Lowczyni_szpiegów_odchodzi_z_wojska_2017-12-03.doc

(80 KB) Pobierz
Łowczyni szpiegów odchodzi z wojska

Maciej Duda, Łukasz Ruciński

Łowczyni szpiegów odchodzi z wojska

03-12-2017  https://www.tvn24.pl/magazyn-tvn24/lowczyni-szpiegow-odchodzi-z-wojska,128,2297

 

- Zostałam przekreślona, próbowano mnie zastraszyć - mówi major Magdalena E., była funkcjonariusz kontrwywiadu wojskowego. Ta młoda kobieta walczyła w Afganistanie i rozpracowywała rosyjskich szpiegów. Badała m.in., czy tłumaczka z otoczenia Antoniego Macierewicza współpracowała z rosyjskim wywiadem. Po wygranych przez PiS wyborach została ukarana przez ludzi szefa MON i musiała odejść ze służby.

Major Magdalena E., dziś już poza służbą, po raz pierwszy zgodziła się na wywiad przed kamerą. Spotkała się z Maciejem Dudą i Łukaszem Rucińskim, dziennikarzami "Superwizjera" TVN.

 

MAJOR KONTRWYWIADU

Z panią major umawiamy się w jednym z warszawskich apartamentowców, gdzie będziemy nagrywać rozmowę. Na spotkanie przychodzi elegancka, drobna blondynka. Jest po trzydziestce, wygląda młodziej. Na pierwszy rzut oka trudno uwierzyć, że w Służbie Kontrwywiadu Wojskowego przepracowała dziewięć lat, pokonując w tym czasie kilka stopni wojskowej kariery aż do stopnia majora. Jeszcze niedawno z bronią w ręku tropiła w Afganistanie talibów, przeżyła atak na polską bazę w Ghazni, a po powrocie do kraju podejmowała się niebezpiecznych misji, w których z sukcesami namierzała rosyjskich szpiegów. Wiemy o co najmniej dwóch osobach, które dzięki pracy major Magdaleny E. stanęły przed sądem. Co najmniej, bowiem większość sukcesów oficer jest utajniona. Pani major była za swą pracę odznaczana  i nagradzana, także przez sojuszników Polski. Do służby przyjmował ją w 2007 roku Antoni Macierewicz i, paradoksalnie, jej  kariera została przerwana, kiedy ekipa Macierewicza wróciła do MON. Magdalenę E. zdegradowano, wytoczono postępowanie dyscyplinarne. Musiała odejść ze służby.

 

Maciej Duda, Łukasz Ruciński:

- Kim Pani jest?

- Na pewno jestem majorem. Sąd stwierdził, że bezpodstawnie obniżono mi stopień. A w postępowaniu dyscyplinarnym nie dano mi szans na obronę.

- Dlaczego Pani zaczęła pracować w SKW?

- Miałam 24 lata. Chciałam iść do wojska, marzyłam głównie o lotnictwie. Jednak w pewnym momencie uczelnie wojskowe wstrzymały rekrutację. Trafiłam do innej uczelni i koniec końców do wojskowego kontrwywiadu.

- Dlaczego Pani odeszła ze Służby Kontrwywiadu Wojskowego?

- Musiałam odejść przez to, co się wydarzyło (degradacja - red.) i dlatego, że nie akceptowałam obecnej polityki zarządzania firmą. Nie widziałam tam miejsca dla siebie. Decyzja o odejściu nie była łatwa, bo w pracę byłam zaangażowana. To był kawał mojego życia.

- Zaczęła Pani służbę w 2007 roku, gdy szefem SKW był jej twórca, wtedy wiceminister obrony narodowej Antoni Macierewicz. Wstąpiła Pani do kontrwywiadu ze względu na swoje polityczne przekonania?

- Absolutnie nie. Polityka nigdy mnie nie interesowała ani nie interesuje. Ale polityka - niestety - zainteresowała się mną.

- W jaki sposób?

- Po zmianie rządu zastosowano różnego rodzaju zabiegi, by pozbyć się ze służby osób niewygodnych dla obecnej ekipy. Używano postępowań dyscyplinarnych i innych. Także wobec mnie wszczęto takie postępowanie dyscyplinarne, a także kontrolne.  Celem było zastraszenie, wywarcie na mnie presji. Po dziewięciu latach służby uznałam więc, że nie ma tam dla mnie miejsca.

- Jak Pani sobie z tym radziła?

- Były trudne momenty. Nie tylko dla mnie, nieprzyjemne sytuacje spotkały nawet mojego adwokata. To był rok wycięty z życia. Dużo ludzi się ode mnie odwróciło, bo zostali zastraszeni. Ale w końcu trzeba było wstać z kolan, otrzepać kurz i walczyć o swoje. Walczyć trzeba do końca.

DEGRADACJA

Major Magdalena E. swoją walkę przeniosła do sądu. Uznała, że powód jej degradacji i postępowania dyscyplinarnego był tylko pretekstem, żeby się jej pozbyć. O co poszło? W listopadzie 2015 roku, kiedy pracowała już w Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO, kontynuowała porzuconą przez nowe kierownictwo SKW operacją uwolnienia polskiego żołnierza z więzienia na Białorusi. O tajnej operacji, która miała polegać na wymianie polskiego żołnierza na białoruskiego szpiega, wiedzieli między innymi prezydent Andrzej Duda i minister koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński. Mimo to szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego ukarał Magdalenę E. degradacją, zarzucając między innymi samowolę i ukrywanie operacji przed przełożonymi po zmianie władzy w 2015 roku. "(…)

Obwiniona postąpiła wbrew podstawowym zasadom działania służb mundurowych, których skuteczność działania uzależniona jest od zachowania hierarchii. Decyzje w tego rodzaju służbach są podejmowane przez wyższych przełożonych, zaś rolą podwładnych jest wykonywanie poleceń, przekazywanie istotnych informacji przełożonym i zgłaszanie inicjatywy działania, nie zaś podejmowanie działań w sposób samowolny" - napisał Piotr Bączek, szef SKW w jawnej decyzji o ukaraniu pani oficer.

Na czym polegała „samowola” pani major w sprawie uwolnienia polskiego oficera? W jawnym uzasadnieniu kary dyscyplinarnej czytamy m.in., że major w grudniu 2015 roku miała się spotkać m.in. z konsulem z Grodna, a także, że na własną rękę utrzymywała kontakty z rodziną więzionego oficera. Rzecznik dyscyplinarny SKW zarzucił jej, że prowadziła sprawę przetrzymywanego żołnierza jako "osoba nieuprawniona", jej działania były "bezprawne", zaś operację jego uwolnienia traktowała jako "autorską" i "ukryła" ją przed przełożonymi z SKW.

Sprawę tak komentuje Marek Biernacki, były  koordynator służb specjalnych,  który do dnia przejęcia władzy przez rząd premier Beaty Szydło nadzorował operację uwolnienia kapitana.

- Osobiście poprosiłem panią major, że mimo że to nie jest już jej kierunek działania, to jednak musi się zajmować  i opiekować rodziną polskiego oficera. Uważałem, że pomoc dla rodziny jest sprawą honoru. I dodaje: - Kara była bezpodstawna i absurdalna. Bowiem degradacja polskiego oficera bez przestępstwa kryminalnego jest cofnięciem się do komuny i to takiej głębokiej komuny, która w ten sposób traktowała żołnierzy AK.

Były koordynator interweniował w sprawie major u prezydenta Andrzeja Dudy i w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Biernacki zarzucał Macierewiczowi, że powołany przez niego szef SKW dokonał na Magdalenie E. "polityczno-prywatnej zemsty".

Przed Wojewódzkim Sądem Administracyjnym w Warszawie Magdalena E. wygrała pierwszą - nieprawomocną - batalię z ludźmi Macierewicza. Sąd uznał, że kara dyscyplinarna obniżenia stopnia jest bezprawna. Zaś w trakcie postępowania dyscyplinarnego major nie dano możliwości obrony, m.in. nie pozwolono na przesłuchanie świadków zgłaszanych przez nią.

AFGANISTAN

To właśnie z jawnych dokumentów, które przedstawiono przed sądem, dowiedzieliśmy się o szczegółach przebiegu służby Magdaleny E. w Afganistanie i o jej zasługach. Magdalena E. brała udział w walkach zbrojnych z talibami w ramach Polskiego Kontyngentu Wojskowego i spędziła w Afganistanie dwie zmiany - 12. i 13. -  w latach 2012-2013. Jak ustaliliśmy, jej zadaniem było chronienie polskiego kontyngentu. Likwidowała magazyny broni, zdobywała informacje o możliwych zamachach. Codziennie ryzykowała życiem.

Elżbieta Radziszewska, posłanka PO w latach 2011-2015, zasiadała w komisji ds. służb specjalnych i poznała Magdalenę E. osobiście, kiedy komisja wyjechała do Afganistanu obserwować, jak pracuje kontrwywiad. Posłanka była świadkiem operacji przeprowadzonej przez major, która ze swoich źródeł dowiedziała się o ukrytym w górach magazynie broni i materiałów wybuchowych należących do talibów.

- To było źródło Magdy, przygotowanie Magdy, dowodzenie Magdy. Akcja wyjazdowa, helikopterami z żołnierzami polskimi, amerykańskimi i ze wsparciem afgańskim. Okazało się, że źródło mówiło prawdę (…). Cała akcja zakończyła się sukcesem, znaleziono materiały wybuchowe - wspomina dziś Radziszewska.

- Co Pani robiła w Afganistanie?

- Wykonywałam powierzone mi zadania. Jeżeli chodzi o ochronę i osłonę kontrwywiadowczą polskiego kontyngentu, pracę wywiadu - są to kwestie niejawne. Nie będę o tym szczegółowo mówić.

- Posłanka Elżbieta Radziszewska opowiedziała nam o Pani akcji, w której likwidowała pani magazyn broni talibów. Jak Pani tego dokonała?

- Wykonywałam swoje zadania najlepiej, jak potrafiłam. Cieszę się, że jest taka opinia, ale nie robiłam nic więcej ponad to, co wykonywał cały zespół w Afganistanie.

- Dostała Pani wiele odznaczeń, także od sojuszników Polski. Za co?

- Dla każdego żołnierza, funkcjonariusza, pracownika wojska ważne jest, że zostaje zauważony i otrzymuje odznaczenie, a szczególnie odznaczenie ISAF (ang. International Security Assistance Force, czyli Międzynarodowe Siły Wsparcia Bezpieczeństwa - red.). Najważniejsze jednak jest wiedzieć, dlaczego każdy z nas znalazł się w Afganistanie, jakie ma zadania i wykonać je jak najlepiej. A przede wszystkim wrócić do domu. Bo nie wszystkim się to udaje.

- Jak na Panią wpłynęła ta wojna?

- Nie żałuję, że tam pojechałam. Gdybym mogła kiedykolwiek wrócić w rejon takich działań, jak w Afganistanie, na pewno znów podjęłabym taką decyzję.

- Kręci Panią wojna?

- Kręciła mnie moja praca.

- Była Pani w męskim otoczeniu. Drobna, atrakcyjna blondynka. Jak reagowali na Panią mężczyźni, żołnierze - podwładni, koledzy, przełożeni?

- To było jak codzienna walka z wiatrakami. Funkcjonowanie kobiety w takim środowisku nie jest łatwe.

- Ale wszystko było kwestią dogadania się zespołu i jego funkcjonowania. Udało się dogadać?

- Nie wiem. O to trzeba by już zapytać kolegów.

- Przeżyła Pani atak na polską bazę w Ghazni. Co się wtedy działo?

- Byłam w campie, po swojej pracy. Szłam akurat pod prysznic, kiedy spadła „sto siódemka” czyli rakieta. Komunikat: „Uwaga! Atak!”, zabrakło jednego słowa: „ćwiczenia”. Wróciłam po broń i telefon komórkowy do campu. O tym, co robiłam dalej, nie chcę opowiadać. Wielki szacunek dla żołnierzy, którzy od razu zareagowali i dzięki temu udało się zmniejszyć straty. Największym szczęściem dla mnie było to, że po trzech dniach od ataku mogłam w końcu dotrzeć pod prysznic.

- Dokąd Pani wróciła po Afganistanie?

- Tam, skąd wyjechałam. Czyli do SKW.

ROSYJSCY SZPIEDZY

Po powrocie z wojny w 2013 roku przed Magdaleną E. postawiono nowe zadania. Trafiła do zespołu zajmującego się namierzaniem szpiegów. Przede wszystkim rosyjskich. Ustaliliśmy, że wraz z innymi funkcjonariuszami rozpracowała co najmniej dwa nagłośnione przypadki. Panią major wciąż obowiązuje tajemnica, nie może zdradzać szczegółów swojej pracy. Nam udało się ustalić, że pierwszy z nich to Piotr C., żołnierz współpracujący z rosyjskim GRU. W Polsce przez wiele lat służył w nieistniejącym już 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego, który odpowiadał za loty najważniejszych osób w państwie. Miał dostęp do danych oficerów polskiego lotnictwa, kluczy i haseł obowiązujących w polskich bazach lotniczych. Magdalena E. rozpracowała go w 2014 roku. Lecz wtedy prokuratura ogłosiła mu tylko część zarzutów i zrezygnowała z wniosku o areszt. Piotr C. zniknął.  Złapano go dopiero po dwóch latach. Drugi rosyjski szpieg, rozpracowany przez major E., to podpułkownik Zbigniew J. - pracownik MON. Za strategiczne informacje miał dostawać pieniądze od Rosji. Sąd skazał go na sześć lat więzienia za szpiegostwo.

ROSYJSKA TŁUMACZKA

Kolejnym zadaniem, jakie postawili przed panią major jej przełożeni, to sprawa tłumaczenia raportu z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych. I to właśnie ona mogła być początkiem końca jej kariery. Przypomnijmy - kiedy w 2007 roku Antoni Macierewicz likwidował WSI, a w ich miejsce tworzył Służbę Kontrwywiadu Wojskowego, z całej operacji powstał raport. SKW błyskawicznie zleciła przetłumaczenie pełnego cennych informacji dokumentu na język rosyjski. Sprawę śledził Piotr Pytlakowski, dziennikarz tygodnika "Polityka".

- Po kilku miesiącach przetłumaczony raport z likwidacji WSI publikuje rosyjski portal agentura.ru, zajmujący się służbami specjalnymi. Pytany przez polskich dziennikarzy, w jaki sposób tak szybko go zdobył, szef portalu odpowiada, że to dzięki polskim przyjaciołom - wspomina Pytlakowski. - Czy faktycznie była potrzeba tłumaczenia na rosyjski tego raportu? Czym to było umotywowane? Dlaczego zrobiono to tak błyskawicznie? - zastanawia się dziennikarz.

- Obce służby mogły tylko zacierać ręce. - Jeden z oficerów będących reprezentantem państwa, które bardzo mocno współpracowało ze stroną rosyjską, podzielił się ze mną następującą refleksją: Nawet pan nie wie, jak dużo zawdzięczamy publikacji tego raportu. A zwłaszcza w języku rosyjskim. To dla nas był rodzaj podręcznika, pozwalający zweryfikować nasze przypuszczenia co do sposobu działania wojskowych służb specjalnych RP - opowiada nam generał Piotr Pytel, były szef SKW.

Na jaw zaczęły wychodzić kolejne informacje. Okazało się, że zlecenie tłumaczenia raportu na język rosyjski powierzono Irinie O. To z pochodzenia Rosjanka, a prywatnie żona polskiego opozycjonisty Marka Z., po 1989 roku pracownika MSZ i konsula na zagranicznych placówkach. Pojawiły się też informacje, że miała wchodzić do SKW bez specjalnego, wcześniejszego sprawdzenia, czy może być powiązana z obcymi służbami. W 2013 roku w SKW zaczęło analizować, kim jest Irina O., czy mogła mieć związki z obcymi wywiadami i jakie były okoliczności zlecenia jej tłumaczenia raportu. Powołano specjalny zespół. W jego skład weszła właśnie Magdalena E.

- Czy to pani major rozpracowywała Irinę O.? - pytamy Tomasza Siemoniaka.

- Należała do zespołu, który takimi sprawami się interesował - odpowiada Siemoniak (PO), który w latach 2011-2015 był ministrem obrony narodowej i nadzorował SKW. Siemoniak nie ma wątpliwości, że sprawdzanie tłumaczki mogło być powodem późniejszych kłopotów Magdaleny E.

- Ludzie Macierewicza uznali, że to jest osoba w takie prace zaangażowana - tłumaczy Siemoniak.

- Zespół stwierdził, że Irina O. faktycznie miała nie zostać formalnie sprawdzona przed dopuszczeniem jej do niejawnych materiałów. Mimo to dostała przepustkę i poruszała się po siedzibie SKW. Zaczęto też badać, czy tłumaczka współpracowała z KGB. Po pierwszej fazie postępowania SKW (kierowana wtedy przez generała Pytla) przekazała informacje o tej sprawie posłom z sejmowej komisji ds. służb specjalnych.

Zdaniem ówczesnego szefa komisji Stanisława Wziątka (SLD) wnioski były jednoznaczne.

- Materiały trafiały do tłumaczki, do osoby, która nie została sprawdzona i która moim zdaniem miała bezpośrednie kontakty z rosyjskimi służbami - mówił wtedy Wziątek. Prawo i Sprawiedliwość utrzymywało natomiast, że nie doszło do naruszenia prawa, a z zawartych z Iriną O. umów wynika, iż nie miała dostępu do niejawnych dokumentów.

Część ówczesnego Sejmu żądała powołania komisji śledczej. Tak się nie stało. Tomasz Siemoniak  zapowiedział wtedy, że do premiera Donalda Tuska trafi analiza dotycząca tłumaczenia raportu przez Irinę O.

- Taka analiza oczywiście została opracowana i przekazana. Była to istotna kwestia z punktu widzenia bezpieczeństwa narodowego - mówi nam dziś gen. Pytel. Na tym jednak sprawa Iriny O. się zakończyła.

TW "JAN"

- W jaki sposób Rosjanka, Irina O., znalazła się w Polsce i w otoczeniu Antoniego Macierewicza? W Instytucie Pamięci Narodowej przeczytaliśmy akta jej i jej męża Marka Z. Okazało się, że Irina O., zanim stała się obywatelką Polski, do upadku komunizmu pracowała w państwowej instytucji kontrolowanej przez służby specjalne Związku Radzieckiego.

- Podjęła pracę w Inturiście, jako przewodniczka i tłumaczka. A Inturist, to każdy fachowiec od służb specjalnych powie, był w Związku Radzieckim instytucją kompletnie zinfiltrowaną przez służby, przez KGB - opowiada redaktor Pytlakowski, który także interesował się przeszłością Iriny O. Przewodnicy czy tłumacze Inturistu opiekowali się m.in. wszystkimi cudzoziemcami, którzy przyjeżdżali do ich kraju.

Według Pytlakowskiego w ten sposób Irina O. poznała Leszka Ż. byłego tajnego współpracownika Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie "Jan". Leszek Ż. wyjeżdżał do Związku Radzieckiego jako krytyk literacki. Z akt w IPN dowiedzieliśmy się szczegółów. "Janem" w latach 70. i 80. osobiście kierował generał brygady Krzysztof Majchrowski, wieloletni funkcjonariusz Departamentu III Ministerstwa Spraw Wewnętrznych  PRL, a od 1987 do 1990 r. dyrektor tego departamentu. Z dokumentów IPN wynika, że Majchrowski zlecał Leszkowi Ż. donoszenie zarówno na najsłynniejszych literatów, m.in. Stanisława Barańczaka  i Tomasza Jastruna, jak i na młodych opozycjonistów pojawiających się na cyklicznych spotkaniach i dyskusjach. Leszek Ż., czyli TW "Jan", rozpracowywał m.in. Marka Z. - wtedy studenta Uniwersytetu Warszawskiego. Marek Z. i Antoni Macierewicz obracali się w tych samych kręgach towarzyskich w czasach działalności opozycyjnej w PRL. W 1989 r. Irina O. przyjeżdża do Polski. Leszek Ż. poznaje ją wtedy z Markiem Z. Pół roku później Irina i Marek pobierają się. Następnie Rosjanka dostaje stały pobyt i obywatelstwo polskie.

Zapytaliśmy Leszka Ż. o jego znajomość z Iriną. 

- Ja jej od lat nie widziałem. Wiem, że są jakieś podejrzenia wobec Iriny, ale ja nie mam pojęcia o tych podejrzeniach. Nie chcę w to już wsadzać palców - odpowiedział.

Mimo starań nie udało nam się dotrzeć do Iriny O. Osoby, z którymi się spotykała w Polsce, twierdzą, że mają tylko jej e-mail. Napisaliśmy wiadomość, ale do dziś nie uzyskaliśmy odpowiedzi. Jej mąż, Marek Z., piastuje stanowisko w ambasadzie RP w Moskwie. Do niego też zadzwoniliśmy.

- Mojej żony nie ma w Moskwie. Jeżeli coś jej dotyczy, to sama może reagować. Ja nic nie mogę na to poradzić. Mąż nie odpowiada za żonę, ani żona nie odpowiada za męża. Ja się nie interesuję sprawami, którymi zajmuje się moja żona. Do widzenia - powiedział Z. i rozłączył się.

MISIEWICZ W CEK NATO

W październiku 2015 roku - dokładnie wtedy, kiedy PiS wygrało wybory, ale jeszcze przed zmianą rządu - major Magdalena E. decyzją swoich ówczesnych przełożonych zaczęła służbę w Centrum Eksperckim Kontrwywiadu NATO. To była samodzielna instytucja przy Służbie Kontrwywiadu Wojskowego, stworzona wspólnie przez Polaków i Słowaków. Jej zadaniem miało być monitorowanie zagrożeń na wschodzie i szkolenie kontrwywiadowcze. Magdalena E. znalazła się tam wraz ze swoimi szefami, którzy odpowiadali za pracę zespołu analizującego sprawę Iriny O. i tłumaczenia raportu z weryfikacji WSI. W nocy z 17 na 18 grudnia do CEK NATO wkroczył Bartłomiej Misiewicz, ówczesna prawa ręka Antoniego Misiewicza, jako jego specjalny pełnomocnik. Swoje wejście do CEK NATO Misiewicz tłumaczył tym, że ówczesnemu szefowi Centrum zawieszono dostęp do niejawnych informacji, a mimo to nie chciał on opuścić siedziby CEK. Płk Krzysztof Dusza został przez MON odwołany tydzień przed wejściem Misiewicza do warszawskiej siedziby Centrum. Wszczęto wobec niego postępowanie kontrolne, jeśli chodzi o dostęp do informacji niejawnych, co czasowo zawiesza dostęp do takich informacji. Płk Dusza odpowiadał wtedy, że uważa odwołanie za nieskuteczne, bo nie otrzymał decyzji ministrów obrony Polski i Słowacji, a taki jest wymóg. Misiewiczowi towarzyszyli m.in. żołnierze Żandarmerii Wojskowej. Rozpruli sejfy byłych szefów SKW i Magdaleny E.

- Czy były inne powody tak gwałtownego wejścia do CEK NATO?

- Nie wiem. O to już proszę zapytać pana Misiewicza - mówi Magdalena E.

Na początku sierpnia zwróciliśmy się do MON z prośbą o rozmowę z ministrem Macierewiczem i Piotrem Bączkiem - szefem SKW. Przedstawiliśmy zagadnienia, które chcieliśmy poruszyć i pytania, jakie chcieliśmy zadać. Pytania ponowiliśmy na początku października. Mimo kontaktów z panią rzecznik MON do dziś nie doczekaliśmy się żadnej reakcji. Magdalena E. wygrała w pierwszej instancji i dalej przed sądami walczy o prawomocne przywrócenie jej stopnia majora, a także o pełne cofnięcie - niesłusznej jej zdaniem - kary dyscyplinarnej za pomoc rodzinie więzionego na Białorusi kapitana z Białegostoku.

- Tęskni Pani za służbą?

Magdalena E.: - Za pracą... Bo czy to jest ta sama służba, to nie wiem.

- Za jaką pracą?

- Dokładnie za tą, jaką powinna się zajmować Służba Kontrwywiadu Wojskowego. Chociażby za łapaniem szpiegów. Ale honor ma się jeden.

 

*****

 

Po zapowiedziach emisji reportażu, w sobotę 2 grudnia, na kilka godzin przed rozpoczęciem programu "Superwizjer" w TVN24, Ministerstwo Obrony Narodowej opublikowało poniższy komunikat:

"W związku z zapowiedzią emisji programu Superwizjer pt. "Łowczyni Szpiegów" w telewizji TVN24, Służba Kontrwywiadu Wojskowego informuje, że osoba, która wypowiada się w zwiastunie programu odeszła ze służby na własną prośbę i w skutek postępowania dyscyplinarnego została uznana za winną podejmowania nielegalnych działań operacyjno-rozpoznawczych bez zgody przełożonych i na szkodę służby. Działania te były prowadzone w tajemnicy przed polskimi służbami, poza granicami kraju i godziły w bezpieczeństwo państwa polskiego oraz zagrażały polskim żołnierzom realizującym zadania specjalne. Sytuacje takie stanowią poważne odstępstwo od kanonu działań służb specjalnych, stwarzają bardzo poważne zagrożenie i nie będą akceptowane. W związku z tym, toczy się postępowanie przeciwko tej osobie przed prokuraturą z art. 231 § 1 kk, czyli o nadużycie uprawnień służbowych. Wszelkie wypowiedzi tej osoby należy traktować jako realizację linii obrony i próbę wpływania na rozstrzygnięcie postępowania. Ponadto, MON zwraca także uwagę, że wbrew nieprawdziwym twierdzeniom, od lat rozpowszechnianym przez środowisko WSI, raport z likwidacji WSI jest dokumentem jawnym i został przetłumaczony na wszystkie języki kongresowe. Osoba tłumacząca raport na język rosyjski tłumaczyła dokument jawny po odtajnieniu raportu przez Prezydenta RP i nie uczestniczyła w żadnych niejawnych pracach. W związku z faktem, iż w/w sprawy są przedmiotem licznych manipulacji medialnych, a z uwagi na niejawność szczegółów, nie wszystkie informacje mogą zostać przestawione opinii publicznej, zwracamy się z prośbą do przedstawicieli mediów o zachowanie szczególnej staranności i rzetelności".

 

*****

 

O to, czy przeciwko major faktycznie toczy się śledztwo - jak podaje MON w komunikacie - spytaliśmy w sobotę jej pełnomocnika.

- Na dzisiaj major Magdalena E. nie ma żadnych ogłoszonych zarzutów. Zatem nie toczy się przeciwko niej żadne postępowanie karne - oświadczył mecenas Antoni Kania-Sieniawski.

- 5 -

Zgłoś jeśli naruszono regulamin