Charles Korel - Otchłań.rtf

(696 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl

CHARLES KOREL

 

 

 

Otchłań

(Przełożył - Paweł Józefowicz)

 

 

SCAN-dal


Głębokie zanurzenie, panie Tull - rozkazał kapitan Smith. - Zejść na 500 metrów.

- Tak jest, panie kapitanie - odpowiedział Tull. Obserwował zgodny z ruchem wskazówek zegara

ruch strzałki głębokościomierza; po chwili odwrócił się i spojrzał na Smitha. Nic nie wskazywało na to, by coś podejrzewał.

Na 400 metrach prędkość opadania powinna się zmniejszyć, ale nic się nie zmieniło. Po chwili głęboko-ściomierz pokazał 450 metrów i nadal opadali.

- Uruchomić ręczne sterowanie - warknął Smith.

- Ręczny system nie funkcjonuje - powiedział zdła­wionym głosem oficer kierujący zanurzaniem.

- Gdzieś musi być jakieś uszkodzenie - odezwał się Tull. Widział krople potu na czole Smitha. - Jesteśmy już na sześciuset metrach i wciąż...

- Przygotować się do odrzucenia balastu - rozkazał Smith.

- Panie kapitanie - powiedział Tull -jeżeli odrzuci­my balast, wyskoczymy jak korek...

- Niech pan powie admirałowi... - przerwał mu ostro Smith -...niech pan powie, że mamy problem!


1.

Norfolk, Wirginia

W pokoju hotelowym było trzech mężczyzn i jeden trup.

- Jezu - jęknął detektyw Charles Beniamin - To trzecie zabójstwo w ciągu ostatnich pięciu dni, i za każdym razem w ten sposób.

Popatrzył na zalane krwią ciało dwudziestoparoletniego człowieka; poderżnięto mu gardło, a ucięte genitalia wetknięto w usta.

- I żadnego cholernego dokumentu? - zapytał, przenosząc wzrok na policjanta, który go wezwał.

Benjamin był tęgim mężczyzną o czerwonej twarzy, a jego zielone oczy zmętniały od dwudziestoletniego przypatrywania się skutkom brutalnych zbrodni; mówił z silnie południowym akcentem.

- Niezidentyfikowany - odpowiedział mundurowy. Miał także południowy akcent, choć nie tak wyraźny, jak Benjamin.

- Jak się pan tu dostał? - spytał Benjamin, przesuwając ręką po rzadkich, siwiejących włosach.

- Skierowali mnie tu przez radio - odpowiedział mundurowy. - Dyspozytor powiedział, że w motelu „Sea View" z pokoju 106 dochodzą odgłosy kłótni. Kiedy tu przyjechałem, drzwi były zamknięte i panowała zupełna cisza. Kilkakrotnie zapukałem, a kiedy nikt nie otwierał, nacisnąłem klamkę. Drzwi otworzyły się, wszedłem do środka i znalazłem go.

- Zabójca chciał, żeby znaleziono ciało - powiedział Benjamin. - Tak samo jak wtedy, gdy wykończył tamtych dwóch.

Koroner, doktor Anthony Razzili, odsunął się od zwłok i powiedział:

- Jeżeli to było to samo, chłopakowi podano narkotyki, zanim go zabito. Ale nie będę miał pewności, dopóki wszystkiego nie zbadam. Zawiadomię pana - popatrzył na zegarek. - Teraz jest prawie dwunasta...jutro późnym popołudniem.

Razzili pochodził z Nowego Jorku; przeniósł się do Norfolk pięć lat temu i wciąż jeszcze zachował nowojorski akcent.

Benjamin kiwnął głową, wyjął chustkę z tylnej kieszeni spodni i otarł pot z czoła. Noc była gorąca. Ani śladu powiewu od strony Chesapeake.

- Od jak dawna nie żyje? - zapytał.

- Najwyżej kilka godzin. Nie nastąpiło jeszcze zesztywnienie. Benjamin zrobił krok w kierunku łóżka i spojrzał na zwłoki. Na górnej części prawego ramienia znajdował się niewielki tatuaż przedstawiający kota.

- Naprawdę dziwne z tym tu i tamtymi dwoma - mówił dalej Razzili - jest to, że załatwiono ich dokładnie tak samo, jak w powieści „Trzeci śmiertelny grzech". Napisał ją, cholera, mam nazwisko tego gościa na końcu języka.

- Sanders - powiedział mundurowy. - Lawrence Sanders. W książce to psychicznie chora babka wykończyła tych facetów.

Beniamin znów spojrzał na doktora.

- Myśli pan, że to kobieta zabiła jego i tamtych dwóch?

- Nie wiem, jak jest z tym, - odpowiedział Razzili - ale tamci dwaj nie uprawiali seksu przed śmiercią. Każdy z nich miał pełny ładunek spermy. Ponadto, jak już powiedziałem, zanim ich zabito, podano im narkotyki.

- Facet w recepcji powiedział, że jeden z tych mężczyzn zameldował się podając prawo jazdy i adres z Nowego Jorku. Prawdopodobnie oba okażą się fałszywe.

Razzili przytaknął.

- Sprawdziłem w Marynarce i Piechocie Morskiej - powiedział Benjamin. - Ale nikt im nie zaginął.

Benjamin wysłał odciski palców tamtych trupów do FBI. Ale oni nigdy nie zabierali się szybko do niezidentyfikowanych. Do pokoju wszedł drugi mundurowy.

- Na zewnątrz tłum reporterów z telewizji i gazet - zameldował.

- Powiedz im, że wyjdę za kilka minut i złożę oświadczenie - odparł detektyw.

- Co zamierzasz im powiedzieć? - spytał Razzli.

- Te same bzdury, co zwykle. Że mamy pewne poszlaki i będziemy je badać.

- Tak, mamy pewne poszlaki...to na pewno - uśmiechnął się Razzili.

- Musi być jakiś lepszy sposób uczciwego zarabiania pieniędzy - zastanawiał się Benjamin.

- Daj spokój, Chuck - powiedział Razzili, używając przezwiska detektywa - wiesz przecież, że w gruncie rzeczy to lubisz.

Benjamin zacisnął usta.

- Taki zawód - westchnął, idąc w kierunku otwartych drzwi. W tym momencie włączono reflektory telewizyjne i skierowano w jego kierunku mikrofony.


2.

- Muszę już iść, kochanie - powiedział komandor John Tull, podnosząc się na łokciu i spoglądając na trzydziestoletnią rozwódkę Louise Banner. Poznał ją sześć miesięcy temu, kiedy przeniesiono go z SSBN-715, boomera[1] działającego z Seattle, na Command One, którego macierzystym portem był Norfolk.

Przeciągnęła palcami po jego policzku.

- Będzie mi ciebie brakować.

Tull pochylił się i pocałował ją w czubek nosa.

- Wrócę, zanim się spostrzeżesz.

- Będę tutaj - powiedziała, pieszcząc jego kark.

Przywarł ustami do jej ust i pocałował ją namiętnie, celowo nie reagując na to, co powiedziała, Choć cenił jej towarzystwo, w łóżku i poza nim, nie chciał powiedzieć niczego, co mogłaby błędnie odebrać jako zobowiązanie. Przeżył jedno małżeństwo zrujnowane jego karierą w marynarce oraz kilka burzliwych romansów, gwałtownie zakończonych z tego samego powodu. Okręty podwodne wypływały na długo i wydawało się, że jest to nie do wytrzymania dla kobiet, jakie spotkał w życiu.

- Czy nie mógłbyś mi powiedzieć, kiedy wrócisz? - spytała. Tull potrząsnął głową.

- Nie mogę powiedzieć ci tego, czego nie wiem, a nawet gdybym wiedział, nie mógłbym ci powiedzieć.

Louise usiadła, podciągnęła poduszki i oparła się na nich.

- Śpię z mężczyzną, o którym nie wiem nic, poza imieniem i stopniem.

Tull zaśmiał się.

- To cholernie dobry moment na takie odkrycie.

- Myślałam o tym od pewnego czasu - odpowiedziała. - Ale aż do tej chwili nie było to dla mnie tak uderzające. Wiesz o mnie wszystko, John. Mówiłam ci o rzeczach, o jakich nigdy nikomu innemu nie mówiłam.

- Jestem dobrym słuchaczem - odpowiedział, głaszcząc jej piersi. Wyglądały jak pięknie ukształtowane połówki melona, z ciemno-różowymi obwódkami i sutkami.

- Zbyt dobrym- odpowiedziała odgarniając długie, ciemne włosy na ramiona.

- No dobrze, powiedz, co chcesz wiedzieć - powiedział Tull.

- Nie wiem nawet, co robisz na okręcie podwodnym ani nawet, na jakim jesteś okręcie.

- Ale wiesz, że lubię czytać, słuchać muzyki klasycznej i robić zdjęcia, zwłaszcza twoje akty. I lubię kochać się z tobą. Co jeszcze chcesz wiedzieć?

- Bądź poważny!

Tull zdał sobie sprawę, że trzeba już wstać z łóżka. Nie mógł być poważny w takim sensie, o jaki jej chodziło. Siadł i postawił stopy na podłodze. Był wysokim, szczupłym mężczyzną o ciemno blond włosach i zielonych oczach.

- Naprawdę muszę już iść - powiedział. - Za kilka godzin będziemy w drodze.

- Czy chcesz, żebym czekała? - spytała Louise. - To znaczy...

- Nie mogę zadecydować za ciebie - odparł Tull, zaczynając się ubierać. - Gdybym powiedział tak, mogłoby to być nie w porządku względem ciebie. Sama powinnaś zdecydować.

- Ale czego byś chciał? - nalegała.

- Chciałbym cię zobaczyć, gdy wrócę - powiedział. Przez kilka chwil Louise milczała.

- To trochę mało, żebym się miała czego trzymać - powiedziała w końcu.

Wciągnął koszulę w spodnie.

- Mało - zgodził się - ale więcej nie mogę ci dać. Nie chcę cię oszukiwać.

- Sądziłam, że jest między nami coś ważnego - jej głos lekko zadrżał.

Tull siadł na łóżku i wziął jej ręce w swoje.

- To jest, tak jak mówisz, ważne - powiedział. -I lubię być z tobą, ale nie zamierzam ci mówić, co masz robić.

Uwolnił jej ręce.

- Nie jestem jeszcze na to gotowy.

- Kocham cię - powiedziała Louise niskim, namiętnym głosem.

- I ja kocham ciebie - odpowiedział Tull, całując ją w czoło. - Lecz nie zmienia to niczego, co powiedziałem. Nie zamierzam ci mówić, co masz robić.

Wstał i podszedł do drzwi sypialni.

- Pójde już. Kiwnęła głową.

Tull stał przez chwilę w drzwiach i patrzył na nią. Chciał zapamiętać sposób, w jaki lampka stojąca na stole oświetla jej nagie ciało.

 

Porucznik William Forbushe, komandor marynarki, ubrany w mundur koloru khaki, siedział przy kontuarze baru hotelu Holiday Inn, znajdującym się na wprost Waterside, dumy programu rozwoju miasta. Choć Forbushe mieszkał w dwupokojowym apartamencie w Yirginia Beach, zaraz za granicami miasta, odwiedzał często bar, bo tam można było zawrzeć nowe znajomości. Sekretarki z biurowców z Waterside i tych, które znajdowały się bliżej hotelu, zachodziły tu by wypić drinka i coś zjeść w czasie „przerwy koktajlowej", która w dni powszednie trwała od 5 do 7 po południu. W sobotnie wieczory grała tu zazwyczaj niezła grupa jazzowa.

Ponieważ był to niedzielny wieczór, bar był niemal całkowicie pusty. Nieliczni przebywający w nim ludzie podziwiali panoramiczny widok rzeki, który rozciągał się za wielkim oknem naprzeciw kontuaru.

Samotnie siedzący w barze Forbushe bardziej interesował się wieczornymi wiadomościami niż widokiem rzeki za sobą. Spikerka, ładna Murzynka, mówiła:

- To morderstwo jest trzecim w ciągu pięciu dni w rejonie Norfolku. Chociaż nie mamy jeszcze zbyt wielu szczegółów to - według anonimowego źródła w biurze prowadzącego śledztwo, jest ono podobne do dwóch poprzednich. Oznacza to, że nie tylko dokonano zabójstwa, ale także niezwykle brutalnie okaleczono ciało. Policja twierdzi, że prowadzi dochodzenie w kilku kierunkach. Jak dotąd jednak zabójcy nie znaleziono. Mówi Sally Hampton, wiadomości o godzinie jedenastej. Przechodzimy teraz do problematyki międzynarodowej...

Forbushe dopił swojego Dewarsa i dając znak barmanowi, powiedział:

- Eddie, jeszcze raz to samo.

- Już daję - odpowiedział Eddie.

O pierwszej w nocy Forbushe będzie już na pokładzie Command One, boomera - podwodnej klasy Ohio. Okręt został całkowicie zmodernizowany, by stać się pierwszym podwodnym elektronicznym centrum dowodzenia dla połączonych operacji morskich, powietrznych i lądowych. W kadłubie o kształcie cygara umieszczone były najnowocześniejsze systemy komputerowe i telekomunikacyjne. Posługując się nimi, admirałowie i generałowie mogli, nie tracąc ani chwili, kierować ruchami okrętów, samolotów i ludzi przeciwko wrogowi. Różne systemy na pokładzie Command One mogłyby bez wykorzystania pełnej mocy nie tylko nadzorować tak gigantyczną operację jak desant w Normandii w 1944, ale też kierować inną równie skomplikowaną akcją. Forbushe był mechanikiem pokładowym i jego zadanie polegało na sprawdzeniu, czy wszystkie systemy działają prawidłowo, co było jedną z przyczyn, dla których okręt wychodził na próbny rejs z admirałem i generałem piechoty morskiej oraz ich sztabami na pokładzie. Miał być z nimi nawet koordynator operacji powietrznych.

- Dewars z lodem - powiedział Eddie, stawiając szklankę na kontuarze.

- Jest coś niezwykłego z tymi trzema facetami, no nie?

- Tak, coś w tym jest - odpowiedział Forbushe, zanim łyknął.

- Wcześniej był tu jakiś facet i mówił, że zabójca nie tylko odciął chłopakowi fiuta, ale jeszcze wsadził mu go w usta.

- Jednemu czy wszystkim trzem? - spytał Forbushe. Eddie wzruszył ramionami.

- Myślę, że mówił o tym, którego znaleźli dzisiaj. Forbushe pociągnął następnego łyka, po czym skomentował:

- W dzisiejszych czasach trzeba naprawdę uważać na kutasa, bo może mu się przydarzyć wszystko, od złapania trypra do odcięcia i wetknięcia w usta.

Eddie zadrżał.

- Boli mnie tam na samą myśl.

- Wiem, o czym mówisz - odpowiedział Forbushe. - Odczuwam to samo, gdy ktoś dostaje kolanem w podbrzusze. Zawsze to tam czuję.

Skończył drinka i spojrzał w kierunku stolików, przy których

0 tak późnej porze siedzieli jeszcze goście.

- Turyści?

- Tak. Będą tak siedzieć, bawiąc się jednym drinkiem aż do zamknięcia - powiedział Eddie. - Potrzeba mi stałych gości.

- Mówisz o pijakach?

- Nie, chociaż oni też przynoszą pieniądze. Ale facetów takich jak ty, którzy przychodzą tu kilka razy w tygodniu i wydają kilka dolców.

- Ile jestem ci winien? - spytał Forbushe, szukając w kieszeni portmonetki.

Był smagłym, niskim mężczyzną, o delikatnej budowie, czarnych niczym węgiel oczach i krótko obciętych czarnych włosach. Eddie podniósł pięć palców.

- Masz dziesięć i weź sobie dwa z reszty.

- Dzięki - odpowiedział Eddie i odwracając się w kierunku kasy dodał. - We wtorek wieczorem będzie tu pokaz mody. Takie ciuchy, których nie kupiłbyś żonie, ale może wziąłbyś jedną albo dwie rzeczy dla swojej dziewczyny.

Wrócił do kontuaru i położył trzy jednodolarówki.

- Postaram się przyjść - powiedział Forbushe, wiedząc, że w tym czasie będzie już na służbie.

- Przedstawię cię kilku modelkom - zachęcał Eddie.

- To pewnie będzie kosztować - rzekł Forbushe, wstając z wysokiego stołka barowego.

Eddie uśmiechnął się.

- Nie, nie dla przyjaciela.

 

Kapitan Donald Smith, dowódca Command One, stał w pokoju jadalnym, odwrócony tyłem do rozsuwanych, oszklonych drzwi wychodzących na niewielki dziedziniec i położony za nim trawnik i basen.

- To cholernie dobry moment na powiedzenie mi, że chcesz skończyć z małżeństwem - powiedział, usilnie starając się zachować spokój.

- To nie jest dla mnie łatwe - powiedziała Peggy. Siedziała na końcu stołu jadalnego. - Ale najlepiej, żebym odeszła teraz. Gdybyś tu był, byłoby to dużo trudniejsze.

Chociaż w skrytości ducha zgadzał się z nią, milczał. Był wysokim, szczupłym mężczyzną o wydatnych kościach policzkowych i siwiejących włosach.

- Kiedy wrócisz - powiedziała Peggy - otrzymasz wszystkie niezbędne papiery od mojego adwokata.

- Czy jesteś pewna...

- Niczego nie jestem pewna - wybuchnęła Peggy, bawiąc się palcami.

Była drobną blondynką, o wciąż dobrej figurze, pomimo że zbliżała się do pięćdziesiątki.

- Czy wypiłaś coś, zanim zdecydowałaś się powiedzieć mi, że odchodzisz? - spytał Smith.

Podobnie jak wiele żon oficerów marynarki, Peggy miała skłonność do alkoholu, najczęściej przed jego rejsem.

- Dlaczego zawsze musisz zadawać to samo pytanie, gdy mówię ci cokolwiek? - spytała głosem tak wysokim, że był już na granicy krzyku.

Smith nie odpowiedział. Nie powinien był zadawać tego pytania. To nie był moment na kolejną dyskusję o alkoholu.

- Napiszę do dzieci i wyjaśnię im, co się dzieje - powiedziała. - Są dostatecznie dorosłe, by zrozumieć, że takie rzeczy czasami się zdarzają.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin