Spis treści
Wstęp 9
Rozdział 1
Płodny krwiopijca ze stepów - Czyngis-Chan 13
Rozdział 2
Pal go licho - Wład Palownik 63
Rozdział 3
Bezbożny miotacz szczeniaków - Iwan IV Groźny . . . 101
Rozdział 4
Śmierdzące słoneczko - Ludwik XIV 159
Rozdział 5
Chlanie, wąs i rzeźnia ludu - Józef Stalin 223
Rozdział 6
Ćpanie, wąs i rzesza trupów - Adolf Hitler 285
Rozdział 7
Cherwony jak cegła... w spodniach - Che Guevara .. 349
Rozdział 8
Od zera do Lucyfera - Mao Zedong 403
Indeks tematyczny
Indeks tematyczny. Rozważny i romantyczny 457
Indeks nazwisk
Spis ważnych (i tych mniej istotnych) postaci
występujących w książce 463
I
stnieje spora szansa, że nie jest to pierwsza książka HBC,którą trzymasz w dłoniach. Mam jednak wrażenie, że za-równo dla debiutantów, jak i weteranów tej wspanialej seriiów tom może się okazać wyjątkowo szokujący, toteż za-wczasu się wytłumaczę. Przed Tobą swego rodzaju GreatestHits historycznych postrzeleńców - kolesi, którzy jeszczeza życia stali się praktycznie uosobieniem zla i... choć wy-godniej byłoby ich właśnie za zło wcielone uznać i ograni-czyć biografie do obsmarowania tych „bohaterów" z góry nadół, to zrobić tego nie można. Zaryzykuję wręcz stwierdze-nie, że nie wypada. Czy nam się to podoba, czy nie, to lu-dzie tu przedstawieni byli właśnie LUDŹMI. Zatem pisanieo tym, że Stalin, poza krwią na rękach, miał też w rękawienajśmieszniejszy żart w dziejach albo że Hitler w pew-nym momencie swojego życia zachował się w więzieniujak prawilniak, nie jest szukaniem na siłę taniej sensacji.Historia bez cenzury od początku zakładała przedstawia-nie tak wydarzeń, jak i jednostek w pełnym świetle. Je-dynie wtedy łatwiej będzie zrozumieć nie tylko procesy,które się rozegrały za sprawą opisanych tu popaprańców,ale też ich samych. Gdybyśmy bowiem spojrzeli wyłącz-nie na początki biografii wielu z nich, a potem mielibyśmyzgadnąć, jak potoczyło się ich życie, to w najśmielszychfantazjach nie przewidzielibyśmy takiego rozwoju wypad-ków. Właśnie dlatego starałem się możliwie dużo miejsca
poświęcić dochodzeniu tych świrów do władzy, bo częstoto właśnie ten czas przesądzał o tym, jakimi potem stali siękatami. Aczkolwiek istotną rolę odgrywały również innekwestie, w tym realia, w jakich przyszło im żyć i zarządzać.
Pamiętaj, proszę, że nie można oceniać opisanych tu lu-dzi przez pryzmat naszych czasów. Nie możemy opisywa-nego w tej części HBC świata jeden do jednego porównywaćdo tego, w jakim miejscu żyjemy i co dzieje się za oknem.OK, wiem, że to jest perfekcyjny moment na moje świa-topoglądowe wynurzenia, lecz moje poglądy nie mają tuznaczenia. Ma natomiast to, że kiedy piszę te słowa w sierp-niu 2021 roku, to może i faktycznie do wielu spraw w krajui na świecie można by się było przypieprzyć, ale w okolicynie panuje krwawa wojna, zarówno ja, jak i Ty (mam przy-najmniej taką nadzieję) mamy co włożyć do gara, a w pra-cy czy rodzinie nie trzeba się bać, że ktoś bliski literalniewpakuje nam nóż w plecy, żeby zająć nasze miejsce czy ka-wałek ziemi. Inaczej też ocenia się pewne normy społecz-ne, inaczej podchodzi się choćby do samej śmierci. Pewnerzeczy, które dziś uważamy za absolutnie szokujące, byływ czasach, które będę omawiał, niezbędne, by utrzymaćsię przy życiu. Podkreślam jednak, że niektóre.
Ale nie miej złudzeń, nie staram się żadnego z tych świ-rów wybielać. Każdy z nich dokonał rzeczy, które możnabezdyskusyjnie uznać za straszne. Większością poglądów„bohaterów" tej książki brzydzę się bardziej niż kiełbasąpasztetową, jednak uznałem, że nie można postąpić ina-czej, niż przedstawić ich „po ludzku" i Tobie zostawić wy-ciągnięcie wniosków. A czy styl pisania się zmienił? Myślę,że nie. Nadal starałem się robić, co w mojej mocy, żeby byłozabawnie, kiedy trzeba, ale też by tam, gdzie należy, za-chować stosowną powagę. Czy mi się udało? To równieżpozostawiam Twojej ocenie. Baw się dobrze!
Z
aczynamy od świra chyba najmniejszego kalibru. Bomiano świra bez wątpienia do niego pasuje. Ale tak po prawdzie to niebezpieczny był tylko dla swoich wrogów.Jak ktoś chciał się z nim bujać, to mógł się czuć niezagro-żony. Zdecydowanie nie o każdym bohaterze tej książkimożna tak powiedzieć. Lecz nie zmienia to faktu, że jakonastolatek pil krew, jakiś czas później robi! z wieśniakówpociski katapultowe, a mimo że napłodzil setki dziecia-ków, to jednak setki tysięcy ludzi przez niego zginęło.A jeden typ to musiał na jego rozkaz biegać na golasa poobozie wroga, co było większą ujmą, niż Wam się wydaje.Dodam jeszcze, że w tym rozdziale pojawia się pani o na-zwisku Bo to HUJ. Tak, będą w związku z tym infantylneżarty. Żeby nie napisać, że jaja. Oho... już się zaczyna.
Czyngis-chan przyszedł na świat między rokiem 1155a 1162. Jednak nie chodzi wcale o to, że poród trwał tylelat. Zwyczajnie dokładnej daty urodzin nie znamy, bo źró-dła nie są w tej kwestii zgodne. Dziś historycy uważają, żenajpewniej był to właśnie 1162. Ale serdecznie uczulam:jeśli gdzieś znajdziecie różne daty opisywanych poniżejwydarzeń, to nie czujcie się zagubieni - tak po prawdzieto nikt nie ma pewności, kiedy Czyngis się urodził, stądzamieszanie z datami w początkach jego kariery. Jakimś
pocieszeniem niech będzie to, że praktycznie pewne jest,gdzie się urodził - około czterystu kilometrów od dzisiejszejstolicy Mongolii, niedaleko granicy z Rosją. Też dzisiejszej,warto podkreślić, bo zarówno Rosjanie, jak i Mongołowie(o czym się za moment przekonacie) mają w genach sła-bość do poszerzania swoich włości, więc nie mogę zagwa-rantować, że owa granica pozostanie tam na wieczność.Czyngis-chan urodził się w pobliżu Burkhan Khaldun,świętej góry nad rzeką Onon. Brzmi jak początek jakiejślegendy, co nie? To akurat legendą najpewniej nie jest, alew źródłach znajdziemy inne fantastyczne opowieści zwią-zane z pojawieniem się na świecie Temudżyna. Kogo?
Tak miał na imię nasz bohater, zanim nazwał się Czyn-gis-chanem. Już z samym pochodzeniem imienia nadanegomu po urodzeniu wiąże się kilka mitów. W jednych źródłachznajdziemy informację, że Temudżyn oznacza coś w sty-lu „żelazny robotnik". Gdzie indziej z kolei pada hipoteza,że imię to pochodzi od mongolskiego słowa „temul", któ-re oznacza - uwaga - wyraz oczu wierzchowca, który pę-dzi, gdzie mu się podoba, mając komendy jeźdźca głębokow zadzie. Jeśli uważacie to za odjechane, to miejcie świa-domość, że nadal jesteśmy w strefie podań, które jednakmogą mieć w sobie ziarnko prawdy. Kolejny jest przekaz,według którego Temudżyn przyszedł na świat, trzymającw małej dłoni skrzep krwi, co uznano za znak, iż chłopakbędzie wielkim wodzem. Jeśli zaś chodzi o legendy z grubejrury, to znajdziemy opowieści, których autorzy byli przeko-nani, że Temudżyn to syn brązowej łani i szaroniebieskie-go wilka. Albo że jego matkę zapłodnił promień słoneczny.
Załóżmy jednak, że to nie słońce zapłodniło mamę nasze-go bohatera. A więc kto to zrobił? Ojciec Temudżyna miałna imię Jesugej i przyznam, że aż mnie teraz ręce świerz-bią, bo rzadko się zdarza sposobność, żeby jednym żartemurazić zarówno katolików, jak i gejów, ale coś mi mówi, żedla własnego dobra powinienem sobie darować. Będę za-tem z całych sil udawał, że w imieniu Jesugej nie ma ab-solutnie nic zabawnego, i przejdę do tego, kim ów pan był.A był wnukiem pierwszego chana, czyli lidera części Mon-gołów. Z jednej strony pochodzenie prima sort - w końcunajszlachetniejszy ród - lecz warto też wiedzieć, że w mo-mencie narodzin Temudżyna Mongołowie byli podzielenina mnóstwo klanów, nie istniało jedno państwo rządzo-ne przez głównego chana. Ale wróćmy do Jesugeja, którymiał dwie żony... Dobra, przepraszam najmocniej, to jed-nak ponad moje siły. Muszę się przejść i uspokoić. To jużzwyczajnie zbyt wiele.
OK, już jestem. Wiem, że dla Was to kolejny akapit i nieodczuliście tego jakoś szczególnie, ale ja autentycznie po-szedłem się przewietrzyć i z godzinę mi zajęło rozchodze-nie tych wszystkich potwornych żartów. Wróćmy zatem dożon Jesugeja. Drugą z nich poznał w dość specyficznychokolicznościach. Hoelun, bo tak miała na imię, pochodzi-ła z konkurencyjnego plemienia Merkitów, urzędujące-go nad Bajkałem, i została właśnie wydana za pewnegoziomka. Nowy mąż wiózł ją po ślubie do domu, a tu dro-gę przeciął im nagle Jesugej z podwładnymi. Tak mu siędziewczyna spodobała, że uznał, że będzie jednak jegożoną, a nie tego typa. Co na to Hoelun? Kazała swojemuświeżo poślubionemu facetowi... spadać i zgodziła się zo-stać z Jesugejem. Czyżby błyskawicznie się zakochała?Nie. Była rozsądna i domyśliła się, że gdyby zaczęli z mę-żem uciekać, to najpewniej zginęliby oboje. A w ten sposóbmoże i nie będą parą, ale zachowają życie. Jesugej dobrzeją traktował, mieli razem dzieciaki, a jednym z nich byłwłaśnie Temudżyn. Ważne dla dalszej części historii jest teżto, że przyszły Czyngis-chan poza trzema braćmi i siostrą
zrodzonymi przez Hoelun miai jeszcze dwóch przyrodnichbraci z pierwszego małżeństwa Jesugeja. Wiem, że tegotypu genealogiczne wywody interesują może z piętnaścieosób, ale obiecuję, że ta wiedza okaże się za moment przy-datna w kontekście pierwszego morderstwa dokonanegoprzez Temudżyna.
Zanim jednak Temudżyn po raz pierwszy zabił, to się za-ręczył. A w zasadzie został zaręczony, bo nie za wiele miaido gadania w wieku mniej więcej dziesięciu lat. To byłoklasyczne małżeństwo polityczne - dla utrzymania sojuszyz innym klanem. Na małżonkę wybrano dla niego dziew-czynkę o imieniu Bortę. Czy chłopak swoją nową rodzinęmiał poznać dopiero na ślubie? Nic z tych rzeczy - mon-golska tradycja była taka, że chłopaka wysyłano do teściów,żeby tam jakiś czas pomieszkał. Czy się to Temudżynkowipodobało? Nie ma to znaczenia, bo - jak już ustaliliśmy -nie za wiele miał do gadania. Odnoszę jednak wrażenie,że odesłanie do nowego miejsca i nowych ludzi nie byłodla niego zbyt komfortowe, a po pewnym czasie zjawił sięposłaniec i zrobiło się jeszcze mniej wesoło. Przekazał in-formację, że ojciec chłopaka umiera. Jak do tego doszło?
Jakoś tak wyszło, że pewien czas wcześniej pan Jesu-gej zabił Tatara. Generalnie Mongołowie nie zawsze sięsię z Tatarami lubili i ową niechęć przyszło Tatarowi przy-płacić życiem. Niestety dla Jesugeja było sporo świadkówtego zabójstwa i zemściło się to na nim w momencie, jakw czasie powrotu do domu przez wszechobecny w oko-licy step trochę niespodziewanie trafił na... tatarską im-prezę. Szybko został zauważony, a ucieczka wzbudziłabypodejrzenia, toteż postanowił zaryzykować i - zaproszonydo udziału w uroczystości przez dziwnie gościnnych Tata-rów - uznał, że na przypał skorzysta z zaproszenia. Stwier-dził, że tak długo, jak nikt nie odkryje, kim jest, wszystkobędzie OK - jeszcze się za darmo nażre i napije, bo ta gru-pa Tatarów była wyjątkowo mila. Niestety dla Jesugeja ktośgo w pewnej chwili rozpoznał. Poćwiartowali go na drobnekawałeczki? Nie, podano mu truciznę. Mongolski gość niefiknął jednak momentalnie na tatarskiej imprezie. Poczuł,że coś jest nie tak, i jakimś cudem udało mu się uciec z tegospecyficznego baletu. Dotarł do swojego obozu, ale prze-czuł, że długo już nie pociągnie. Kazał wysłać gońca po Te-mudżyna, który, jak tylko się dowiedział, że Jesugej umiera,ruszył ile sił w koniu... ale nie zdążył. Ojciec zmarł. Cho-ciaż pewnie Jesugejowi było przykro, że nie zdążył poże-gnać Temudżyna, to jednak wcale nie chęć zobaczenia synaprzed śmiercią stanowiła główny powód wysłania posła.
Jesugej, mimo że miał przecież starszych synów, towłaśnie w Temudżynie widział swojego następcę. Chciał,żeby przejął rządy, i chłopak w sumie też nie miał nic prze-ciwko, bo po śmierci ojca swoją kandydaturę zapropono-wał plemiennej starszyźnie. Ci jednak mieli zdecydowanieinne plany. Po pierwsze, nie za bardzo mieli ochotę ka-jać się przed tym gówniarzem, a po drugie, pozostawio-na przez Jesugeja rodzina, czyli żona i niemało bachorów,musiałaby albo zostać przygarnięta przez nową głowę ro-dziny, albo być utrzymywana z crowdfundingu. Jako że doochajtania się z Hoelun chętnych nie było, a i do zrzutki sięczłonkowie ordy (czyli plemienia) nie palili, postanowionorodzinkę Jesugeja wypieprzyć z ekipy - i niech sobie samiradzą. Zaczął się potwornie ciężki czas dla Hoelun i jejdzieci. W tym Temudżyna, który nie wrócił do przyszłychteściów, tylko postanowił zostać i w miarę możliwości po-magać najbliższym przeżyć.
A nie było to proste - każdego dnia walczyli o prze-trwanie na tym cholernym stepie. Jedli jagody, korzenie...a z rzeczy bardziej kalorycznych to na przykład szczury
i ryby. W dużej mierze dzięki Temudżynowi, który nauczyłsię robić zarówno strzały, jak i haczyki. Generalnie jed-nak nigdy jedzenia zbyt wiele nie było i nie ma się co dzi-wić, że chłopak się wściekł, jak zauważył, że jeden z jegoprzyrodnich braci podkrada żarcie z niewielkich rodzin-nych zapasów. Tym bardziej że tego całego Baktera nie tra-wił z wielu powodów. Po pierwsze, starał się on wymusić naTemudżynie posłuszeństwo, na co chłopina nie miał ochoty,a po drugie, literalnie posuwał mu matkę. Co więcej, pe-netrował Hoelun w duchu poszanowania tradycji! Był bo-wiem wśród Mongołów taki osobliwy zwyczaj, że najstarszysyn musiał seksualnie zająć się wdowami po ojcu, z wyjąt-kiem własnej matki. A Hoelun nie była przecież jego mat-ką. Bakterbył najstarszym synem Jesugeja z poprzedniegomałżeństwa, więc miał wręcz obowiązek dzielić łoże z ma-tulą Temudżyna, którego niechęć już teraz nikogo chyba niedziwi, prawda? Podejrzewam jednak, że większość z nas,nawet jakby miała znienawidzonego przyrodniego brata,który chce sobie z nas zrobić popychadlo, rypie nam matkęi podjada ze spiżarni, nie zdecydowałaby się na zabójstwo.Ale Temudżyn miał zgoła inne zdanie. Poprosił o wsparciejednego ze swoich rodzonych braci, któremu najwyraźniejz mamogrzmotem też było nie po drodze. Zaczaili się naniego z lukami przy pewnym wzgórzu i jak się upewnili,że jest sam, to wyszli z ukrycia z bronią gotową do strzału.Co na to Bakter? Początkowo próbował chłopaków przeko-nać, żeby darowali mu życie. Stwierdził, że teraz rodzinajest osamotniona i nie mogą sobie pozwolić na wybijanie sięmiędzy sobą. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że chłopa-ków nie przegada. Poprosił tylko o łaskę dla swojego młod-szego brata, po czym dał się zabić.
W czasie odbierania życia po raz pierwszy Temudżynani przez chwilę nie był poważnie zagrożony. Co innegoniedługo później, jak porwali go Tajcziutowie, taki klan. Je-den z wielu na stepach, jak już wiecie. Ogólnie mało przy-jemna sprawa, bo chłopaka zakuto w dyby i najpewniejresztę życia spędziłby jako niewolnik, gdyby nie to, że jużjako nastolatek Temudżyn miał jaja ze stali. Obezwładniłstrażnika, uderzając go w czerep dybami, po czym uciekl,a po drodze znaleźli się dobrzy ludzie, którzy pomogli muzdjąć tę irytującą uprząż. Nie mieli prawa się domyślać, żepomagają przyszłej legendzie. Podobnie jak nie mógł sięprzyszłości Temudżyna domyślać Dżamuka - kolega na-szego bohatera, którego klan często stawał z obozem nie-daleko miejsc, gdzie akurat zatrzymywała się też wygnanarodzina przyszłego Czyngis-chana. Chłopaki - również jakto często na stepach bywało - byli nawet kapinkę spokrew-nieni, ale i pewnie bez tego zostaliby dobrymi ziomkami.Tacy typowi koledzy z dzieciństwa się z nich szybko zrobili,przy czym mówimy tu o średniowiecznej Mongolii, więcich przymierze nie mogło być do końca normalne, wedługdzisiejszych standardów.
Zacznijmy od kwestii mniej szokujących. Chłopcy ra-zem łowili ryby, polowali, a swoją przyjaźń manifestowali,choćby obdarowując się różnymi rzeczami, które samo-dzielnie wykonywali. Pierwsze prezenty były dość niewin-ne - kostki do gry. Rok później obdarowali się już bronią.Swoją drogą nie byłe jaką jak na możliwości nastolatków -Temudżyn sprezentował kumplowi strzałę z grotem z drew-na cyprysowego, z kolei Dżamuka wręczył ziomeczkowistrzałę z grotem zrobionym z dwóch kawałków rogu, a do-datkowo nawiercił w nim dziurę, żeby strzała świszczaław czasie lotu. To jednak nic przy dość regularnym manife-stowaniu wzajemnego przywiązania, które polegało na pi-ciu krwi kolegi. Chłopaki nie widzieli w tym absolutnie nicdziwnego, miało to umocnić ich więź na wieczność. Jeśli
teraz macie ochotę dokonać z kimś podobnego rytuału, todajcie sobie spokój. Nie działa -Temudżyn i Dżamuka pojakimś czasie stali się śmiertelnymi wrogami, i do tej nie-nawiści oczywiście wrócimy. Wcześniej jednak poświęćmyodrobinę miejsca uczuciu dokładnie odwrotnemu - miłości.
Temudżyn, mimo że długie lata spędził z rodziną nawygnaniu, nigdy nie zapomniał o matrymonialnym zobo-wiązaniu z dzieciństwa. Udało mu się po latach dotrzeć dorodziny swojej narzeczonej, która potwornie się ucieszy-ła, że chłopak żyje. Cieszyła się cała rodzina, ale najbar-dziej zachwycona była oczywiście Bortę, która nie widziałaswojego narzeczonego od siedmiu lat. Familia okazała siębardzo słowna i w międzyczasie nie wydała dziewczynyza nikogo innego. Doszło do ślubu, który też zapewne tro-chę poprawił sytuację pozostałej przy życiu, wygnanej ro-dziny Temudżyna, który miał już wtedy około siedemnastulat. Większości fa...
dziadekpp