Morstin L. Spotkania z ludźmi.txt

(355 KB) Pobierz
Ludwik H. Morstin

Spotkania
WYDAWNICTWO LITERACKIE • K R A K 0 W
LUDWIK HIERONIM MORSTIN
SPOTKANIA Z LUDŹMI
WYDAWNICTWO LITERACKIE • KRAKÓW
Wydawnictwo Literackie, Kraków 1957

PRZEDMOWA
Ile zapamiętam od najrańszej młodości w każdej książce, potem w każdym człowieku szukałem czegoś.
(Mickiewicz do Al. Chodźki)
Wszyscy się na to godzą, że nie można utożsamiać osobowości ujawnionej w dziele z osobowością twórcy. Moja praca ma za zadanie przysporzenie dokumentów, które pozwolą zrekonstruować osobowość odrębną tych kilku wybitnych ludzi, których w życiu spotkałem.
Spisuję wspomnienia o wielkich współczesnych, z którymi los mnie zetknął i pozwolił obserwować ich wady i zalety, ułomności i rozterki, wzloty i upadki.
Niektórych z tych, o których piszę, znałem bardzo dobrze, w pewnym okresie mego życia widywałem prawie co dzień, z innymi miałem tylko kilka spotkań i rozmów — ale rozmów nieobojętnych.
Nie mogę mieć złudzeń, że przyszły historyk, czy historyk literatury w tych fragmentach moich wspomnień znajdzie materiał dla oceny człowieka, o którym będzie pisał, że pomogą mu one do wyeliminowania dodatkowych wartości, które narastają zwykle przez lata sławy i kultu wielkich ludzi. Że pomogą mu one kiedyś spojrzeć na tę postać oczami współczesnych i ujrzeć ją w określonych warunkach jego sfery i epoki.
Materiał, którego ja dostarczam, jest zanadto nikły i często przy padkowo zebrany. Ale może się tak zdarzyć, że zanotowana p zeze mnie jakaś myśl, uwaga, sąd, przyszłemu badaczowi pomoże do bl ż-szego wniknięcia w cechy indywidualności postaci historycznej, którą w danej chwili będzie się zajmował.
Dlatego napisałem tę książkę.
Mogę zapewnić czytelnika, że pisałem ją sumiennie i w poczuciu odpowiedzialności. Z rozmów, które miałem z wielkimi ludźmi mojej epoki notowałem tylko te, które wiernie zachowałem w pamięci. Nie komponowałem i nie fantazjowałem na ten temat. Nieraz opuszcza
o
łem umyślnie jakieś bardzo ciekawe spotkanie, bo nie byłem pewny, czy mnie pamięć nie zawodzi i czy potrafię wiernie odtworzyć wynurzenia mego interlokutora.
Zdawałem sobie sprawę, że cała wartość tych „gloss“ polega na ich autentyczności.
Starałem się także usunąć jak najbardziej w cień moją własną osobę. Nie zawsze to było możliwe. Nic da się przecie powtórzyć czyjejś repliki bez zacytowania własnego sądu o rzeczy. Nie chciałem także zapierać się własnej indywidualności. O wielu różnorodnych sprawach poruszanych w rozmowach ze mną przez ludzi, których w życiu spotkałem, mam wyrobiony własny sąd i własną opinię. Nie było powodu, by jej nie wypowiedzieć.
Pragnąc zapoznać czytelnika z sylwetką duchową człowieka, z któ rym rozmawiałem, musiałem wspomnieć o jego twórczości. Powiadam wspomnieć, bo nie mogłem dać jej pełnego obrazu czy wy czerpującej, krytycznej oceny. W takim wypadku książka ta musia-łaby rozróść się do kilku tomów, a mnie zabrać kilka lat życia. I znowu przy analizie tej twórczości czasem tylko powoływałem się na autorytet powszechnie uznanych powag, ale najczęściej opierałem się na własnym sądzie i własnej impresji. Nikt mi z tego chyba n e będzie robić zarzutu, ale jeżeli się nie zgadza ze mną, chętnie go zapraszam do polemiki.
Zdaję sobie sprawę także z tego, że wiele problemów, które może czasem lekkomyślnie poruszam, wymagałoby głębszego rozważania i oświetlenia.
Może mi krytyk zarzuci epikureizm intelektualny, który unika powagi i ważności, a cieszy się własną wrażliwością na ruch idei i myśli i zapyta, jaki jest cel napisania tej książki.
Odpowiem na to, że tyle w życiu zaznałem rozkoszy w obcowa niu z ludźmi naprawdę niepospolitymi, co czarowali swoim rozumem, dowcipem, talentem, że chciałem podzielić się tą rozkoszą z tymi, którym los tych względów poskąpił.
Zawsze wołałem człowieka od jego książki. A raczej, żeby być zupełnie ścisłym, szukałem sposobności obcowania z autorem książki, która mnie wzruszyła, dała mi nowe przeżycie. Zawsze miałem wra-
7
lenie, że wtedy poznam tę tajemniczą całość, na którą składa się -człowiek żywy i jego dzieło.
Zapewne najistotniejszą cechą twórcy jest twórczość, ale gdy się ją poznało, jakże interesujące staje się poznanie innych jego cech.
Patrząc się na promień poezji wychodzący z duszy artysty jakąż się ma ochotę poddać stałemu działaniu tego pierwiastka radioaktywnego, z wiarą może naiwną, że pod wpływem tego działania coś się we własnej duszy przemieni, przekształci, rozjaśni. Zilustrujmy to wrażenie na następującym przykładzie.
Ileż razy spotykałem się ze zdaniem: Boże, co ja bym dał, żeby móc choć jeden dzień spędzić w towarzystwie Mickiewicza! Usłyszeć choć kilka zdań z jego ust, spojrzeć w te oczy geniusza, oczy, w których migocą światła nadludzkiej potęgi.
A inny marzyciel mówi: Wyobrażam sobie niebo, te pola elizejskie, po których błądzą cienie i spotykam się tam z Homerem, Sofo-klesem, Platonem i rozmawiamy o życiu ich i moim, o sprawach wiecznych, o pięknie, o duszy, o Bogu.
A równocześnie — jak opowiada Kołaczkowski — podstarzały skowronek Bohdan Zaleski zanotował był kiedyś: „obiadek, a po obiedzie rozmowa z Adamem". I... kropka. O Polsko, nie jesteś-oszczędna! — jak słusznie wykrzyknął Słowacki.
Z Mickiewiczem nie będziemy rozmawiać w tym życiu. Wielką mieli dcziluzję ci, którzy wywoływali jego ducha na seansach spirytystycznych. Jedyny seans, który się nam może udać — to czytanie Dziadów i Pana 'Tadeusza.
Ale nie omijajmy sposobności obcowania z ludźmi współcześnie nam żyjącymi, którzy nie są geniuszami swojej epoki, bo aby takich znaleźć, trzeba mieć rzadkie szczęście, ale ludźmi, których twórczość w dziedzinie sztuki, filozofii czy też innej wiedzy ma niezaprzeczone rysy wielkości.
Nigdy nie można przewidzieć, jak tę ich „wielkość" oceni historia, czy nie ochrzci ich kiedyś mianem inicjatorów nowej idei, na jakim ■stopniu hierarchii duchów ich umieści.
Na tego rodzaju spotkania nie żałujmy czasu ani wysiłków.
„Szczęśliwa przyjaźń, świętym jest na ziemi, kto umiał przyjaźń zawrzeć ze świętymi" ’.
Historia jak z bajki, jak z powieści, wysnuta fantazją artysty, a jednak od początku do końca prawdziwa.
Chcecie posłuchać, to opowiem jak było, nic nie zmyślając. Roz-motam tylko z pamięci nitkę wspomnień dość odległych, sięgających dni mojego dzieciństwa.
W cudownie pięknej ziemi proszowskiej, nad rzeką Szreniawą, o której Długosz pisał, źe mul urodzajny tej rzeki jest ceniony na równi z Ziemią Świętą, stał mój dom rodzinny, za domem był wielki kasztan, a za nim — oddzielony murem — ogród warzywny.
Do tego ogrodu w dzięciństwie biegałem z braćmi najchętniej, tam działy się rzeczy dla nas najciekawsze. Tam mieszkał stary ogrodnik, który wdawał się z nami w długie rozmowy, opowiadał -nam duby smalone o swoich wyczynach w młodości i o swojej rodzinie, z której był bardzo dumny. Twierdził bowiem, że przez matkę spokrewniony jest z Popielami, a więc w jego żyłach płynie krew najstarszego rodu w Polsce. Pochodzi od tego Popiela, którego myszy zjadły.
Opowiadał o tym, jak przewoził arcyksięcia Rudolfa, syna Franciszka Józefa (bo to nieprawda, że zginął), łódką przez Wisłę, gdy arcyksiąźę uciekał z Wiednia przez Kraków i ukrywał się w lasach chroberskich.
Ale najwięcej z jego opowieści pasjonowała nas historia o wydrze tak wytresowanej, że posyłał ją co piątek do Wisły po karpia lub szczupaka. Zabił mu ją żołnierz z rosyjskiej straży pogranicznej w Nowym Brzesku, za co jego pułkownik chciał go nawet rozstrzelać. Tak sławną była ta wydra w całej okolicy.
Dopiero dużo później spostrzegłem, że ta anegdota była zaczerpnięta z Pamiętników Paska, które musiały jakąś tajemniczą drogą dotrzeć do wiadomości ogrodnika. Zaplątana w rzeczywiste
12
jego przeżycia stała się częścią fantastycznego opowiadania, w którym już on sam nie odróżniał prawdy od blagi.
Pokazywał nam co prawda jakieś zwierzę wypchane, o futrze zniszczonym przez mole. Rzeczywiście była to wydra, nie można i dziś temu zaprzeczyć.
Miał się także za wielkiego znawcę roślin, a zapytany jak się jakiś kwiat nazywa, podawał na poczekaniu zmyśloną nazwę łacińską np. Sempiterna Dupiflorens, które to nazwy z powagą notowaliśmy sobie w pamięci.
Obok niego uwijało się kilku chłopaków w naszym wieku, ogrodniczków, z którymi żyliśmy zawsze w wielkiej przyjaźni, razem płatając staremu niewinne figle.
Przez krótki okres czasu kręcił się w ogrodzie niejaki Wilk, chłopiec z naszej wsi dużo starszy ode mnie. Ten Wilk stał się wkrótce moim ńajserdeczniejszym przyjacielem. Był to chłopiec ponad wiek rozwinięty umysłowo i żądny wiedzy. Wszystkie chwile wolne od pracy w ogrodzie poświęcał na czytanie książek. W tym właśnie byłem mu pomocny. Wynosiłem dla niego z biblioteki moich rodziców książki o treści najbardziej poważnej, których sam wtedy jeszcze nie czytałem. Nie mogłem nastarczyć w przynoszeniu tych książek, bo co noc jedną czytał, a gdy przyszły długie wieczory — nawet dwie i trzy dziennie.
Rozmawialiśmy także dużo o tajemnicach przyrody, o nowych wynalazkach, o historycznych postaciach, poetach i królach polskich. Pamiętam jeden z takich wieczorów, gdy wymknąłem się z książką dla Wilka już po kolacji. Siedzieliśmy na ławce pod kasztanem, na niebie bezksiężycowym zapaliły się gwiazdy, takie bliskie i niskie jak złote jabłka w koronach wysokich drzew. Wilk mnie poproś'!, bym przyniósł lunetę, przez nikogo wtedy nie używaną, która stała na szafie bibliotecznej w domu moich rodziców.
Postawiliśmy ją na murze i patrzyli na gwiazdy, o których mi Wilk coś długo opowiadał. O ile pamiętam, mówił bardzo zawde. a pewnie nieuczenie. Później wyjechałem do Krakowa do szkół, a Wilk znikł także gdzieś z naszej wsi i zupełnie ślad o nim za* ginął.
13
Minęło lat kilkadziesiąt. Moje zainteresowanie astronomią i epoką humanizmu nasunęły mi temat książki o Koperniku pod tytułem Kłos Panny.
Pisząc tę książkę starałem się o kontakt z astronomami i ki...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin