Blaine Brooke - Forget Me Not.pdf

(429 KB) Pobierz
Tłumaczyła: darka-es
Trzy łyżeczki cukru, dwie śmietanki.
Taką właśnie codziennie rano piłeś kawę w Joe's Grab 'N Go.
Ale ty tego nie pamiętasz.
Niczego nie pamiętasz.
Niczego, to znaczy, poza mną...
Tego dnia...
I tragedii, która nas połączyła.
ROZDZIAŁ 1
- Jest poniedziałek, a wiesz, co to oznacza - powiedział Mike, wyłączając
silnik Dużej Berthy i spojrzał na mnie wyczekująco.
Poklepałem kieszeń spodni, żeby się upewnić, że włożyłem do niej portfel,
zanim wyruszyliśmy rano w drogę, a kiedy wyczułem zarys harmonijki, skinąłem
głową.
- Tak, zaraz będzie mocna kawa. - Kiedy otworzyłem drzwi od strony
pasażera, ręka Mike'a wylądowała mocno na moim ramieniu, zatrzymując mnie,
zanim zdążyłem wysiąść z karetki, a ja spojrzałem na niego przez ramię.
- To znaczy, że nie stchórz, Ollie, to właśnie to oznacza.
Unosząc brwi, rozejrzałem się dookoła, szukając kogokolwiek, z kim Mike
myślał, że rozmawia, a gdy odczytał mój zdziwiony wyraz twarzy, prychnął.
- Tak, mam na myśli ciebie - powiedział.
- Wyzywasz mnie?
- Jasne, że tak.
Potrząsnąłem głową.
- Nie jestem tchórzem i dobrze o tym wiesz.
Mike wzruszył ramionami i puścił moją rękę.
- Dobra. Udowodnij to.
- Nie mogę tego zrobić.
- Możesz. Tylko nie chcesz.
Tak, nieważne, miał mnie na celowniku. Coś zawsze powstrzymywało mnie
przed powiedzeniem czegoś więcej niż „cześć” facetowi w dopasowanych
spodniach, wykrochmalonej koszuli i krawacie, którego widywałem najczęściej
rano w alejce z kawą w Joe's Grab 'N Go, a Mike nigdy nie mógł się oprzeć okazji,
żeby mnie za to zaczepić. Nie powinienem był mu w ogóle mówić o moim
zauroczeniu, ale fakt, że był moim najlepszym przyjacielem, a także partnerem w
pracy, oznaczał, że w przerwach między wezwaniami mieliśmy tendencję do
nadmiernego dzielenia się informacjami.
- On jest hetero, Mike. Zostaw to w spokoju, co?
- Nie wiesz tego na pewno.
Podniosłem pojemnik z miętówkami i wrzuciłem kilka do ust, po czym
wrzuciłem go z powrotem na konsolę.
- Zaufaj mi. Ja wiem.
- Pytałeś go od ostatniego razu, kiedy się widzieliśmy?
Przewracając oczami, zignorowałem jego pytanie i popchnąłem drzwi.
- Chcesz tę kawę czy nie?
- Mhmm. I jeszcze randkę dla ciebie.
- Jezu - mruknąłem, zatrzaskując drzwi, zanim zdążył przedstawić
jakiekolwiek inne prośby. Słyszałem, jak chichocze za mną, gdy wysiadał, żeby
dolać benzyny. Kątem oka dostrzegłem, jak czerwony samochód wjeżdża na
miejsce parkingowe, a moje serce zaczęło bić nieco szybciej. To niedorzeczne, że
w ogóle zastanawiałem się przez chwilę, czy go zobaczę, bo od czterech miesięcy
nie było prawie żadnego dnia tygodnia, w którym bym go nie spotkał. Ale ten
dreszczyk oczekiwania wciąż wywoływał u mnie ekscytację, a kilka minut
spędzonych z nim każdego ranka było najważniejszym punktem mojego dnia.
To jest to. Muszę odzyskać swoje cholerne życie.
Praca na tych wszystkich
nadgodzinach, żeby zdobyć trochę dodatkowej gotówki w czasie świąt - i dać
chłopakom z rodzinami trochę wolnego - sprawiła, że moje zajęcia pozalekcyjne
znalazły się w ogonie. Jeśli szybko nie kogoś nie zaliczę, to się załamię i spłonę.
Albo, co gorsza, poderwę heteroseksualnego faceta.
- Hej, Ollie - zawołał Mike, a ja zatrzymałem się z ręką na drzwiach Grab 'N
Go, zanim odsunąłem się na bok, żeby przepuścić kobietę stojącą za mną. Kiedy
się odwróciłem, na jego ustach pojawił się złośliwy uśmieszek, gdy włożył pistolet
do baku Dużej Berthy i zaczął pompować biodrami.
Och na litość...
- A skoro już tam jesteś, to może przyniesiesz mi jedną z tych szarlotek, co?
I napój gazowany na później?
To tyle, jeśli chodzi o postanowienia noworoczne,
pomyślałem. Trwało to
mniej niż tydzień. Nie żebym mógł go winić, gdy chodziło o kuszący koszyk
świeżych wypieków, który każdego ranka stał przy kasie Joe'go - nawet ja miałem
trudności z jego ominięciem. Mimo to Mike chciał zrzucić dwadzieścia
kilogramów, które przybyły mu od Halloween, a ja przysięgałem, że będę go
trzymał w ryzach.
- Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? - zapytałem.
Mike spojrzał na czerwoną Mazdę3, a jego uśmiech się powiększył.
- Życie jest zbyt krótkie, żeby rezygnować z tego, co dobre, nie sądzisz?
A to skurwiel.
Potrząsnąłem głową i posłałem mu spojrzenie, po czym
wszedłem do środka, zdecydowany wykupić szarlotkę i osobiście wepchnąć mu ją
do gardła.
- Dzień dobry, Oliver - przywitał mnie Joe zza lady, gdzie przyjmował
klientów, a ja uśmiechnąłem się do niego, po czym chwyciłem podręczny koszyk i
ruszyłem alejką po Sprite'a dla Mike'a. Wziąłem trzecią butelkę z przodu - tak,
nigdy nie biorę pierwszej - i włożyłem ją do koszyka, gdy drzwi zamrażarki
zatrzasnęły się za mną.
Mocno trzymając rączkę, nie spieszyłem się, idąc w kierunku dalekiej alejki,
a w moich wnętrznościach narastało oczekiwanie. W końcu skręciłem za róg i tak
jak każdego dnia, Bluebird stał przed stanowiskiem z kawą, z kubkiem do
ponownego napełnienia w ręku i wyglądał jeszcze piękniej, niż go zapamiętałem.
Moja pamięć nigdy nie oddawała mu sprawiedliwości.
Nie poruszyłem się, gdy podstawił swój kubek pod wylewkę ekspresu i
nacisnął przycisk. Wiedziałem dokładnie, co przygotuje, tak samo jak każdego
ranka:
latte z lekką pianką, trzema łyżeczkami cukru i dwiema śmietankami.
Dzisiaj był ubrany w czarne spodnie, białą koszulę zapinaną na guziki i
granatowy krawat - zawsze był tak dobrze ubrany, od stylowo zmierzwionych
ciemnobrązowych włosów, tak ciemnych, że prawie czarnych, po czarne pantofle.
Kilkudniowy zarost pokrywał jego zwykle świeżo ogoloną szczękę. Wyobraziłem
sobie, jakie to uczucie, gdy trzymam go dłońmi po obu stronach jego twarzy i
przyciągam do siebie.
- Cholera!
Przekleństwo Bluebirda wyrwało mnie z otępienia, gdy moje stopy znów
zaczęły się poruszać, a kiedy podszedłem bliżej, zobaczyłem, że zwykły brązowy
płyn wydobywający się z maszyny jest mętną bielą.
Westchnął sfrustrowany.
- Hej, Joe - zawołał do właściciela. - Automat do latte nie działa.
- Znowu? - Joe podrapał się po szczęce, po czym powiedział: - Przykro mi,
Reid. Jeszcze dziś ktoś to naprawi.
- Nie ma sprawy - odpowiedział Reid, wylewając gorącą wodę ze swojego
kubka na tacę, i halo, w końcu miałem imię, które pasowało do twarzy:
Reid.
Jak
to się stało, że tak długo o tym nie wiedziałem?
Wyciągnąłem ze stojaka dwa duże jednorazowe kubki i sięgnąłem po
dzbanek z kawą w tym samym czasie, co Reid, nasze palce lekko się zetknęły,
zanim obaj się cofnęliśmy. Jego dotyk podziałał na mnie jak wstrząs elektryczny
na moje serce, a zaskoczenie, które pojawiło się w jego oczach, powiedziało mi, że
nie tylko mnie to dotknęło.
- Przepraszam - powiedział, a potem odchrząknął. - Cholerne zakłócenia
statyczne.
To nie były zakłócenia,
pomyślałem, ale nie miałem zamiaru go oświecać,
więc zamiast tego gestem wskazałem na prawie pusty dzbanek z kawą.
- Nie ma sprawy. Proszę bardzo.
- Och… uch… - Zerknął na to, jak niewiele zostało, i potrząsnął głową.
- Nie szkodzi. Ty byłeś pierwszy.
- Nie, śmiało. Coś mi mówi, że potrzebujesz tego bardziej niż ja.
- Jesteś pewien? - zapytał Reid, marszcząc czoło, jakby nie chciał się
narzucać, ale nie miałbym nic przeciwko temu, żeby codziennie brać ostatnią
kawę, tak długo, jak te jego ciemnoczekoladowe oczy pozostawały na mnie.
- Nalegam - powiedziałem, a potem nachyliłem się, by szepnąć
konspiracyjnie: - Poza tym wiem, gdzie Joe trzyma zapasy. Po prostu zrobię
jeszcze jeden dzbanek.
Na jego ustach pojawił się wdzięczny uśmiech.
- Dzięki. - Potem nalał sobie pełen kubek kawy i podrapał się po szczęce,
mówiąc: - Zdarzają ci się takie poranki?
- Cały czas.
Reid spojrzał na mnie, a potem jego oczy przesunęły się w dół, na moje
nazwisko i tytuł naszyty na uniformie.
Oliver McFadden. Ratownik medyczny.
- Tak, oczywiście, że tak. Sanitariusz, co? Nie wiem, jak ty to robisz.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin