Kroh Z polskiego na nasze.txt

(1364 KB) Pobierz
BARBARA MAGIEROWA ANTONI KROK Z polskiego na nasze
CZYLI PRYWATNY LEKSYKON WSPÓŁCZESNEJ POLSZCZYZNY
Warszawa 2019
ISBN 978-83-244-0490-2

Wstęp
Każdy człowiek ma swój, właściwy tylko sobie, sposób wyrażania się. Każda grupa buduje i umacnia swoją świadomość poprzez język, który dzięki temu wykazuje nieprzebraną mnogość odmian. Jednocześnie zjawiska językowe krążą od człowieka do człowieka, od środowiska do środowiska. Są podatne na wpływy, gotowe do wchłonięcia formy nowej, odrzucenia przeżytej lub dostosowania jej do nowych potrzeb. W mowie potocznej, jak w każdym żywym organizmie, trwa wymiana komórek -rodzą się, obumierają, regenerują. Język codzienny podlega nieprzerwanej weryfikacji i wciąż rodzi się na nowo wszędzie tam, gdzie znajdą się przynajmniej dwie osoby, a nawet jedna, która myśli na głos lub pisze.
Współczesna polska mowa potoczna, nasza zbiorowa autobiografia, to najczulszy barometr nastrojów, nieprzerwany indywidualny i zbiorowy akt twórczy. Obecny ze swej istoty we wszystkich grupach społecznych i wiekowych, w każdym zakątku kraju. Rejestruje zjawiska wielkie i drobne, dostrzega wszystko i wydaje natychmiastowy osąd, częstokroć bardziej przenikliwy niż uczone rozprawy czy deklaracje polityczne.
Język mówiony jest zmienny, ulotny. Nawet najcelniejsze sformułowania są odrzucane lub zmieniają znaczenie, gdy odwróci się sytuacja, która je stworzyła. Dziś mówimy inaczej niż kilka lat temu. Można poznać, kto przez pewien czas mieszkał za granicą, bo wypadł z obiegu, choćby w niewielkim stopniu. Na przykład nie wie, co to jest reklamówka, jak można robić coś dla jaj i co zawiera puszka z Pandorą.
W polskiej tradycji literackiej, niemal aż do naszych czasów, język pisany znacznie różnił się od mówionego. Całe obszary tego ostatniego „nie nadawały się do druku”, więc ginęły dla następnych pokoleń, skoro tylko
8
środowisko, które je stworzyło, rozpadło się lub uległo przeobrażeniom. Nie odtworzymy gwary środowiskowej bojowców PPS sprzed pierwszej wojny, organiczników wielkopolskich ani legionistów I Brygady. Pozostały okruchy, zanotowane dość przypadkowo, na przykład słowo „cekamenda” na c.k. Komendę Legionów, z którą Piłsudski często miewał na pieńku, lub „kasztelan”, czyli tajniak z austriackiego Kundschaftstelle. Czasem dziadek powiedział coś przypadkiem, na przykład mój dziadek, wspominając carskie czasy w Warszawie, odruchowo przywołał wierszyk o nowo przybyłym gubernatorze:
Co pan sądzisz o Kellerze?
Ona daje, a on bierze.
Mów wyraźniej, pan dobrodziej.
Ona kurwa, a on złodziej.
Miałem wówczas czternaście lat. Cóż, zapamiętałem wierszyk dziadka jedynie ze względu na to brzydkie słowo. Słuchajcie swoich dziadków, póki żyją! Oni mnóstwo wiedzą! Ale gdy wejdziemy w czasy nam bliższe, również zauważymy, że wiele zjawisk językowych ginie bezpowrotnie, jeśli się ich nie udokumentuje. Dawni zetempowcy nie potrafiliby już dzisiaj mówić językiem, którym jakże biegle władali w latach pięćdziesiątych. Niektóre wyrażenia z Marca 1968 roku lub z czasów narodzin „Solidarności” dzisiaj również bywają niezrozumiałe.
'r ^ ?
Pod koniec lat czterdziestych moja Mama pracowała w warszawskiej instytucji, która miała siedzibę w ocalałym przedwojennym budynku. Któregoś dnia zetempowcy odkręcili mosiężne tabliczki „Toaleta dla pań”, „Toaleta dla panów”, a w ich miejsce przylepili kartki „Dla kobiet”, „Dla mężczyzn”. Jak wyjaśniono na operatywce, w naszej placówce nie ma pań ani panów, panowie to w Londynie kozy pasą, zaś tabliczki są ponurym dziedzictwem sanacji. Odtąd będą ustępy, nie toalety.
Sklepowy szyld „Obuwie damskie” wymieniono na „Obuwie kobiece”.
9
„Błyskawice”, biurowe gazetki ścienne, piętnujące spóźnialskich, bumelantów, obiboków, pisane były tą nową polszczyzną. Żarówka przepalona, zamek się zacina, szyby brudne, zlew zatkany. I ubojowione przesłanie: I co na to ci, którym coś z tego, o czym mowa wyżej, leży w zakresie obowiązku?! Obok zawiadomienie o obowiązkowym szkoleniu, rzecz jasna w godzinach służbowych. Temat: Rozwój społeczny ludzkości.
- Aha, rozumiem, od małpy do marksizmu - mruknęła Mama.
Koleżanka stojąca obok parsknęła śmiechem, ale dyskretnie, żeby nie zwracać niepotrzebnej uwagi.
Prymitywizm ówczesnego języka perswazji był wśród niedobitków przedwojennej inteligencji przedmiotem drwin, ale Mama pomyślała, że skoro władza, która naprawdę ma co robić, troszczy się o wywieszki w ubikacjach i upowszechnia wiedzę o społecznym rozwoju ludzkości, zaś lud pracujący reaguje na to we właściwy sobie sposób, to sprawa jest poważna. Postanowiła notować. Tak wyrażała swoją prywatną niezgodę na rzeczywistość i wiarę (nie taką znów naiwną, jak okazało się po latach), że człowiek nigdy nie jest całkiem bezbronny.
Weszło jej to w nawyk, notowała systematycznie, aż do śmierci 20 października 1982 roku. Słowa i zwroty odwilżowe, marcowe, grudniowe, sierpniowe. Studenckie, cinkciarskie, kolejkowe, urzędnicze. Zasłyszane, przeczytane. Z jednakową uwagą traktowała język wszystkich środowisk i grup społecznych. Akceptowała brzydkie słowa, czyli bluzgi, pod warunkiem że są sensownie zastosowane, choć sama ich nie używała. Trzeba było słyszeć, jak komentowała fakt, że Nowa księga przysłów i wyrażeń przysłowiowych polskich pod redakcją profesora Juliana Krzyżanowskiego ich nie zawiera.
- Pani Zofio, przy pani strach się odezwać, pani ma takie szpiczaste ucho - powiedziała koleżanka w pracy, gdy Mama pochwaliła się jej przypadkowo zasłyszaną rozmową:
- Nie, Hela, tak nie można, partyjne też mogą być porządne ludzie. Na przykład nasz dyrektor. Partyjny, ale bardzo grzeczny człowiek. Zawsze mi mówi dzień dobry. Nie można wrzucać partyjnych do jednego worka.
Gdy dzieci dorosły i poszły na swoje, postanowiła skończyć studia polonistyczne, przerwane przed samą wojną małżeństwem i macierzyństwem.
10
Poszła ze swoimi notatkami do profesora Bronisława Wieczorkiewicza. Ucieszył się, wysłuchał z zainteresowaniem, najbardziej podobał mu się „adamiak”, czyli gipsowa forma pomnika Mickiewicza, stojącego do dnia dzisiejszego przed Pałacem Kultury i Nauki, pusta w środku, która około 1954 roku leżała obok prowizorycznej pracowni rzeźbiarskiej na skraju Ogrodu Saskiego. Cięć dorobił do niej drzwiczki, wymościł starym materacem i wynajmował prostytutkom.
- Adamiak? Proszę pani, jakie to piękne. I ten warszawski sufiks „ak”!
Została po niej praca magisterska Wybrane przykłady gwary ulicznej Warszawy, rozprawa w „Roczniku Warszawskim”, kartoteka oraz notatki na kawiarnianych serwetkach, wycinkach z gazet, kartkach z notesów, skrawkach papieru, resztkach zeszytów szkolnych, kopiach pisemek.
Wkrótce po śmierci Mamy urządzałem wystawę muzealną z Basią Ma-gierową, plastyczką. Stan wojenny już odwołano, ale jakby nie całkiem. Następowała poprawa, i to na trzy sposoby: znaczna poprawa, odczuwalna poprawa i coś drgnęło. Pracowaliśmy do wieczora, potem szliśmy zjeść coś ciepłego. Odpoczywając, przerzucaliśmy się dla zabawy najświeższymi przykładami mowy gazetowej.
- Coś drgnęło w rajstopach - zacytowałem wiadomość z gazety.
- Drgnęło w kurach, jaja spadły - odpowiedziała tytułem z tego samego organu.
- Zaowocowały konkretne decyzje. Mamy wymierzalny obowiązek wypełnić filozofię działania konkretną treścią i podejmować gesty na podstawie oceny konkretnej sytuacji (z radia).
- A gdy spełnimy ten wymierzalny obowiązek, to coś drgnie?
- Już drgnęło, odczuwalnie. Parę kroków stąd otworzyli sklep „Sprzedaż mięsa warunkowo zdatnego do spożycia”. Zrobiłbym zdjęcie, ale nie mogę zdobyć filmu. Wszystko poszło dla nieznanych sprawców.
- Warto by to zbierać. Za parę lat nikt nie uwierzy, że po Polsce biegały takie egzoty.
Mama zbierała je ponad trzydzieści lat, od Polski Lubelskiej, gdzie na oficerów kościuszkowskich mówiono „pop”, czyli pełniący obowiązki Po-
11
laka. Późny wnuk „popa” to „gajowy”, w stanie wojennym spiker telewizyjny, przebrany w mundur bez dystynkcji.
- Jaki jest najniższy stopień wojskowy? - Spiker! Może ci umknęło, bo nie oglądasz godziny dobrobytu.
- Trzeba kontynuować! Słucham radia, mogę czytać dwie gazety, jeden tygodnik i notować to, co usłyszę od ludzi, pełno tego fruwa w powietrzu. A ty uporządkuj zbiory Mamy, załóżmy kartotekę. I zacznij systematycznie oglądać telewizornię.
-1 co z tego?
- Nie wiem.
Na dobry początek dała mi prezent - oryginalny papier firmowy z lat pięćdziesiątych, który dostała od ciotki: Tarnokop, Wytwórnia Obcasów i Kopyt im. Janka Krasickiego w Tarnowie. Dzisiaj unikalny zabytek, świadek swej epoki, a jeszcze niedawno zwyczajny przedmiot, na który nie zwracało się uwagi. Wiesio, bibliotekarz, udzielił wydatnej pomocy - wyciągnął ze śmietnika stare karty katalogowe, zapisane tylko z jednej strony. Zaprzyjaźniony introligator zrobił pudełka. Wkrótce okazało się, że jest ich za mało.
Na świecie właśnie rozkwitał 1984 rok. Nie taki jak z powieści Orwella, ale jednak.
Przyjęliśmy, że będzie to rzecz „do czytania”, literatura faktu, zbiór cytatów, ogród fraszek, lamus, silva rerum, pieśń o ziemi naszej, Nowe Ateny dwudziestego wieku. Skarbczyk wiedzy o naszych czasach, wyrazisty pod względem literackim. Zarazem przyjęliśmy jako rzecz oczywistą, że nasz zbiór ulotnych słów, zwrotów, wyrażeń, wypowiedzi, komentarzy, frazesów, sloganów, zbitek pojęciowych, haseł z transparentów, napisów na murach itp., występujących w polszczyźnie krajowej od zakończenia II wojny światowej do chwili obecnej, będzie źródłem informacji o naszej najnowszej historii, niemożliwych do zdobycia w inny sposób. Zwłaszcza że znaczna część zbioru to notatki „z nasłuchu”, polszczyzna mówiona, z natury rzeczy ulotna. Funkcję użytkową - leksykon jako narzędzie pracy - też mieliśmy na uwadze, ale w drugiej kolejności.
Notowaliśmy zjawiska albo powstałe po 1945 roku (element obcy klasowo, proces kiblowy, rozkułaczanie), albo przedwojenne lub star...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin