Haner-K.N.-Nieczyste-01-Nieczyste-więzy.pdf

(1075 KB) Pobierz
Prolog
Mężczyzna stał nad grobem dziewczyny, która była mu bliższa, niż mógł
sobie wyobrazić. Nie chciał jej zabić, chciał ją skutecznie uciszyć,
wszystko wyjaśnić. Niepotrzebnie się szamotała i zaczęła krzyczeć. Gdy
pod jego palcami jej puls zwalniał, on czuł się panem tego świata. Trzymał
w dłoniach ludzkie życie i położył mu kres. Poniosło go. Nie panował nad
sobą. Zabił.
Teraz rzucił bukiet białych lilii na drewnianą trumnę, a po chwili dołączył
do grupki osób stojących nieco dalej. Nie było tłumu. Dziewczyna nie
miała wielu znajomych ani dużej rodziny. Nie zasługiwała na to, co ją
spotkało.
Mężczyzna to wiedział, ale już nic nie mógł zrobić. Jego chory umysł
znowu wygrał z pragnieniem serca.
Nagle spojrzał na drobną blondynkę, która właśnie uroniła kilka łez.
Miała na sobie czarny płaszcz, a duże okulary przysłaniały słodką,
dziecinną twarz. Kojarzył ją. Fizycznie była trochę podobna do jego
dziewczynki. Jego dziewczynka już nigdy się nie uśmiechnie, nie obudzi go
czułym pocałunkiem. Mężczyzna podszedł do blondynki i stanął obok.
Dziewczyna spojrzała na niego niepewnie. Miała zaczerwienione oczy, ale
wyraźnie było widać kolor tęczówek. Piękna błękitna barwa błyszczała w
popołudniowym kalifornijskim słońcu.
– Witam, doktorze. – Blondynka przywitała się cicho i lekko skinęła
głową.
Była urocza w tej swojej udawanej rozpaczy. Przecież nie można
rozpaczać za zwykłą, najzwyklejszą na świecie dziewczyną. Są takich
tysiące, setki tysięcy. Mężczyznę ogarnęła wściekłość na zakłamanie tego
świata.
Umysł znowu kazał mu być złym. On próbował z tym walczyć, ale jak
zawsze był na przegranej pozycji.
– Witaj, Felicjo. Gdyby nie okoliczności, powiedziałbym, że miło cię
znowu widzieć – wysilił się na uprzejmość, ale już wiedział… Wiedział, że
Felicja to będzie jego kolejna ofiara.
Rozdział 1
Jestem dzieckiem z gwałtu. Moja matka, która nigdy nie miała okazji
nawet wziąć mnie w ramiona, wykrwawiła się na śmierć, rodząc mnie na
podłodze w łazience. Dziadkowie nie ukrywali przede mną mojej
przeszłości. Nie potrafili poradzić sobie z moim buntem przeciw całemu
światu, więc gdy skończyłam piętnaście lat, wysłali mnie do prywatnej
szkoły z internatem.
Widywałam ich dwa razy do roku, na Boże Narodzenie i Święto
Dziękczynienia. Nie mam do nich pretensji. Nawet nie wiem, do kogo
mogłabym mieć, bo ten zwyrodnialec, który skrzywdził moją matkę, nigdy
nie został złapany.
Mama ukrywała ciążę i dopiero w szóstym miesiącu przyznała się babci,
co się stało. Było jednak za późno, by cokolwiek zrobić. Mam świadomość,
że w ogóle nie powinno mnie być na tym świecie. To najgorsze z
możliwych uczuć, bo nigdzie nie mogę znaleźć swojego miejsca, wszędzie
czuję się obca i niechciana. Ja po prostu wiem, że nie mam prawa istnieć, a
jednak… Żyję, bo muszę.
Dlatego nie mam pojęcia, jakim cudem właśnie zaczynam pracę w
wielkiej międzynarodowej korporacji zajmującej się handlem. Dostałam się
na staż, o który starało się mnóstwo osób. Moja uczelnia wysłała mnie aż
do San Francisco, a to dla mnie zupełnie inny świat. Może tego nie okazuję,
ale zadzierając głowę przed ogromnym budynkiem siedziby firmy, jestem
przerażona. Zerkam na karteczkę z nazwiskiem osoby, do której mam się
zgłosić. Pan Raider. Poprawiam na biodrach spódnicę, jedyną, jaką mam, i
widząc gnających do pracy ludzi, uświadamiam sobie, że skoro spędzę tu
najbliższe pół roku, to powinnam sprawić sobie takich jeszcze kilka.
Wchodzę do zupełnie obcego miejsca i jak zawsze czuję się nieswojo.
Rozglądając się, dostrzegam mnóstwo pracujących tutaj osób. Moi
współlokatorzy powinni się tu pojawić w późniejszych godzinach. Ja jako
pierwsza będę miała okazję poznać naszego przełożonego. Pytam w
recepcji o numer piętra i osobę, z którą mam się spotkać. Okazuje się, że
biuro mieści się na pierwszym piętrze tego potężnego budynku. Rezygnuję
więc z windy i idę na schody. Nie lubię małych zamkniętych pomieszczeń.
Windy mnie przerażają.
Wychodzę z klatki schodowej i poraża mnie jasność ogromnej przestrzeni
znajdującej się za szklanymi ścianami. Stoi tam mnóstwo biurek, wszystkie
są kropka w kropkę takie same, oddzielone jedynie boksami, a na suficie
wisi jeszcze więcej wentylatorów. Praca w korporacji. To było moje
marzenie od początku studiów i właśnie chyba się ziściło. Ściskam
kurczowo teczkę ze swoimi dokumentami i ruszam na poszukiwania pana
Raidera. Wpadam na niego między automatem z przekąskami a
dozownikiem z wodą.
– Ty jesteś jedną z nowych stażystek? – pyta dziarsko.
Jest sympatycznym mężczyzną w średnim wieku. Ma włosy w kolorze
ciemnego blond, na pewno golił się dziś rano, bo na szyi i policzkach widać
niewielkie zaczerwienienia i kilka małych ran. Uśmiecham się do niego,
wpatrując się w jego szaroniebieskie oczy. Już od pierwszej chwili wzbudza
moje zaufanie.
– Tak. Claire Johnson – przedstawiam się, a on znajduje mnie na liście,
którą trzyma w ręce.
– Lucas Raider. – Uśmiecha się i dodaje: – Świetnie, że się nie spóźniłaś,
jak to stażyści mają w zwyczaju. Podpisz mi się tutaj, zaraz pokażę ci twoje
biurko i zabieramy się do pracy. Od wczoraj mamy tu niezły sajgon… –
Podaje mi kartkę i długopis, bym się odznaczyła, i poleca iść za sobą.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin