§ Niemirski Arkadiusz - Zbrodnia prawie doskonała.pdf

(921 KB) Pobierz
ARKADIUSZ NIEMIRSKI
ZBRODNIA PRAWIE
DOSKONAŁA
FABRYKA SŁÓW 2003
Akif Pirincci: “Felidae”
“Opowieść z sensownym zakończeniem to złudzenie.
Każdą prawdziwą historię kończy śmierć”.
BROOKLYN CRIME STORY
1.
Jesienią brooklyńska ulica płakała na brązowo.
To pewnie była zasługa tych ponurych budynków z piaskowca. Wszystkie kolory
hałaśliwej ulicy kumulowały się za dnia w posępny brąz i Raymond nie umiał wyjaśnić, skąd się
to brało. Kiedy deszcz przestawał padać, ulica szarzała, dla Raymonda wciąż była jednak
brązowa jak rozlane kakao.
Co tam kolory!
Porucznik Raymond Plaski musiał jechał do Brooklyn Heights. Koledzy z posterunku
zawiadomili go o nowej robocie, choć dzisiaj miał wolne. Szaleniec poderżnął gardło księdzu w
kinie podczas projekcji Spidermana. Stanisław Mazur, katolicki kapłan, był z pochodzenia
Polakiem. Od urodzenia mieszkał na Greenpoincie. Emigrancka rodzina. Pełno takich na
Brooklynie. Zresztą w żyłach porucznika też płynęła słowiańska krew. Jego dziadkowie
wyemigrowali z Polski po I wojnie światowej. Miał polskie nazwisko. Jego dawny partner,
Mulligan - nowojorczyk irlandzkiego pochodzenia, a do tego zagorzały republikanin - wciąż się z
niego nabijał. Wołał:
- Te, Pulaski!
Raymond cierpliwie poprawiał:
- Nie Pulaski, a Plaski, poruczniku Hooligan.
Miał pecha ten księżulo. A może to, jak powiedziałby Mulligan, przeznaczenie? Zresztą,
dla nieboszczyka bez różnicy.
Raymond postawił kołnierz płaszcza i pociągnął kilka razy nosem. Znowu brała go grypa.
Brakowało mu sarkastycznych uwag Mulligana. Pozwalały znieść każdy paskudny dzień
na Brooklynie. Co Bandyta teraz robił? Taką ksywkę nosił dawny partner. Kończył wczorajszą
butelkę czy zaczynał dzień od nowej? Po aferze z zastrzeleniem wpływowego gangstera Bandytę
zdegradowano i przeniesiono do 94-ego. Ktoś powiedział, że wciąż tęgo pije. Podobno
patrolował Greenpoint, dzielnicę, którą zawsze uważał za parszywą. Wychował się w okolicach
Fulton Ferry, przy moście brooklyńskim, więc “przeprowadzkę” uważał za nieszczęsne fatum.
W kinie jak to w kinie, podczas projekcji było ciemno. Morderca siedział tuż za ofiarą i
czekał na dogodny moment, aż wreszcie stanął za duchownym i wprawnym ruchem noża przeciął
mu gardło. Nie wymagało to wielkiej siły. Liczyła się szybkość i precyzja. W tym czasie
widzowie gapili się na szeroki ekran, a nowoczesny dźwięk systemu Dol-by Digital skutecznie
zagłuszał wszelkie odgłosy. Może gdyby ksiądz był krótkowidzem i usiadł bliżej ekranu,
obejrzałby film do końca?
Na miejscu był koroner. Zanim zabrano ofiarę, Raymond obejrzał upiorną, jak zastygłą w
walce z szatanem, twarz księdza. Leżał między rzędami foteli w kałuży krwi. Wskazówki
roztrzaskanego zegarka zatrzymały się na dwunastej szesnaście. Dziewięć minut przed końcem
seansu.
- Brak innych śladów - klepał rutynowo sierżant.
- Nie licząc krwi i mokrej plamy w spodniach - dodał koroner. - Księżulek zdążył się
jeszcze zesrać.
- Też byś się zesrał - zauważył sierżant O’Neil.
- Aha... Załatwiono go niedawno. Jest jeszcze ciepły. Brak stężenia pośmiertnego.
Morderca nie zdążył pewnie umyć rąk.
- Jak to dobrze, że nie chodzę do kina - zamruczał Raymond.
Podeszli do fotela w przedostatnim rzędzie, które zajmował ksiądz Mazur. Dwóch
techników kończyło pstrykać zdjęcia. Pobrano próbki krwi, zabezpieczano ślady i kończono
szkic miejsca zbrodni.
- Co o tym sądzisz? - zapytał koroner.
- Lipa z tym Spidermanem - odpowiedział. - Latał na pajęczej nici nad Manhattanem i nie
przeszkodził mordercy.
- Też tak uważam.
- Może nie lubi Brooklynu?
Podszedł do nich sierżant w towarzystwie właściciela kina, bladego jak tyłek niemowlaka.
Na tym kończyło się podobieństwo do dziecka. Wąskie usta upodabniały go do drapieżnej ryby.
- Morderca był wśród dwunastu widzów - mówił. - Tyle sprzedałem biletów na ten seans.
- Ile macie sal projekcyjnych?
- Dwie.
- To trzeba dodać jeszcze tamtych. Morderca mógł przyjść z drugiej sali.
- Dobrze, sprawdzę.
- Kto sprzedawał bilety?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin