01-Choragiew-Michala-Archanio-Przechrzta-Adam.pdf

(1143 KB) Pobierz
Przechrzta Adam
Chorągiew Michała Archanioła
01 - Chorągiew Michała Archanioła
Rozdział Pierwszy
Wbiłem nóż
w wątrobę Huberta - nie zareagował. Zmieniłem uchwyt i
pchnąłem warteria
subclavia.
Zadrżał lekko. Wreszcie uderzyłem kolanem.
Teraz zapiszczał. To znak, że cios, który trafił go w klatkę piersiową, został
zadany z prędkością większą niż pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. W
realnym starciu umarłby trzykrotnie. Hubert był manekinem, dość
szczególnym manekinem. Dostałem go od wujka Maksa na urodziny. Tylko
on o nich pamiętał. Tak naprawdę nie był moim krewnym, a jego talent
wynalazcy-majsterkowicza przewyższały jedynie predyspozycje do
zupełnie innej pracy. Była to profesja z gatunku tych, o których raczej nie
mówi się w towarzystwie... No cóż, rodziny się nie wybiera, nawet
przyszywanej.
Zdecydowałem, że na dzisiaj wystarczy. Otarłem pot z czoła, schowałem
Huberta do szafy i przeszedłem do łazienki. Stojąc pod strugami gorącej
wody, rytmicznie napinałem i rozluźniałem mięśnie, rozkoszując się
przyjemnym, potreningowym zmęczeniem. Lubię to uczucie pojawiające
się, kiedy nasz organizm da z siebie wszystko, kiedy wiemy, że jest
sprawny, silny i giętki. Kiedy słucha naszych rozkazów.
Po kąpieli wyciągnąłem się na kanapie w starym, sfatygowanym, ale za
to wygodnym szlafroku.
Telefon
zadzwonił,
przerywając
mi
podziwianie
kolekcji
dziewiętnastowiecznych fotografii. Dość specyficznej kolekcji. Półnagie
kobiety pozowały do zdjęć ze szpadą. Mało kto wie, że pod koniec
dziewiętnastego wieku pojedynki wśród płci pięknej były dość popularną
rozrywką. Oczywiście nie chodziło o prawdziwą walkę, a o sam
ceremoniał. Dziś do rozkładówek pism typu „Playboy” nie rozbierają się
chyba tylko zakonnice, dawniej sytuacja wyglądała nieco inaczej. Każda
kobieta, która odważyłaby się publicznie ukazać swoje wdzięki, zostałaby
natychmiast sklasyfikowana jako dziwka. Chyba żeby pozowała przed
pojedynkiem... Skromność skromnością, ale ówczesne przepisy
pojedynkowe nakazywały walczyć półnago, żeby wykluczyć ewentualność,
że któryś z adwersarzy skorzysta z niedozwolonej ochrony torsu. Czasem
tuż przed walką bandażowano brzuch, aby ograniczyć możliwość głębokich
pchnięć. Moje wojownicze nimfy fotografowały się bez żadnych osłon.
Trudno mi było cokolwiek powiedzieć o ich umiejętnościach szermierczych
czy wyniku pojedynków (o ile w ogóle się odbyły), jednak nie ulegało
wątpliwości, że jako kobiety nie miały się czego wstydzić.
Podniosłem niechętnie słuchawkę, studiując detale zdjęcia utrzymanego
w stylu wiedeńskiego Kamera Klubu. Młoda, zgrabna blondynka
uśmiechała się figlarnie do obiektywu, demonstrując imponujący biust i
trzymaną całkiem fachowo szpadę. Całą kompozycję cechowała typowa dla
wiedeńczyków wykwintna swoboda. Jestem historykiem i moje
zainteresowanie miało wyłącznie naukowy charakter.
- Tak? - rzuciłem sucho.
- Pan doktor Janusz Korpacki?
Głos był głęboki i spokojny. Wyczuwało się, że mój rozmówca nie musi
krzyczeć, aby postawić na swoim.
- We własnej osobie - mruknąłem.
- Dzwonię z polecenia profesora Davidoffa... Westchnąłem i odłożyłem
zdjęcie. Profesor Davidoff był europejskiej sławy uczonym, specjalistą w
zakresie cybernetyki społecznej, człowiekiem, który jako pierwszy na
świecie zastosował aparat pojęciowy cybernetyki do opisu zjawisk
historycznych. Był także moim nauczycielem, promotorem i
toutes
proportions gardees
- przyjacielem.
- Słucham - powiedziałem dużo cieplejszym tonem.
Byłem winien profesorowi niejedną przysługę i nie miałem nic
przeciwko, aby spłacić choć część długu.
- Nazywam się Karol Wirde. Chciałbym...
- Ten Wirde od Commerz Bundes Banku?
Zapadła nieprzyjemna cisza. Najwyraźniej pan Wirde nie docenił mojej
szczerości.
- Tak - powiedział wreszcie. - Jestem jednym z ważniejszych
udziałowców tej... instytucji. Może to dobrze, że pan zapytał, w ten sposób
wyjaśniliśmy sprawę mojej wypłacalności.
- Chodzi panu o badania historyczne, a może genealogiczne? W zasadzie
nie zajmuję się tym na zlecenie osób prywatnych, jednak dla profesora...
- Nie - teraz on mi przerwał.
Wyszło mu to całkiem nieźle, widać było, że ma wprawę.
- Chodzi mi o kwestie kryminalne, mające prawdopodobnie związek z
pana specjalnością jako historyka.
- Którą? - zapytałem odruchowo.
- Myślę o polskich służbach specjalnych z okresu międzywojennego.
- Tak?
- Mój dziadek był współpracownikiem kontrwywiadu w tym okresie.
Rozpracowywał
nielegalne
organizacje
terrorystyczne,
głównie
komunistów. Mój syn zainteresował się pewnymi dokumentami
dotyczącymi kilku prowadzonych przez niego śledztw. Robił notatki, z
których wynika, że część tych dokumentów nagle zniknęła z jednego z
warszawskich archiwów. Dwa dni później został zamordowany.
Milczałem przez chwilę. Nie miałem najmniejszej ochoty wdawać się w
coś takiego. Niektóre sprawy rzucały długi cień.
- W jaki sposób zginął? - spytałem wreszcie.
- Wpadł pod pociąg.
- Został zepchnięty na tory?
- Nie. Świadkowie twierdzą, że stanął naprzeciwko pociągu
pospiesznego, dokładnie pośrodku torów, i dał się przejechać... Po prostu
stał i patrzył na zbliżającą się lokomotywę. Maszynista próbował hamować,
ale nie miał szans... Policja podejrzewała, że syn był pod wpływem
narkotyków, lecz specjalistyczne badania nie wykryły żadnych śladów po
tego typu środkach.
- Dlaczego pan twierdzi, że to było morderstwo?
- Mój syn nigdy nie brał narkotyków, świadkowie widzieli jakiegoś
mężczyznę, który z nim rozmawiał na chwilę przed tym... zdarzeniem,
podobno uczynił gest w stronę torów, jakby mu nakazywał iść w tym
kierunku, wreszcie zginęły te dokumenty...
- Co to za dokumenty?
- Fotografie kilku komunistycznych szpiegów, krótkie charakterystyki
sporządzone przez przedwojenny kontrwywiad i parę luźnych stron.
- Są prawdopodobnie bez znaczenia - stwierdziłem.
- Dlaczego?
Głos Wirdego nadal brzmiał spokojnie, jednak czuło się w nim teraz
podskórne pęknięcie, skazę.
- To codzienność w naszych archiwach. Przeważnie fotki i dane
komunistycznych agentów trzymane są w wielkich albumach. Nikt nie jest
w stanie sprawdzić, czy nic nie zginęło, kiedy korzystający z dokumentów
oddają je pod koniec dnia. Kiedyś przez tydzień siedziałem w takim
archiwum...
- A konkretnie?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin