uczone-bialoglowy.pdf
(
521 KB
)
Pobierz
Ta lektura,
podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu
Wolne Lektury
przez
fun-
dację Nowoczesna Polska.
MOLIÈRE
Uczone białogłowy
ę
ł. -żń
WSTĘP
Zbliżamy się do końca kariery pisarskiej Moliera. Niebawem, ściśle w rok po śmierci
wiernej towarzyszki młodości, Magdaleny Béjart, i jemu śmierć zamknie powieki. Ale,
jak gdyby chciał dać miarę tego, iż schodzi z pola w pełni twórczości i geniuszu, zalśni
jeszcze tą komedią, jedną z najdoskonalszych, najtroskliwiej wypieszczonych w jego dzie-
le. W przeciwstawieniu do większości swoich utworów z tej epoki, kreślonych pospiesznie
na zamówienie dworu lub dla potrzeb repertuaru, tu Molier daje sztukę doskonale ob-
myśloną, długo trzymaną na warsztacie, będącą nieśmiertelnym wzorem „klasycznego”
teatru.
Widzieliśmy już nieraz, że Molier chętnie bierze za temat utwory z czasu swej mło-
dości i, już jako mistrz świadomy sztuki, opracowuje je na nowo, rozszerza i pogłębia.
Tak z
az o ci oc oł c a
powstał
zego z yn ała;
z
a a cego e a za
powstała
iło e a ze
etc. Tu ważył się Molier na śmielsze zadanie, gdyż utwór, którego ob-
robienie zamierzył jak gdyby na nowo, nie był błahą pierwociną talentu, lecz komedią,
której Molier zawdzięczał pierwszy tryumf paryski i która była w swoim rodzaju arcy-
dziełem. Molier podejmuje po prostu jeszcze raz
ocie zne wy win ni ie;
ten sam temat,
inaczej ujęty, zmieni się w
Uczone białogłowy.
Pełen rozmachu szkic rozpostrze się w sze-
rokie i soczyste malowidło, w obraz będący przekrojem domu, rodziny, społeczeństwa;
karykaturalne maski zmienią się w wyraziste twarze ludzkie.
Rozszerzy się sam przedmiot satyry. Kasia i Magdusia dublują właściwie jedną rolę; są
to głupie gąski,
nob i,
których śmieszność i głupota leżą jak na dłoni. Tu pojęcie „kobie-
ty wyższej” rozmieni się na trzy doskonale zróżniczkowane ¹typy, bardziej wyczerpujące
kwestię. Przede wszystkim Molier wyczuł nową odmianę gatunku „wykwintnisi”. Kasia
i Magdusia oczytane były jedynie w romansach; tu mamy już typ kobiety, która posu-
nęła się dalej w zdobyczach duchowych: w domu Filaminty uprawia się filozofię i fizykę,
kokietuje się z łaciną i greką, z Platonem i Kartezjuszem. Jak często w swojej satyrze, tak
i tu Molier przeczuł niejako przyszłość: ten typ kobiecy, wówczas należący do rzadszych,
później, w XVIII w. — epoce margrabiny du Châtelet, pani d'Epinay, etc. — miał się
stać bardzo znamiennym. Nie przepomniał Molier jeszcze raz wziąć w obroty działalno-
ści językoznawczej „wykwintniś”, owego puryzmu językowego, który już w niejednym
utworze ściga swymi sarkazmami. Pod tym względem potomność zrehabilitowała nie-
co wyśmiane
cie y²,
przyznając im w dziedzinie oczyszczenia i wysubtelnienia języka
niejedną zasługę. Znakomicie podchwycił Molier na wskroś kobiecy charakter „flirtu”
z naukowością: Armanda
bi
wiry Kartezjusza, Filaminta
bi
jego „ciążenie światów”.
Jesteśmy w epoce, w której jakiś labuś ułożył Kartezjusza w madrygały³. Wreszcie, o ile
Kasia i Magdusia miały ambicje wyłącznie światowo-erotyczne, o tyle tutaj rysuje się już
dość wyraźnie program feminizmu, takiego jaki właściwie zrealizował dopiero wiek XIX.
Godne uwagi jest zróżniczkowanie tych trzech charakterów kobiecych. Filaminty nie
chciał uczynić Molier wyłącznie śmieszną i pospolitą; śmieszności jej są z rzędu tych, któ-
re właśnie chwytają się umysłów kobiecych wyrastających nad przeciętną miarę. Możemy
wątpić, czy naukowa jej działalność przyniosła światu jaką korzyść; radosne jej zapewnie-
nie, że „ludzi na księżycu spostrzegła wyraźnie”, budzi w nas pewną nieufność. Jakie mogą
być jej płody literackie, to, wobec tego, iż znamy jej ideał — p. Trysotyna — jest rów-
nież mocno podejrzane. Tyle jest pewne, że jej charakter nie jest płaski, wzniesienie nad
„rzeczy ziemskie” jest szczere i że jej miłość nauki nie jest skwaszonym erotyzmem lub
czystą próżnością, ale jest szczerym, choć może na nieprzygotowanym gruncie wyrosłym
upodobaniem. Rysy charakteru kobiety naprawdę „wyższej” zaznaczył Molier w owym
szlachetnym stoicyzmie, z jakim Filaminta znosi katastrofę majątkową, w jej naiwnej
wierze w czystość intencji Trysotyna, w zachwycie wreszcie, z jakim przyjmuje szlachet-
ny postępek Klitandra. Ta Filaminta nie jest na ogół niesympatyczna.
Siostra Chryzala, Beliza, to chodzący anachronizm, przeżytek wczorajszego dnia. Po-
została starą romantyczką z epoki pałacu Rambouillet, gdy tymczasem „feminizm” zrobił
postępy i wywiesił flagę naukową. I ona wprawdzie wykłada, za swą szwagierką, „punkt
¹z
nicz owane
— dziś popr.: zróżnicowane.
²
cie y
(z .) — wykwintnisie.
³
a ygał
— rodzaj utworu poetyckiego, zwykle o tematyce miłosnej.
Uczone białogłowy
ciężkości w bryle” chłopcu, który bęcnął na ziemię; ale platoniczna erotomania, ozdobio-
na subtelnościami gramatycznymi, świadczy, iż mamy w tej Belizie okaz
cie y
daw-
niejszego autoramentu.
Armanda chciałaby być Filamintą, ale raczej jest kandydatką na Belizę. Zapatrzona
w matkę, która jej imponuje, sili się na te same „orle loty”, ale czujemy, że jej skrzydełka
są nie tyle orle, ile gęsie. Wiele przejęła z ciotki: ta miłość „oczyszczona ze zmysłów”,
te lata wzdychań, których żąda, trącą również echem Pałacu Rambouillet i słynnej Julii
d'Angennes. Jest to biedne stworzenie wykolejone, zatrute atmosferą, w której się wy-
chowała; w głowie kłębią się jej wszelakie niestrawione filozofie, gdy młoda krew ściąga
ją ku ziemi i ku „nieskromnym obrazom”, na które się tak otrząsa. Fałszywa ambicja każe
jej dręczyć i odtrącać Klitandra, ambicja również każe jej go później wabić, i tak ta mała
oschła duszyczka obija się po omacku, aby w końcu wszystko przegrać i zostać sama,
skwaszona i zawistna.
To jedna strona. Tym „uczonym białogłowom” przeciwstawia Molier drugi obóz:
Henrykę, jedyny może bezwzględnie dodatni typ kobiecy, jaki nakreślił, dziewczynę pro-
stą, uczciwą i pewną. Krytyka zrzędziła czasem, iż ta Henryka zbyt realistycznie patrzy
na życie, zbyt mało jest
iewicza
w swoim przekomarzaniu z Armandą (I, ): ależ celem
Moliera nie jest ideał dla grzecznych dzieci, ale
aw a.
Otóż, jeżeli ktoś przypuszcza,
że żarciki, na jakie sobie pozwala Henryka w tej scenie z Armandą, są zbyt śmiałe, ten
ma nieco naiwne pojęcia o konwersacji młodych panien między sobą. Można by zresztą
wywodzić, iż owo starcie dziewiczego puszku z tej Henryki podyktowane jest głębokim
instynktem artystycznym. Jak dzieci Harpagona są wyrazem atmosfery domowej, tak
i Henryka jest poniekąd odbiciem tego domu, gdzie młodość jej spłynęła między matką
filozofką a ojcem rubachą. Owocem tego dwoistego wychowania jest — uświadomienie;
jest ta jasność, ta przedwczesna i aż nazbyt rozsądna trzeźwość w spojrzeniu na życie,
która z Henryki czyni nie „uczoną białogłowę” wprawdzie, ale też „emancypantkę” i kto
wie, czy nie najśmielszą duchem z czterech kobiet w sztuce.
Marionetka Gorgoniego (
ocie zne wy win ni ie)
rozwinęła się w ideał pantofla w oso-
bie Chryzala, nieoszacowanego zarówno w swych gniewach, jak i w swych lękach, sięga-
jącego szczytów naiwnego komizmu, np. w owym zwrocie: „Cóż, dzieci, czy zgadzacie się
na te układy?” (V, ) do zakochanej pary Henryki i Klitandra, ofiarując im „polubowne”
rozwiązanie sporu domowego, polegające na tym, aby Klitander ożenił się z — Arman-
dą. To są te dyskretne, ale nie najmniej olśniewające rysy geniuszu komicznego Moliera,
zawierające w jednym zdaniu cały traktat psychologii.
Sztuka ta dała, w dwieście lat po urodzeniu, początek zajadłym dyskusjom nad tym,
jakie są pojęcia Moliera o wychowaniu i wykształceniu kobiet; czy on sam przemawia
ustami Chryzala żądającego, aby kobieta nie wychylała się poza kuchnię i szatnię mę-
żowską, czy ustami Klitandra, który przyzwala, aby kobieta „miała o wszystkim pojęcie”.
Ta komedia zrobiła Molierowi wiele wrogów wśród nowoczesnych kobiet, które — czy
rzecznikiem jego jest Chryzal, czy Klitander — okrzyczały go za „wstecznika”.
To przykładanie nowoczesnej miary do komedii powstałej w XVII w. jest nieco ry-
zykowne. Powagę kwestii kobiecej stworzył dopiero fakt pracy zarobkowej kobiety z klas
wykształconych; otóż, za czasów Moliera, praca zarobkowa nie istniała niemal dla męż-
czyzny, a cóż dopiero dla kobiety! Nie żądajmy więc od Moliera, aby się wypowiadał w tej
kwestii; tak daleko on nie sięga. Widzi po prostu objawy, jakie niestrawiona nauka daje
w nie dość przygotowanych mózgach kobiecych, i podstawia krzywe zwierciadło temu
faktowi społecznemu; co w niczym nie przeszkadza pani Curie-Skłodowskiej odkryć ra-
dium⁴. Jeżeli Filaminta je odkryje, w takim razie darujemy jej smutny los Chryzala; na
razie odkryła dopiero — ludzi na księżycu.
Ale w tym szerokim obrazie zawarty jest drugi obrazek, który kojarzy się z nim bar-
dzo szczęśliwie. Mania naukowa splata się w domu Filaminty z literacką; jak Tartuffe
łączył w jednej osobie jansenizm⁵ z molinizmem⁶, tak te damy uprawiają nauki ścisłe,
⁴
a i
— dziś popr.: rad.
⁵
an eniz
— ruch reformatorski w kościele katolickim, funkcjonujący w XVI- i XVII-wiecznej Francji
i Niderlandach, inspirowany pesymistyczną koncepcją natury ludzkiej zapożyczoną od św. Augustyna. Związany
z tym ruchem był m.in. Blaise Pascal.
⁶
o iniz
— koncepcja teologiczna jezuity D. L. Moliny, dotycząca Bożej łaski i wolnej woli.
Uczone białogłowy
filozofię i płody wdzięcznej Muzy, poezję. I, jak w
y win ni iac
satyra Moliera dobie-
ra się energicznie do literaturki salonowej i alkowianej w osobie pociesznego markiza de
Mascarille, tak tutaj przypuszcza do niej atak jeszcze bardziej bezpośredni, jeszcze ostrzej-
szy, tworząc wiekopomnego Trysotyna. Snadź⁷ przedmiot ten musiał Moliera szczególnie
niecierpliwić, gdyż między jedną a drugą sztuką porusza go w
izan o ie,
gdzie z nie-
zwykłą i oryginalną śmiałością wplata w tok akcji lekcję estetyki
a o ine
⁸, w scenie
sonetu Oronta.
Jak Molier zróżniczkował starannie swoje „białogłowy”, tak i ten egzemplarz rozszcze-
pia na dwa głosy: Trysotyn pięknoduch, autor madrygałów, i Wadius, pedant cuchnący
greczyzną. Trysotyn kwitnie w atmosferze salonu, buja jak motylek wśród zachwyconych
dam, które spłaca wzajemną monetą pochlebstwa; Wadius, cięższego kalibru, wymaga,
aby go holować. I w świetnej scenie piętnuje Molier istotę wszystkich takich
c nac w⁹
literackich; pokazuje nam owo wieczne „towarzystwo wzajemnej adoracji”, w którym
wystarcza jednej niezręczności, jednego uchybienia niemym statutom towarzystwa, aby
niestrawne zachwyty zmieniły się w równie niestrawne obelgi. Ileż razy w życiu literackim
przychodzą na pamięć te sceny z komedii Moliera!
Molier bronił się (
owizac a w e a
), kiedy mu zarzucano, że kreśli portrety,
że zbiera wzorki z żywych ludzi; istotnie, zwykle obraz wyrastał poza model. I tu tak
jest, niewątpliwie; bądź co bądź, obie te postacie — zwłaszcza Trysotyn — noszą cechy
osobistej wycieczki, której Molier nie zaciera śladów, przeciwnie, podkreśla je. Sonet
Trysotyna, jak również epigram na karocę, są
o łownie
wyjęte ze zbioru utworów księdza
Cotin. Pierwotne nazwisko figury Moliera miało brzmieć Tricotin; później przerobił je
jeszcze jadowiciej na Trissotin (potrójny głuptas). Ksiądz Cotin, zresztą wówczas blisko
siedemdziesięcioletni, członek Akademii, cieszył się w Paryżu uznaniem i popularnością
jako poeta; komedia Moliera ośmieszyła go tak, że odtąd nie mógł się nigdzie pokazać;
dokończył życia w opuszczeniu i melancholii.
Ten i ów z komentatorów Moliera kręcił mocno głową nad tym atakiem Moliera,
uważając, iż przekracza on może dozwoloną miarę. Ośmieszyć czyjeś wiersze — to wolno,
mimo iż operacja ta przykrą jest dla pacjenta; to pozostaje w granicach krytyki literackiej.
Ale przeźroczyście odmalować jakąś rzeczywistą postać, a później doczepić jej, już z czystej
fantazji (siedemdziesięcioletni księżyna nie mógł być owym łowcą posagowym, jakim jest
Trissotin), rysy będące ciężką ujmą dla charakteru, to rzecz, którą w literaturze spotyka
się czasem, ale która, istotnie, może budzić wątpliwości.
Trysotyn to jeden z najgwałtowniejszych przejawów satyry Moliera, o którym mó-
wił ktoś ze współczesnych, że „szyderstwo jego było tak silne, iż działało niby uderzenie
biczem; ten, którego ugodził, stawał się jak zapowietrzony, nie śmiano się doń zbliżyć”.
Wplotły się tu i osobiste urazy do Cotina, których historię zbyt długo by opowiadać; ale
zarazem był to epizod wielkiej walki o przyszłość literatury, jaką toczy Molier przez cały
czas swojej działalności, i dzieło, które spełnia, jest dobrym dziełem.
I Wadius jest portretem; przejrzystym portretem Ménage'a, jednego z nielicznych
znawców greczyzny w XVII w. Kłótnia między Ménagem a Cotinem istotnie miała miej-
sce w jednym z salonów. Sonet Cotina „na febrę księżnej Uranii” pisany był dla
g an e
a e oi e e,
stryjecznej siostry samego króla. Widzimy stąd, jak daleko idące prawa
umiał wywalczyć Molier dla swej satyry i jak śmiało z nich korzystał, gdy chodziło o jego
wierzenie i ideały.
Klitander, wzorowy ale nie banalny
onne e o e¹⁰,
jak go pojmowała ówczesna
epoka, zamyka ten bogaty szereg figur. Jeżeli dodamy doń jeszcze Marcynę, której usta-
mi przemówi z rubaszną prostotą zdrowy rozum ludu, ujrzymy — poza „rezonerem”
Arystem — galerię żywych figur, między którymi zadzierzguje się równie żywa akcja,
płynąca wyłącznie z ich charakterów, zgodna z powszedniością wypadków domowego
kręgu, ale niemniej zajmująca.
Uczone białogłowy
to może ideał „wysokiej komedii”. Tu
Molier wzniósł się najwyżej doskonałością faktury. Akcja pełniejsza i żywsza niż w
i
zan o ie,
spoistsza niż w
a
e,
który może ucierpiał nieco od musowych przeróbek;
⁷
na
(daw.) — widocznie.
⁸a
o ine
(łac.) — odnoszący się do człowieka.
⁹c
nac e
(.) — dosł. „jadalnia”, przen. nazwa wielu grup literackich bądź salonowych.
¹⁰
onne e o e
(.) — człowiek uczciwy.
Uczone białogłowy
Plik z chomika:
mrolo
Inne pliki z tego folderu:
emancypantki.pdf
(2615 KB)
hrabina-cosel.pdf
(1107 KB)
chlopi.pdf
(3250 KB)
faraon.pdf
(2104 KB)
krytyka-czystego-rozumu.pdf
(2248 KB)
Inne foldery tego chomika:
Pliki dostępne do 08.07.2024
!!!!!!!JAMENDO
ANDROID STUDIO
AUDIOBOOKI
Bracia Jezusa Cierpiącego
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin