Nagai P. Dzwony Nagasaki.txt

(260 KB) Pobierz
PAWEŁ NAGAI
DZWONY NAGASAKI
Warszawa 1955

PRZEDMOWA
Doktor Nagai, naoczny świadek i ofiara atomowego napadu na Nagasaki, pisząc swe przedśmiertne zeznanie nie był w żadnej mierze zainteresowany w niedokładnym przedstawianiu tamtych okrutnych wydarzeń. Co zatem sprawia, że książkę, w której pokazano nam dno ludzkiego cierpienia, odkładamy z poczuciem siły i nadziei?
Smutek towarzyszący odbiorowi tej lektury przypomina raczej żal po stracie kogoś bardzo nam drogiego niż niekontrolowaną rozpacz wobec dokonanego zbiorowego morderstwa. Nasuwa się więc pytanie, czy to przypadkiem wielki kunszt pisarski autora nie zaoszczędził nam spodziewanego doznania makabry?
Opis wrażeń doktora Si, patrzącego na skutki eksplozji, której rezultatem było trzydzieści tysięcy zabitych, sto tysięcy rannych i dziesiątki tysięcy osób dotkniętych chorobą wywołaną przez promieniotwórczość, jest w „Dzwonach Nagasaki” klasycznym przykładem rodzącym takie pytanie.
„Zdawało mu się — pisze doktor Nagai — że znajduje się w domu, którego przedtem nigdy nie odwiedzał/4 Zenit pisarskiego i to bardzo perwersyjnego wtajemniczenia czy też zawiniona naiwność? — pyta zdumiony czytelnik. Po przeczytaniu książki wie się ednak z całą pewnością, że ani jedno, ani drugie. Doctor Nagai jest po prostu kronikarzem. To rzeczy wi- stość, której jest podług swojej miary wierny, nie jego należy ,,winić”, że t a k było.
Zgoda — mówimy — ale każde pisanie, nawet kronikarstwo, jest wyborem, selekcją. I w tym mamy rację. Doktor Nagai jest szczególnym kronikarzem: notuje niemal wyłącznie rzeczy ludzkie. A przecież była, bo być musiała, także i zwierzęca prawda Nagasaki. Przyjmując nawet wszystko, co wiemy o niezwykłej duchowej samodyscyplinie tamtej społeczności, mamy prawo oczekiwać od wiernego kronikarza niemargine- sowego wizerunku ludzi podległych choćby biologicznemu szokowi. Dlaczego doktor Nagai przed tą powinnością się uchylił?
Myślę, że dopiero w tym miejscu dotykamy sedna problemu, wobec którego stawia nas lektura „Dzwonów Nagasaki”. Wyznaczają go dwa czynniki: ci mieszkańcy zgładzonego miasta, których człowieczeństwo zostało sprawdzone przez doświadczenie ostateczne, i wzniosła osobowość autora kroniki.
Z obawy przed nazbyt pojemną, więc często ogólnikową terminologią zawahałem się użyć określenia „świętość”. W jego opowieści w każdym razie znaj- dziemy na to znacznie więcej dowodów niż faktów uprawniających do przyznania mu rangi artysty pióra.
Jeżeli, jak w cytowanym opisie wrażeń doktora Si, zdarzają się w „Dzwonach Nagasaki” partie także literacko urzekające — to dzieje się tak jakby mimo woli, gdyż sąsiadują one z fragmentami, które w każdym innym wypadku uznalibyśmy za przewlekłe, a z kompozycją także nie jest u doktora Nagai najlepiej. Skoro zatem pytamy o zasady kierujące doborem materiału do kroniki, które łącznie z treścią opisanych bfaktów tak jednoznacznie kształtują wyobraźnię czytelnika — musimy odrzucić posądzenie doktora Nagai o pisarską wirtuozerię. I tak jest lepiej. Utwierdzamy się w przekonaniu, że obcujemy z dokumentem całkiem autentycznym. Poświadcza go nawet owa literacka nieporadność doktora Nagai.
A zasady selekcji przedstawianych zdarzeń? Otóż to, istnieją w sposób niezamierzony przez autora, a więc w sposób wykluczający świadomą tendencyjność. Są takie, a nie inne, bo taki, a nie inny, jest doktor Nagai. Sprawy, które przestają być ludzkimi, tylko dlatego nie zostały napisane na równych prawach z faktami humanistycznymi, ponieważ sam autor n i e mógł ich widzieć inaczej, jak tylko w migawce. Poza nimi notował wszystko po porządku, nieskrępowany na szczęście żadnym umownym kanonem. Właśnie po porządku. Poczynając od naleśników, na których „kradzieży” został przyłapany, a kończąc na studencie, który jeszcze wówczas, gdy mu się zaczynały palić stopy — śpiewał.
W ten sposób powstawał dokument niezbicie dowodzący, że w Nagasaki w chwili atomowego napadu byli ludzie, którzy pozostawali ludźmi. I że te ludzkie reakcje były udziałem nie tylko jednostek, lecz i całych zbiorowości. Ani mniej, ani więcej z przekazu doktora Nagai nie wolno nam wnioskować, ale czegóż więcej potrzeba dla zyskania pewności, że nawet w Nagasaki nie udał się zamach na człowieka?
Kim był świadek tak wyjątkowo predystynowany do przekazania nam czegoś więcej niż protestu, bo skutecznej broni mpralnej do walki z psychozą atomową? Był chrześcijaninem. Jego katolicyzm zastanawiająco łączy w sobie elementy świadomości na wskroś współczesnego wyznawcy z reliktami wiary naiwnej, poboż- wyści jedynie dlatego przekonywającej, że jest udzia- i neofity.
Przecie wszystkim uderza u doktora Nagai przeżywanie religii w kategoriach z założenia wykluczających posądzenie o egotyzm. Troska o pielęgnowanie własnej doskonałości jest ostatnim zajęciem, na które umiałby znaleźć czas. Jedynie istotna jest dla niego chwała Boża i na nią bezpośrednio — jako na cel nadrzędny — wskazuje w swych rozważaniach o woli przyczynienia się do szczęścia pokolenia epoki atomowej.
Ofiarna służba ludziom stanowi dla doktora Nagai podstawowy warunek czynienia zadość przenikającym go racjom miłości doskonałej. W niej też kry je się źródło zrywającego z żałosną spuścizną średniowiecza szacunku dla ciała, tworu Bożego, a w jego konkretnym wypadku przydatnego narzędzia naukowych doświadczeń, niosących pomoc bliźnim.
„Fakty oczywiste? Być może — zeznaje doktor Nagai — lecz nauczyłem się je rozpoznawać dopiero po ukończeniu uniwersytetu/4 Obcowanie z wiedzą było . dla niego nie tylko progiem do przyjęcia wezwania Łaski — ono czyniło jego katolicyzm pełniejszym i skuteczniejszym. Ono także uwierzytelnia skierowaną do nas notę optymizmu, zawierającą wizję nadchodzącej epoki.
I tutaj znowu spotykamy się z rzetelnie katolickim, a jednocześnie prawdziwie postępowym sposobem patrzenia i oceny zjawisk: „Wiem — stwierdza doktor Nagai — iż zarzuca się cywilizacji, że jest przeszkodą dla kultury duchowej. Lecz ci, co stawiają ten zarzut, nie ogarniają całego obrazu: właśnie cywilizacja techniczna stanowi niezbędną podstawę, na której może rozwijać się nadał z całą swobodą kultura duchowa.”
Na tle tych i im podobnych uwag dużo niejasności może nastręczyć budzący intelektualny sprzeda stosunek doktora Nagai do materializmu, szereg jt poglądów politycznych, a także przypuszczalny y tek społeczny rozpatrywanej w oderwaniu od całokształtu jego opowieści próby szukania również i mistycznego sensu zagłady dzielnicy Urakami.
Doktor Nagai jest katolikiem i przysługuje mu pełne prawo do krytyki materializmu. Chodzi jednak o to, że jego niechęć, a nawet wrogość wobec całkiem konkretnego adresata, którym jest materializm mecha- nistyczny oraz po prostu hedonizm, identyfikuje się z oceną materializmu w ogóle. Być może doktor Nagai nie zetknął się nigdy z materializmem dialektycznym, który jest formą humanizmu i również odznacza się nieprzejednaną postawą wobec konsumpcyjnego stylu życia. To przypuszczenie jednak o tyle nie wystarcza do usunięcia postawionego zastrzeżenia, że chrześcijanin, a w dodatku człowiek nauki, jest obowiązany wiedzieć o istnieniu opartej o fundament prawa natury moralności laickiej, jakże często heroicznej i ofiarnej.
Można też mieć zastrzeżenia do niesłusznej diagnozy politycznej autora, jakoby bomba atomowa zadecydowała o klęsce Japonii. Wiemy skądinąd, że armia japońska znajdowała się w owym czasie u kresu sil, że wreszcie fakt przystąpienia do wojny ZSRR ostatecznie przechylił szalę wygranej na stronę sojuszników. Na tym tle wyraźnieje bezzasadność motywowania użycia broni atomowej względami strategicznymi.
O wiele mniej wątpliwości nasuwa sprawa rzekomego „nacjonalizmu” doktora Nagai. Surowy osąd japońskiego militaryzmu, ostre widzenie istotnego mechanizmu wojny w jej przesłankach gospodarczych i klasowych, odważna polemika z cementującym feudalizm światopoglądem magicznym, wreszcie uznawania w pracy podstawowego źródła wartości kulturowych — wszystko to każę nam wyrzec się tego zarzutu. Co więcej, sądzę, że poświadczona życiem miłość do...
O PAWLE NAGAI
Czternastego maja 1951 roku do kościoła katolickiego w Urakami, dzielnicy Nagasaki, powoli zbliżała się procesja długa na pięć kilometrów. Posuwała się
wśród ruin; prowadziła ją elita miasta. Chyba nigdy jeszcze tak wielka ilość ludzi, tylu przedstawicieli władz — nawet niewierzących — nie zebrało się z powodu uroczystości chrześcijańskiej.
Ten cały tłum i liczni dostojnicy przybyli, aby uczcić lekarza katolika, doktora Pawła Nagai, który zmarł po długich męczarniach spowodowanych wybuchem bomby atomowej, a który już wcześniej stał się bohaterem narodowym swego kraju, świecił przykładem osobistego poświęcenia na polu pracy zawodowej, przykładem optymistycznej wiary chrześcijańskiej... On właśnie napisał tę oto książkę.
Paweł Nagai był konwertytą: porzuciwszy materializm wpojony przez studia uniwersyteckie w okresie gdy był jeszcze poganinem, w ostatnich latach nauki odnalazł wiarę obcując blisko z licznymi katolikami swego rodzinnego miasta.
Będąc specjalistą w dziedzinie poszukiwań radiologicznych wiedział o tym, że — wskutek działania promieni radioaktywnych — był już dotknięty cierpieniem, zanim kataklizm z dnia dziewiątego sierpnia dał cios zarówno jego ciału, jak i sercu, spalając na popiół jego żonę, zabijając licznych przyjaciół i współpracowników, przyśpieszając spustoszenie powodowane przez leukemię, która po sześciu niespełna latach doprowadziła go do grobu.
Mimo iż wyrok był już wydany, doktor chciał pozostać — jak to doskonale wyraził inny katolik, były minister, pan Tanaka — a scientist with a mes sagę, niestrudzonym naukowcem, głosicielem nadziei. Nie ustawał w przeprowadzaniu na swym własnym stortu- rowanym ciele badań nad skutkami promieni X, wychował swoich dwoje dzieci usiłując połączyć stanowczość ojca z czułością macierzyńską, a swych współobywateli nieus...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin