Steedman Carolyn - Pejzaż dobrej kobiety.pdf

(1481 KB) Pobierz
RENATA LIS
Przeciw opowieści
 
„Jeśli nikt nie napisze mojej historii, to pójdę i  sama ją
napiszę” – deklaruje Carolyn Steedman, parafrazując jedną
z  „flagowych” kwestii wygłaszanych przez jej matkę Ednę
w teatrze życia. Kwestia ta brzmiała: „Nie ma nic za darmo. Jak
czegoś chcesz, musisz iść i  na to zapracować”. Matka
wypowiadała swój tekst w  taki sposób, jakby czytała „rolę
«naszej mamy» z  kartki wręczonej jej przez tradycję
autobiografii robotniczej”. Córka po latach nawiązuje do matki
z  ironicznym półuśmiechem. I  choć jest wybitną historyczką,
a  jej matka była córką tkaczki, to w  tym uśmiechu nie ma
poczucia wyższości. Były sobie tak bliskie, jak to tylko możliwe,
a  jednocześnie – obie skrzywdzone i  nieodwracalnie w  siebie
uwikłane. Oparty na nierównościach świat społeczny
skomplikował ich osobistą relację w  stopniu niewyobrażalnym
dla osób grzejących się od dziecka w cieple przywileju, do czego
w  niemałym stopniu przyczyniła się trwająca wieki niemota,
w  jaką wtrącona została ich klasa społeczna. A  w  czasie, gdy
wygnane z  kultury „masy” milczały o  sobie, przedstawiciele
centrum bez oporów opowiadali o nich – bez nich. I opowiadali
dużo. W  gąszczu tych obcych perspektyw odzyskiwanie prawa
głosu, poszukiwanie prawdy o  swoim życiu oraz dróg
autobiograficznej ekspresji nie jest zadaniem łatwym. Zostało
ono jednak rozpoczęte, a  Carolyn Steedman zrobiła dla jego
realizacji wyjątkowo wiele.
„Ja to wiem, a ty nie”
 
Autobiograficzne książki o  „wstydzie społecznym”, który
kładzie się cieniem na życiu „zdrajców klasy” – kobiet
i  mężczyzn pnących się po drabinie awansu bez oglądania się
za siebie, byle dalej od własnej rodziny, miejsca urodzenia
i  skandalu ubóstwa – przyszły do nas najpierw z  Francji. Esej
Didiera Eribona
Powrót do Reims,
a  potem również krótkie
prozy uhonorowanej literackim Noblem Annie Ernaux,
szczególnie te pochodzące z  tomu
Bliscy,
wywołały w  Polsce
lawinę niespodziewanych emocji. Również we mnie. Nad
Eribonem, kiedy czytałam go pierwszy raz, płakałam – tak jak
Carolyn Steedman ukradkiem szlochała („oddaję się rozkosznej
rozpaczy
bibliotekach”)
nad
raportami
dziewiętnastowiecznych komisji śledczych badających pracę
dzieci czy nad spisaną przez Henry’ego Mayhew autobiografią
dziewczynki sprzedającej zieleninę na ulicach Londynu.
Powrót
do Reims
rozkleił mnie już na początku, kiedy autor wspomina
melancholię, która zalewa go podczas podróży do rodzinnego
Reims – uczucie tak dobrze mi znane z  moich powrotów do
rodzinnego
domu
na
warszawskim
Targówku.
Autobiograficzne narracje Eribona i  Ernaux odblokowały nas
emocjonalnie, dotknęły bezpośrednio naszych traum i, co
najcenniejsze, uruchomiły potrzebę rozpoznania się w  sobie
oraz osobistej ekspresji.
Pejzaż dobrej kobiety
Carolyn Steedman również jest
narracją
autobiograficzną.
Zwięzła,
zdyscyplinowana
intelektualnie, na stu siedemdziesięciu stronach opowiada
o tym, co to znaczy „pochodzić z klasy robotniczej”, szczególnie
gdy rodzisz się dziewczynką. A  przecież nie jest to pozycja,
którą dałoby się postawić obok Eribona czy Ernaux jako jeszcze
jedną realizację tego samego tematu, tym razem w  scenerii
brytyjskiej.
Pejzaż dobrej kobiety
w  pewien sposób zawiera
w  sobie i  równocześnie przewyższa wszystkie podobne
narracje, jest to bowiem książka w gruncie rzeczy o metodzie –
o tym, jak powinno się opowiadać o robotniczych życiach, żeby
zostały ujawnione w  swojej prawdzie, a  nie kolejny raz
zakłamane.
Najwspanialsze jest w niej to, jak radykalnie odmawia bycia
„opowieścią”, jak z  rozmysłem się nią nie staje. Materiał
biograficzny, mimo że atrakcyjny literacko, z  odwołaniami do
baśni Andersena i Grimmów (Królowa
Śniegu, Mała syrena, Jaś
i  Małgosia),
służy autorce przede wszystkim do wykreślenia
mapy napięć, które rodzi próba opowiedzenia o  swoim życiu
przez kobietę z klasy robotniczej.
Napięcia te – zarówno wewnętrzne, psychologiczne, jak
i  rodzące się w  konfrontacji z  dyskursami naukowymi
i  konwencjami literackimi czy wreszcie napięcia polityczne –
odgrywają u Steedman podwójną rolę. Rozsadzają od środka jej
narrację o  własnym życiu, niwecząc potencjalną spójność
i  samowystarczalność, a  jednocześnie dzięki temu, że zostają
skrupulatnie wypowiedziane, same stają się tą jedyną
niemożliwą formą, poprzez którą prawda marginesu w pewien
sposób jednak się ujawnia.
Ujawnia się i za chwilę znika. Okaleczona i „potworna”, jest
niemożliwa do pochwycenia i  wchłonięcia przez kulturę
centrum. Nie pozwala się zamknąć w  bombonierce smutno-
pięknych opowieści o  biednych dzieciach. Nad Steedman nie
będą ronić łez panie i  panowie z  wyższej klasy średniej, kiedy
rozrzewnieni po dobrym posiłku wpadną w  filantropijny
nastrój. Ona im na to nie pozwoli. Nie nosi w  sobie wstydu
związanego z  pochodzeniem. Nosi w  sobie swoje dzieciństwo
i zdrową wściekłość: „Czytam książkę jakiejś kobiety, spotykam
tę kobietę na przyjęciu (dziś taką jak ja) i  kiedy rozmawiamy,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin