Magdalena Adaszewska - Kochankowie z Auschwitz.pdf

(1592 KB) Pobierz
Spis treści
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Lato 1942 – jesień 1944
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Od autorki
Copyright © by Magdalena Adaszewska, 2023
Projekt okladki: Maria Bożycka
Przygotowanie okładki: Olga Bołdok-Banasikowska
Redaktor prowadząca dział fiction: Małgorzata Hlal; mhlal@grupazpr.pl
Redaktor nadzorująca: Anna Sperling
Redakcja: Anna Rozenberg
Korekta: Urszula Gac
Zdjęcia: Shutterstock
Copyright © for the Polish edition by TIME SA, 2023
ISBN 978-83-8343-088-1
Wydawca: TIME SA, ul. Jubilerska 10, 04-190 Warszawa
Więcej o naszych autorach i książkach:
facebook.com/hardewydawnictwo
instagram.com/hardewydawnictwo
tiktok.com/@harde.wydawnictwo
Dział sprzedaży i kontakt z czytelnikami: harde@grupazpr.pl
Wersję elektroniczną przygotowano w systemie
Zecer
Jesień 2010
1
Dziadek Albert mówił, że kiedy człowiek się rodzi, wskakuje w biegu do pociągu
i od tej pory jest w podróży. Wysiada na różnych stacjach, by po jakimś czasie znów
złapać plecak i jechać dalej. Czasem zatrzymuje się gdzieś na dłużej, a czasem
z jednej stacji nie rusza się przez większość życia, ale nawet wtedy jest w drodze,
bo wciąż się zmienia, podlega cyklom przyrody i własnego bytu. Bywa, że zostaje
całkiem sam, bo ci, których kochał, właśnie wysiedli. Jedni pojawiają się w naszym
życiu na chwilę, inni zostają w nim na zawsze. Wszyscy zostawiają wspomnienia,
dobro i szczęście albo rany i ból. Wszyscy są potrzebni, by człowiek stał się tym,
kim jest, gdy podróż dobiega końca.
Spośród wszystkich stacji, na których wysiadłam w moim trzydziestoczteroletnim
życiu, ta była najważniejsza.
Wiedziałam to od pierwszej chwili, gdy wyszłam z pociągu, a gwałtowny
podmuch wiatru rozwiał moje włosy. Mały peron był pusty. Wyglądał jak miejsce dla
zagubionych dusz. Nikt nie siedział na ławce, nie opierał się o latarnię, nie biegł
z walizką wzdłuż budynku stuletniego dworca. Wiatr narastał, w powietrzu fruwały
pajęcza sieć i czerwone liście, na drzewach zawieszała się mgła. Wszystko
zapowiadało melancholijną jesień, a po niej zimowy sen. W tym misterium było
jednak coś więcej, coś nieokreślonego, budzącego niepokój i drżenie serca.
Wciągnęłam mocno powietrze. Chwyciłam bagaż i zeszłam po schodach do
podziemnego przejścia, po drugiej stronie torów minęłam dwie wieżyczki dworca
i zniknęłam w wejściu w kształcie łuku opatrzonym tablicą informacyjną: „Stara
Skała”.
Dworcowa posadzka była popękana. Pamiętała stopy matki, która jako
dziewczynka maszerowała ze swoim ojcem do kasy po bilet. Jeździli do Warszawy
na pączki do Bliklego albo podziwiać neony: kieliszek nad Coctail Barem, sznur
jaskółek nad Modą Polską i krowę przy mlecznym barze. Kasjerka, od lat wciąż ta
sama, tylko chudsza i bledsza, spojrzała najpierw na mnie, następnie z zadziwieniem
przez szybę.
„Co to za dźwięk?”, pytałam, gdy byłam mała. „Boję się”.
„To wiatr”, odpowiadał dziadek Albert. „On chce nam coś powiedzieć.”
Zgłoś jeśli naruszono regulamin