Cena altruizmu. George Price i - Harman Oren.rtf

(6847 KB) Pobierz
Cena altruizmu. George Price i poszukiwanie ?r?de? moralno?ci

 


Spis treści

Karta redakcyjna   Dedykacja Prolog CZĘŚĆ PIERWSZA 1. Wojna czy pokój? 2. Nowy Jork 3. Dokonywanie wyborów 4. Włóczęga 5. Przyjazna rozgwiazda, samolubne gry 6. Krzątanina 7. Rozwiązania 8. Niełatwa droga CZĘŚĆ DRUGA 9. Londyn 10. „Przypadkowe” nawrócenie 11. „Miłosne” nawrócenie 12. Rozrachunki 13. Altruizm 14. Ostatnie dni Epilog Dodatek 1. Kowariancja i dobór krewniaczy Dodatek 2. Pełne równanie Price’a i poziomy doboru Dodatek 3. Kowariancja i podstawowe twierdzenie Podziękowania Źródła ilustracji Przypisy


  THE PRICE OF ALTRUISM
Copyright © 2010, Oren Harman
All rights reserved
© Copyright by Copernicus Center Press, 2017   Tytuł oryginalny:
THE PRICE OF ALTRUISM.
GEORGE PRICE AND THE SEARCH FOR THE ORIGINS OF KINDNESS   Adiustacja i korekta: ARTUR FIGARSKI   Projekt okładki: MARIUSZ BANACHOWICZ   Skład: MELES-DESIGN   ISBN 978-83-7886-294-9   Wydanie pierwsze Kraków 2017   Copernicus Center Press Sp. z o.o.
pl. Szczepański 8, 31-011 Kraków
tel./fax (+48 12) 430 63 00
e-mail: marketing@ccpress.pl
Księgarnia internetowa: http://en.ccpress.pl   Konwersja: eLitera s.c.


                      Dla Danzi i Mishy z miłością

 

 

  .               Charles Darwin (1809–1882)

 

 


Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

 

kopia wygenerowana dla zamówienia numer 10948 w sklepie Copernicus Center Press Sp. z o.o.

                Prolog

 

 

              Kilku mężczyzn schroniło się przed deszczem w skromnej kaplicy cmentarza świętego Pankracego. Był 22 stycznia 1975 roku – jeden z dobrze znanych posępnych londyńskich dni. Kaplica była pusta, a jej proste ławki oraz biały sufit i ściany nieco przypominały odpychającą salę lekcyjną. Za moment mężczyźni ruszą za karawanem na krótki spacer alejką do kwatery przy East Road, gdzie w nieoznaczonym grobie spocznie ciało zmarłego[1].

              Mężczyzna w średnim wieku, z rozczochraną brodą, przeszedł powłócząc nogami przez drewniane drzwi pod kamienną iglicą. Jego czerwony nos był bezpośrednim świadectwem wypitych wiader whisky, a w opuchniętych oczach rysowało się ogromne zmęczenie. Więzienie było jego drugim domem, nie posiadał żadnych środków do życia, a szczęście omijało go szerokim łukiem praktycznie od urodzenia. Duży palec wystawał mu z dziurawych tenisówek, prezentując w pełnej krasie dawno nieobcinany paznokieć całkowicie pokryty brudem. Życie nie uśmiechnęło się do Kopciucha. Jedyną osobą, która kiedykolwiek prawdziwie o niego dbała, był George.

              Razem z brodaczem do kaplicy weszło czterech innych bezdomnych mężczyzn, którzy będą towarzyszyć zmarłemu w jego ostatniej drodze. Opatuleni byli w swetry oraz szaliki znalezione na śmietnikach i w schroniskach – za małe, należące kiedyś do nieznanych im osób, ale stanowiące niezastąpioną ochronę przed siarczystym mrozem. Niektórzy nosili paski i skarpety podarowane im uprzejmie przez George’a, a pozostali spodnie i płaszcze, na które hojnie rzucił groszem. Ten człowiek był prawdziwym świętym – wymruczał jeden z nich, powstrzymując łzy, kiedy przechodził obok kilku samotnych genetyków z Uniwersytetu Londyńskiego, siedzących w krępującej ciszy. Wyraźny odór moczu niósł się za tą ekipą żuli, kiedy przemieszczali się w kierunku ołtarza kaplicy, gdzie stała trumna. W świątyni znajdowało się w sumie dziesięć, może jedenaście osób. Było to ponure zakończenie równie ponurej sprawy[2].

              A tam, z przodu kaplicy, stało dwóch najwybitniejszych na świecie biologów ewolucyjnych, genialnych mężczyzn i cichych rywali. „George traktował swoje chrześcijaństwo zbyt poważnie” – powiedział pan Apps, który ze względu na brak jakichkolwiek członków rodziny zmarłego, przewodniczył ceremonii w imieniu domu pogrzebowego Garstin. „To trochę tak, jak święty Paweł” – szepnął pod nosem Bill Hamilton, ale na tyle głośno, że John Maynard Smith musiał przygryźć wargę. Po czym zapadła cisza. George Price przybył z Ameryki, aby rozwiązać problem altruizmu i odkrył coś potwornego. Teraz już nie żył, samemu sprowadzając na siebie zagładę[3].

* * *

              Od zarania dziejów ludzkość rozważała zagadnienie moralności. Wszystko rozpoczęło się od pewnego wielkiego oszustwa: „[...] otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło” – tymi słowami wąż kusi Ewę w Rajskim Ogrodzie, namawiając ją do zjedzenia zakazanego owocu. Ale podczas gdy osąd zastąpił niewinność przy pomocy przebiegłości, nie trzeba było długo czekać, zanim pojawiły się trudne pytania. Niebawem Kain rzucił się na swojego brata Abla, zabijając go, aby dać upust własnej zazdrości. Kiedy Pan zapytał Kaina, czy wie, gdzie znajduje się Abel, ten odpowiedział: „Czyż jestem stróżem mojego brata?” To pytanie będzie odbijać się echem na wszystkich ścieżkach historii, stając się niepokojącym towarzyszem ludzkości[4].

              Potem pojawił się Darwin.

              Osoby pobożne wierzyły, że moralność została nadana z góry szóstego dnia tygodnia stworzenia, podczas gdy religijni sceptycy uważali, że narodziła się wraz z powstaniem filozofii. Teraz oba te podejścia musiały na nowo zmierzyć się ze swoją chronologią. „Ten, kto zrozumie pawiana – napisał w swoim notatniku ojciec ewolucji, zapowiadając mający nadejść sposób myślenia – uczyni więcej dla metafizyki niż Locke”[5].

              Brzmiało to jak przyznanie się do morderstwa. Jeśli wierzyć słowom, które pod koniec XVIII wieku napisał szkocki geolog James Hutton, jakoby Ziemia była tak stara, że „nie znajdujemy śladów jej początku – ani też perspektywy jej końca”; jeśli, zgodnie z tym, co twierdził sam Darwin, życie na Ziemi ewoluowało stopniowo przez eony, a proces ten zupełnie nie przypominał drabiny, lecz przyjmował postać drzewa; jeśli, tak samo jak w przypadku mięśni i piór oraz pazurów i ogonów, zachowanie i umysł zostały ukształtowane przez dobór naturalny – jeśli to wszystko było prawdą, byłoby nie do pomyślenia nadal uważać, że ta charakterystyczna dla człowieka cecha jest zupełnie wyjątkowa. Niezależnie od tego, czy życie zostało „początkowo tchnięte [...] w kilka form bądź tylko w jedną” przez Stwórcę, jak sugerował Darwin, czyniąc ukłon w stronę ogólnie panującego przekonania w drugim wydaniu swojego dzieła O powstawaniu gatunków po tym, jak pominął je w pierwszym, moralność nie była w najmniejszym stopniu ludzkim wynalazkiem. Dużo starsza niż Biblia, a nawet wcześniejsza niż filozofia, moralność była w rzeczywistości starsza od Adama i Ewy[6].

              Dlaczego ameby budują kolumny z własnych ciał, poświęcając swoje życie w tym procesie, aby inne osobniki mogły wspiąć się po nich i zostać przeniesione, na odnóżach niewinnego owada bądź też na skrzydłach wiejącego we właściwą stronę wiatru, z dala od niedostatku pożywienia do miejsc w nie obfitujących? Czemu nietoperze wampiry pod koniec nocnego polowania dzielą się krwią, przelewając ją bezpośrednio do pyszczków tych członków kolonii, którym nie udało się zdobyć wystarczającej ilości pokarmu? Z jakich powodów gazele stojące na straży stada podskakują po zauważeniu lwa, świadomie narażając się na niebezpieczeństwo, tworząc barierę pomiędzy resztą grupy i głodnym myśliwym? I co ma to wszystko wspólnego z ludzką moralnością: czy nasze akty dobroci są w rzeczywistości pochodzenia naturalnego? Czy moralność ameby, nietoperza, gazeli i człowieka pochodzi z tego samego źródła?

              Altruizm był zagadką. Stał w jawnej opozycji do podstaw koncepcji Darwina niczym niechciana drzazga w belce tej teorii. Jeśli natura jest bezwzględną areną krwawych walk na kły i pazury, toczonych zaciekle pośród fal, w powietrzu, na pustyniach i w dżunglach, w jaki sposób w procesie doboru naturalnego mogło powstać zachowanie, które obniża zdolność przystosowania? Przetrwanie najsilniejszych czy przetrwanie najmilszych: była to łamigłówka, którą darwiniści musieli koniecznie rozwikłać.

              Tak więc, począwszy już od Darwina, rozpoczęło się dążenie do rozwiązania zagadki altruizmu. Poszukiwania te nie ominęły chyba żadnego miejsca na świecie: od podróży statkiem Beagle po południowych morzach do dworu cara rosyjskiego Aleksandra II i izb londyńskiego Royal Society; od sal wykładowych wydziału ekonomii Uniwersytetu w Chicago do pokojów przesłuchań Senatu na Kapitolu; od indiańskich prerii do brazylijskich dżungli i gór Jamajki; od okopów I wojny światowej do demonstracji przeciwko wojnie w Wietnamie, od manifestów marksistowskich do proklamacji anglikańskich, od pacyfizmu kwakrów do nazistowskich herezji. Niektórzy uważali, że człowiek był całym swoim jestestwem związany z naturą, a jego ograniczenia wynikają ze zwierzęcych początków, podczas gdy inni twierdzili, że ludzka inteligencja świadczy o naszej transcendentnej wyjątkowości. Jedni byli orędownikami powrotu do korzeni, inni zaś wspierali odejście od nich za wszelką cenę dzięki kulturze, a jeszcze inni proponowali niełatwy mariaż pomiędzy tymi dwoma podejściami. W stanowczy i gorliwy sposób każda grupa postrzegała ten problem ze swojego punktu widzenia, niekiedy przekładając własne przekonania dotyczące dobra i zła bezpośrednio na przyrodę. Tak więc te poszukiwania pozostały dalekie od zakończenia. Jak zobaczymy, 150 lat po Darwinie nadal rozbudzają podobne emocje.

              Lecz jeśli dociekania naturalnego pochodzenia dobroci utkały historyczny gobelin o niezwykłej złożoności i kolorystyce, na który składa się zaskakująco oryginalna nauka oraz niepospolite osobowości i dramatyczne wydarzenia, brakowało dotąd w nim jednego ważnego wątku. Dotyczy on niezwykłego życia i tragicznej śmierci zapomnianego amerykańskiego geniusza George’a Price’a, chemika-ateisty i tułacza, który okazał się być religijnym ewolucjonistą-matematykiem i zakończył swoją ziemską wędrówkę jako opuszczony przez wszystkich człowiek, spoczywający do dzisiaj w nieoznaczonym grobie na cmentarzu świętego Pankracego. Niektóre z największych umysłów naukowych XIX i XX wieku zmagały się z rzeczywistością prawdziwej bezinteresowności na wielu polach: od ekonomii do biologii, od matematyki do filozofii, od ekologii do teologii i genetyki. W obliczu trudnych do pokonania przeciwności stawianych przez egoizm odkryli, że problem ten jest niełatwy do rozgryzienia. Wówczas, niczym zjawa, pojawił się George.

              Jako że nić życia George’a Price’a została wpleciona w gobelin poszukiwań pochodzenia altruizmu po raz pierwszy[7], kolory tej historii nagle doznały zmiany blasku i barwy. Korzystając ze wspaniałej koncepcji Darwina do przeniknięcia tajemnicy dobroci, Price doszedł do wniosku, który umknął wielu badaczom przed nim: podczas gdy inni w swoich poszukiwaniach źródeł altruizmu próbowali stawiać naprzeciw siebie różne poziomy organizacji życia – gen spiskujący przeciwko jednostce, jednostkę dążącą do osłabienia grupy, grupę walczącą zawzięcie przeciw innej grupie – ten samotny outsider zrozumiał, że wszystkie te elementy muszą być częścią jednego równania. Był to wielki przebłysk geniuszu – obserwacja, która na zawsze zmieni nasz pogląd na ewolucję życia. Nieznany, niewykwalifikowany, w obcym kraju, przygnębiony i osamotniony, dostrzegł zarysy wielkich mechanizmów doboru naturalnego i ujrzał jego blask i wielkość. A zapisując to eleganckie równanie, dosłownie zszedł z ulicy jako osoba anonimowa, aby zaprezentować je światu.

              Ale jeśli matematyka George’a Price’a pomogła przeniknąć pochodzenie altruizmu głębiej niż kiedykolwiek wcześniej, samo jego życie było próbą udzielenia odpowiedzi na najtrudniejszą i najbardziej tajemniczą zagadkę bezinteresowności. Poziom, na którym działa dobór naturalny, stanowi kwestię techniczną, ale ma w dużej mierze wpływ na najważniejszą łamigłówkę: jeśli altruizm z biegiem czasu ewoluował w przyrodzie, z pewnością musi służyć jakiemuś utylitarnemu celowi, a jeśli służy takiemu celowi, nigdy nie jest tym, czym wydaje się być. Jako część pewnej naturalnej metryki, czystość bezinteresowności stoi w sprzeczności z plagą własnych korzyści: to, co wygląda na poświęcenie, może w rzeczywistości być drogą do osiągnięcia własnych celów. A zatem, jeśli chodzi o nas, pojawia się przerażające pytanie: czy pod ewolucyjnym płaszczykiem i pomimo subtelności wytworzonych przez zdobycze kulturowe, możemy mówić o prawdziwie bezinteresownym altruizmie? Jest to pytanie, na które każda istota ludzka od czasów Adama i Ewy desperacko stara się znaleźć odpowiedź.

              Jest to również pytanie, któremu współcześni naukowcy odważnie stawili czoła. Wątpliwe jest jednak, czy uda im się kiedykolwiek znaleźć jednoznaczną odpowiedź: jak zobaczymy, nauka jest w stanie udzielić odpowiedzi na pytania, które są zasadniczo innego rodzaju. Z drugiej strony jednak życie George’a Price’a dostarcza cennej i oryginalnej przeciwwagi dla takiego myślenia. Jest ono świadectwem dramatycznej trajektorii – od czeluści Wielkiego Kryzysu w Nowym Jorku do swingującego Londynu w latach sześćdziesiątych XX wieku oraz od splendoru wszechobecnej tajemniczości w ramach pracy przy Projekcie Manhattan do poniżającej bezdomności przy Soho Square. Od wojującego ateizmu do religijnej ekstazy; od komfortu i poważania do dobrowolnego włóczęgostwa; od egoizmu do altruizmu i ostatecznie do głębokiego cierpienia i samobójstwa – życie George’a Price’a, niczym najwspanialsza opowieść o próbach rozwiązania zagadki bezinteresowności, stanowi przejmujące przypomnienie nieuniknionego konfliktu pomiędzy biologiczną koniecznością a transcendencją ludzkiej duchowości. Ale jeśli ostatecznie, tak samo jak w przypadku nauki, jemu również nie uda się dostarczyć pełnego wyjaśnienia tajemnicy dobroci, to z pewnością pozwoli rzucić wyraźniejsze niż kiedykolwiek światło na sens tej tajemnicy.

* * *

              Cena altruizmu to ponadczasowa opowieść o poszukiwaniu początków życzliwości. Jest to historia o zwierzęciu i człowieku, o przyrodzie i polityce, o prawdziwej dobroci i...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin