TYTUł Android AUTOR: Henry Kuttner OPRACOWAL : mikrobi@ibm.uci.agh.edu.pl Bradley wpatrywał się jak urzeczony w głowę dyrektora. Żołšdek usiłował podpełznšć mu do gardła. Zakręciło mu się nagle w głowie. Wiedział, że zaraz się zdradzi, a to byłoby absolutnie fatalne w skutkach. Sięgnšł do kieszeni, wycišgnšł z niej paczkę papierosów, a z niš kilka drobnych monet, które niby przypadkiem upucił na piankowy dywan. Ojej zafrasował się i przykucnšł szybko, żeby pozbierać pienišdze. Opuszczenie głowy to podstawowa zasada pierwszej pomocy w nagłych wypadkach szoku lub omdlenia i Bradley włanie jš stosował. Zamroczenie zaczynało ustępować i powracało kršżenie. Wiedział, że za chwilę będzie musiał wstać i spojrzeć na dyrektora, a był zdecydowany zapanować do tego czasu nad swymi odczuciami. Ale w jaki, u diabła, sposób głowa dyrektora wróciła na swoje miejsce po tym, co się wydarzyło ostatniej nocy? I wtedy wróciła mu zdolnoć logicznego rozumowania. Przypomniał sobie, że niemożliwociš było, aby dyrektor rozpoznał go zeszłej nocy pod fałszywš twarzš z gumoplastyku, którš włożył specjalnie na tę okazję. Z drugiej strony, po wydarzeniach ostatniej nocy dyrektor New Product, Inc, powinien być być niezdolny do życia ani oddychania, nie mówišc już o korzystaniu ze swych centrów pamięci. Bradley zostawił tułów tego człowieka w jednym kšcie pokoju, a głowę w drugim. Człowieka? Ogromnym zrywem woli zapanował nad sobš. Podniósł ostatniš monetę i wstał zarumieniony. Przepraszam wybškał. Przyszedłem do pana nie w charakterze rogu obfitoci, tylko z raportem w spraW e prac nad mutacj š indukowanš. Jego zafascynowany wzrok przesunšł się na szyję dyrektora i szybko umknšł w bok. Stojšcy kołnierz skrywał ewentualne... ewentualne lady. Wszelkie lady, jakie mogł aby pozostawić ostra j ak brzytwa stal przecinaj šca ciało i koć... Czy istniał jaki szczególny powód noszenia tego sterczšcego kołnierza? Bradley nie miał pewnoci. Jesień 2060 roku przyniosła poważne zmiany w męskiej modzie w porównaniu z niewygodnymi stylami ubierania się obowišzuj šcymi j eszcze kilka lat wczeniej i noszona przez dyrektora rozszerzajšca się ku dołowi półpelerynka ze złoconym szamerunkiem i ciasno dopasowanym kołnierzem wcale nie należała do strojów ekstrawaganckich. Bradley sam miał takš. Boże, pomylał sparaliżowany panikš, czy tych... tych stworów nie można nawet zabić? Dyrektor Arthur Court popatrzył z łagodnym umiechem na swojego zastępcę do spraw organizacji. Kac? spytšł. Niech pan idzie na nawietlanie. Ambulatorium jest wniebowzięte, ilekroć ma sposobnoć do wykorzystania swojej aparatury. Wydaje mi się, że nasz personel jest za zdrowy jak na ich gust. On mówił ! Szalona myl zawirowała pod czaszkš Bradleya: sobowtór? Czy za biurkiem naprawdę siedział Court? Ale natychmiast zdał sobie sprawę, że to nie może być wyjanieniem. To był Court, ten sam Arthur Court, którego Bradley zabił kilka godzin temu. Jeli można to mówić o zabijaniu, skoro praktycznie rzecz bioršc Court nie był istotš żywš... przynajmniej nie w tym sensie, co ludzie. Wysiłkiem woli zawrócił swój umysł znad granicy bezpieczeństwa i przyjšł pozę operatywnego zastępcy dyrektora firmy do spraw organizacyjnych. Z kacem nie ma żartów powiedział. Mam tu najwieższe dane... Co z tym współczynnikiem zmiennoci. Z tego co wiem, pojawiło się co, co utrudnia obliczenia. To prawda przyznał Bradley. Ale chodzi tu o zmiennš teoretyczš. W praktyce nie ma ona najmniejszego znaczenia, bo nie prowadzimy eksperymentów z wywoływaniem mutacji u ludzi. Wskanik sterylizacji w przypadku muszek owocowych czy... czy truskawek nie odbiega w istotny sposób od normy. Ale u ludzi odbiega, co? Court przebiegł szybko wzrokiem dokumenty dostarczone mu przez Bradleya. Mhmmm. Moglibymy pójć tym tropem, ale to sporo by kosztowało i nie przyniosło żadnych bezporednich rezultatów nadajšcych się do wykorzystania w praktyce. Decyzję pozostawiam panu. Ale potrafimy przewidywać z zadowalajšcš dokładnociš reakcje u organizmów nie będšcych ludzkimi? Bradley skinšł głowš. Z dwuprocentowym współczynnikiem błędu. Wystarcza, by w drodze mutacji uzyskiwać ziemniaki długie na szeć metrów i smakujšce jak rostbef, bez ryzyka, że zamiast tego wyjdš nam dziesięciomilimetrowe i o smaku cyjanku. Czy krzywa wariancji podnosi się w przypadku zwierzšt? Nie. To dotyczy tylko ludzi. Potrafimy wyhodować kurczaki składajšce się z samego białego mięsa i majšce kształt szecianu, co ułatwia krojenie. I naprawdę potrafilibymy mutować również ludzi, gdyby nie było to prawnie zabronione... ale, jak już powiedziałem, wchodzi tu w grę pewien czynnik niepewnoci. Zbyt wielu ludzi, zamiast wydać zmutowane potomstwo, ulega w wyniku tego procesu sterylizacji. Hmmm mruknšł Court i zadumał się. No dobrze, dajmy więc sobie spokój z ludmi. Nie widzę w tym żadnej korzyci. Poniechać tego kierunku badań. Skupić się na pozostałych. Jasne? Jasne przytaknšł skwapliwie Bradley. Spodziewał się, że będzie musiał dokładniej zreferować ten punkt sprawozdania, chociaż, po wypadkach ostatniej nocy, nie przed Courtem. Zdał sobie teraz sprawę, że wcišż trzyma w palcach nie zapalonego papierosa. Wsunšł go w usta, podszedł do bocznych drzwi i otworzył je. Odwrócił się w progu. To wszystko? Obserwował obracajšcš się szyję Courta, zdjęty szalonš obawš, że może z niej odpać głowa. Ale nie odpadła. Tak, to na razie wszystko powiedział uprzejmie Court. Bradley wyszedł, starajšc się wyrzucić z pamięci obraz cienkiej czerwonej linii okalajšcej gardło Dyrektora, którš zobaczył przed chwilš, kiedy tamten odwrócił głowę. A zatem tych stworów nie można zgładzić poprzez cięcie. Ale można j e zniszczyć. Można j e rozpucić w kwasie, rozbić młotem, rozmontować na częci pierwsze, spalić... Cały kłopot w tym, że nie wymylono jeszcze niezawodnego sposobu ich rozpoznawania. Pewnš wskazówkš była krzywa sterylizacji po niezbyt silnym napromieniowaniu, ale uciekaj šc się do tej metody można też było, choć niekoniecznie przy tak słabych dawkach promieni gamma, wysterylizować prawdziwego człowieka. A i bez tego częć ludzi była już bezpłodna. Bradley dysponował tylko ogólnš metodš selekcji. Potem już, aby rozpoznawać te potwory, musiał zdawać się na psychologię. Wiedział, że można je zwykle znaleć wród wysoko postawionych i wpływowych osobistoci, choć niekoniecznie zajmujšcych eksponowane stanowiska. Na przykład taki Arthur Court, który jako dyrektor New Products, Inc. wywieral ogromny wpływ na kulturę bo cywilizacja kształtowana jest przez wkładane jej w ręce narzędzia techniczne. Bradley wzdrygnšł się. Zeszłej nocy obcišł Arthurowi Courtowi głowę. Arthur Court był androidem. No i co ty na to? zapytał Bradley sam siebie, znalazłszy się na korytarzu, za drzwiami gabinetu Courta. Spojrzał z czym w rodzaju akademickiego zaintereasowania na własnš rękę, która drżała tak, aż furkotały trzymane w niej papiery. Co on mógł na to poradzić? On czy j akikolwiek inny człowiek? Nie można było z nimi walczyć jak równy z równym. Odznaczali się prawdopodobnie współczynnikiem inteligencji daleko wyższym od I.Q. ludzkoci. Na polu czystego intelektu Bradley nie miałby z nimi żadnych szans. Superkomputery potrafiły rozwišzywać zawiłe problemy, z którymi nie poradziłby sobie żaden ograniczony umysł ludzki. Ostatniej nocy Bradley założył zniekształcajšcš rysy twarzy gumowš maskę ale jeli zimny, metaliczny mózg Courta postawił sobie za zadanie rozwišzanie zagadki j ego tożsamoci, to czy Court nie dojdzie wczeniej czy póniej do właciwej odpowiedzi? A może już jš znalazł? Bradley stłumił w sobie paniczny impuls pchajšcy go do ucieczki. Za drzwiami, których dotykał jeszcze łokciem, panowała taka martwa cisza. Z tego co wiedział, dysponowali wzrokiem, który potrafił przelizgnšć się pomiędzy wirujšcymi atomami drzwi i zobaczyć tutaj Bradleya, tak jakby stał za szkłem przejrzeć go na wylot i zajrzeć do zwojów jego mózgu, a tam odczytać przybierajšce dopiero kształt myli. To tylko androidy przypomniał sobie z wielkš stanowczociš, odwracaj šc się od drzwi i zmuszaj šc nogi do podjęcia marszu korytarzem. Gdyby były takie potężne, nie byłoby mnie tu teraz. Mimo to zastanawiał się z goršczkowym popiechem, co też wydarzyło się ostatniej nocy po j ego wyj ciu z mieszkania Courta. Starał się nie myleć o tym, jak wyglšdał Court leżšcy bez ruchu obok masywnej stalowej maczety zbroczonej tymi plamami, które wyglšdały na zakrzepłš krew, a nie byly ludzkš krwiš. Sam się naprawił po wyjciu Bradleya? Włanie słowa "naprawił" należało tu użyć nie wyleczył. Leczyć można tylko ludzi. Prawdopodobnie zależało to od tego, gdzie usytuowany był mózg androida. Wcale nie powiedziane, że znajdował się w głowie. Głowa jest miejscem zbyt podatnym na wszelkiego rodzaju zagrożenia, by umieszczać w niej tak ważny zespół. Pod tyloma względami można ulepszyć budowę człowieka. Może androidy to zrobiły. Może mózg Courta ukryty był bezpiecznie gdzie w tajemniczych zakamarkach jego syntetyczriego ciała i jegochłodne, cykajšce myli przez cały czas kontynuowały swój zimny jak stal tok, kiedy Bradley stał tam w szoku niedowierzania, zapatrzony w ciało swoj ej . . . swoj ej ofiary? Kto tu był ofiarš, a kto zwycięzcš! Po skróceniu o głowę ustały w robocie wszystkie procesy funkcjonalne. Bradley upewnił się co do tego. Nie oddychał, serce mu nie biło. Ale być może metaliczny mózg cykał cicho gdzie w rodku na swój chłodny sposób. Tak chłodny, pomylał irracjonalnie Bradley, że całe syntetyczne ciepło syntetycznej krwi nie mogło go podgrzać choćby o ułamek stopnia w kierunku temperatury ciała ludzkiego. Albo po wyjciu Bradleya tułów Courta wstał i przyspawał sobie z powrotem głowę, albo przyszli jacy inni, żeby usunšć skutki sabotażu. Czyżby każdy działajšcy robot emitował co w rodzaju stałej wišzki energii, której zanik sprowa...
cegwaldek1978.78