William B. Makowski Wykorzenieni PWZN Print 6 Lublin 1998 Tłumaczenie z angielskiego: Barbara Nassius Redakcja: Marek Jędrych `st Rozdział I Janka Tabora wyrwało ze snu nagłe, przenikliwe kobiece zawodzenie. Przysłuchujšc się uważniej rozpoznał okrzyk: - Koń tonie! Koń tonie! Wyskoczył z łóżka z całš zręcznociš i chyżociš swoich piętnastu lat. Narzucajšc na siebie ubranie wybiegł przez drewutnię na drogę, która roiła się od ludzi w różnym wieku, tłumnie biegnšcych w tym samym kierunku. Janek podšżał za tłumem, wkrótce przecigajšc wolno biegnšcych. Minšł grupę starych kobiet, które, podkasawszy spódnice, z dzikim wzrokiem parły do przodu z zadziwiajšcš prędkociš. - Koń tonie, koń! - słyszał ich krzyk. - Czyj koń? - kto zapytał. - Koń księdza, księży kasztan. Mężczyni nieli siekiery, łopaty, kije i liny. Jeden z nich taszczył sieć rybackš. Na przedzie tłumu, jak dowódca batalionu piechoty biegła Fela, znana we wsi jako Gruba Fela. Na przekór swej masie Fela sadziła jak ršczy jeleń, z rozwianymi włosami, zaciniętymi pięciami i czerwonš, spoconš twarzš. Ujrzawszy obok siebie Janka, skinęła ku niemu głowš. - Koń tonie, koń tonie! - wrzasnęła, nieledwie go ogłuszajšc. - Gdzie? - odkrzyknšł Janek. - Na mokradłach, za kuniš! - Fela wskazała na pobliskie trzęsawiska. Dobiegli do bagna wród krzyków ludzi i szczekania psów. Końska głowa i szyja widoczne były w odległoci około 50 metrów od brzegu. Janek przypuszczał, że konia goniły dzikie zwierzęta, prawdopodobnie wilki, i że szukał on schronienia na mokradłach. Szarpišc się i usiłujšc rozpaczliwie wydostać z bagna, zwierzę pogršżało się w nim jeszcze bardziej, a jego nogi coraz mocniej wikłały się w szczštki gnijšcych rolin. Długa walka i strach mocno go osłabiły. Wyczerpany, przestał się rzucać, a jego ciężki oddech przerywało sporadyczne, przerażone rżenie. Tłum ucichł jak na rozkaz. Nawet psy przestały szczekać. Mężczyni odłożyli siekiery i kije i wszyscy stali nieruchomo, zahipnotyzowani scenš rozgrywajšcš się przed nimi. - Podajcie mi jakie liny! - wykrzyknęła nagle Fela. Kiedy żaden z mieszkańców wioski nie ruszył się, zagrzmiała: - Prędko! - popędzajšc ich do działania. Znaleziono dwie odpowiednie liny i Fela zwišzała je. Potem, podcišgajšc spódnicę, weszła do wody i zaczęła brodzić wród trzcin. Nie doszła jednak daleko, kiedy zaczęła grzęznšć w trzęsawisku i rolinach. Z każdym krokiem zanurzała się głębiej, lecz widok tonšcego konia kazał jej brnšć naprzód. Wreszcie zdała sobie sprawę, że nie może już ić, bo znalazła się w niebezpieczeństwie i że może jš spotkać los podobny do końskiego. - Pomocy, Matko więta, pomocy! - wołała. Posługujšc się długš tyczkš, czterej silni mężczyni wycišgnęli Felę z bagna i podprowadzili do pobliskiej kłody, na której usiadła roztrzęsiona. Wówczas sołtys przejšł dowodzenie. - Potrzebny jest kto nieduży i lekki - zawołał. Ludzie popatrzyli na siebie, ale nikt się nie odezwał. Nagle tak się jako stało, że tłum skierował wzrok w jednš stronę. Janek uwiadomił sobie, że wszyscy patrzš na niego. - O nie, nie ja - wykrzyknšł. - Nie ma mowy, idcie do diabła! Prawdopodobnie zostawiliby go w spokoju, gdyby nie jego siostry, które nagle stanęły obok. Marysia i Helenka były radociš Janka i jego utrapieniem. Całe życie stawiały go w sytuacji niepożšdanych wyzwań, prób i niespodzianek. Obie dziewczyny umyliły sobie wspólnie sprowadzać na brata wszelkiego rodzaju kłopoty i wymiewać się z niego, kiedy ponosił karę za popełnienie nie zamierzonych, złych uczynków. Gdy tylko Janek zobaczył obok siebie siostry, od razu wiedział, że znalazł się w pułapce. - On, oczywicie, nie pójdzie - powiedziała Marysia najniewinniejszym głosem - Janek nie pójdzie, Helenko, prawda? - Nie, nie pójdzie - odpowiedziała Helenka. - O, tak, z nami to on jest odważny, ale... - Więc zgadnij Marysiu, która z nas powinna pójć? - Tak, Helenko, ponieważ ja jestem starsza od ciebie, ja pójdę. Janek, znajšc siostry, nie zdziwiłby się, gdyby która z nich naprawdę to zrobiła. Jednakże nie mógł do tego dopucić. Chwyciwszy więc zwiniętš linę, leżšcš przy nogach ciotki, zaczšł brnšć w trzęsawisko, przypominajšc sobie, co mówił jego dziadek: "Pamiętaj, że jeli kiedykolwiek znajdziesz się na kurzawce lub na bagnie, rozłóż ręce i nogi tak, jakby miał pływać". Rozcišgnšł się najbardziej jak mógł i, prawie płynšc po trzęsawisku, z całych sił próbował przedostać się do konia. Koń popatrzył na niego i cicho zarżał. Poczšł się znowu szarpać i gdy chłopak dotarł do niego, wiedział, że będzie go musiał najpierw uspokoić, bo inaczej zwierzę uwikła się jeszcze bardziej. - Spokojnie, koniku, spokojnie - mówił Janek, klepišc konia po karku jednš rękš, podczas gdy drugš okręcał linę wokół jego szyi. Potem, zabezpieczywszy linę na szyi zwierzęcia, zaczšł się powoli wycofywać stopniowo jš odwijajšc. - Dawaj, chłopcze, dawaj... - dla zachęty krzyczał tłum. Tymczasem Janek poczšł słabnšć i czuł, że zanurza się głębiej w trzęsawisko. Zaczšł łykać błoto; jego cierpki smak i smród gnijšcych rolin stały się nie do zniesienia. Nogi ugrzęzły mu w błocie i rolinach i poczuł nagły przypływ paniki. Zaczęło mu się wydawać, że tonie. Zapamiętale szukał rękami po omacku oparcia w linie. Ujrzał umiechniętš twarz matki, jak z czułociš głaszcze go po głowie, a potem przypomniał jš sobie na łożu mierci. Miał wówczas zaledwie siedem lat, ale wspomnienie było bardzo żywe. Ujrzał siebie klęczšcego u jej wezgłowia, modlšcego się do Matki Boskiej o jej życie. Potem wspomnienia, tłum na brzegu i mokradło rozpłynęły się w czerni. Janek powoli otworzył oczy i zobaczył siostry wpatrzone w niego oczyma pełnymi łez. Spróbował wstać i wówczas uwiadomił sobie, że jest otoczony przez mieszkańców wioski. Oczy wszystkich spoczywały na nim, oczekujšce i niespokojne. - On żyje! - wykrzyknšł kto z tłumu i pozostali podnieli krzyk. - Połknšł tylko pełen brzuch błota, ale cišgle jeszcze oddycha. - To jeden z Taborów, prawda? To twardzi ludzie. - Co się stało z koniem? - wyszeptał z wysiłkiem Janek. - Koniowi nic nie jest; został wycišgnięty - powiedziała Marysia, siedzšca blisko niego. - Dzięki tobie - dodała ciotka Fela. - Teraz jeste bohaterem - powiedziała Helenka. - Co się ze mnš stało? - spytał Janek, niepewnie stajšc na nogi. - Ludzie wycišgnęli cię z trzęsawiska - powiedziała ciotka Fela, wskazujšc na otaczajšcy ich tłum. - Złapalimy się wszyscy za ręce - wyjaniła. - Nie było daleko, bo znajdowałe się tylko dwa, trzy metry od brzegu - powiedziała Helenka, miejšc się. Janek i Marysia przyłšczyli się, a Janek miał się najgłoniej, aż po pokrytych błotem policzkach zaczęły cieknšć mu łzy. - To odważny chłopak, ten Tabor - kto zauważył. - I silny jak na swoje lata - dodał inny. Janek, zaczerwieniony, udawał, że nie słyszy ich pochwał, chociaż poczuł przypływ dumy i satysfakcji. Dopiero idšc z siostrami do domu zauważył, jaki był brudny. Jego ubranie zostało przemoczone i pokryte cierpkim błotem. Drżšc nieopanowanie od chłodnego kwietniowego wiatru i niedawnego przeżycia, zaczšł biec ku domowi. Siostry wkrótce pozostały w tyle. Wchodzšc do chaty, próbował wliznšć się do sypialni, aby zmienić ubranie. Prawie mu się to udało, gdyż jego babka, zajęta pieczeniem chleba, poczštkowo go nie zauważyła. Jednak zanim postšpił trzy kroki w kierunku sypialni, usłyszał krzyk, który go nagle powstrzymał. Zanim zorientował się, co się dzieje, babka, popchnęła go do przyległej drewutni i kazała mu zdjšć ubranie. W cišgu kilku minut siedział w długiej, drewnianej balii wypełnionej po brzeg zimnš wodš. W międzyczasie chata wypełniła się ludmi, gadajšcymi z podnieceniem o niedawnym wypadku na trzęsawisku. Głos ciotki Feli brzmiał ponad innymi. - Michał - mówiła, zwracajšc się do ojca Janka - ale sprytny ten twój chłopak! - Rzeczywicie sprytny, Fela, o mało się nie zabił - powiedziała babka roztrzęsionym głosem. - No, przestań, Matyldo. Chłopak zrobił rzecz dobrš - zauważył Janka dziadek. - Mówię ci, że jest odważny! - wykrzyknęła ciotka Fela. - Pewnego dnia, jak to się mówi, będzie "kim" - dodała. - Wyronie na dzielnego człowieka... i... - dziadek nie mógł znaleć słowa. - I o dobrym sercu - dodał ojciec Janka. - Może i tak, ale też z pewnociš na lekkomylnego - lamentowała babka. Janek, chlapišc na sobie leniwie wodš, przysłuchiwał się każdemu słowu. Był zadowolony, słyszšc komplementy, czuł jednak, że nie zasługiwał na nie. Pamiętajšc swoje przerażenie na bagnie, zastanawiał się, jakim sposobem można było go uznać za odważnego. Niezupełnie rozumiał, do czego odnosiło się sformułowanie "o dobrym sercu", lecz z tonu głosu odgadywał, że oznaczało co pozytywnego. - Ci, którzy lubiš zwierzęta, sš zazwyczaj dobrymi ludmi - usłyszał głos dziadka. - I zwierzęta z kolei sš dobre dla takich ludzi - powiedział ojciec. W drewutni Janek mylał o tym, że lubi zwierzęta, lecz cišgle nie był przekonany co do innych uwag, które usłyszał. A zresztš, wszystko jedno, przyjemnie było czuć się kim ważnym. - Pamiętacie starego Antoniego, jak złamał obie nogi na polowaniu? - zapytała ciotka Fela. - Tego, którego koń uratował przed wilkami? - O, tak, ja pamiętam - powiedział Janka ojciec. - Czy to prawda, że koń pilnował go przez całš noc, wierzgajšc jak szalony kopytami na wilki, aż nadeszła pomoc? - Tak. - My tu gadu-gadu o koniach, a ja tymczasem zupełnie za...
GAMER-X-2015