Grzegorz Juszczak - Karcer.pdf

(1938 KB) Pobierz
G RZE G ORZ JUSZCZAK
Karcer
Kobietom mojego życia.
1. Posterunek
Rok 2147… ponoć. Chwila po północy. W kieszonce na prawej piersi
Matiego uwierała stara papierośnica, na lewej zaś zobaczył
czerwoną kropkę.
Kurwa, ktoś mnie namierzył, zaraz mnie
odstrzelą –
pomyślał spanikowany. Kiedy jednak zobaczył na końcu
wiązki promienia swojego przyjaciela, wrzasnął do niego.
– Sam, ty popieprzony człowieku!
– Mati, wyluzuj… tak myślałem, że popuścisz w majtki, hehehe. –
Szczerzył się przyjacielski grubas. – To tylko stary miernik długości,
dziwne, że jeszcze działa.
–  Nie rób mi takich rzeczy, a  co, gdyby to był jakiś szabrownik,
o mało nie puściłem serii z karabinu na darmo. Porucznik zajebałby
nam obu.
– Luzik, chciałem zobaczyć, czy nie śpisz. – Sam dalej rechocząc,
wskoczył raźnie do patrolowej ziemianki. – Chcesz szluga? Dostałem
je od Karen, swoją drogą pozdrawia cię i  pyta, kiedy wreszcie
dobierzesz się do jej majteczek. Hehehe.
–  Jesteś nienormalny.  – Zdenerwowany Mati trzepnął Sama
w potylicę.
–  Hehe, a  teraz na poważne. Pułkownik Rogers kazał podwoić
obsadę niektórych posterunków. Zwiad donosi, że w  pobliżu
usłyszano pomruki menelsów.
– I że niby ciebie, lamusie, wysłał do mnie?
–  No ba, przecież wszyscy wiedzą, że mnie kochasz.  – Sam
zatrzepotał rzęsami.
– Kurwa, teraz nie wiem, czy mam chronić przedpole, czy swoją
dupę.
Po chwili szczerego śmiechu obaj wojacy zaciągali się już
skrętami. Pomimo tego, że tytoń był mocno zwietrzały, a  nawet
lekko wilgotny, obaj delektowali się tą chwilą. Z  fajkami nigdy nie
było nic pewnego, raz było ich pod dostatkiem, a raz brakowało ich
przez wiele tygodni. Każdy miał ich jakieś zapasy, jednak gdy ktoś
częstował, to odmowa byłaby głupotą.
– Ciekawe, jak smakowały papierosy przed wojną – rozmarzył się
Mati.
– Pewnie były zajebiste – stwierdził Sam, uznając to za pewnik.
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że do mnie dołączyłeś. – Mati się
uśmiechnął. – Przez ostatnie trzy godziny totalnie nic się nie działo,
nie słyszałem nawet buszujących szczurów. Jeszcze trochę i  chyba
bym zasnął.
–  Właśnie dlatego mnie tutaj wysłali, żebym Tobą wstrząsnął  –
odparł z udawaną powagą Sam.
– Ech, pieprzysz głupoty jak zwykle.
Nagle usłyszeli tajemniczy świst i  wybuch, nocne niebo
pojaśniało szpitalnianym światłem. Wszyscy patrząc w  górę,
zapomnieli, że najgorsze idzie z  naprzeciwka. Mati jako pierwszy
opuścił wzrok, przyglądając się rozległej, otwartej przestrzeni.
Dostrzegł na niej hordę menelsów pędzących w  ich kierunków.
No
nie, znowu się zaczyna –
pomyślał.
– Strzelaj wreszcie. – Usłyszał Sama.
W tym samym momencie ciało Matiego zaczęło współgrać z jego
okiem, pociągał za spust jak oszalały. Z  wyćwiczoną precyzją
Zgłoś jeśli naruszono regulamin