Rozdział 05-06.pdf

(668 KB) Pobierz
~ 47 ~
Rozdział 5
Sny zawsze były problemem Tristy. Dobre czy złe, zawsze potem była zła, bo
wiedziała, że nie są prawdziwe. Nie mogła całkiem zatonąć w cudownych fantazjach, bo
wiedziała, że to tylko kwestia czasu, aż się obudzi. A gdy budziła się z koszmarów, to
dziękowała Bogu za to, że były tylko snami.
Chyba, że były to wspomnienia. Chyba, że gdy zamknęła oczy, wzywała ją ta część
niej. Chyba, że mały fragment jej życia osobistego, przedostał się do teraźniejszości.
Wtedy pogrążała się w krwawej akcji.
Tej nocy miała trzynaście lat i dowiedziała się, nie po raz pierwszy, że ładne słówka
nie zawsze są ładne, ale za to szpony są zawsze ostre.
Założyła swoją ulubioną koszulkę, pozwalając jej okryć siebie niczym ciepły koc.
Potem włożyła swoje workowe spodnie i przyjrzała się swojemu strojowi. Cieszyła się, że ma
tyle czarnych ciuchów. To znaczyło, że nie będą musiały z mamą kupować nowych rzeczy na
pogrzeb.
„Tris, idziesz?” Jej mama nie musiała krzyczeć. Cholera, przez połowę czasu szeptała,
żeby pani Montford spod 1A nie waliła w sufit, karząc im się uciszyć.
„Tak.” Powiedziała Trista zaledwie odrobinę głośniej, niż jej matka i…
Bum, bum bum.
Dobra, stara pani Montford.
Ignorując walenie, założyła stare sneakersy i wyszła z sypialni, którą dzieliła z matką.
Mieszkanie nie było zbyt wielkie, nie żeby którekolwiek z miejsc, w których mieszkały było,
ale było ich domem. Przynajmniej na razie.
Przechodząc przez niewielkie pomieszczenie, oglądała swoje zdjęcia z dzieciństwa.
Były ustawione wzdłuż niewielkiego korytarza i w różnych miejscach w salonie. Jej mama
powiedziała, że biedny nie znaczy nieszczęśliwy, tylko okazjonalnie głodny.
Pan Scott dawał im gotówkę, więc nie głodowały aż tak często. Wciąż nie miały wiele,
zwłaszcza biorąc pod uwagę, że żyły na granicy prawa, ale przynajmniej miały co jeść.
Zastanawiała się, czy tak będzie też po jego śmierci.
Nie wydawało jej się.
Gdy dotarła do drzwi, jej mama wciągnęła ją w ramiona i przytuliła, otaczając swoim
zapachem, niczym ciepłym kocem. Jej mama zawsze ładnie pachniała. Słodko i szczęśliwie.
Tłumaczenie: malwa-larwa
~ 48 ~
Tak, szczęście miało swój zapach. Dowiedziała się tego, gdy była młodsza, kiedy
pierwszy raz zdała sobie sprawę z tego, że jest inna niż dzieciaki w jej wieku. Wtedy też zdała
sobie sprawę, że nienawiść cuchnie.
Póki co zatopiła się w zapachu szczęścia. Zwłaszcza, że niedługo miał ją otoczyć smród
nienawiści.
„Gotowa?” Głos jej matki zawibrował w jej ciele, sprawiając, że ta jej część, którą jej
matka nazywała hieną, zadrżała z radości.
„Tak.” Trista potarła policzek o ramię matki.
„No to chodźmy.” Jej mama odsunęła się, wzięła torebkę, otworzyła drzwi
i wyprowadziła je na zewnątrz.
W Tristę z siłą ciężarówki uderzył odór. Aż kichnęła, próbując oczyścić nos
z nieprzyjemnego zapachu. Ktoś znowu zwymiotował na klatce.
Nie skomentowały tego, tylko ominęły kałużę i poszły dalej. Nie było sensu narzekać,
skoro i tak nikt by z tym nic nie zrobił. Pieniądze od pana Scotta szły na jedzenie, a wypłata
mamy na czynsz. Ponieważ jej matka zaszła w ciążę w ostatniej klasie liceum, a potem ledwo
dostała dyplom, nie miała żadnych kwalifikacji, więc zatrudniła się w barze mlecznym
w Grayslake i w fast foodzie w Boyne Falls.
A potem nie mogła zbyt często pracować z powodu tej głupiej suki z Boyne Falls. Żona
pana Scotta nie lubiła jej mamy, ale dzięki prawu do odwiedzin musiała ją tolerować. Na razie.
Kto wie co się dzisiaj wydarzy.
„No chodź, Tris. Spóźnimy się.” Zawołała jej mama, wsuwając się za kierownicę ich
gruchota. Samochód wyglądał jakby ledwo zipał i było w nim więcej rdzy niż metalu, ale póki
co jeździł.
Ale dlaczego miały się śpieszyć? I tak się spóźnią.
Trista wsunęła się na miejsce dla pasażera, zapięła pas i spojrzała na zegarek. Ze
wszystkiego, co miały, zegarki były najcenniejsze.
Zegarki Atomica. Takie, które zawsze idealnie odmierzały czas. Nie szczędziły na nich,
bo czas był dla nich bardzo ważny. Jej mama nie chciała dać miejscowym zmiennym powodu
do tego, by je skrzywdzili, jeśliby przypadkiem spędziły w danym miejscu więcej czasu.
Dwanaście godzin i jedna minuta, to dla nich już o minutę za długo.
Cóż, dla Tristy. Była hieną tylko częściowo, co oznaczało, że nie mogła spędzać tam
czasu. Ponieważ jej matka była człowiekiem, to zasady się jej nie tyczyły.
Nigdy.
Tłumaczenie: malwa-larwa
~ 49 ~
Głupie zasady futrzaków.
Te zasady, ci ludzie, byli kolejnym powodem, dla którego tu były.
Dojazd do granicy między Grayslake a Boyne Falls nie zajął im dużo czasu. Jej mama
musiała pozmieniać kilka zmian w pracach i naprawdę się napocić, żeby mogły wziąć udział
w pogrzebie pana Scotta, bo twierdziła, że to ważne.
Trista uważała inaczej.
To twój ojciec.
Bzdura. Widziała go może pięć minut przez całe swoje życie. Nawet pieniądze od niego
przychodziły pocztą, zalane jakimiś obrzydliwymi perfumami. Nic nie łączyło go z Tristą i jej
mamą. Jego
partnerce
nie podobało się to, że wciąż trzyma z nimi kontakt.
Jej mama zatrzymała samochód, po czym podskoczyła na siedzeniu i skupiła się na
drodze.
Dwie hieny w swoich ludzkich postaciach, chodziły po ulicy, a o pobliskiego SUV-a
opierał się jakiś mężczyzna.
„Przyjęcie powitalne. Znowu.” Zaszydziła Trista.
„Cóż, wiesz, że pani Scott nas nie lubi.”
„Ta.” Trista zmieniła nieco pozycję, żeby usiąść wygodniej. „Nie wiem, czemu nie
pozwoli nam zwyczajnie odejść.” Nie, żeby miały na to pieniądze, ale cokolwiek. Westchnęła
i znów spojrzała na zegarek. Minęła dopiero minuta. Cholera. „Jak długo musimy tu siedzieć?”
„Jeszcze jedenaście minut.”
Znów westchnęła i patrzyła na przyglądające im się zwierzęta. Obśliniły asfalt.
Obrzydlistwo.
17
Zaraz jednak przypomniała sobie, dlaczego się śliniły – chciały je zjeść na
obiad. Jeszcze większe obrzydlistwo. W dodatku przerażające.
W końcu czekanie się skończyło, więc jej mama odpaliła silnik. Wyjechała na ulicę
i przekroczyły granicę. Hieny zatrzymały się, ale dalej się śliniły. Fuj.
Kiedy ominęły trzy
osoby,
człowiek wycelował w nie z broni, a hieny rzuciły się na ich
auto, żeby je zarysować.
Zastanawiała się, czy teraz umrze, skoro rozkazy pana Scotta przestały obowiązywać
z chwilą jego śmierci. Zamiast stchórzenia i okazania strachu, jak to robiła, gdy była dzieckiem,
spojrzała mężczyźnie prosto w oczy. Jechały dalej, a ona pozostawała skupiona na nim.
Pierwszy opuścił wzrok.
17
Nastoletnia Trista byłaby nawet zabawna, gdyby cała ta sytuacja nie była taka przerażająca i ohydna…
Tłumaczenie: malwa-larwa
~ 50 ~
Punkt dla niej.
„Nie powinnaś ich tak podjudzać.” W głosie jej mamy słychać było troskę i dumę.
Trista skupiła się na dumie i wzruszyła ramionami. „Nie moja wina, że jest słaby.”
Jej mama mruknęła coś pod nosem, ale nic więcej nie powiedziała. Przynajmniej
dopóki nie dojechały na miejsce i zaparkowały przy cmentarzu.
Trista wysiadła z samochodu, a jej mama… nie. Schyliła się do niej. „Ma, idziesz?”
Potrząsnęła głową. „Nie, to coś, co musisz zrobić sama.”
„Mamo…” Jęknęła.
„To twoi ludzie, Trista. Musisz tam iść i złożyć wyrazy szacunku. Mi nie wolno się tam
pojawić.”
„Ale co jeśli…” Co jeśli rozkazy pana Scotta naprawdę przestały obowiązywać?
Jej mama potrząsnęła głową. „Nie, pani Scott może cię nie lubić…” Trista prychnęła,
ale jej mama kontynuowała. „…ale będzie przestrzegała prawa.”
„A co z Heath’em?” Wypluła jego imię.
Był to wciąż pryszczaty osiemnastolatek. Cholera, czy on kiedykolwiek brał prysznic?
Zmiennokształtni powinni być zdrowi i odporni na większość chorób, a ten miał więcej
pryszczy niż było gwiazd na niebie. Szkoda, że hieny nie kazały czekać swoim następcom do
dwudziestego piątego roku życia z przejęciem obowiązków przywódcy, tak, jak robiły to
niedźwiedzie.
„Heath zna prawo. W przeciwnym bądź razie hieny na granicy by nas zatrzymały.” Jej
mama powiedziała
zatrzymały,
ale miała na myśli
zabiły.
Tak, jakby Trista o tym nie wiedziała.
Trista przeniosła uwagę na
ludzi
zbierających się po drugiej stronie cmentarza.
Cmentarza hien. Nie miała wątpliwości, że wszyscy to hieny i że zaraz wyczują jej obecność.
Za trzy, dwa, jeden…
Wszystkie głowy zwróciły się w jej stronę, a ich oczy zaświeciły miedzią.
Ogarnęła ją panika, zalewając jej serce i sprawiając że chciało jej się płakać. I uciekać.
Jej zwierzęca część się sprzeciwiła. Błagała, żeby została, walczyła i domagała się tego, co do
niej należało. Trista jednak uważała, że jedyne, co im się należy, to ich życie.
„Trista.” Mocny głos jej matki oderwał ją od patrzenia na zebranych, którzy nie mieliby
nic przeciwko temu, żeby zobaczyć ją martwą.
„Ta?” Przełknęła gulę w gardle.
„Będzie dobrze.” Potrząsnęła głową, a jej mama znów się odezwała. „Będzie. Pani
Scott może cię nie lubić” niedopowiedzenie tego stulecia „ale ona i Heath wiedzą, że nie mogą
Tłumaczenie: malwa-larwa
~ 51 ~
ci nic zrobić. Skrzywdzenie ciebie ściągnęłoby im na głowy Południowowschodniego Alfę,
a tego nie chcą.” Nie, nikt nie chciał u siebie wizytacji lidera danego obszaru. „A teraz idź
złożyć wyrazy szacunku. Mamy kilka godzin. Pojedziemy nad wodospady”
Wodospady. Zawsze kochała dźwięk spadającej wody, nawet jeśli zwierzę w jej głowie
go nienawidziło.
„Dobra.” Wzięła głęboki oddech walcząc, żeby odzyskać spokój. Ruszyła w stronę
rządnych krwi zmiennych, podczas gdy w głowie słyszała przerażony głos, że to nie jest dobry
pomysł. Uniosła głowę do góry i zatrzasnęła drzwiczki. Nie wiedziała dlaczego zaskoczyło ją
to, że jej mama nie szła z nią. W chwili, gdy Trista przyszła na świat, pan Scott powiedział jej
mamie, że nie jest mile widziana na zebraniach sfory. Trista i tylko Trista. Nigdy człowiek.
Nawet jeśli w którymś momencie zapłodnił ją futrzak.
Fuuu, lepiej nie myśleć o mamie i seksie jednocześnie. Nigdy.
Wytarła dłonie o jeansy i podeszła do grupy, ignorując warkoty, świsty i chichoty, które
jej towarzyszyły. Chichoty… przerażały jej ludzką stronę i drażniły zwierzęcą. Trista nie
mogła się zmieniać, nie miała nawet odrobiny futra, ale mogła wydawać podobne dźwięki.
Teraz jednak powstrzymała się. Nie ma sensu denerwować ludzi, którzy mogliby ją bez
mrugnięcia okiem zabić.
Nienawidzili jej, ale i tak robili jej przejście, gdy szła w stronę grobu. Trumna pana
Scotta wisiała nad dziurą w ziemi, czekając na opuszczenie. Zastanawiała się, czy później ktoś
wrzuci do środka róże. Albo garść piachu, jak czasem robiono na filmach.
Zmęczona wycieraniem dłoni o jeansy, wcisnęła je do kieszeni. Nie mogła pokazać im,
że się ich boi.
W końcu zobaczyła panią Scott i Heath’a. Pani Scott siedziała wyprostowana na
krześle, podczas, gdy Heath stał za nią. Oboje byli skupieni na Triście, w ich oczach widać
było miedziane przebłyski spojrzeń ich wewnętrznych hien. Kiedy pierwszy raz spotkała
innych członków sfory, przerażało ją to. I szczerze mówiąc, nigdy nie przestało.
Zatrzymała się pięć stóp
18
od nich i grzecznie schyliła głowę, jak ją nauczono. „Pani
Scott, Heath. Przykro mi z powodu waszej straty.” To powinna być też jej strata, ale nie
obchodziło jej to.
Pani Scott przyglądała jej się chwilę, podczas gdy Heath uśmiechał się do niej
pokazując swoje hienie zęby.
18
Około 150 cm
Tłumaczenie: malwa-larwa
Zgłoś jeśli naruszono regulamin