Majewska Beata - Cała ja.pdf

(4596 KB) Pobierz
Redakcja: Dorota Pacyńska, Beata Majewska
Skład DTP: Tomasz Chojecki | Od Słowa do Słowa
Korekta: Sylwia Chojecka | Od Słowa do Słowa
Projekt okładki: Justyna Knapik | fb.com/justyna.es.grafik
Zdjęcie na skrzydełku: Samuel Kubarek, Samuel & Ewelina Fotografia
Grafika: © JoyCrew – shutterstock.com; © 13smok, Socialissue – pixabay.com
Zamówienia hurtowe: biuro@infobis.pl
Dystrybutorzy:
L&L Firma Dystrybucyjno-Wydawnicza – https://ll.com.pl
Platon Sp. z o.o. – https://www.platon.com.pl
Ateneum – https://www.ateneum.net.pl
Księgarnia: www.dobrarada.com.pl
Copyright © Beata Majewska
Copyright © INFOBIS Rafał Głąb / Wydawnictwo Miraż, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek
techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody
wydawcy jest zabronione.
Wydanie I
ISBN EPUB 978-83-67657-40-2
ISBN Mobi 978-83-67657-41-9
P
Stan polskich dróg jest podobny do stanu mojego ducha. Jedna wielka
pieprzona beznadzieja. Zjechałem z autostrady i się zaczęło. Kilometry
beznadziei. Ale to skończona beznadzieja. Po sześciu godzinach od
przekroczenia granicy mijam wreszcie tablicę z napisem Grabówek. Nawet
ona jest straszna. Pokrzywiona i brudna, zapaskudzona, że nie widać liter.
Na rondzie drugi zjazd.
„Jakie rondo? Tu przecież nie ma żadnego ronda!”
Jedź prosto trzysta metrów.
Potem łagodnym łukiem skręć w prawo.
„To jest łagodny łuk?”
Na rozwidleniu w lewo.
Jedź prosto.
Pięćdziesiąt metrów do celu.
Na prawo.
Ostatnią prostą pokonuję z prędkością, która jest zabójcza nie tylko dla
mojego samochodu. Biedna dziewczyna, miała pecha lub inaczej – nie
miała fartu. Ta ulica to jedna wielka dziura. Na dodatek pogoda jest
obrzydliwa. To ma być styczeń? Od Nowego Roku jest na plusie. Zwały
śniegu spłynęły na jezdnię i utworzyły pulpę do złudzenia przypominającą
zblendowany ludzki mózg. Właśnie tym oberwała laska w białym palcie.
Gdybym nie był taki wściekły na świat, pewnie wrzuciłbym wsteczny,
wysiadł, przeprosił, zaproponował kasę na pralnię, a może nawet zaprosił
dziewczynę na kawę. Ale jestem wściekły. Bezmiernie wkurzony.
Ledwie wyprowadzam auto na zakręcie. Co za debil wymyślił progi
zwalniające w tym miejscu? Jeszcze tylko nieszczęsny wąski mostek
prowadzący do posesji i już.
Przybywasz do celu.
Na prawo.
Wysiadam z auta. Moje buty w sekundę stają się mokre, bo jak okiem
sięgnąć, wszędzie kałuże. Ewentualnie móżdżek. Szaro, buro i
beznadziejnie. Na gałęziach ogołoconych z liści siedzą wielkie czarne
ptaszyska. Siedzą i głośno kraczą. Klaszczę kilka razy, ale mają to w nosie,
więc wyciągam ręce nad głowę i robię kilka wymachów. Bolą mnie plecy.
– Dzień dobry! – wykrzykuje tęgi koleś. Biegnie w moją stronę. Z daleka
widać, że jest zdyszany, a jego twarz ma barwę sosu tabasco. Zawsze to
jakaś odmiana kolorystyczna w krainie ponurych barw i wielkich jezior na
jezdni. – Dzień dobry! – drze się i macha.
W końcu on też „przybywa do celu”. Ledwie żywy. Po co tak biegł?
Przecież mu nie ucieknę.
– Dzień dobry! – Wyciąga rękę. – Od rana czekamy – dyszy.
– Dzień dobry – odpowiadam, na moment zadzierając głowę ku niebu. –
Paskudna pogoda.
– Pan Hans dzwonił. Mówił, że…
– Mogę wejść? – przerywam i wskazuję brodą drzwi. – Zimno.
– Oczywiście, zapraszam! – Niewiele brakuje, a zgiąłby się wpół niczym
szwajcarski scyzoryk.
Omijam go i idę w stronę głównego wejścia do budynku. Już prawie
wchodzę do środka, gdy przypominam sobie o bagażu. Odwracam się na
pięcie. Jednoosobowy komitet powitalny nadal stoi przy moim
samochodzie i zagląda do wnętrza przez boczną szybę. Jak on ma na imię?
Marcus? Marszczę czoło. Nie przypomnę sobie.
– Marcus!
– Słucham! – Odskakuje od auta. – A w ogóle to na imię mam Marek!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin