Przyczyny_fali_odejsc_z_armii.doc

(545 KB) Pobierz
przyczyny fali odejść z armii

Edyta Żemła

Oto przyczyny fali odejść z armii. Mamy pełny obraz zgnilizny. To już nie jest wojsko

3 lutego 2023 05:57

https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/oto-przyczyny-fali-odejsc-z-armii-pelny-obraz-zgnilizny-to-juz-nie-jest-wojsko/hlrbvh9

 

Z armii odchodzi kilkanaście tysięcy żołnierzy. Od dawna szeregi wojska nie kurczyły się w tak zastraszającym tempie. Zapytaliśmy żołnierzy o przyczyny. Ich zdaniem system dowodzenia runął. - Dowodzą nami wszyscy - mówią. Dodają, że nie szanuje się ich służby, przerzuca z jednostki do jednostki, a 300 nadgodzin w roku, to właściwie norma.

Minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak na przysiędze żołnierzy-ochotników

Jak wynika z informacji Onetu, mundur zrzucają w większości wojskowi specjaliści z ogromnym doświadczeniem, którzy przesłużyli od 15 do 20 lat

Eksperci podkreślają, że dowódcy różnych szczebli nie są przygotowani do funkcji zarządzania kadrami. - Jeśli żołnierze w służbie nie czują wsparcia i szacunku, odchodzą znacznie szybciej - mówi oficer i naukowiec wojskowej uczelni

Braki kadrowe w jednostkach już teraz są ogromne. Żołnierze przerzucani są na stanowiska, na których nie mają doświadczenia

Dobrowolna służba wojskowa jest oczkiem w głowie obecnego szefa MON Mariusza Błaszczaka. Resort więc robi wszystko, by pochwalić się jak największą liczbą wcielonych do służby żołnierzy

- Wystarczy ukończona podstawówka, dwie ręce i dwie nogi - mówi oficer, który odpowiada za kadry. Podoficer z jednostki, w której służą żołnierze-kandydaci: - Przychodzą schorowani, z kontuzjami, ale dla MON-u, najważniejsze jest to, żeby słupki rosły

 

Jednostka wojskowa na północy kraju. Plac apelowy. Wczesny poranek. Młody podporucznik prowadzi odprawę ze swoją kompanią. Podchodzi do niego kapitan ze sztabu, zaufany dowódcy jednostki. Zaczyna besztać podporucznika przy jego żołnierzach. - To nie był jego przełożony, nie miał prawa się wcinać - mówi świadek zdarzenia, prosząc o zachowanie anonimowości, jak większość naszych rozmówców.

Besztanie trwa kilka minut. Na koniec kapitan krzyczy do podporucznika: A teraz pompuj młody. Podporucznik kładzie się na ziemi i robi pompki. Patrzą na to szeregowi - podwładni młodego oficera.

- Wszyscy mieli ubaw po pachy, ale autorytet tego oficera legł w gruzach - mówi z rozgoryczeniem nasz rozmówca.

Młody podporucznik w tym roku odszedł z armii. W jego jednostce mundury zdjęło także pięciu innych oficerów.

Powód? Są tam równi i równiejsi. Równiejsi - zdaniem naszych rozmówców - cieszą się zaufaniem dowódcy, są bezkarni, błyskawicznie awansują i się nie przemęczają. - Na przykład kapitan, który upokorzył naszego kolegę, przyszedł do wojska ze Straży Miejskiej. Do stopnia, w którym chodzi, awansował w cztery lata - opowiada młody oficer.

Inny dodaje: - U nas dramatycznie brakuje ludzi. Jestem porucznikiem, dowódcą kompanii. Przez braki kadrowe dowodziłem nie jedną, a trzema kompaniami: etatową, rezerwy i zbiorczą. Trzeba było zrobić zajęcia, szkolenia, a potem jeszcze kwity wypełnić. Kończyłem zwykle o pierwszej w nocy. Dawałem radę. Wie pani, co przelało czarę goryczy?

- Co - pytam?

- W piątki dowódca ze swoimi zaufanymi ludźmi robi zakrapiane odprawy. W tym gronie jest sierżant, ale akurat w piątek wypadła mu służba pomocnika oficera dyżurnego. Dostałem telefon. On poszedł na tę odprawę, a ja pełniłem za niego służbę - opowiada oficer.

Jego kolega dorzuca: - Ten sierżant potrafił do nas, oficerów młodszych, powiedzieć, że może byśmy mu honory oddawali. Coś mu się chyba pomyliło.

Zdaniem młodych oficerów, system dowodzenia w armii runął. - Dowodzą nami wszyscy. Jeśli pan kapitan wchodzi do magazynu, za który ja jestem odpowiedzialny i zabiera sprzęt, to coś jest nie tak. Dodajmy do tego besztanie i upokarzanie oficerów młodszych - to, że oficer za podoficera bierze dyżur oraz że ten podoficer każe sobie oddawać honory, to mamy pełny obraz zgnilizny. To już nie jest wojsko - podsumowuje żołnierz.

- To jest aż nieprawdopodobne, by tak zaniedbać temat troski o żołnierza. Godność żołnierska jest najważniejsza - komentuje gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych. - Na pewno więc przyczyny odejść z armii są inne niż tylko finansowe, ponieważ żołnierze mają bardzo dobre pensje.

Lawina odejść. W tym roku coś się jednak zmieniło

W ostatnich miesiącach z armii odchodzi kilkanaście tysięcy doświadczonych żołnierzy. Ministerstwo Obrony Narodowej już oficjalnie potwierdziło informacje Onetu, o tym, że z końcem ubiegłego roku mundur zdjęło 8 988 żołnierzy zawodowych z wojsk operacyjnych.

Kolejnych 4 392 wojskowych złożyło wnioski o odejście do cywila już w styczniu tego roku. Z kolei Rzeczpospolita ujawniła, że w ubiegłym roku aż 7 962 ochotników z Wojsk Obrony Terytorialnej zdecydowało się zdjąć mundur.

Od dawna szeregi armii nie kurczyły się w tak zastraszającym tempie. Przez wiele lat mundur zrzucało średnio ok. 4-5 tys. żołnierzy rocznie. Powody były zwykle prozaiczne: wiek, zdrowie, sprawy osobiste. W tym roku coś się jednak zmieniło.

Ekspertów lawina odejść dziwi, tym bardziej że resort obrony zaproponował żołnierzom bezprecedensowy pakiet podwyżek, premii i nagród. Pieniądze nie zahamowały jednak kurczenia się armii.

- Na tych podwyżkach korzystają najmłodsi i najstarsi stażem żołnierze. My zyskujemy niewiele - mówi doświadczony podoficer z kilkunastoletnim stażem. Rzeczywiście, jak wynika z naszych informacji, mundur zrzucają w większości wojskowi, którzy przesłużyli od 15 do 20 lat.

Ludzie odchodzą, bo są rozgoryczeni

Skoro całkiem niemałe pieniądze nie zdołały zatrzymać żołnierzy w służbie, to postanowiliśmy zbadać powody tegorocznego eksodusu. Wielu z naszych rozmówców twierdzi, że wpłynęła na to sytuacja ekonomiczna w kraju.

- Ludzie mają kredyty. Wzrost stóp procentowych i wysoka inflacja sprawiły, że ciężko je spłacać. Natomiast odchodząc do cywila, dostajemy odprawę mieszkaniową i nadpłacamy kapitał. Liczymy też na to, że w cywilu jakaś praca się znajdzie - mówi podoficer, który w tym roku odszedł z armii. Dodaje, że to nie jest jedyny powód. - Ludzie odchodzą, bo są rozgoryczeni tym, co się dzieje w armii. Taka jest smutna prawda - mówi. Podobne opinie słyszymy od większości naszych rozmówców.

- Z moich rozmów z odchodzącymi żołnierzami wynika, że na ich decyzje miała wpływ zła atmosfera, jaka obecnie panuje w wojsku - mówi płk Piotr Gąstał, były dowódca jednostki wojskowej GROM.

Eksperci badający relacje wewnątrz armii podkreślają, że obecnie dowódcy różnych szczebli nie są przygotowani do funkcji zarządzania kadrami. Rodzi to, ich zdaniem, problemy z utrzymaniem morale. - Jeśli żołnierze w służbie nie czują wsparcia i szacunku, odchodzą znacznie szybciej - mówi oficer i naukowiec jednej z uczelni wojskowych.

Braki kadrowe i przeciążenie pracą

Resort obrony chwali się tym, że armia liczy ponad 160 tys. żołnierzy. Te dane niestety ładnie wyglądają tylko na papierze. Po pierwsze do ogólnej puli MON wrzucił żołnierzy wojsk operacyjnych, ochotników z WOT, którzy za bramą jednostek spędzają zaledwie kilka dni w miesiącu oraz studentów szkół i uczelni wojskowych.

Premier Mateusz Morawiecki i minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak podczas przekazania czołgów K2 żołnierzom Wojska Polskiego

 

Po drugie, największe problemy kadrowe są właśnie w wojskach operacyjnych na stanowiskach, na których liczy się specjalizacja, doświadczenie i wyszkolenie. Ukompletowanie, czyli obsadzenie wolnych etatów w jednostkach wojskowych, znajduje się obecnie na dramatycznie niskim poziomie. Dziś, jak twierdzą dowódcy, nie ma nie tylko jednostek w pełni ukompletowanych, ale nawet ukompletowanych w 60 czy 50 proc. Przykład?

Żołnierz z dowództwa jednej z dużych jednostek wojskowych: - W moim wydziale są wolne 23 etaty. Zgadniesz, ile z nich jest obsadzonych?

- Połowa - rzucam ostrożnie.

- Nie, dwa - odpowiada ze śmiechem. - Mogliśmy ścignąć ludzi z innej jednostki. Chcieli nawet przejść, ale od swojego dowódcy usłyszeli, że nie dostaną przeniesienia, bo on też u siebie ma braki kadrowe.

Dziury wojsko łata naprędce i bez wyraźnego planu, wylewając niejednokrotnie dziecko z kąpielą. - W jednostkach są tak duże braki kadrowe, że ludzie rzucani są na stanowiska, które ich nie interesują i do zadań, na których się nie znają - mówi doświadczony podoficer.

Inny żołnierz opowiada: - Kolega właśnie w ten sposób został przeniesiony. Szybko przejmował obowiązki na nowym stanowisku. Nie znał się na tym, nikt mu nie doradził i okazało się, że ma duże braki sprzętowe, które zrobił ktoś przed nim. Teraz musi zapłacić 10 tys. zł z własnej kieszeni, a podwyżki dostał 250 zł. Wyszedł na tym, jak Zabłocki na mydle.

Potwierdza to kolejny żołnierz: - Jestem operatorem przeciwpancernego pocisku kierowanego Spike. Szkoliłem się z obsługi tego sprzętu, teraz mogę być instruktorem. Co z tego, jak mam iść na stanowisko do sztabu. Nie znam się na tej robocie, a w dodatku nie mam się od kogo uczyć, bo tam też nie ma ludzi.

Chaotyczne przerzucanie żołnierzy ze stanowiska na stanowisko oraz z jednostki do jednostki to nie koniec problemów. Żołnierze są przeciążeni pracą. W ubiegłym roku Onet opisał sytuację żołnierzy-wartowników z lotniska Wrocław-Strachowice, gdzie ma powstać amerykańska baza przeładunkowa. Większość z nich miała po 300 nadgodzin, a system służb tak skonstruowany, że prawie nie widywali się z rodzinami.

Bliźniaczą niemalże sytuację opisali nam także żołnierze-strażacy z 32. Bazy Lotnictwa Taktycznego w Łasku. Stacjonują tam myśliwce F-16. Baza jest częścią struktur NATO. Wojskowi strażacy z Łasku, bez których z lotniska nie wystartuje żadna wojskowa maszyna, mówili Onetowi o dramatycznej sytuacji kadrowej, tysiącach nadgodzin, kolesiostwie i nepotyzmie.

W obu przypadkach dowódcy jednostek po tekstach Onetu obiecali żołnierzom poprawę sytuacji. - Zamiast poprawy, tylko nam ją pogorszyli - mówi żołnierz-strażak z bazy Łasku. Z jego pododdziału w tym roku odeszło aż 10 doświadczonych żołnierzy. - Przestaliśmy wierzyć, że w armii cokolwiek się zmieni - mówią w rozmowie z Onetem.

Minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak przemawia na uroczystej przysiędze żołnierzy dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej

 

Przychodzą schorowani, z kontuzjami. Byle tylko ich złapać w sidła

Ustawa o obronie ojczyzny, która weszła w życie wiosną ubiegłego roku, wprowadziła nowy rodzaj służby - zasadniczą dobrowolną służbę wojskową. Tak jak kilka lat temu WOT były oczkiem w głowie poprzedniego ministra obrony Antoniego Macierewicza, tak teraz, dobrowolna służba wojskowa jest oczkiem w głowie obecnego szefa MON Mariusza Błaszczaka. Resort więc robi wszystko, by pochwalić się jak największą liczbą wcielonych do służby żołnierzy.

To powoduje, że w ramach tej nowej formacji do armii może trafić właściwe każdy, kto się zgłosi. Nie obowiązuje kryterium sprawności fizycznej, kryterium zdrowotne też zostało obniżone do minimum.

- Wystarczy ukończona podstawówka, dwie ręce i dwie nogi - mówi oficer, który odpowiada za kadry.

Podoficer z jednostki, w której służą żołnierze-kandydaci dobrowolnej służby wojskowej: - Przychodzą schorowani, z kontuzjami. Ale dla MON-u, najważniejsze jest to, żeby słupki rosły.

Następny nasz rozmówca, dowódca jednostki wojskowej, dorzuca: - Już w centrach rekrutacji kandydatom do dobrowolnej służby mówi się, że nie będą jeździli na poligony, nie będą mieli służb i nie będą się przemęczać. Byle tylko ich złapać w sidła. Tylko że tak naprawdę to nie jest żaden materiał do obróbki. Jeżeli jedynym kryterium jest szkoła podstawowa, to o czym my mówimy.

Parcie na pozyskanie nowych rekrutów ze strony MON jest jednak tak duże, że kilku dowódców jednostek straciło już stanowiska, ponieważ zdaniem kontrolerów wysłanych przez resort obrony, nie przygotowali oni odpowiednich warunków do pełnienia służby przez żołnierzy-kandydatów. Onet opisał dwie takie historie.

Pozostali dowódcy, którzy mają u siebie żołnierzy dobrowolnej służby, wyciągnęli z tych dymisji lekcję. Teraz chuchają i dmuchają na żołnierzy-kandydatów, nawet jeśli ci do wojska się ewidentnie nie nadają. Patrzą na to doświadczeni żołnierze zawodowi, często po misjach bojowych.

Oto co widzą: - Kiedyś w trakcie szkolenia kadra dowódcza zabraniała żołnierzom posiadania przy sobie telefonów komórkowych w trakcie zajęć programowych. Teraz żołnierz-kandydat sam ma zdecydować, czy na czas zajęć odda telefon, czy nie - mówi doświadczony podoficer. - Jeżeli żołnierz-kandydat nie chce się czołgać, czy biegać, to ma stać i się przyglądać, jak zajęcia są prowadzone - dodaje.

Potwierdza to kilku innych naszych rozmówców z różnych jednostek wojskowych. - Nie ma egzaminu ze sprawności fizycznej. Nam nawet tym żołnierzom nie wolno go robić - mówi oficer starszy.

Żołnierze-kandydaci zgłaszali też, że się nudzą w czasie wolnym. Dlatego sekcje wychowawcze w ramach umilenia im czasu wolnego kupiły najnowsze wersje PlayStation5, telewizory i piłkarzyki.

- Jeśli taki żołnierz przychodzi do służby, ale po dwóch dniach mu się odwidzi, kadra ma robić wszystko, by został, chociaż do przysięgi, łącznie z tym, że mówią mu, że nie ma tuszu czy papieru w drukarce, dlatego nie mogą wypełnić dokumentów - opowiada podoficer.

Oficer z innej jednostki, gdzie są żołnierze-kandydaci, dorzuca: - Dlatego, nawet jeśli taki żołnierz odpadnie po badaniach medycznych, to przysięgę i tak złoży.

Wojsko przygotowało również dla żołnierzy-kandydatów szybką ścieżkę przechodzenia ze służby przygotowawczej na zawodową oraz oddzielną, bardzo szeroką pulę kursów i szkoleń. - My o tym możemy tylko pomarzyć - mówi rozżalony podoficer.

Kolejne informacje, które nam przekazuje, są jeszcze bardziej szokujące. - Zabrano nam hełmy kevlarowe i przekazano je dla służby dobrowolnej. Dla wszystkich żołnierzy zawodowych w jednostce wydają teraz hełmy stalowe - blaszaki. Mundury jeszcze są, ale już do nas dochodzą informacje, że kiedy resursy na odzież ochronną się skończą, a stanie się to niebawem, to gore-texów nie będziemy mieli, bo idą na dobrowolną. Nam mają wydawać bechatki [mundury materiałowe starego typu - red.] - mówi. Te informacje potwierdziliśmy również w innych jednostkach.

- Dlatego ludzie odchodzą. Wojsko już się proszę pani, skończyło. Lepiej nie będzie - mówi zdenerwowany podoficer.

Źródło: Onet

Data utworzenia: 3 lutego 2023 05:57

EDYTA ŻEMŁA

Dziennikarka Onetu, autorka kilku książek, m.in. Zdradzeni oraz Wir. Na linii ognia


Edyta Żemła

Żołnierze z bazy myśliwców F-16 w Łasku:

„Dla pana majora jesteśmy chwastami”

17 wrz 22 06:15

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/absurd-w-kluczowej-bazie-naszego-lotnictwa-moze-zostac-unieruchomiona/6nn6cvy

 

- Największym skandalem dla naszych przełożonych byłoby, gdyby do Warszawy dotarło, że nie jesteśmy w stanie zabezpieczyć lotów. A niedługo nie będziemy - mówi żołnierz-strażak z 32. Bazy Lotnictwa Taktycznego w Łasku. Stacjonują tam myśliwce F-16. Baza jest częścią struktur NATO. Wojskowi strażacy z Łasku, bez których z lotniska nie wystartuje żadna wojskowa maszyna, mówią Onetowi o dramatycznej sytuacji kadrowej, tysiącach nadgodzin, kolesiostwie i nepotyzmie.

Bez służby wojskowych strażaków lotnisko w Łasku zostanie unieruchomione: - Jeśli nie ma zabezpieczenia pożarniczego, to nie mogą odbywać się loty. Nie ma szkolenia, czyli nie działa NATO-wska 32. Baza Lotnictwa Taktycznego - mówi żołnierz

Zimą tego roku z pododdziału straży pożarnej odeszło sporo żołnierzy. Powstała wyrwa kadrowa. 24 lutego wybuchła wojna w Ukrainie. Strażacy, w uszczuplonym składzie, muszą zabezpieczać kilka razy więcej operacji powietrznych niż wcześniej

- Mamy dyżury 24-godzinne, a potem 24 godziny odpoczynku. Albo krócej. Jak obrobimy się u siebie, musimy iść do innych sekcji. Uzupełniamy się, ale chodzimy jak w kołchozie. Żołnierze nie mają życia - mówią Onetowi

W ciągu zaledwie kilku ostatnich miesięcy duża część żołnierzy-strażaków z 32. Bazy wypracowała po 200-400 nadgodzin. Natomiast cały pododdział do niedawna miał ich już ponad 11 tys. - A licznik ciągle bije - dorzuca strażak

Jak to się odbija na ich służbie? - Przychodząc na kolejny dyżur nie jesteśmy już w pełni wydajni. Czasem się boimy, bo w trakcie służby trzeba podejmować trudne decyzje. Musimy ratować ludzi, ale po dziesięciu dyżurach z rzędu ciężko się skoncentrować - twierdzi strażak

Dla żołnierzy pododdziału najbardziej frustrujący jest fakt, że przełożeni nie reagują na kryzys. - Dowódca, zamiast przyjąć ludzi, trzyma wolne etaty dla „swoich” - mówi strażak

Kiedy żołnierze-strażacy wyrabiają nadgodziny, w tym czasie ich przełożeni dorabiają do wojskowych pensji w cywilu. Strażacy opowiadają też o innych nieprawidłowościach w bazie

 

Pilot F-16 podchodzi do lądowania. Maszyna trze o pas na zablokowanym kole. Spod myśliwca bucha jasny, prawie biały płomień. Za chwilę może dojść do tragedii.

Do akcji błyskawicznie wkracza wojskowa straż pożarna. - Naszym zadaniem było ugaszenie pożaru z zachowaniem procedur. W tej sytuacji nie uderza się strumieniem wody bezpośrednio w obiekt, ponieważ mogłoby to uszkodzić maszynę. Rozproszony strumień trzeba skierować tak, by maksymalnie wychłodzić obiekt - opowiada wojskowy strażak. Dzięki profesjonalizmowi strażaków maszyna i pilot z tarapatów wyszli bez szwanku.

To tego zdarzenia doszło w 32. Bazie Lotnictwa Taktycznego w Łasku, niedaleko Łodzi. Stacjonują tam polskie myśliwce F-16. Baza jest częścią struktur NATO.

Opisana historia to nie był odosobniony przypadek. Na lotnisku nigdy jednak nie doszło tragedii. Zawsze w porę interweniowała wojskowa straż pożarna. - Nie wolno nam i nie chcemy mówić o szczegółach, ale takich zdarzeń jest sporo - przyznają wojskowi strażacy w rozmowie z Onetem.

Żołnierze-strażacy z 32. Bazy zdecydowali się spotkać z nami nie po to, by opowiadać o swojej odpowiedzialnej służbie, lecz by poprosić o pomoc. Ich sytuacja, jest - jak twierdzą - tak zła, że niebawem w Łasku może zabraknąć strażaków do zabezpieczania startów i lądowań statków powietrznych, nie tylko polskich, ale również NATO-wskich.

11 tysięcy nadgodzin. A licznik ciągle bije...

- Dla naszych przełożonych największym skandalem byłoby, gdyby do Warszawy dotarło, że nie jesteśmy w stanie zabezpieczyć lotów. A niedługo nie będziemy - mówi żołnierz-strażak.

Okazuje się, że liczący kilkadziesiąt osób pododdział ma ogromne braki kadrowe. Natomiast służący w nim żołnierze są tak przeciążeni pracą, że odbija się to na jakości ich służby. Wielu z nich zastanawia się, czy nie odejść do cywila, jeśli sytuacja się nie poprawi.

Wystarczy wspomnieć, że w ciągu zaledwie kilku ostatnich miesięcy duża część żołnierzy-strażaków z 32. Bazy wypracowała po 200-400 nadgodzin. Natomiast cały pododdział do niedawna miał ich już ponad 11 tysięcy. - A licznik ciągle bije - dorzuca strażak.

Oliwy do ognia dolewa fakt, że przerwy na odpoczynek pomiędzy 24-godzinnymi dyżurami, które powinny wynosić 72 godziny, są czasem krótsze niż doba. Żołnierze twierdzą, że przychodzą do jednostki przemęczeni i niewyspani, co odbija się na ich służbie.

Ich przełożeni nie tylko nie reagują, lecz z powodu ciągłych braków kadrowych jeszcze bardziej eksploatują przemęczonych strażaków. Ponadto - jak wynika z relacji, których wysłuchaliśmy - upokarzają ich, nazywając „chwastami”, twierdzą, że „będą prostować straż”, choć jeszcze do niedawna był to wyróżniający się pododdział w 32. Bazie.

Dowódcy proponują też, by żołnierze sami rozwiązali problemy kadrowe swojego pododdziału. - Mówią nam, żebyśmy wywierali presję na tych, którzy „ściemniają” na długotrwałych L4. Takich osób jest niewiele. Ponadto one realnie ucierpiały na zdrowiu, często niosąc pomoc innym, jako strażacy ochotnicy. Nasza reprymenda nie przywróci im zdrowia - oburza się jeden ze strażaków.

Bez nich nie ma lotów. Baza F-16 przestaje działać

Tymczasem bez służby wojskowych strażaków NATO-wskie lotnisko w Łasku zostanie unieruchomione. - Jesteśmy w grupie ratownictwa lotniskowego. Pomijając aspekt chronienia życia i zdrowia ludzkiego oraz infrastruktury, to należy pamiętać, że bez nas nie wystartują samoloty - mówi żołnierz pododdziału.

Inny dodaje: - Jeśli nie ma zabezpieczenia pożarniczego, to nie mogą odbywać się loty. Nie ma szkolenia, czyli nie działa NATO-wska 32. Baza Lotnictwa Taktycznego.

Zacznijmy od początku.

32. Bazą w Łasku, która wchodzi w skład 2 Skrzydeł Lotnictwa Taktycznego w Poznaniu, dowozi płk. pil Piotr Ostrouch. Częścią jednostki jest pododdział Wojskowej Straży Pożarnej.

- Podczas służby poruszamy się w strażackich ubraniach specjalnych, natomiast jesteśmy żołnierzami. Skończyliśmy kursy i mamy uprawnienia do zawodu pożarnik-strażak, zabezpieczania lotów, gaszenia pożarów - mówi nasz rozmówca.

W całej armii jest około stu takich pododdziałów w różnych jednostkach. Największe znajdują się w 31. Bazie Lotnictwa Taktycznego w Krzesinach pod Poznaniem oraz właśnie w Łasku.

Pododdział w 32. Bazie powinien liczyć kilkudziesięciu żołnierzy (nie podajemy dokładnego stanu etatowego, ponieważ jest to informacja niejawna - przyp. red.). Zespół jest podzielony na sekcje. W ramach służby żołnierze-strażacy powinni pełnić 24-godzinne dyżury z 72-godzinną przerwą na odpoczynek.

Podczas dyżurów do obowiązków strażaków należy zabezpieczanie startów i lądowań statków powietrznych. Chronią również lotnisko, jego infrastrukturę i koszary, które znajdują się w dawnej bazie w Łasku. To nie koniec. W razie potrzeby są również zobowiązani wspomóc Państwową Straż Pożarną.

Tyle teoria, a jak jest w praktyce?

„Chodzimy jak w kołchozie”

Żołnierz-strażak: - Nasz problem zaczął się z dniem wybuchu wojny w Ukrainie. Szerszy problem.

Inny dorzuca: - Właściwie wtedy zaczęło się takie dosadne dobicie nas.

O tym, jak do tego doszło, opowiada kolejny żołnierz: - Z początkiem tego roku rozpoczęły się odejścia do cywila. Ale trzeba pamiętać, że zawsze jest też ktoś na zwolnieniu lekarskim. Służą u nas też ludzie, którzy są strażakami ochotnikami i zrobili sobie krzywdę, niosąc innym pomoc. Do tego mamy kursy i szkolenia.

Zimą tego roku w pododdziale zrobiła się potężna wyrwa kadrowa. Tymczasem 24 lutego wybuchła wojna w Ukrainie. Lotnisko w Łasku stało się bazą już nie tylko dla polskich, lecz również NATO-wskich, zwłaszcza amerykańskich myśliwców. Strażacy, w uszczuplonym składzie, musieli zabezpieczać kilka razy więcej operacji powietrznych niż wcześniej.

Przyznaje to również w odpowiedzi na pytania Onetu major Michał Kolad, rzecznik prasowy jednostki z Łasku. „Personel Bazy obecnie wykonuje zwiększoną liczbę zadań, związanych z sytuacją nadzwyczajną, która ma miejsce za naszą wschodnią granicą. Obecność wojsk sojuszniczych od lutego br. jest niemalże stała, co powoduje zwiększoną liczbę operacji powietrznych”.

W tym czasie na trudną sytuację kadrową strażaków nałożyła się niechęć, jaką w stosunku do strażaków demonstrowali wyżsi przełożeni. Czym była spowodowana?

- W ubiegłym roku pożegnaliśmy się z ówczesnym komendantem wojskowej straży pożarnej. Odszedł do cywila pod naciskiem niezadowolenia żołnierzy, którzy informowali przełożonych o nieprawidłowościach, niegospodarności, o pobiciu żołnierza. Teraz toczą się przeciwko niemu sprawy sądowe. Jesteśmy wzywani na świadków - mówi wojskowy strażak.

O sprawę zapytaliśmy rzecznika 32. Bazy. W odpowiedzi major Kolad potwierdził, że poprzedni komendant odszedł do cywila, lecz nie podał w jakich okolicznościach. „Jednostka wojskowa nie gromadzi i nie przetwarza danych w zakresie prowadzenia postępowań wobec żołnierzy, którzy odeszli do rezerwy” – czytamy w jego odpowiedzi.

„Dla majora jesteśmy chwastami”

Szybko okazało się, że odejście skompromitowanego komendanta, zamiast poprawić sytuację w pododdziale, jeszcze ją pogorszyło. Jeden z wyższych przełożonych strażaków, prywatnie - jak twierdzą nasi rozmówcy - dobry znajomy poprzedniego komendanta, po jego odejściu z wojska zrobił zbiórkę straży pożarnej w Łasku. - Nie krył, że będzie się na nas mścił. Powiedział: „nie cieszcie się tak, żeście Darka spuścili”. Mówił, że będzie nas odchwaszczał. Dla niego jesteśmy chwastami - mówi wojskowy strażak.

Zapytaliśmy o tę zbiórkę i słowa oficera, które tam padły rzecznika prasowego 32. Bazy. Nie odpowiedział.

Odejście komendanta uruchomiło też lawinę zmian w funkcjonowaniu samej straży pożarnej w Łasku. Przede wszystkim na początku roku zmienił się grafik służb poszczególnych sekcji.

- Totalnie nas wymieszano. A już wcześniej zaplanowaliśmy urlopy, bo w wojsku planuje się je na rok do przodu. Po zmianach w grafiku urlopy się ludziom ponakładały. Stąd, przy fali odejść i zwolnieniach w pracy zostało około dwie trzecie składu - opowiada strażak.

Inny dorzuca: - A fatalna sytuacja spowodowana jest niczym innym, tylko tym, że człowiek schodzi z dyżuru i za chwilę znowu na niego wchodzi i tak w kółko. Mało kto wytrzymuje takie obciążenie pracą.

Jak już wspomnieliśmy, zgodnie z prawem żołnierze-strażacy powinni pracować w systemie dyżurowym. Po 24-godzinnym dyżurze muszą mieć zapewnione 72 godziny odpoczynku. Okazuje się jednak, że system kompletnie nie działa.

Potwierdza to kolejny strażak: - Mamy dyżury 24-godzinne, a potem 24 godziny odpoczynku. Albo krócej. Jak obrobimy się u siebie, musimy iść do innych sekcji. Uzupełniamy się, ale chodzimy jak w kołchozie. Żołnierze nie mają życia. Po dyżurze idą się przespać, odpocząć i znowu są na dyżurze. Tak jest non stop, non stop od 24 lutego.

Rekordzista w pododdziale przepracował z rzędu aż 13 dyżurów w miesiącu. - Nie miał nawet 24-godzinnego przelotu pomiędzy dyżurami - mówi żołnierz.

Co na to przepisy? Zgodnie z prawem, w ciągu 28 dni żołnierz powinien przepracować około 160 godzin. W tym czasie może pełnić sześć dyżurów, a 16 dodatkowych godzin powinien przeznaczyć na szkolenie lub pozostawać w dyspozycji dowódcy. - U nas tego się nie przestrzega - mówią zgodnie żołnierze.

Co ciekawe na te przepisy powołuje się również rzecznik prasowy 32. Bazy, pytany o gigantyczną liczbę nadgodzin w pododdziale straży pożarnej. Nie wyjaśnia jednak, dlaczego nie są one w respektowane. Rzecznik twierdzi jedynie, że wojna w Ukrainie oraz zwiększona liczba operacji sojuszniczych „przekłada się na większe obciążenie personelu naszej jednostki oraz powstawanie nadgodzin”.

„Brak czasu dla najbliższych”

Major Kolad w odpowiedzi na pytania Onetu pisze również, że „dowództwo Bazy zdaje sobie sprawę, że personel ma prawo być przemęczony”. Czy jednak przełożeni mają świadomość, jak ten stan rzeczy przekłada się na życie i służbę ich podwładnych? Żołnierze-strażacy opowiadają Onetowi, jak to wygląda w praktyce.

- Po takich dyżurach człowiek nie może się odnaleźć. Nie widujemy się z bliskimi. Większość czasu spędzamy w pracy. Staliśmy się gośćmi we własnych domach, które traktujemy, jak noclegownie. To nie jest życie - mówi jeden z nich.

Inny dodaje: - Kolega kiedyś powiedział: „kurde, chyba spałem, ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin