkiego stracha. Ale 
staram się najlepiej, jak mogę. Dużo zawdzięczam temu staremu człowiekowi i on 
polega na mnie.
    Na szczęście, niewiele miał spraw z demonami i wszystkie poszły dobrze. Moja 
pomoc nie była konieczna.
    Na ogół Addran bierze, co się tylko nadarzy. Jest wielkim czarownikiem, ale 
czasy są chude, nawet dla najlepszych. Wojna, głód i zaraza wszystkim dały się 
we znaki i tyle samo ludzi wini za to czarowników, co przychodzi do nich szukać 
pomocy. Addran mówi, że nie zawsze tak było i nie zawsze tak będzie, i ja mu 
wierzę. Ale teraz tak jest.W pewien spokojny wiosenny poranek przyjęliśmy 
gościa, którego wizyta miała się stać punktem zwrotnym w naszym życiu. Wszedłem 
do pracowni Addrana i zanonsowałem:
-     Ma pan klientów, mistrzu. 
-     Ilu?
-     Chyba dwoje. Może troje.
-     Nie umiesz zliczyć do trzech?
-     Jest stara kobieta, młoda dama i bardzo podejrzanie wyglądający pies. 
Myśłę, że przyszedł z jedną z nich, ale 
nie jestem pewien.
    Addran stęknął i nic nie powiedżiał. Przywdział swoją czarną szatę, 
przeczesał palcami długie siwe włosy i brodę. Potrafi wyglądać tak staro i 
mądrze jak sam Merlin i jest równie dobry jak jego wygląd.
-     Przyjmijmy klientów, Faragolu - powiedział. Tak mnie nazwał, kiedy mnie 
przyjmował na ucznia. To coś znaczy, ale nigdy mi nie powiedział co.
    Stara kobieta była wieśniaczką, młoda dama była kobietą tak piękną, że 
musiąłem powstrzymać jęk podziwu, kiedy zobaczyłem ją z bliska, pies zaś był 
małym białym kundlem, pokracznym i paskudnym. Miałem wrażenie czegoś 
niedokończonego. Trzymał się spódnicy starej kobiety, trząsł się ze strachu i 
rozglądał się przerażonym wzrokiem.
-     Mój chłopiec, mistrzu! Ratuj mojego biednego chłopca! - zaczęła zawodzić 
kobiecina, gdy tylko pojawił się Addran. Chwyciła psa w ramiona i wyciągnęła je 
w stronę czarownika. Pies przewracał oczami i cały dygotał.
-     Urok? - spytał Addran.
-    Urok, czar czy zaklęcie, ja ich tam nie rozróżniam, mistrzu, wiem tylko, że 
to robota tej starej wiedźmy Zalmy. Spotkaliśmy ją na drodze i nie ustąpiliśmy 
jej tak szybko, jakby sobie życzyła. Skierowała swój kościsty paluch na mojego 
biednego Grumma i coś wymamrotała. Na moich oczach zmienił się w to stworzenie 
za słabe, żeby ustać na własnych nogach i cały czas się trzęsie, 
biedne dziecko.
-     Może da się coś zrobić - powiedział Addran dając mi znak, żebym zabrał psa 
do jego pracowni. - A jakie jest pani życzenie? - zwrócił się do młodej damy.
-     Możesz się najpierw zająć synem tej kobiety, czarowniku - powiedziała i 
chociaż jej głos był delikatny jak głos oddalonej lutni, nie ulegało 
wątpliwości, że nie oczekuje sprzeciwu. Wziąłem od kobiety psa mając nadzieję, 
że mnie nie opaskudzi, zwłaszcza ze względu na obecność tej uroczej damy. Ktoś 
tak piękny musiał być księżniczką. Raczej nawet królową.

    Wpracowni Addran umieścił psa na stole. Zwierzę  przewróciło się i leżało 
dygocąc i skowycząc. Addran zmarszczył czoło na ten widok.
-     No i co widzisz? - zwrócił się do mnie. Zawsze mnie sprawdzał w ten 
sposób.
-     Zaklęcie transformacyjne. Z tego, co mówiła ta stara kobieta, zaklęcie nie 
potrwa dłuiej niż miesiąc.
-     Skąd wiesz? Chcesz powiedzieć, że Zalma jest stara i słaba, i sądzisz, że 
nie potrafi rzucić silnego zaklęcia? 
    Pokręciłem głową:
-     Spójrz tylko na to stworzenie, mistrzu. Nie jest należycie uformowane. 
Wygląda jak coś, co dziecko narysowało na ścianie. Nie może nawet samo stać, ma 
coś nie w porządku z nogami. Zalma rzuciła to zaklęcie odruchowo, ta kobieta 
mówi, że wymamrotała tylko parę słów. Tak się nie robi długotrwałego zaklęcia.
    Addran kiwnął głową i wyglądał na zadowolonęgo  
-     Co więc trzeba zrobić?
    Wskazałem czarną księgę stojącą na półcę za nim.
-     Poszukać w przewodniku odklęć Isba-Shoorrego.
    Sięgnął za siebie i zdjął z półki opasłe czarne tomisko. Mnie, jak na razie, 
nie wolno było czytać żadnych jego książek. Do tego czasu miałem już niezłe 
wyobrażenie, co można znaleźć w każdej z nich, ale były nadal przede mną 
zamknięte, podobnie jak dla wszystkich oprócz Addrana. Bez właściwego czaru jego 
księgi były tak ściśle zamknięte, że nawet dwa zaprzęgi wołów nie mogłyby 
rozewrzeć okładek.
    Otworzywszy księgę na właściwym miejscu, umieścił ją na stole i położywszy 
dłonie na nieszczęsnym psie, odczytał kilka słów.
-     Odnieś go matce - powiedział .
-     Czy nie przywrócisz go do jego postaci? - spytałem. Rzadko zadawałem 
pytania, ale tym razem mistrz naprawdę mnie zadziwił. Zaklęcie było proste i nie 
widziałem żadnego powodu, żeby to nieszczęsne stworzenie i jego matka mieli 
dalej cierpieć.     Addran patrzył na mnie surowo przez jakąś minutę, a potem 
jego twarz złagodniała, prawie się uśmiechnął i powiedział .
-     Nie, ty to zrobisz.
-     Ale j ak? Ja nie znam...
    Wtedy dał mi słowo, które miałem wypowiedzieć, oddając psa jego matce.
-     To za trafną diagnozę - powiedział.
    Z Addranem było tak zawsze. Nigdy nie wiedziałem, kiedy się rozzłości, a 
kiedy' okaże łaskę.
    Wyszliśmy do izby, w której czekała stara kobieta.
    Spojrzała na Addrana, potem na mnie.
-     On jest nadal psem - powiedziała. - Mój Grumm jest nadal psem.
-     Zajmie się tym mój uczeń - powiedział Addran i skinął głową. Postawiłem 
psa u stóp kobiety i cofnąłem się o krok. Pies przewrócił się i zaskomlił. 
Wyciągnąłem rękę, wypowiedziałem słowo i w jednej chwili na podłodze leżał 
mamrocząc coś bez związku chudy, lnianowłosy chłopak.
-     Mój chłopiec! Mój dobry Grumm.
-     Mamo, mamusiu, mamo!
    Uścisnęli się, popłakali, uścisnęli się jeszcze trochę i wreszcie stara 
kobieta zwróciła się do czarownika:
-     Mistrzu Addranie, jak my ci się odwdzięczymy? Co tacy biedacy jak my mogą 
zrobić dla takiego wielkiego
czarownika?
    Wszyscy tak mówią: Z chwilą, gdy czary zrobią swoje, nawet najbogatsi 
klienci nagle ubożeją. Kiedy potrzebują czarów, gotowi są dać za nie wszystko. 
Kiedy je otrzymają, ich wartość gwałtownie spada. Tego nauczyłem się bardzo 
wcześnie.
-     Jeden korzec kasztanów i dwa korce orzechów dostarczone pod moje drzwi w 
dzień po sierpniowej pełni - powiedział Addran. - Nic więcej i nic mniej. 
    Stara wieśniaków odeszła błogosławiąc Addrana i sławiąc jego imię, jego 
dobroć i jego łaskawość dla biednych ludzi. Kiedy zamknąłem za nimi drzwi, 
Addran zwrócił się z ukłonem do drugiej klientki.
-     A teraz, pani, jestem na twoje usługi. Jakie jest twoje życzenie?
-     Potrzebuję rycerza - powiedziała.
-     Pani, ja jestem czarownikiem. Rycerzy należy szukać na dworze.
-     Wiem, czarowniku. Ale ja potrzebuję kogoś, kto stawi czoło i pokona 
niezwykłych przeciwników.
    Jej głos był jak najsłodsza muzyka. Niewątpliwie mogłaby za pomocą paru słów 
i uśmiechu zebrać armię, gdyby zechciała. Addran wskazał gestem, żeby mówiła 
dalej.
-     Jestem Perimane z Białego Lasu. Moje ziemie i zamek zostały zajęte prźez 
zbójeckich rycerzy, których niegodziwość przekracza wszelkie opisy. Zamordowali 
moich rodziców i brata, a naszą służbę zmienili w niewolników, traktując ich z 
wielką brutalnością i okrucieństwem. Zrabowali nasz majątek i zbezcześcili naszą 
kaplicę. Oni... - głos jej zadrzał, ale żaraz podjęła opowieść.
-     Dali mi do wyboru: poślubić ich herszta albo zostać ich niewolnicą. 
Ogłuszyłam opryszka, który stał na straży
i uciekłam.
-     Jesteś, pani, bardzo dzielna.
-     Jestem zdesperowana, czarowniku.
-     Ale to wygląda mi na zadanie dla gromady rycerzy.
-     Tak by było, gdyby nie jeden szczegół: na czele tych zbójców stoi 
czarownik Noramonte, który osłania ich swoimi czarami.
-     Znam Noramontego, pani. Zły do szpiku kości człowiek i bardzo silny 
czarownik.
-     Silniejszy od ciebie?
    Addran zamilkł,'złożył razem czubki palców i myślał. Po chwili przerwał 
milczenie.
-     Powiedziałbym, że jesteśmy sobie równi.
-     Czy mi więc pomożesz? Szczodrze cię wynagrodzę.
    Chciałem zerwać się na równe nogi i złożyć moje życie u jej stóp, ale byłem 
uzależniony od Addrana. Na szczęście, nie musiałem się martwić. Addran skłonił 
się nisko i powiedział:
-     Pani, to będzie dla mnie zaszczyt. Moja zapłata wyniesie sto złotych 
suwerenów.
-     To bardzo wysoka zapłata.
-     Zapłacisz, pani, tylko wtedy, jeżeli mi się uda. 
    Następne dwa dni przygotowywaliśmy się do podróży. Addran większość czasu 
spędzał w pracowni. Ja zajmowałem się końmi i zapasami na drogę. Na trzeci dzień 
od przybycia Perimane, wczesnym rankiem Addran rzucił ochronne zaklęcie na dom i 
obejście, i wyruszyliśmy do Białego Lasu. Wieźliśmy jedzenie, elegancki 
rozkładany pawilon dla Perimane i namiot dla nas oraz czarne pudło, które Addran 
własnoręcznie przytroczył do naszego jucznego konia i którego nie pozwolił mi 
dotknąć. Domyślałem się, że pudło zawiera jakiś magiczny sprzęt i nie zadawałem 
pytań. Wiedziałem, że i tak nie otrzymam odpowiedzi, póki Addran nie uzna tego 
za stosowne.

    Lady Perimano była dla mnie...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin