Poezja Dyskordianizmu TOP! - wersja skrócona.doc

(182 KB) Pobierz
[wersja prosto z zapomnialem

[wersja prosto z zapomnialem. z powodu lenistwa niepoprawiona.]

WPROWADZENIE

Kerry Thornley - Współzałożyciel Stowarzyszenia Dyskordian


Jeśli zorganizowana religia jest opium dla mas, to zdezorganizowana religia jest marihu-aną dla świrów. Najbardziej zdezorganizowa-na ze wszystkich religii, dyskordianizm, dobrze wie, że organizacja jest dziełem Szatana.
Albowiem wbrew temu, co się powszechnie wydaje, naturalnym stanem rzeczywistości jest Święty Chaos, l choć teologowie powołują się na porządek we wszechświecie jako dowód na istnienie Istoty Najwyższej, już na pierwszy rzut oka widać, że gwiazdy nie znajdują się w zgrab-nie rozmieszczonych rzędach. Teologia zajmu-je się zatem tylko rozważaniami nad tym, kto uknuł plan stworzenia rzeczywistości. A to, co postrzegamy jako porządek, jest po prostu do-minującą formą chaosu.
Co parę tysięcy lat jakiś pastuch wdycha dym z płonącego krzaka, po którym nagle do-znaje wizji lub też zjada w jaskini gruboziarni-sty chleb i widzi Boga. Potem zaś jego wyznaw-cy mordują się nawzajem przy najmniejszej okazji. Z jednej strony buduje się nawiedzone domy zwane świątyniami, z drugiej zaś burzy te, które wcześniej postawiono, l tak, krwawe kłótnie nieustannie wstrząsają fundamentami tego świata.
Jak widać, zorganizowane religie wielbią porządek i miłość, lecz ich owocem jest chaos i furia. Dlaczego tak się dzieje?
Dlatego, że cały świat materialny jest wyłącz-ną własnością grecko-rzymskiej bogini chaosu, zamieszania, niesnasek, zamętu i galimatiasu. Nie ma takiej siły duchowej, która by mogła wy-szczerbić jej zderzaki. Nie ma takiej siły mate-rialnej, która by mogła oprzeć się pokusom jej Piątego Międzygalaktycznego Banku Funduszu Breji Akropolitańskiej na rzecz Korupcji i Łapówkarstwa.
Całą tę wiedzę objawiono mi podczas abso-lutnie niezapomnianego, cudownego wydarze-
nia, które miało miejsce w 1958 albo też w 1959 roku, w kręglami przy Friendly Hilis czy też San-ta Fe Springs, w Kalifornii. Świadkiem tego wydarzenia był Gregory Hill albo też Malaklipsa Młodszy, może też Szalony Malik, czy też Wielebny Lekarz Okupant, albo też jakiś facet, który dziwnym zbiegiem okoliczności przypo-minał ich wszystkich.
Wtedy to, przy pomocy kamienia chaozo-ticznego odnalazłem (na kosmicznym kanale pią-tym) w swojej szyszynce boginię Eris Dyskor-dię, dzięki czemu poznałem wszystkie tajemni-ce metafizyki, metamistyki, metamorfiki, meta-noiki i metaforyki. (Przedtem nie potrafiłem na-wet włożyć folii na śmieci tak, by nie wypadła za pierwszym razem przy opróżnianiu śmietnika.)
Z tego wszystkiego wynika morał, że i ty mo-żesz pobudzić swoją szyszynkę, recytując zawar-tość tej książki każdego ranka po przebudzeniu, namaszczając pastą sandałową punkt między oczami przed położeniem się spać, bijąc czołem o ziemię pięć razy dziennie, powstrzymując się przed krzywdzeniem karaluchowi medytując (czyli siedząc w oczekiwaniu na niebieskie migdały).
A gdy już zaświeci ci szyszynka, nie będziesz musiał nigdy więcej się relaksować.
Eris Dyskordia rozwiąże wszystkie twoje pro-blemy. W zamian zaś oczekiwać będzie od cie-bie, byś rozwiązał wszystkie Jej problemy. Stro-nice tej księgi nauczą cię, w jaki sposób moż-na nawracać niewiernych. Dowiesz się z nich także wszystkiego o metodach dręczenia he-retyków. Wcześniej będziesz musiał jednak od-powiedzieć na kilka pytań w stylu zeń, takich jak: Dlaczego Jezus miał portorykańskie imię, skoro był Żydem?
Kiedy zaś już wystarczającą ilość śmiałków sprowadzisz na manowce, by stać się godnym imienia adepta, otrzymasz właściwy dla swe-go fachu tytuł. Tak oto, będziesz mógł zostać
Chaozofem (który dostarcza komentarzy na temat Chaosu), Chaoistą (który knuje spiski w imię Chaosu), czy też przez przypadek Czło-wiekiem Wiedzy (lepiej poinformowanym od poprzednich).
Pod żadnym jednak pozorem nie zostaniesz Prorokiem. Nie zamierzamy narażać na szwank naszego nie-proroczego statusu.
Straty wynikające z nie posiadania Proroków odbijamy sobie na Świętych, l chociaż tylko Pa-pież może kanonizować, czyli ogłaszać za Świętego, to przecież każdy mężczyzna, kobie-ta i dziecko na tej planecie jest prawomocnym i autoryzowanym Papieżem (prawomocnym i autoryzowanym z ramienia Domu Apostołów Eris). Sam możesz zatem wyświęcać siebie i in-nych na Świętego.
Powiedzmy sobie szczerze. Nie zawsze było tak lekko. Gdy w 1968 roku jako pierwszy ogło-siłem się Świętym, Gregory Hill powiedział: .To niemożliwe" - dodając z niezachwianą pew-nością - .jedynie osoby martwe oraz postacie fikcyjne mogą być Świętymi, a ty przecież nie jesteś żadnym z nich".
A jednak to ja miałem rację i mogłem rościć sobie pretensje do bycia osobą świętą, bo choć nie bytem już wierzącym, wciąż miałem człon-kostwo Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych Dni Ostatnich. Greg Hill był w błędzie. Wszy-scy Mormoni byli Świętymi, a niektórzy z nich - wbrew temu co mówił - nadal żyli.
W dzisiejszych czasach tylko Mormoni mają więcej Świętych od Stowarzyszenia Dyskor-dian. Nie chcemy być jednak gorsi i zamierza-my ich prześcignąć. Może chcesz przyłączyć się do naszego Świętego Dryfu? Jeśli tak, mu-sisz tylko trochę pocierpieć.
Tyle przychodzi mi do głowy korzyści płoną-cych z członkostwa w naszej religii, że nie wiem od czego zacząć. Na przykład, nie musisz wsta-wać w niedzielę rano z łóżka, by iść do kościo-ła. Możesz sobie pospać. Ile sekt chrześcijań-skich - darujmy sobie gadkę o miłości bliźnie-go - stać na tyle współczucia?
Możesz nawet cieszyć się dobrą opinią wśród pozostałych Dyskordian, nie musząc z nimi co-dziennie obcować. Od razu widać wyższość tej
korespondencyjnej religii nad pozostałymi, kon-wencjonalnymi systemami religijnymi.
Nie myślcie sobie jednak, że w naszym wy-sokim kościele Parateoanametamistycznego Obrządku Eris Ezoterycznej można robić, co wam się żywnie podoba. To prawda, że nie na-gabujemy o datki, nie pobieramy składek, nie nakładamy podatku pogtównego i prowadzimy tylko kilka sklepików z literaturą religijną. Tym niemniej, bycie dyskordianinem też do czegoś zobowiązuje.
Oto na przykład jedzenie hot dogów jest za-bronione, z wyjątkiem piątków, kiedy jest obo-wiązkowe. Deptanie karaluchów nie zapewni ci dodatkowych punktów u błogosławionego św. Gulika. Należy dopóty uczyć się dyscypliny pod bacznym okiem Mistrza Bezczynności, dopóki nie będzie się piło piwa i oglądało tele-wizji w pełni skupienia. Ponadto, dyskordianie uznają za święte wszystkie wytyczone aleje, dlatego należy w razie konieczności oddać ży-cie dla uchronienia ich przed zbezczeszczeniem. W końcu zaś, nie wolno nam spocząć, zanim
wszystkie owieczki nie przyjdą do owczarni. (A gdy już nawrócimy wszystkie owce. musimy zabrać się za psy, wilki, kozły, a gdy nadejdzie ku temu pora - za ludzi.)
Bogini wymaga też od nas, byśmy pracowa-li nad sobą. Należy poświęcić całą swoją uwa-gę wykonywanym przez siebie zadaniom, by w końcu zrozumieć w nagłym przebłysku oświe-cenia, jak bardzo pozbawione są one sensu. Trzeba rozwiązywać kolejne kretyńskie zagad-ki, by po wielu latach studiów odkryć, że w na-szej percepcji nie ma już różnicy między pod-miotem a przedmiotem, nami a kretynizmami.
Nie przejmujcie się przy tym, jeśli znajdą się bigoci, którzy odsądzać was będą od czci i wia-ry, tylko dlatego, że nienawidzą Eris Dyskordii. Zaprawdę, nie wiedzą oni co czynią, albowiem osądzają całą religię po zachowaniu jednego bóstwa.
Oto jak dyskordianizm zmienił moje życie na lepsze. Zanim zostałem dyskordianinem, za-wsze gdy wchodziłem do swego zabałaganio-nego pokoju, czułem się nieswojo. Teraz zaś mówię po prostu .Hail Eris!'. pozdrawiając tym samym ucieleśnienie chaosu, i z radością się rozsiadam, myśląc, że galaktyki nie wyglądają wcale lepiej.
Zanim zostałem dyskordianinem, marnowa-łem wiele czasu na dyskusje z głosicielami ewangelii o Bogu i Jezusie. Teraz zaś to oni marnują mnóstwo czasu, dyskutując ze mną o Eris Dyskordii.
Zanim zostałem dyskordianinem, bratem ży-cie nazbyt serio. A kiedy traktuje się życie zbyt poważnie, zaczyna się myśleć o tym jaki jest jego sens. A gdy rozmyśla się nad sensem ży-cia, można niechcący zacząć sądzić, że jest w życiu jakiś sens. A gdy już zacznie się myśleć o tym sensie, to w końcu widać, że go nie ma. Jaki jest więc sens marnowania życia na to? Dawno temu porzuciłem próby uchwycenia sensu. Spuściłem go z uwięzi i cieszy mnie, gdy widzę go hasającego na wolności.
Zanim zostałem dyskordianinem, martwiła mnie nieskuteczność i nieludzkość wszelkich organizacji. Teraz zaś ich nieskuteczność i nie-ludzkość umacnia tylko moją wiarę.
Zanim zostałem dyskordianinem, bałem się własnego cienia. Teraz zaś mój własny cień boi się mnie samego.
Skoro już zobaczyliście pożytki płynące z dys-kordianizmu, przejdźmy do omówienia niezwy-kłeoo znaczenia tej małej książeczki, którą trzy-macie w swoich rękach.
Stowarzyszenie Dyskordian miało pięć lat, qdy ukazało się pierwsze wydanie Principii Dys-kordii. powielone na kserografie prokuratora rejonowego Jima Garrisona (bez jego wiedzy) w Nowym Orleanie w 1964 roku. Twórcami tego dzieła byli Gregory Hill i Lane Caplinger, dyskordiański pracownik biura prokuratora.
W ciągu następnych pięciu lat Greg stwo-rzył większe i śmieszniejsze wydania, w których miałem swój niewielki udział (w każdym razie znacznie mniejszy, niż o tym twierdzą wrogo-wie naszej wiary).
Nie dajcie się zwieść, Principia nie jest na-szym jedynym dziełem. Przez cały ten czas Greg zapisuje coś, co nazywa streszczeniem wszech-świata, lecz pewnie minie jeszcze trochę cza-su, zanim zdąży się z tym uporać. Poza tym ist-nieje wiele dyskordiańskich ulotek i plakatów produkowanych przez gorliwych wyznawców naszej wiary. Tylko bogini wie co na nich wszyst-kich jest powypisywane i gdzie się one wszyst-kie znajdują. Należy także pamiętać o Chaosie:
Ulotkach Ontologicznej Anarchii, pióra Hakima Beya z Nieuzbrojonego Komitetu Ekspriopria-cyjnego Towarzystwa im. Johna 1-lenry'ego MacKaya, który jest również Biskupem Persji (na wygnaniu) w Mauretańskim Ortodoksyj-nym Kościele Ameryki. Naszym jednak najbar-dziej podniosłym testamentem jest Księga Szczerej Prawdy, której jedyny egzemplarz spo-czywa złożony w Zamkniętych Stosach Kronik Akaszy. Korzystać z niego mogą tylko wykwali-fikowani episkoposi dyskordiańscy mający po-budzoną szyszynkę, którym wolno cytować jej Fragmenty tylko wtedy, gdy jest pewne, że bę-dzie to miało zbawienną wartość społeczną.
A jednak to właśnie obecne wydanie Prin-cipii Dyskordii jest bez wątpienia najbardziej nieocenionym ze wszystkich wielkich, nie-śmiertelnych dzieł, które powstały pod wpły-
wem natchnienia ze strony naszej klasycznej Greckiej Bogini.
Kto wie, ile cierpiących duszyczek tych kilka niebywałych stron zbiło z raz obranego tropu? Któż może powiedzieć, ilu adeptów seminarium duchownego po przeczytaniu tego dzieła zmie-niło swe powołanie i zostało klaunami, a ilu posiadaczy ziemskich wyprzedało swe posia-dłości i zakupiło jacht bądź samolot, by szmu-glować nim marihuanę? Nie wiemy też ilu poli-tyków po zapoznaniu się z Principia Dyskordią postanowiło zaszyć się gdzieś wysoko w gó-rach i zostać pustelnikami, a ilu bankierów sta-ło się potem anarchistami.
Slim Brooks byt zwykłym marynarzem miesz-kającym we francuskiej dzielnicy Nowego Or-leanu, zanim przeczytał Principię Dyskordię. Zo-stał wtedy tajemniczym Dzierżawcą Kluczy do Łodzi Podwodnej, który nikomu nie chce po-wiedzieć, jaka jest to łódź podwodna i dlacze-go jest zamknięta.
Roger Lovin byt pełnym fantazji, zdolnym i przystojnym naciągaczem, zbyt powierzchow-nym, by skupić się na jednej rzeczy. Lecz oto, po przeczytaniu Principii Dyskordii, przyjął dys-kordiańskie imię Nieumytego Fanga i z nieugię-tym zapałem zabrał się do ekskomunikowania każdej z nowo przyjętych do Stowarzyszenia Dyskordian osób.
Robert Anton Wilson byt po prostu jednym z redaktorów Playboya, który pisał bezpieczne i bezbarwne odpowiedzi na pytania czytelni-ków o rozmiar i obecne losy penisa Johna DiI-lingera, zanim przeczytał ten wspaniały traktat. Został wtedy Złowieszczym Mordem i zaczął pisać bardzo popularne książki o iluminatach i o tym, w jaki sposób skorzystać można z syn-chroniczności w celu znalezienia sobie miejsca do odpoczynku podczas długiej wędrówki.
Mikę Gunderloy był po prostu nałogowym czy-telnikiem fanzinów, zanim tego pamiętnego dnia nie sięgnął po egzemplarz Principii Dyskordii, biorąc go przez pomyłkę za nowy fanzin. Jest te-raz Małym Ukelele ze Stowarzyszenia Dyskordian i wielkim wydawcą magazynu Factsheet Five.
Elayne Wechsier była po prostu kościstą ko-bitką, zanim przeczytała Principię i zadała py-
tanie, które przyczyniło się do stworzenia mojej wielkiej definicji teologii: .Dlaczego w Stowarzy-szeniu Dyskordian czczącym kobiece bóstwo jest aż tylu mężczyzn?" Biorąc pod uwagę, że dewocyjnymi chrześcijanami jest więcej kobiet niż mężczyzn, a jest to przecież kult męskiego Boga i jego Syna, doszedłem do wniosku, że lu-dzie lubią religie, dzięki którym mogą obarczyć winą za rzeczywistość płeć przeciwną. Niechaj to więc będzie dla nas samców nauczka. Za każ-dą wielką ideą kryje się koścista kobitka.
Nie muszę już więcej mówić, o ile bardziej szczęśliwym i lepiej przystosowanym uczyni cię ta książeczka. Principia Dyskordia jest zarów-no psychologicznym środkiem przeczyszczają-cym jak i strawą duchową. Niezamówione opi-sy swoich doświadczeń możecie przesyłać do mnie (Box 5498, Atlanta, GA 30307). Niektó-re z nich zostaną opublikowane w piśmie Poza Porządkiem, sektualnym organie Ortodoksyjne-go Stowarzyszenia Dyskordian.
Nie o to wszak chodzi, czy dyskordianizm w ja-kiś sposób cię zmieni. Każdy może się zmienić pod wpływem lektury jakiejkolwiek książki. Nie trzeba do tego zbyt wiele sprytu, wyobraźni, twórczości, talentu czy energii. Chodzi o to, w jaki sposób ty możesz zmienić Stowarzysze-nie Dyskordian. l to właśnie pytanie powinie-neś nieustannie zadawać sobie, wertując tę księ-gę od strony 00001 do 00075. l niechaj to py-tanie stale ci towarzyszy, nawet wtedy, gdy już z szacunkiem zamkniesz tę księgę, owiniesz ją w jedwab i uroczyście zamkniesz w złotym pudełku, które położysz na ołtarzu, składając przed nim pięciokrotny pokłon.
Większość świeżo upieczonych dyskordian cechuje nadmierna ostrożność i powaga. Cią-gle pytają się nas o pozwolenie na robienie cze-goś, zupełnie jakbyśmy pod swymi urzędowy-mi szatami skrywali jakieś zasady. Albo też pra-cują nad ciężkawymi metafizycznymi schema-tami zupełnie pozbawionymi gagów, tak jakby żelazną regułą naszego Stowarzyszenia nie było, że należy być zabawnym tak często i dłu-go, jak to możliwe.
Niemniej jednak, jesteśmy wyrozumiali wo-bec mnichów, którzy we właściwym czasie zro-
zumieli o co w tym wszystkim chodzi. Rzadko kiedy zdarza mi się zdzielić kogoś moją spraw-dzoną laseczką, chyba że sam się o to prosi.
Co się zaś tyczy osobistych spotkań z innymi dyskordianami, od czego nawet najostrożniejsi spośród nas nie potrafią się uchronić, należy pamiętać o gestach magicznych praktykowa-nych w naszym zakonie. Już wkrótce dane nam będzie poznać Klątwę Indyka. Buddyści zeń mawiają: .Jeśli na drodze swej spotkasz inne-go bodhisattwę, nie witaj go słowami ani mil-czeniem'. Pozostaje nam do dyspozycji szero-ki zestaw dziwacznych odgłosów, z których mo-żemy wybierać.
Kiedy już zaczniemy piać jak kogut, kwakać jak kaczka lub muczeć jak krowa, pamiętajmy o tym, by uważnie obserwować reakcję nasze-go dyskordiańskiego brata lub siostry i nie zdra-dzić się choćby na sekundę uśmieszkiem. Gło-śne kwiczenie świadczyć będzie, że mamy do czynienia z dumnym awanturnikiem, któremu brakuje wiele do osiągnięcia eryzyjskiego oświecenia, lepsze jest jednak od niewyraźne-go, pozbawionego ducha rżenia.
Oczywiście, najlepszy sposób polega na wpro-wadzeniu naszego rozmówcy w stan zakłopo-tania, a to można osiągnąć dzięki zestawieniu ze sobą dwóch sprzecznych przekazów - tech-nika ta nosi nazwę .mondo". l oto na przykład, gdy ktoś do nas dzwoni, podnosimy słuchawkę i mówimy: .Zły numer, proszę!" Cokolwiek by-śmy o tym nie myśleli, jest to zupełnie pozba-wione sensu. Nie można się tego nijak uchwy-cić. A jednak przez to właśnie, nasz rozmówca doszukuje się w takim zachowaniu jakiegoś sen-su, co tylko wzmacnia jego dezorientację.
Pewnego razu, gdy mistrz zeń Josiu był jesz-cze mnichem, jego nauczyciel, Nansen uderzył go nagle w odpowiedzi na jakąś głupią uwagę. Josiu schwycił wtedy rękę Nansena, spojrzał mu w oczy i powiedział: .Nie będziesz już nigdy bit ludzi za ich błędy!" Na co mu ten odpowiedział:
.Choć wszyscy potrafią odróżnić węża od smo-ka i tak nie oszukasz mistrza zeń'. Oto prawdzi-wie wielkie mondo.
Widzicie już więc dlaczego spotkanie inne-go dyskordianina może być wstrząsem. Ponad-
należy pamiętać o tym, że długopis jest po-tężniejszą bronią niźli miecz tylko wtedy, gdy dystans między tobą a twoim przeciwnikiem orzekracza półtora metra. Podczas pierwszego Przerodzenia Kościoła SubGeniuszu, wielebny |van Stang z Dallas wyraził swoje zdziwienie, jak bardzo mili i sympatyczni są wszyscy miło-śnicy dzieła Dobbsa, dodając: .Jestem wręcz rozczarowany". Jak widać, mędrzec nie korzy-sta z byle czego.
Dyskordianizm wiele zawdzięcza innym reli-giom. Jego inspiracje sięgają nie tylko Kościo-ła SubGeniuszu, zeń i taoizmu, wiele też bierze z zaratusztrianizmu, w którym praktykowany jest kult ognia. My też składamy hołd ogniowi podczas niektórych okazji, szczególnie wtedy, gdy palimy pisma fałszywych proroków lub wchłaniamy nieskończone ilości dymu z can-nabis. Nasza tradycja ma swoje korzenie w śre-dniowiecznym rytuale zwanym Mszą Parodii, w którym marihuana pełni rolę sakramentu. Jack Herer w książce Nagie szaty cesarza pi-sze, że Mszę Parodii .można porównać do twór-czości Mela Brooksa, Monty Pythona, bądź też grupy ojca Guido Sarducciego, gdzie robi się jaja z dogmatów, doktryny, pobożności oraz rytuałów mszy rzymskokatolickiej". Niestety, pozbawione poczucia humoru władze Kościo-ła Rzymsko-katolickiego uznały w XV wieku Mszę Parodii za przejaw herezji i stąd właśnie tak naprawdę wzięta się zła sława, która do dzisiaj otacza marihuanę.
Należy przypuszczać, że Msza Parodii stano-wi pozostałość po pierwotnym greckim dyskor-dianizmie, albowiem pośród licznych greckich misteriów musiały być też te, które odwoływały się do naszej bogini Eris. Tak przynajmniej twier-dzi ona sama, a z jej słów dowiadujemy się, że twórcą misteriów eryzyjskich byt Malaklipsa Starszy, tajemniczy pisarz, który nauczył Dioge-nesa, jak trzymać lampę, toczyć beczki, zwalać skały, onanizować się publicznie i być cynikiem.
Nasze wyrazy wdzięczności byłyby niczym, fldybyśmy nie wspomnieli pustynnych religii z Bliskiego Wschodu, które po dziś dzień nie dają spokoju tej części świata, a którym za-wdzięczamy upartą determinację w byciu jak
najbardziej nierozsądnymi jak to tylko możliwe. Świadectwo tego naszego zaangażowania wid-nieje, w postaci słów przetłumaczonych na ła-cinę, na wszystkich naszych monetach, pieczę-ciach, pierścieniach, tablicach i płytach nagrob-nych: Semper Non Sequitur!
Wiele zawdzięczamy też hinduizmowi. Z aryj-skich kultów misteryjnych zaczerpnęliśmy oby-czaj picia somy. Soma z kolei wzmocniła w nas przekonanie, że jesteśmy lepsi niż ludzie, któ-rzy wyglądają inaczej niż my. Z wedanty do-wiedzieliśmy się w jaki sposób pomalować ściany naszej świątyni sanskrytem. Tantra na-uczyła nas dziwnych tajemnic seksualnych. Dzięki bengalskim Baulom dowiedzieliśmy się, że palenie przez całą nocgangi, śpiewanie i tań-czenie może być formą aktywności religijnej. Niemniej, to kult Kali, kosmicznej matki, daw-czyni i niszczycielki życia, najbardziej przypo-mina dyskordianizm. Spytaliśmy się o to Eris, która powiedziała nam, że Kali jest skrótem od greckiego słowa Kaliisti, które widniało na Zło-tym Jabłku Niezgody podczas pamiętnej nie-udanej biesiady na Olimpie. Dodała też, że jej prawdziwe, pełne imię brzmi Eris Kaliisti Dys-kordia. ale natychmiast powołała się na piątą poprawkę do konstytucji, gdy spytaliśmy się, czy ona i Kali są jedną i tą samą osobą.
Nasze zapożyczenia z chrześcijaństwa są tak oczywiste, że wspominanie o nich byłoby nie-malże obrazą dla czyjejkolwiek inteligencji. Z tej to właśnie tradycji przejęliśmy nasz brak zaufa-nia do zasady rzeczywistości oraz dość wyjąt-kową koncepcję Syna Jedno Zrodzonego.
Zapytaliśmy się Bogini, czy podobnie jak Bóg posiada Syna Jedno Zrodzonego, na co odpo-wiadając zapewniła nas, że tak jest w istocie i że jest nim Cesarz Norton l. Początkowo są-dziliśmy, że chodzi tu o jakiegoś bizantyńskie-go władcę Konstantynopola, lecz po drobiazgo-wych badaniach okazało się, że prawdziwy Norton mieszkał w świętym mieście San Fran-cisco, po którego ulicach spacerował ze swym wiernym psem nie dawniej jak sto lat temu.
Najsłynniejszym światowym autorytetem "w temacie" Joshuy A. Nortona został Gregory Hill. Na podstawie jego badań wiemy, że 17
września 1859 roku Norton ogłosił się Cesarzem Stanów Zjednoczonych i Protektorem Meksyku. Tuż przedtem zniknął na wiele dni, podczas któ-rych, jak należy przypuszczać, udał się na pu-stynię, gdzie był kuszony przez diabła, lecz wy-trwał w swych postanowieniach i uporządkował swoje życie.
A było wiele do zrobienia, ponieważ na dzień przed swoim zniknięciem Norton, któremu jak dotąd całkiem nieźle powodziło się w interesach, nie zdołał zmonopolizować targu ryżowego, gdyż plany jego udaremniła niespodziewana dosta-wa taniego ryżu ze Wschodu. Niejeden by się załamał w tej sytuacji, lecz dla Nortona była to okazja by wznieść się na wyżyny.
Kiedy Kongres USA nie podporządkował się postanowieniu Jego Królewskiej Mości o spo-tkaniu w budynku opery w San Francisco, Nor-ton zwolnił z pracy wszystkich przedstawicieli tej zbuntowanej organizacji. W ten oto sposób mieszkańcom San Francisco dane było poznać gniew swego Cesarza. Jego dekrety królewskie umieszczano w gazetach bez dodatkowych opłat, drukowane przez niego pieniądze przyj-mowano w salonach, sklepikarze godzili się pta-cić nakładane przez niego podatki, a pewien krawiec zgodził się nawet uszyć mu za darmo królewskie szaty.
Norton, choć był szaleńcem, pisywał do Abra-hama Lincolna i Królowej Wiktorii listy, które traktowane były całkiem poważnie.
Kiedy pewnego razu gang straży obywatelskiej zebrał się w celu dokonania pogromu na miesz-kańcach Chinatown w San Francisco, na jego dro-dze stanęła odważna postać Joshuy A. Norto-na. Każda zdrowa na umyśle osoba zeszłaby czym prędzej z drogi tym gotowym na wszystko rzezimieszkom. Niektórzy co rozsądniejsi ludzie być może chcieliby z nimi dyskutować. Morali-ści zaś pewnie by trochę pokrzyczeli z ukrycia. Po Nortonie można by się natomiast spodzie-wać, że naraz - podniosłym głosem - każe im się rozejść w imię Jego Cesarskiej Mości. Lecz Norton nie był taki głupi na jakiego wyglądał i wiedział, że takie zachowanie nie przyniesie nic dobrego. Dlatego skłonił głowę w cichej modli-twie i oto stał się cud - cały gang się rozpierzchł.
Dyskordianie uważają, że każdy powinien za-chowywać się tak jak Norton.
Dlatego piszcie do prawodawców listy do-magające się od nich srogich kar dla tych, któ-rzy nie chcą prowadzić takiego życia jak Nor-ton. Dotyczy to przede wszystkim chrześcijan, od których powinno się wymagać, żeby przy-najmniej w niedzielę naśladowali żywot nasze-go pana, Nortona.
Mniej więcej pięć lat temu miałem sen, pod-czas którego ktoś zwrócił moją uwagę na znaki na niebie. Spojrzałem wtedy do góry i zobaczy-łem lecące balony, układające się w jeden na-pis: .NORTON NIE ŻYJE! NIE CHCĘ UMIERAĆ!"
Kiedy Cesarz Norton umarł, dziesiątki tysię-cy San Franciszkanów przybyło na jego masoń-ski pogrzeb. A i po dziś dzień jego grób jest miejscem licznych pielgrzymek.
Kto wie, czy dusza Cesarza Nortona od czasu do czasu nie zstępuje na ten padół, by nawie-dzać ciała niczym się nie wyróżniających nie-wiernych. Oto bowiem razu pewnego, gdy sie-działem sobie w jadalni hamburgerów gdzieś w Atlancie, podszedł do mnie pewien przeżarty am-fetaminą dziwak, który z uśmiechem pełnym miłości na ustach rzekł do mnie: "Jestem Kró-lem Wszechświata. Zupełnie nie wiem co robię w takim miejscu".
l pewnie na tym polega właśnie atrakcyjność naszej wiary. Jeśli chcesz, możesz być Królem Wszechświata. Jesse Sump jest Pradawnym Skróconym Kalifem z Kalifornii. Ja jestem Byczą Gęsią z Otchłani oraz Przewodniczącym Komi-tetu na rzecz Fair Play dla Szwajcarii. Camden Benares jest Pretendentem do Tronu Wyspy Lesbos. Greg Hill jest Wszechojcem Dziewicy w Złocie. Sabal Etonia jest Arcykonstablem Kon-stantynobola. l ty możesz zostać Arcybiskupem Abisynii bądź Kuratorem Księżyca. Nie mamy nic przeciwko temu, pod warunkiem, że zrobisz duże wrażenie na listonoszu.
Natomiast wedle Leksykonu Lucyferycznego pióra L. A. Rollinsa, dyskordianinem jest ten, kto lubi nosić stare szaty Cesarza Nortona. l zapraw-dę nie wiem, co mógłbym dodać do tej definicji. Jak już wspomniałem, byłem niegdyś mor-monem. Niewielu pewnie wie o niezwykłych
hyczajach tej walniętej sekty, dlatego mormo-nizm nie doczekał się jeszcze swej zjadliwej satyry- Muszę więc przyznać, że od dawna mnie kusi. by wziąć się za ich tak porywające rytu-ały jak chrzest zmarłych.
Mormoni wierzą, że nie można dostąpić Kró-lestwa Niebiańskiego, jeśli nasze imię nie zo-stanie zapisane w Salt Lakę City. Dlatego wszy-scy. których podczas życia ominął ten zaszczyt, muszą być dla własnego dobra wcześniej lub później ochrzczeni. (Mormońscy Święci wyda-ją się być co do tego bardzo wyraźnie przeko-nani, ponieważ gdy umarł mój wuj. zostawia-jąc po sobie masę niezapłaconych rachunków, moja ciotka specjalnie zatrudniła się jako ochot-niczka do pracy w naszej .parafii", by wykraść rejestry kościelne i tym samym sprowadzić wujka na ziemię.)
Niestety, mormoński chrzest umarłych tak naprawdę jest picem na wodę, ponieważ - wbrew doktrynie o konieczności chrztu przez całkowite zanurzenie w wodzie - zastępuje osoby zmarłe ich przedstawicielami. Dyskor-diański Kościół Świętych Nocy Dostatnich go-tów byłby otwierać groby, by dać nieboszczy-kom tę niebywałą okazję wniebowstąpienia. Zmarli wracaliby do swoich grobów przed na-dejściem jutrzenki. A nasz kościół miałby z tego dodatkowy pożytek, jaki każdej religii dają prze-śladowania. Taką funkcję w Kościele Świętych Dni Ostatnich pełniła onegdaj poligamia.
Należy tutaj oddać głos prawdzie i powiedzieć, że mormoni praktykowali tylko jedną z form poli-gamii, a mianowicie poligynię, czyli taki układ, w którym jeden mąż może mieć wiele żon. l tu-taj też widoczna jest przewaga dyskordianizmu, który dopuszcza możliwość praktykowania obu form poligamii (a więc i poliandrii, czyli ukła-du, w którym jedna żona ma wielu mężów) oraz wszelkich rodzajów polimorficznych perwersji. Małżeństwo jest instytucją, która powinna do-stosowywać się do potrzeb ludzkich. Sytuację odwrotną uznajemy za bardzo poważną dewia-cję. Każdy episkopos dyskordiański może do-konywać ceremonii zaślubin zbiorowych, mał-żeństw krótkoterminowych, małżeństw homo-seksualnych, małżeństw międzygatunkowych,
a także, po otrzymaniu specjalnego zezwolenia, ślubów monogamicznych.
Nawet jeśli mormonizm jest religią nietypo-wą, nie może się równać z dziwactwami japoń-skiej sekty Wolności Absolutnej, l klnę się na Boginię, jeśli wprowadzam was w błąd: Wol-ność Absolutna uczy zbawienia poprzez grę w golfa (jest to chyba najbliższe naszej doktry-nie zbawienia poprzez nonsens). Z tej właśnie racji sekta ta posiada bardzo wiele pól golfo-wych w USA i Japonii.
Osobiście uważam, że dyskordianie mogliby wypracować podobną ścieżkę zbawienia, wyko-rzystując w tym celu surfing. Przynajmniej tyle wiem, że taka ścieżka bardzo by mi odpowiada-ła. W przeciwieństwie do Willa Rogersa, nie mogę powiedzieć, bym nigdy w życiu nie spo-tkał osoby, której nie tubie. Za to z całą pewno-ścią mogę powiedzieć, że nigdy w życiu nie spotkałem surfera, którego bym nie lubił.
Jednym z dyskordiańskich świętych jest św. Krzysztof, którego papież Paweł ekskomuniko-wał za dość wątpliwy grzech nieistnienia. Świę-ty ten okazuje się również patronem surferów. Co za dziwny zbieg okoliczności, nieprawdaż?
Jako osoba, która przez wiele lat szlajała się po słonecznych plażach Florydy, sądzę, że jesień swego życia spędzę udzielając wtajemniczeń w radosną sztukę jeżdżenia na desce surfingo-wej po świętej ziemi Kalifornii. Być może więc, kiedy już będę gotów przyjąć sobie uczniów, uj-rzycie mnie razu pewnego gdzieś między Veni-ce a San Diego, jak modlę się do Eris na desce surfingowej. Musicie przy tym pamiętać o tym, że przyłączenie się do mnie wymagać będzie ofiar, gdyż dyskordiańskiemu surferowi nie wolno posiadać niczego poza deską surfingową, kąpie-lówkami, szczoteczka do zębów, ręcznikiem i sa-mochodem (może to być milutka koparka pia-skowa). Albowiem surfing nie jest zwykłym spor-tem, lecz stylem życia. A dyskordianizm nie jest zwykłą religią, lecz chorobą umysłową.
Gdybyście się jednak, spóźnili, możecie mnie znaleźć na początku mojego przyszłego wciele-nia w Szkole dla Chłopców Imienia Simona Bo-livara, należącej do Dyskordiańskiego Zgroma-dzenia z San Medellin, w kolumbijskim Ciudad
de Sandoz, gdzie zakonnice zamiast bić uczniów za złe zachowanie, robią im loda, grożąc, że ni-gdy więcej tego nie zrobią. (Tak przynajmniej twierdzi dyskordianin, San Juan Batista, Dzier-żawca Siedmiu Zasłon.)
To tyle na dziś, jgśli chodzi o snucie planów. Jeśli Stowarzyszenie Dyskordian stanie się kiedyś największym na świecie kultem cargo, będzie to możliwe dzięki wysiłkom niezliczonej rzeczy subdezorganizacji, które tworzą naszą wewnętrzną strukturę, zapożyczoną z projektu Domu Luster przy Plaży na Manhattanie. Do naszej denominacji należą nie tylko żłobki dla zakonnic, ale i dawne, uznane herezje, potężne lobby posiadaczy popcornu, związki zawodzą-ce, a nawet kwadraty szyjące kręgi. Wiele z nich odnajdziecie w Prinicipii, dlatego nie sądzę, by trzeba było raz jeszcze powtarzać to, co będzie jeszcze nie raz powtórzone, gdyż sam nie lubię powtórzeń.
Tym niemniej, przytoczę tu niektóre z tych sub-dezorganizacji, które powstały dopiero niedaw-no. Wśród nich prym wiedzie Misja Ratownicza Ignorantów, której naczelne hasło brzmi: .Ratuj-cie ignorantów! Chrońcie umarłych! Wyrzućcie trędowatych!" (Jej członkowie noszą stare pasy bądź kurtki z mosiężnymi guzikami i pomagają pięknym kobietom znaleźć porządny seks.)
Warto też wspomnieć o Wyznawcach Kapli-cy Brunszwickiej, Moralnej Regulgulacji, Obywa-telach Przeciw Seksowi Nieletnich, Projekcie Integracji Rozpadniętego Domu w ramach To-warzystwa Czarnego Lotosu. Funduszu Reloka-cji Źle Umieszczonych Dzikich Zwierząt Boliwii, Laurowej Fundacji Rozpoznawania Wyjątko-wych Osiągnięć, Spółce Charytatywnej na rzecz Dynamicznej Kontroli Populacji, Grupie Badaw-czej Patrio-Psychotycznego Anarcho-Materiali-zmu oraz Suwerennym Państwie Zamętu.
Principia nie wymienia też wielu naszych przedsiębiorstw finansowych, l nic w tym dziw-nego, ponieważ żadnemu kultowi nie zależy na przypominaniu o finansowym aspekcie swej działalności. Mnie jednak płaci się tutaj od sło-wa, dlatego pozwolę sobie przytoczyć listę na-szych spółek finansowych: Firma Holdingowa Mostu Brookłyńskiego, Korporacja Mgławico-
wa, Korporacja Inwestycyjna Wymiany Oszczęd-ności, Ćpanie i Spanie sp. z o.o.. Nadbrzeżne Posiadłości San Andreas, Akademia Szybkie-go Ujeżdżania Króliczka, Syndykat Poufnych Wiadomości, Narkotykowa Nocna Linia Lotni-cza, Nieskończone Perspektywy sp. z o.o.. Spół-dzielnia Mieszkaniowa .Wieczna Polanka", Spółka Finansowa Cosa Nostry w New Jersey oraz Jezusowe Ranczo Śmiejącego się Buddy z Pinga Grandę, w stanie Teksas.
Nie dziwi mnie, jeśli jesteście zdziwieni. W przeciwieństwie do innych religii, Jezus, Bóg i Diabeł często mieszają się nam w interesy. Bardzo prawdopodobne, że jest to wynik neo-Gnostyckich oddziaływań SubGeniuszyzmu.
Jezus nie był wcale Synem Bożym, lecz - jak nieustannie powiada Biblia - Synem Człowie-czym. l tak naprawdę, jego zadaniem było ostrze-żenie nas przed Bogiem, czyli wyposażoną w broń i komputery stacją kosmiczną wysłaną na Ziemię, by kontrolować' lub zniszczyć ludzkość.
Co się zaś tyczy diabła, nasza religia przez długi czas starała się bez niego obejść. Uważa-liśmy, że nie potrzebujemy diabła, skoro i tak Eris Dyskordia ma dość złowieszczą reputację.
Tyle że religie bez diabłów są jak politycy bez wrogów lub jak perpetuum mobile. Są czysty-mi abstrakcjami, które może dopiero kiedyś ktoś zmaterializuje. Ale któż to wie?
Nasz diabeł wszedł do nas tylnymi drzwiami, po czym przedstawił się jako pan Szara Twarz. Dowiecie się o nim więcej w rozdziale pt. .Prze-kleństwo Szarej Twarzy". Kiedy udało się nam obwinić go o kilka naszych występków, od razu przekonaliśmy się jak bardzo jest on dla nas pożyteczny. Dopiero potem poznaliśmy jego prawdziwe oblicze.
Na początku zwiodła nas jego szara twarz, która niezwykle przypominała buźkę J. R. .Boba' Dobbsa, SubGeniuszowego Mesjasza Miernoty. Nie wyczuliśmy w tym jednak spisku, ponieważ wielu ubranych w szare flanele Amerykanów wygląda dokładnie tak samo jak .Bob".
l na tym polegał nasz błąd. Nie zauważyliśmy, że Szara Twarz uśmiecha się tylko wtedy, gdy chce nam pokazać jak bardzo jesteśmy głupi. Dlatego właśnie Subgeniusze nazywają Szarą
Twarz Anty'Bobem", choć mędrcy i jasnowidze bu naszych kościołów widzą w nim diabła.
Jednak niezależnie od tego, czy istota ta zwie się Szarą Twarzą czy też Anty"Bobe.m", zawsze zachowuje się jak diabeł, ponieważ jej ulubio-nym powiedzeniem jest: .Pozwólcie, że wam to zorganizuję'.
Ale zaraz, zaraz, pewnie chcecie dowiedzieć się też co nieco o Eris? Co też ona porabia w tych czasach, gdy Olimp nawiedzają turyści?
Eris Dyskordia przebywa teraz w Otchłani, do której udają się wszyscy mężni poganie, ich bo-gowie i boginie w chwilach między jednym a drugim życiem. To taki Daleki Zachód poza
sezonem.
Wyobraźcie sobie bar pod chmurką o dziesią-tej rano. Starzejąca się, bosa grecka piękność z fryzurą a la Art Garfunkel daje wycisk barma-nowi, Zeusowi, dowcipem kolczastym, nie po-zostawiającym mu żadnego argumentu poza wyciągniętym środkowym palcem.
Inną zaletą Otchłani jest trwająca w niej nie-ustająca balanga dla wiernych. Nie uczestniczy w niej Zeus, który musi w tym czasie bawić się z dziećmi, ani Eris, która - wbrew powszech-nym wyobrażeniom - wcale nie jest zwierzę-ciem imprezowym.
Nie znajdziecie też na tej imprezie ani nigdzie w Otchłani żadnego SubGeniusza. Wszyscy oni wraz z cyklistami i nazistami - pod warunkiem, że są to dobrzy naziści - skinheadami i filara-mi Kościoła SubGeniuszu idą do Walhalli.
Wszyscy źli ludzie idą natomiast do Krainy Bezmiasku.
W tym rozpękniętym świecie astralnym, gdzie nie ma nic do roboty poza jedzeniem i ogląda-niem telewizji, gdzie wszystkie domy, ogródki i ludzie wyglądają podobnie, Bezmiask rządzi na spółkę z Jonesami. Zamieszkują go głów-nie chrześcijanie, tyle że w ich religii kraina ta zwie się Rajem.
Jedynie te dusze, które w oczach Eris zeszły ze swej drogi, by stać się bólem w dupie pod-czas swego pobytu na ziemi, mają iść do piekła (Jak na przykład Harry J. Anslinger). Tym nie-mniej, jego złe strony wydają się być przesa-dzone. To prawda, że od czasu do czasu włą-
czają tam zbyt mocne ogrzewanie, ale z danych zgromadzonych przez naszą organizację praw człowieka, Amnezję Interfaksjonal, wynika, że najgorszym co czyha na ludzi w piekle jest ohyd-ny odcień różu na jego ścianach.
Oprócz tych krain, istnieje jeszcze Nirwana, ekskluzywny kurort dla wymierających mistrzów zeń oraz Pola Szczęśliwych Łowów, pełne wo-jowniczych Indian bawiących się jak dzieci wWinnetou. Zmarli gliniarze (i gurdżijewowcy, którzy zapomnieli pamiętać o sobie) idą na księżyc, czyli na przerobioną z czaszki tytana dużą stację kosmiczną kontrolowaną przez ob-cych, gdzie jest dwakroć więcej paragrafów niż w prawie ziemskim.
Pewnie zastanawiacie się w tej chwili, jak ci faceci mogą to wszystko brać na serio? Prze-cież gdybyśmy nie byli poważni, nie opubliko-walibyśmy tylu traktatów i pamfietów za wła-sne pieniądze. Czyż ludzie niepoważni nie śpią po nocach, by wymyślać nowe pisma święte i teologie?
Pozwólcie mi, że odpowiem wam pytaniem:
jaka istnieje zależność między byciem poważnym a wiarą w to co piszemy? Nie mówię tu o tym, że nie wierzymy w Boginię, nawet wtedy, gdy jeste-śmy sceptycznie nastawieni do tego, co ona do nas mówi. Nasz wiara zmieniała się w czasie. Na samym początku wcale nie myśleliśmy o Eris Dyskordii. Ale, jak to ładnie powiedział Greg: "Naj-pierw myślałem, że pieprzę się z Eris, teraz zaś widzę, że to ona pieprzy się ze mną".
Każdy prawdziwy dyskordianin musi wierzyć w to, że Eris Dyskordia rządzi światem material-nym - i że otrzymała go od Boga w ramach od-szkodowań rozwodowych w poprzednim życiu, i że jej prawnikiem bytfrancuski anarchista Pierre Joseph Proudhon, i że nikt nie jest jej prorokiem, i że jedzenie hot dogów jest grzechem. Cała reszta jest kwestią indywidualnego sumienia.
Każdemu wolno tworzyć posążki, ikony i ob-razki Eris - pod warunkiem, że przedstawiają ją w dobrym świetle.
Każdemu wolno uprawiać bezpieczny seks, w prezerwatywie, gumowych rękawiczkach i mo-krym ubraniu - pod warunkiem, że nie grozi to zakochaniem.
Każdy może pożądać tyłka bliźniego swego - pod warunkiem, że znajduje się w nim jego bliźni.
Każdy może pić, lecz nie po to, by uciekać od problemów. (Należy brać przykład z Malta-farian z Kościoła SubGeniuszu, którzy piją tyl-ko po to, by stwarzać problemy.)
Każdy może też się modlić, choć wcale nie sądzimy, że to mądry pomysł.
Nie trzeba wierzyć w awatarów eryzyjskich. by być dyskordianinem, choć czasem ta wiara pomaga. Awatarowie eryzyjscy posyłani są do rzeczywistości - do tego pierwotnego testu Ror-schacha - po to, by chronić ją przed nadmier-nym uporządkowaniem, które doprowadziłoby do jej zastoju. Dokonują tego przy pomocy twier-dzeń, że pewne arbitralne interpretacje rzeczy-wistości są jedynymi słusznymi. Takie twierdze-nia prowadzą, rzecz jasna, do konfliktów, z któ-rych rodzi się zamieszanie wspierające Święty Chaos. Większość awatarów eryzyjskich wyróż-nia się pewnymi oznakami, które pomagają ich rozpoznać, l tak na przykład, spora ich część pra-cuje w służbie obywatelskiej. Klasycznym przy-kładem najbardziej skutecznego awatara eryzyj-skiego był Konfucjusz. Awatarów eryzyjskich można poznać również po tym, że nigdy nie wie-dzą o swojej misji i nie mają pojęcia, że służą Eris czy też, że z tego względu robią zamieszanie.
Jest to możliwe dzięki Prawu Fryzyjskiej Eska-lacji, które powiada, że trzeba być niewinnym, by pełnić funkcję awatara eryzyjskiego. (Z ja-kichś nieznanych powodów prawo to nie działa w odniesieniu do tych z nas, którzy są winni.)
Prawo to odnosi się do arbitralnego i przy-musowego wprowadzania porządku. Przyjmu-je wtedy postać równania: Narzucanie Porząd-ku = Eskalacja Chaosu.
Pierwsza poprawka fendersońska do tego prawa mówi, że im większy jest ten porządek, tym większy później wyniknie z niego chaos, ALE im później pojawi się ten chaos, tym dłu-żej będzie on trwał!
Każdy imbecyl - nie tylko socjolog - wypo-sażony w to Prawo Fryzyjskiej Eskalacji i towa-rzyszącą mu poprawkę fendersońska, może dobrze rozumieć politykę.
Pozwolę sobie je teraz przetłumaczyć na lin-gua franca świata Zachodu: Każde narzucanie porządku wywołuje deficyt chaosu, który po-głębia się, dopóki nie zostanie wyrównany (po-przez czas trwania zaległego chaosu).
Oczywiście, Eris sądzi, że nigdy nie jest za dużo chaosu. Ale my śmiertelnicy czujemy się czasem przytłoczeni nadmiarem tego dobrego. Dlatego kulimy się, gdy napotykamy na swej drodze aneryzm, czyli jakieś stwierdzenie, które nie uwzględnia Prawa Fryzyjskiej Eskalacji.
Kiedy więc słyszysz, że kryminalizacja pro-stytucji zlikwiduje problem gwałtów, masz do czynienia z klasycznym aneryzmem - przeja-wem Złudzenia Aneryzyjskiego. (Jeśli wbrew zaleceniom przeczytasz "Święte Chao" na stro-nie 00049 i 00050, zrozumiesz anamistykome-tafizykę anerystyki.)
Aneryzm prawie zawsze wkracza do świata poprzez usta polityków. Może jednak być doń wprowadzony przez jakikolwiek autorytet, nie-zależnie czy będzie to minister, nauczyciel, ro-dzic, szef, czy Roń MacDonald.
.Potrzebujemy bardziej surowego prawa, by pozbyć się narkotyków z naszego społeczeństwa" - mówi mimowolny fagas Eris. Dzięki takiemu prawu szmuglowanie, sprzedawanie i kupowa-nie narkotyków stanie się bardziej ryzykowne. Przez to zaś podniosą się ich ceny, a zatem i zy-ski pochodzące z ich sprzedaży. A im więcej będzie z nich pieniędzy, tym lepiej rozwijać się będzie kontrabanda i czarny rynek, spełniając wszelkie reguły Prawa Fryzyjskiej Eskalacji.
Jak to powiedział taoistyczny mędrzec Lao Tsy: .Im więcej jest praw, tym więcej jest wy-stępku".
(Wyłapywanie i rozpoznawanie aneryzmów jest ulubionym zajęciem politycznie świado-mych dyskordian, którzy dobrze wiedzą że cały mój .List do paranoików" z 00069 strony jest psychologicznym aneryzmem. Zostałem za to ukarany przez Eris, która w ciągu pięciu lat zro-biła ze mnie paranoika. Pomógł w tym jej spi-sek. Jeśli by więc wierzyć moim przyjaciołom, nadal jestem paranoikiem.)
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin