Hankus Justyna, Kosik Rafał, Rak Radek, Szostak Wit - Boże nawiedzenie.pdf

(1038 KB) Pobierz
Justyna Hankus
Rafał Kosik
Radek Rak
Wit Szostak
Boże nawiedzenie
Warszawa 2023
Cienki spłachetek złuszczonej farby oderwał
się z
cichym szelestem
i spłynął w dół. Zostawił
po sobie jasny rewers, który uzupełnił kształt na
ścianie
o kolejny element. Na zniszczonej posadzce,
niczym
łupież
olbrzyma, zalegały spadłe płatki,
a wiatr wpadający przez szpary w oknach rozdmu-
chiwał je po całym pomieszczeniu. Połyskiwały
w
świetle
sączącym się przez szybę. Pełnia przyszła
z niżem, który powoli gromadził
śniegowe
chmury,
nagarniając je w granatowe wydmy, wiatr podnosił
się i opadał, od czasu do czasu
świszcząc
w gałę-
ziach i trzaskając niedomkniętym na dole oknem.
Mrok zalegający w kątach pokoju podpełzł
w górę, liznął, mlasnął.
— Sam
żeś
zjadł? — Niepozorna górka szmat
przekręciła się na drugi bok i uniosła głowę, podpie-
rając się na
łokciu.
— Ty, zobacz, jaki pokrak.
— Ja się pytam.
3
Zarośnięty mężczyzna w grubej czapce siedzący
na podłodze odkroił schludnie kawałek słoniny
i podał na nożu. Z kłębowiska swetrów i koców
wyłoniła się drobna kobieca ręka. Postać usiadła
i nie wstając, podsunęła się, oparła o
ścianę.
Przeżuli słoninę zgodnie, w tym samym tempie.
— Mnie się zdaje,
że
tam ma
łeb,
a tu, o! nogę.
— Mężczyzna wskazał nożem i obrysował w powie-
trzu kształt.
Kobieta zabulgotała niewyraźnie.
— Jakiś taki jest, czy ja wiem? Rozciągnięty — dodał.
— Bo tam ma
łeb,
a nie tak, jak pokazujesz. —
Kobieta przełknęła słoninę.
— No... może...
Milczeli chwilę, po czym odezwała się ona:
— Pójdziemy po drzewko?
— Teraz? — Mężczyzna spojrzał w okno, za któ-
rym zapadał grudniowy zmierzch. — No, w sumie
możemy iść, jak masz siłę. Wrócimy, to rozpalę
i zjemy zupę.
***
Dziurawa droga biegła od dworu w dół do poła-
manej bramy. Za nią zaczynały się nieużytki, kiedyś
pola pełne pszenicy, aż po horyzont, po granicę
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin