John Adkins
IDIOCI, KŁAMCY, PSYCHOLE I JA
Moja dziwna podróż po beznadziejnym polskim systemie sądowniczym
Wydawnictwo Capital Warszawa 2021
Projekt i wykonanie okładki: Krzysztof Krawiec Korekta: Mateusz Pławski Redakcja techniczna: Anna Szarko
© Copyright by Capital sp. z o.o., Warszawa 2021
Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być reprodukowana jakimkolwiek sposobem - mechanicznie, elektronicznie, drogą fotokopii czy tp. — bez pisemnego zezwolenia wydawcy, z wyjątkiem recenzji i referatów, kiedy to osoba recenzująca lub referująca ma prawo przytaczać krótkie wyjątki z książki, z podaniem źródła pochodzenia.
Wydanie I
ISBN: 978-83-66490-57-4
Wydanie i dystrybucja:
Capital sp. z o.o.
ul. Kwitnąca 5/6
01-926 Warszawa
Tel. 533 496 436
www.capitalbook.pl, sklep@capitalbook.pl
Spis treści
Wstęp 7
Od czego się to wszystko zaczęło? 21
Nawet najdłuższa podróż rozpoczyna się od zrobienia pierwszego kroku...
w stronę odpowiedniego sądu 43
Zagubiony w tłumaczeniu 101
Sędziowie 127
Sprawa o zmianę 157
Zeznałganie 197
Egzekucje 229
Akta sprawy i pielgrzymka po kopie 263
Sądokalipsa 279
Sąd Apelacyjny 317
Epilog 353
Podziękowania 367
Wstęp
Kilka ważnych kwestii
i krótka historia o warzywach
P
amiętam doskonale moment, gdy po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że z polskim systemem sądownictwa jest coś nie tak. Dobrze, że mam kopię stenogramu z tamtego posiedzenia. To dzięki niej mogłem dowiedzieć się, co się tam tak naprawdę wydarzyło. Widzisz, nie mogłem skoncentrować się na rozprawie, ale mam całkiem niezłe usprawiedliwienie — byłem skupiony na warzywach. Pozwól, że wytłumaczę.
W tamtym momencie miałem za sobą około dwudziestu posiedzeń sądu, wszystkie związane z walką o prawo do spotkań z moją córką, która została przez swoją matkę skutecznie ode mnie odseparowana. To konkretne posiedzenie było moim debiutem przed sądem apelacyjnym. Trafiliśmy tam, bo matka mojej córki odwołała się od orzeczenia sądu niższej instancji, który przyznał mi prawo do widywania się z małą w konkretne dni o określonych porach. Najpierw, przez ponad rok zapewniała, że nigdy, przenigdy nie zrobiłaby nic, co mogłoby zakłócić
mój kontakt z córką, a następnie usiłowała zanegować przed sądem moje prawo do spotykania się z nią. Jeśli pytasz o sens tego postępowania, musisz ją sam zapytać.
Byłem mocno poddenerwowany i - z racji tego, że założyłem garnitur w to niezwykle gorące, majowe popołudnie — spocony, jakbym właśnie pokonał maraton. Sala sądowa była mikroskopijnych rozmiarów - twoja sypialnia jest zapewne dużo większa - a otwarte okno nie dawało żadnej ulgi.
Zostałem wezwany i wszedłem do sali. Stałem, czekając na pozwolenie, żeby usiąść. Przede mną, przy masywnym stole, siedziała trójka sędziów. Protokolant sądowy zamknął drzwi do sali i również usiadł. Stałem na lewo od sędziów, tuż przy niewielkim stoliku, ustawionym prostopadle do ławy sędziowskiej. Byliśmy bardzo blisko siebie, niemal na wyciągnięcie ręki. Gdy spojrzałem w dół, trochę z lewej strony, widziałem podłogę, bo sędziowski stół pozbawiony był bocznych ścianek.
Kiedy tak stałem w tym upale i zastanawiałem się, co zrobić z rękami, usłyszałem charakterystyczny szelest reklamówki i delikatny stukot czegoś, co mimowolnie poruszyło się wewnątrz niej. Odruchowo spojrzałem na nogi sędzi siedzącej po lewej stronie. Na podłodze, tuż pod sędziowskim stołem — jednak wciąż w zasięgu mojego wzroku - leżały siatki z zakupami. Za dźwięk, który usłyszałem, odpowiadała cebula lub ziemniak przemieszczający się w jednej z nich. Warzywo sturlało się z pozostałych zakupów na podłogę, wciąż pozostając w reklamówce, doskonale widoczne przez cienki plastik. Sędzia nie zwróciła na to najmniejszej uwagi, a ja po chwili zorientowałem się, że jestem skupiony nie na rozprawie, a właśnie na tym małym
8
WSTĘP
przedmiocie u jej stóp. Nikt inny z obecnych na sali nie zdradził się z faktem, że coś słyszał lub, co gorsza - widział.
Gdy wreszcie sędzia pozwoliła mi zająć miejsce siedzące, wciąż gapiłem się to na nią, to na reklamówkę u jej stóp. Kobieta...
dziadekpp