Stelar Marek - Kameleon.pdf

(1143 KB) Pobierz
PROLOG
Wyobraźcie sobie, że przed oczami macie taki oto fantastyczny
widok: morze. Krystalicznie czyste, lazurowe, albo o tym cudownym,
malachitowym odcieniu, jaki mają wody naprawdę ciepłych,
egzotycznych mórz. Piasek obmywany jego drobnymi falami jest
biały jak kreda. Delikatna piana tych fal wsiąka z sykiem między
maleńkie ziarenka. Na piasku widać przypominające ośmiornice
ciemniejsze placki: to cienie palm, zwieszających się nad plażą,
wyrastających z dżungli rozciągającej się tuż za nią. Kobaltowego
nieba nie kala ani jedna chmurka. Jest na nim tylko słońce. Piasku
nie kala ani jedno ludzkie cielsko, są tylko muszle o niezwykłych,
fantastycznych kształtach. Pięknie, co? Nie, nie pytajcie na razie,
skąd mężczyzna zna tyle kolorów. To nieistotne… No dobra, istotne,
ale nie w tej chwili, o tym później. Teraz patrzcie oczami wyobraźni
na to morze, plażę i niebo. Chłońcie tę atmosferę, chłońcie kolory.
Widzicie? Taki widok mam właśnie przed oczami. Moje własne
Zihuatanejo. Szkoda tylko, że nie mam na sobie hawajskiej koszuli,
a koło leżaka nie stoi piña colada w skorupce kokosa. Zamiast tego
wisi na mnie znoszony dres, nie leżę na leżaku, tylko na pryczy,
a w miejscu piña colady stoi butelka oranżady Hellena (czerwonej)
kupionej w więziennej kantynie za ostatnie pieniądze. W dodatku jest
mi cholernie zimno. Na zewnątrz mimo nieba zasnutego chmurami
panuje upał, ale tu gdzie jestem, czuć jakiś niewytłumaczalny chłód,
więc wpatruję się w ten widok, bynajmniej nie za oknem, tylko pod
powiekami; wpatruję się w niego oczami wyobraźni i z całą siłą woli,
na jaką mnie stać, usiłuję przekonać samego siebie, że grzeje mnie
to słońce, które sobie tylko wyobrażam. Słabo mi to wychodzi.
Bardzo słabo. Może nie ma już we mnie silnej woli? Za
zakratowanym oknem jest brudny spacerniak, a wyżej tak samo
brudne chmury zwieszające się nad miastem i moim życiem jak
jakieś pieprzone nemezis.
A przecież było tak pięknie…
Zgłoś jeśli naruszono regulamin