Riva Maria - Marlene Dietrich. Prawdziwe życie legendy kina.pdf

(58240 KB) Pobierz
Wszystkim, którzy weryfikowali moje wspomnienia, poprawiali je,
odświeżali, polerowali, składam wyrazy najgłębszej wdzięczności.
Wszystkim, którzy żyli z konsekwencjami mojej pracy nad tą
książką i niezmiennie mnie kochali, obiecuję dozgonne oddanie.
Książkę tę dedykuję wszystkim Rivom, tym dużym i tym małym,
a także tym przyszłym…
oraz
Tami
SCHÖNEBERG
Musiał się prezentować wspaniale! Prosty jak struna, w ciemnoniebieskim, idealnie
skrojonym mundurze kawalerii opinającym jego plecy szermierza, ze szlachetnymi
rysami twarzy i  wysokimi kośćmi policzkowymi, które podkreślały oczy skrzące
się błękitem pod opadającymi powiekami. Uwodzicielskie spojrzenie Louisa
Ottona Dietricha doskonale opisywałoby określenie
bedroom eyes,
które jeszcze
wówczas nie istniało. Wyglądał dokładnie na tego, kim był: na pruskiego oficera
urodzonego wśród przywilejów wyższych sfer. Kiedy zdjął pikielhaubę, jego
złocistorudawe włosy – których kolor z czasem zaczęto nazywać tycjanowym przy
opisywaniu jego córki  – zalśniły w  promieniach słońca wpadających przez
wiktoriańskie firanki do biblioteki jego ojca. Znany birbant, Louis Dietrich, był
przyzwyczajony do połajanek swojego anielsko cierpliwego rodzica.
–  Dobrze sobie zapamiętaj, że jeśli nie skończysz z  tymi swoimi dziwkami,
zostaniesz wysłany za morze, gdzie oskalpują cię Indianie!
Louisowi tak często grożono wygnaniem do dalekiej Ameryki, z jej indiańskimi
hordami, że tylko stał w  milczeniu przed biurkiem ojca, czekając, aż tradycyjny
wykład dobiegnie końca. Żaden z  dwóch mężczyzn nie traktował tej groźby
poważnie. Jako dopiero drugi syn w  rodzinie arystokratów Louis wiedział, że nie
może liczyć na wiele, a  do stracenia miał jeszcze mniej. Automatyczna decyzja
o  wstąpieniu do wojska gwarantowała elegancję na miarę munduru oraz  stałe
dostawy alkoholu i  towarzyszy do uprawiania hazardu. Kurtyzany stanowiły
nieodłączny element tego życia, podobnie jak lśniąca szpada przy jego szczupłym
biodrze. Wyróżniwszy się niedawno we wszystkich wymaganych protokołach
pułkowych, uznał, że jego wojskowe referencje prezentują się ostatecznie tak, że
ojczyzna może być z  niego wyłącznie dumna; a  skoro spełnił obowiązek,
zasługiwał na powrót do swojego ulubionego sportu. Louis uwielbiał miłosne
potyczki: tropienie, gonitwę, zniewolenie, nieuchronne poddanie. Niczym
niebieskooki sokół robił nalot, a zniecierpliwione dziewczęta omdlewały.
– Niech to szlag, Louisie! Nie masz mi nic do powiedzenia?
Spokojnie, jakby recytował katechizm, syn kolejny raz obiecał ojcu, że
poskromi swoje żądze, będzie chronił szlachetne nazwisko Dietrichów przed
najmniejszym choćby skandalem i dołoży starań, aby sprezentować rodzinie to, na
czym tak ogromnie jej zależało: syna, z  którego mogłaby być dumna. Louis
potrafiłby oczarować skowronki w  lipowych gałęziach. Ten comiesięczny rytuał
„uzmysłowienia Louisowi jego błędów” zawsze kończył się tradycyjnym
uściskiem dłoni, pełnym szacunku strzeleniem synowskimi obcasami i uprzejmym
toastem za cesarza wzniesionym wybornym szampanem, z  którego słynęła
piwniczka głowy rodu. Następnie pozbawiony skruchy Louis wracał do
uszczęśliwiania niemieckich panienek.
Kiedy jednak wykorzystał swoje talenty w  domu rodzinnym i  uwiódł jedną
z  pokojówek, jego rozwścieczona matka wzięła sprawy w  swoje ręce. Nie było
mowy o długich rozmowach ani tym bardziej o szampanie!
– Louis się ożeni! – oznajmiła wszem wobec.
Dietrichowie zostali wezwani na naradę rodzinną. Bracia, siostry, wujowie,
ciotki, kuzyni, cały imponujący klan. Przybyli w  okazałych landach albo na
końskich grzbietach. Niektórzy podjechali swoimi „furgonami mocy” ze znaczkiem
Daimlera, które przerażały wysmukłe konie w  zaprzęgach. Przy potrząsaniu
głowami w  strojnych czepkach, skubaniu się za wąsy, stukaniu porcelaną
miśnieńską i  kryształem bawarskim omawiano i  analizowano adekwatność oraz
dostępność berlińskich dziewic z  precyzją wymaganą do celów wojskowych.
Rozpoczęła się kampania znalezienia odpowiedniej narzeczonej, „aby utrzymać
Louisa w  ryzach”. Szybko jednak ugrzęzła w  miejscu. Wyglądało na to, że
reputacja Złotego Sokoła dotarła do zdumiewającej liczby najlepszych domów.
Dumne pruskie matki zwarły szeregi, odmawiając swoim cnotliwym córkom prawa
do choćby rozważenia małżeństwa z  takim „szokującym szelmą”. I  podczas gdy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin