Glines -Jesteś za daleko 4.pdf

(966 KB) Pobierz
Abbi Glines
Jesteś za daleko
Rush Too Far
Przełożyła Katarzyna Bieńkowska
Dla Natashy Tomic, która pierwsza użyła
sformułowania „Rush Crush” na określenie szaleństwa na
punkcie Rusha. Wspierałaś mnie, rozśmieszałaś,
wysłuchiwałaś moich niepokojów i rozkoszowałaś się wraz
ze mną niejednym kieliszkiem czerwonego wina. W ciągu
minionego roku z popierającej mnie blogerki stałaś się
prawdziwą przyjaciółką.
PROLOG
Mówi się, że dzieci mają najczystsze serca… że dzieci
nie potrafią naprawdę nienawidzić, ponieważ nie
rozumieją w pełni tego uczucia. Łatwo wybaczają
i zapominają.
Ludzie powtarzają mnóstwo takich bzdur, bo dzięki
temu lepiej śpią w nocy. Miło powiesić sobie na ścianie
takie budujące powiedzonka i uśmiechać się potem na ich
widok.
Ja wiem swoje. Dzieci potrafią to jak nikt. Zdolne są
do najgwałtowniejszych uczuć. Serio. Wiem, bo sam tego
doświadczyłem.
W wieku
dziesięciu
lat
znałem
i nienawiść, i miłość. Oba te uczucia potrafią człowieka
pochłonąć bez reszty. Oba zmieniają życie. I oba mogą
całkowicie zaślepić.
Patrząc wstecz, żałuję, że nie było nikogo, kto by
zobaczył, jak matka zasiała we mnie ziarno nienawiści. We
mnie i w mojej siostrze. Gdyby był przy nas ktoś, kto
ocaliłby nas przed kłamstwami i goryczą, którym
pozwoliła się w nas jątrzyć, może wtedy sprawy
potoczyłyby się inaczej. Dla wszystkich.
Wtedy nie postąpiłbym tak głupio. Nie byłbym winien
tego, że pewna dziewczyna musiała sama opiekować się
chorą matką. Nie byłbym winien tego, że ta sama
dziewczyna stała nad grobem matki, przekonana, że
straciła ostatnią osobę, która ją kochała. Nie byłbym
winien tego, że pewien mężczyzna zniszczył samego
siebie, a jego życie stało się pustą rozbitą skorupą.
Ale nikt mnie nie ocalił.
Nikt nas nie ocalił.
Wierzyliśmy w te kłamstwa. Podsycaliśmy naszą
nienawiść. Ale to ja sam zrujnowałem życie niewinnej
dziewczynie.
Mówi się, że każdy zbiera żniwo swoich uczynków.
To także bzdura. Bo ja powinienem palić się w piekle za
moje grzechy. Nie powinienem móc budzić się każdego
ranka, trzymając w ramionach tę piękną kobietę, która
kocha mnie bezwarunkowo. Nie powinienem trzymać
w objęciach syna i zaznawać tej czystej radości.
A przecież tak właśnie jest.
Bo ostatecznie ktoś mnie jednak ocalił. Nie
zasłużyłem na to. Cholera, to moja siostra potrzebowała
ocalenia bardziej niż ktokolwiek inny. Ona nie
manipulowała losem innej rodziny, nie bacząc na
konsekwencje. Ale ona nadal jest pełna goryczy, podczas
gdy ja zostałem wybawiony. Przez pewną dziewczynę…
Jednak to nie jest zwyczajna dziewczyna. To anioł.
Mój anioł. Piękny, silny, zawzięty, lojalny anioł, który
wtargnął w moje życie w pikapie i pod bronią.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
To nie będzie typowa historia miłosna. Jest też zbyt
popieprzona, żeby uznać ją za uroczą. Kiedy jednak jest się
nieślubnym synem legendarnego perkusisty jednego
z najbardziej uwielbianych zespołów rockowych na
świecie, można się spodziewać niezłego popieprzenia.
Z tego obaj słyniemy. Jeśli dodać do tego samolubną,
zepsutą, egocentryczną matkę, która mnie wychowywała,
wynik nie okaże się zbyt miły.
Jest wiele miejsc, od których mógłbym zacząć tę
opowieść. Moja sypialnia, gdy tuliłem siostrę, płaczącą
z bólu, jaki sprawiły jej okrutne słowa naszej matki. Drzwi
frontowe, przy których siostra zalewała się łzami, patrząc,
jak mój ojciec przyjeżdża zabrać mnie na weekend,
podczas gdy ona zostawała sama. Jedno i drugie zdarzało
się często i naznaczyło mnie na zawsze. Nienawidziłem
patrzeć, jak ona płacze. A przecież stanowiło to część
mojego życia.
Mieliśmy tę samą matkę, ale innych ojców. Mój był
sławnym rockmanem – w co drugi weekend i przez
miesiąc wakacji wprowadzał mnie w swój świat pełen
seksu, narkotyków i rock and rolla. Nigdy o mnie nie
zapomniał. Nie szukał wymówek. Zawsze się zjawiał.
Mimo swoich niedoskonałości Dean Finlay zawsze po
mnie przyjeżdżał. Nawet jak nie był trzeźwy.
Ojciec Nan nigdy jej nie odwiedzał. Kiedy ja
wyjeżdżałem, była sama, i chociaż uwielbiałem przebywać
z ojcem, nie mogłem znieść świadomości, że ona mnie
potrzebuje. Byłem jej opiekunem. Jedyną osobą, na którą
mogła liczyć. Dzięki temu szybko dorosłem.
Kiedy prosiłem ojca, żeby ją też zabrał, robił smutną
minę i kręcił głową: „Nie mogę, synu. Chciałbym, ale
wasza mama nie zgodzi się na to”.
Nigdy nie mówił nic więcej. Wiedziałem, że sprawa
była beznadziejna. Nan zostawała więc sama. Chciałem za
to kogoś znienawidzić, ale znienawidzenie matki okazało
się trudne. To była moja mama. A ja byłem jej dzieckiem.
Znalazłem zatem inny obiekt, na którym skupiłem
moją nienawiść i rozżalenie z powodu niesprawiedliwego
losu Nan. Mężczyznę, który się z nią nie spotykał.
Mężczyznę, którego krew płynęła w jej żyłach, który
jednak nie kochał jej nawet na tyle, by wysłać jej życzenia
urodzinowe. Miał teraz własną rodzinę. Nan pojechała
kiedyś ich zobaczyć.
Zmusiła mamę, żeby zawiozła ją do domu ojca.
Chciała z nim porozmawiać. Zobaczyć jego twarz. Była
pewna, że ją pokocha. Myślę, że w głębi duszy żywiła
przekonanie, że mama mu o niej nie powiedziała.
Wymyśliła sobie taką bajkę, że ojciec dowie się o jej
istnieniu, a wtedy zjawi się nagle i ją uratuje. Da jej tę
miłość, której tak desperacko szukała.
Jego dom był mniejszy od naszego. Dużo mniejszy.
Znajdował się o siedem godzin jazdy od nas, w małym
rolniczym miasteczku w Alabamie. Nan powiedziała, że
był idealny. Mama określiła go jako żałosny. To jednak nie
sam dom nie dawał potem Nan spokoju. Ani też nie mały
płot z białych sztachetek, który opisała mi ze szczegółami.
Ani nawet nie kółko do koszykówki w ogrodzie czy rowery
oparte o drzwi garażu.
Chodziło o dziewczynkę z długimi, prawie białymi
włosami, która otworzyła drzwi. W oczach Nan wyglądała
jak księżniczka. Tyle że na nogach miała zabłocone
adidasy. Nan nigdy nie nosiła adidasów ani nie bywała
Zgłoś jeśli naruszono regulamin